Gdy zakładałam bloga, miałam takie marzenie, by choć kilka/kilkanaście osób zainteresować tematem świadomego i jak najbardziej owocnego przeżywania narzeczeństwa. Do głowy by mi nie przyszło, że po dwóch latach to miejsce zgromadzi setki stałych czytelników i będzie mieć ponad trzysta tysięcy wyświetleń...! Ale to stało się naprawdę.
Ten blog to jedna z najlepszych rzeczy, jakie w życiu zrobiłam. Przede wszystkim poznałam dzięki niemu wiele wspaniałych osób, a z niektórymi nawet zdążyłam się zaprzyjaźnić - i wirtualnie, i realnie. Myślę, że przez te prawie 2,5 roku zadziało się tutaj wiele dobrego. Mogliśmy dyskutować, wymieniać się doświadczeniami i przemyśleniami, ubogacać się wzajemnie i wspierać. Nie zawsze było tylko miło i radośnie, bywały też mniej sympatyczne momenty, pełne spięć i niezrozumienia. Jestem jednak przekonana, że wszystko dzieje się po coś i także te trudniejsze akcenty były tutaj potrzebne, żeby nas czegoś nauczyć. Każdy kontakt, czy to w komentarzach czy mailowo, był dla mnie niezwykle ważny i owocny. Bo to Wasza obecność poniekąd napędzała to miejsce.
Dzisiaj, kiedy kończy się nasz miodowy miesiąc, za wszystko dziękuję i z małą łezką w oku żegnam się z Wami. Cieszę się z każdego człowieka, który znalazł tutaj inspirację i zachętę do czegoś dobrego. Gratuluję i kibicuję wszystkim, którzy trafiając tutaj, chcą przeżywać swoje narzeczeństwo i małżeństwo najlepiej jak potrafią, na maksa i z Bogiem. Mam nadzieję, że to miejsce będzie źródłem jakiejś motywacji do walczenia o to, co najpiękniejsze i najszlachetniejsze w relacji dwojga kochających się ludzi. Jestem świadoma, jak wiele niedoskonałości i słabości przejawiło się tutaj przez ten czas, dlatego chcę także przeprosić, jeśli ktokolwiek poczuł się czymś urażony lub zniechęcony. Od początku otaczamy to miejsce modlitwą, dlatego ufam, że z każdej ułomności Pan Bóg może wyprowadzić nieprawdopodobne dobro. Jemu zawierzam to, co będzie się tutaj i w Was działo także teraz, gdy kończę pisanie.
Na koniec mam taką małą propozycję. Byłoby mi niezmiernie miło, gdybyście zechcieli zostawić ślad po sobie pod tym wpisem. Choćby jedno słowo komentarza z podpisem od każdego, kto darzy to miejsce jakąkolwiek sympatią. Nieważne, czy czytasz od dwóch lat czy od tygodnia, czy komentujesz regularnie czy nigdy się nie ujawniłeś/aś. Jeśli możesz, zaakcentuj swoją obecność właśnie tutaj i właśnie teraz. Nie chodzi o mnie, bo ja mniej więcej wiem, ilu jest stałych czytelników i wielu z Was znam, kojarzę po komentarzach i mailach. Chciałabym, żeby ten ostatni wpis, który odtąd będzie się wyświetlał jako pierwszy, dla każdego, kto tutaj wejdzie, był takim namacalnym świadectwem, jak wielu i jak różnych ludzi zgromadził ten blog. Może to dla kogoś będzie zachętą do przeczytania choć kilku wpisów i skorzysta na tym? A może zmotywuje to kogoś do założenia podobnego bloga?? Jest zapotrzebowanie i jest mnóstwo niewykorzystanej przestrzeni w tej tematyce, więc myślę, że warto (koniecznie proszę o adres, jeśli powstaną nowe blogi o tematyce dotyczącej narzeczeństwa! :)). Pozwólcie Duchowi Świętemu zadziałać i zostawcie ślad poniżej. :)
Pozdrawiam Was serdecznie! Do przeczytania!
Ada Karolowa
Narzeczeni z Bożej łaski
wtorek, 16 czerwca 2015
środa, 10 czerwca 2015
Miesiąc miodowy
Tosty z serem i szynką. Masło orzechowe. Leczo, potrawka z kurczaka i zapiekanka makaronowa. Lody. No i muffiny!
Ktokolwiek do nas przychodzi, dostaje butelkę wina - pozbywamy się pozostałości po weselu. A wciąż stoi ich jeszcze kilka - to pudełko nie ma końca...! Nie wspominając już kilku otwartych butelek stojących w lodówce... I my - abstynenci... Szukamy zatem przepisów na dania z wykorzystaniem wina. ;)
- Przywaliłaś! - domyśla się Karol po mojej skruszonej minie, gdy późnym popołudniem podjechałam autem pod przychodnię...
- Nie, tylko zakopałam się w błocie i auto jest... masakrycznie brudne...
- Pff! Już myślałem, że kogoś zabiłaś i trzeba będzie ukrywać zwłoki... :p Wygląda rasowo! :D
Było sobie łóżko. Wytrzymało trzy tygodnie. Pomijamy to, że skrzypiało. Jedna z nóżek wyskrobała w panelach, ekhm, wgłębienie... Rozkręciliśmy je, uprzedzając powstanie dziury w podłodze. Śpimy na materacu. :D
Takie tam drobne wspomnienia z naszego miesiąca miodowego... ;)
*
Ktokolwiek do nas przychodzi, dostaje butelkę wina - pozbywamy się pozostałości po weselu. A wciąż stoi ich jeszcze kilka - to pudełko nie ma końca...! Nie wspominając już kilku otwartych butelek stojących w lodówce... I my - abstynenci... Szukamy zatem przepisów na dania z wykorzystaniem wina. ;)
*
- Przywaliłaś! - domyśla się Karol po mojej skruszonej minie, gdy późnym popołudniem podjechałam autem pod przychodnię...
- Nie, tylko zakopałam się w błocie i auto jest... masakrycznie brudne...
- Pff! Już myślałem, że kogoś zabiłaś i trzeba będzie ukrywać zwłoki... :p Wygląda rasowo! :D
*
W naszej kuchni powstało biuro. Kalendarz z zapisywanymi planami, lista zakupów na bieżąco uaktualniana, duży zeszyt na zapisywanie wydatków, długopisy, karteczki, ładowarka do telefonów. Takie nasze małe centrum dowodzenia. :)
*
Pięć kombinacji w rozkładzie dnia. Plus weekendy. Najfajniejsza - gdy oboje mamy na 9:00. Wspólne wstawanie, śniadanko, na spokojnie. Ale ta, gdy ja wychodzę o 6:30, a mąż półprzytomny robi mi krzyżyk na czole też jest urocza. :)
*
*
sobota, 6 czerwca 2015
O nas i dla nas
Na procesji Bożego Ciała w naszej parafii przy każdym z czterech ołtarzy jest głoszone kazanie. Dla nas to pewna nowość, bo w naszych rodzinnych parafiach takich zwyczajów nie było. Niemniej jednak to bardzo ciekawe doświadczenie i cenny czas refleksji w takim wyjątkowym dniu, jakim jest Boże Ciało. Podczas tegorocznej procesji najbardziej poruszyło nas jedno z kazań, które dotyczyło życia małżeńskiego i rodzinnego. Trochę z nauczania papieża Franciszka, trochę jeszcze z Jana Pawła, proste, bardzo zwięzłe i niezwykle inspirujące. Aż uśmiechnęliśmy się do siebie, że to już o nas. O nas i dla nas. :)
I po raz kolejny przyszła nam na myśl refleksja, która pojawiała się już wiele razy w naszym narzeczeństwie. Że ta tematyka małżeństwa i rodziny przewija się ostatnio bardzo często w Kościele. Powód jest prosty: synod o rodzinie. Jest w tym jakiś dar i łaska, że akurat na czas naszych przygotowań do ślubu i teraz pierwszych chwil małżeństwa przypadł ten synod i jego owoce w postaci rozwiniętego i poszerzonego nauczania o znaczeniu powołania do małżeństwa i życia w rodzinie. A dla nas to potężna dawka duchowej siły i wdzięczni jesteśmy Szefowi, że daje nam przeżywać to właśnie teraz i właśnie tutaj. I przyjmujemy, że to specjalny, Boży fundament do budowania naszego kawałka nieba na ziemi... :)
Zatem budujemy. Każdego dnia, powoli, w prostych słowach i gestach. Proszę, przepraszam, dziękuję. Śniadanie, obiad, kolacja. Pracując, słuchając, przebywając razem. Kochając.
Nasz mały kawałek nieba na ziemi staje się rzeczywistością...! :)
I po raz kolejny przyszła nam na myśl refleksja, która pojawiała się już wiele razy w naszym narzeczeństwie. Że ta tematyka małżeństwa i rodziny przewija się ostatnio bardzo często w Kościele. Powód jest prosty: synod o rodzinie. Jest w tym jakiś dar i łaska, że akurat na czas naszych przygotowań do ślubu i teraz pierwszych chwil małżeństwa przypadł ten synod i jego owoce w postaci rozwiniętego i poszerzonego nauczania o znaczeniu powołania do małżeństwa i życia w rodzinie. A dla nas to potężna dawka duchowej siły i wdzięczni jesteśmy Szefowi, że daje nam przeżywać to właśnie teraz i właśnie tutaj. I przyjmujemy, że to specjalny, Boży fundament do budowania naszego kawałka nieba na ziemi... :)
Zatem budujemy. Każdego dnia, powoli, w prostych słowach i gestach. Proszę, przepraszam, dziękuję. Śniadanie, obiad, kolacja. Pracując, słuchając, przebywając razem. Kochając.
Nasz mały kawałek nieba na ziemi staje się rzeczywistością...! :)
środa, 3 czerwca 2015
Co wyszło, co nie wyszło, co byśmy zmienili...
Od naszego ślubu minęło zaledwie 2,5 tygodnia, a ja mam wrażenie, jakby to było tak daaawno... Dni mijają powoli i spokojnie, żyjemy już nową, wspólną codziennością, a emocje związane z weselem już prawie opadły. To dobry moment, żeby na ten wyjątkowy dzień spojrzeć z pewnego dystansu i podzielić się jakimiś dobrymi rozwiązaniami, ale też zwrócić uwagę na to, co nie poszło nam zgodnie z planem lub nas zaskoczyło.
DZIEŃ SKUPIENIA
Niestety, przez ogrom załatwień na dzień przed ślubem, których nie mogliśmy nikomu zlecić, z planowanego przez nas przedślubnego dnia skupienia zrobiło się jedynie "popołudnie skupienia", ale i tak baaardzo dobrze nam to zrobiło. Przyjechaliśmy do klasztoru kapucynów w piątek ok. 16:00. Cisza, spokój, bo to koniec Krakowa - cóż to była za ulga po całym dniu bieganiny! Brat furtian zaprowadził nas do zakonnej kaplicy. Zaciszne, kameralne miejsce na poddaszu mieliśmy tylko dla siebie. Przez godzinę adorowaliśmy Pana Jezusa i modliliśmy się zarówno razem, jak i indywidualnie. Emocje, które nam wtedy towarzyszyły, były niesamowite. Przede wszystkim wzruszenie, ogromna radość, spokój i ufność. Wszystko, absolutnie wszystko, co miało się wydarzyć następnego dnia i później, w naszym małżeństwie, oddaliśmy dobremu Bogu. Później się wyspowiadaliśmy, poszliśmy na krótki spacer po okolicy i wróciliśmy do kościoła na Mszę i nabożeństwo majowe. Wracaliśmy stamtąd jakoś po 20:00 zupełnie wyluzowani, pełni energii i duchowo naładowani. Gotowi na wszystko. :D
Bardzo polecamy zrobienie sobie takiego chociażby popołudnia skupienia na dzień przed ślubem. Taki czas tylko dla nas i dla Boga pozwala spojrzeć na wyjątkowość chwili ślubu z Bożej perspektywy, odpowiednio się nastawić, wyciszyć i skupić. A przy okazji także odstresować - bo skoro oddajesz wszystko w ręce Tego, który kocha cię najbardziej na świecie, to czym się jeszcze martwić? ;)
CO WYSZŁO?
Przede wszystkim wyszedł mi plan (a może raczej marzenie ;p), żeby się nie stresować. Ale to chyba zasługa głównie tego, co powyżej. :) Wiele razy tego dnia usłyszałam, że byliśmy najspokojniejszą Parą Młodą, jaką nasi goście kiedykolwiek widzieli. ;)
Poza tym z ciekawych rzeczy, o które trochę się wcześniej martwiłam:
- najważniejsze: przysięga małżeńska mówiona z pamięci wyszła nam świetnie! :D Nie za szybko, dostojnie i bez pomyłek (jest duma! ;D) choć z ogromnym wzruszeniem ;)
- wyszedł śpiew naszej scholi, naprawdę elegancko się przygotowali (no dobra, trochę ich musztrowałam na kilku próbach... ;p) i śpiew na Mszy ślubnej był piękny!
- wyszła nam kapitalnie koncepcja wesela niskoprocentowego - o czym już pisałam;
- wyszły zabawy weselne, zwłaszcza turniej tańca i walczyk dla rodziców - miałam wątpliwości, czy nasi goście załapią i będą chcieli się trochę powygłupiać, szczególnie z uwagi na aspekt z punktu wyżej, ale obawy okazały się nieuzasadnione i zabawa była przednia;
- wodzirej to nam wyszedł jak ta lala! Absolutnie, ani przez sekundę nie żałowaliśmy, że nasze wesele było bez zespołu muzycznego! Krótko mówiąc - dobry wodzirej nie jest zły. ;)
- pierwszy taniec nam wyszedł!
- wianek był wcześniej na próbę, więc o niego się nie martwiłam, ale już o bukiet trochę tak - niepotrzebnie, bo wyszedł przepiękny (swoją drogą, dopiero teraz zaczyna padać - przez prawie trzy tygodnie stał w wazonie i nic mu nie było! to jest moc goździków! ;)) i pasował do wszystkiego idealnie;
- makijaż, którego koncepcję w stosunku do próbnego zmieniłam prawie całkowicie, też wyszedł rewelacyjnie - mocniejszy, ale bez efektu sztuczności i ekstrawagancji, podkreślał, co miał podkreślać i ładnie wytrzymał do końca wesela;
CO NIE WYSZŁO?
Niewiele było takich rzeczy, które by nas jakoś mocno zaskoczyły czy rozczarowały...
- bukiet z lilii dla Matki Bożej - był okropny, kompletnie nie taki, jak chciałam, ale... dałam sobie z tym spokój... ;)
- bańki mydlane - chciałam, żeby dzieciaki puszczały je przy naszym wyjściu z kościoła, ale nie wyszło, bo nie zdążyłam ich o to poprosić... W ogóle ten moment wyjścia z kościoła był dziwny, bo zamiast naszych gości z confetti, ryżem czy grosikami czekali tam... goście na następny ślub... To było trochę niefajne, ale zupełnie niezależne od nas.
- płaskie buty na zmianę na weselu - owszem, miałam je zapakowane i leżały sobie w naszym hotelowym pokoju... przez całe wesele, bo nie chciało mi się po nie pójść... ;p Serio, nie chciałam niepotrzebnie tracić ani chwili z wesela i od ok. 0:30 tańczyłam boso (co okazało się bardzo przyjemne ;p)
CO MOŻNA BYŁO ZMIENIĆ?
Jedyne, co mi przychodzi na myśl, to dekoracja auta. Dla nas nie miało to kompletnie żadnego znaczenia, zresztą nie mieliśmy nawet głowy do załatwiania takich rzeczy, a okazało się to nieco problematyczne, bo przez to, że nie było wiadomo, którym samochodem jedziemy, jedni goście nam się zgubili w drodze z kościoła do restauracji... Dostał nam się opieprz, że nie pomyśleliśmy o tym i jak tak sobie teraz o tym myślę, to rzeczywiście chociaż jakieś balony/wstążki można było upiąć...
Ach, aż sobie to wszystko zaczęłam przypominać i teraz nie mogę się doczekać, aż jutro pojedziemy odebrać nagranie z naszego ślubu i wesela...! Na zdjęcia też niecierpliwie czekamy, ale na razie będziemy się delektować kilkoma godzinami filmu. :)
DZIEŃ SKUPIENIA
Niestety, przez ogrom załatwień na dzień przed ślubem, których nie mogliśmy nikomu zlecić, z planowanego przez nas przedślubnego dnia skupienia zrobiło się jedynie "popołudnie skupienia", ale i tak baaardzo dobrze nam to zrobiło. Przyjechaliśmy do klasztoru kapucynów w piątek ok. 16:00. Cisza, spokój, bo to koniec Krakowa - cóż to była za ulga po całym dniu bieganiny! Brat furtian zaprowadził nas do zakonnej kaplicy. Zaciszne, kameralne miejsce na poddaszu mieliśmy tylko dla siebie. Przez godzinę adorowaliśmy Pana Jezusa i modliliśmy się zarówno razem, jak i indywidualnie. Emocje, które nam wtedy towarzyszyły, były niesamowite. Przede wszystkim wzruszenie, ogromna radość, spokój i ufność. Wszystko, absolutnie wszystko, co miało się wydarzyć następnego dnia i później, w naszym małżeństwie, oddaliśmy dobremu Bogu. Później się wyspowiadaliśmy, poszliśmy na krótki spacer po okolicy i wróciliśmy do kościoła na Mszę i nabożeństwo majowe. Wracaliśmy stamtąd jakoś po 20:00 zupełnie wyluzowani, pełni energii i duchowo naładowani. Gotowi na wszystko. :D
Bardzo polecamy zrobienie sobie takiego chociażby popołudnia skupienia na dzień przed ślubem. Taki czas tylko dla nas i dla Boga pozwala spojrzeć na wyjątkowość chwili ślubu z Bożej perspektywy, odpowiednio się nastawić, wyciszyć i skupić. A przy okazji także odstresować - bo skoro oddajesz wszystko w ręce Tego, który kocha cię najbardziej na świecie, to czym się jeszcze martwić? ;)
CO WYSZŁO?
Przede wszystkim wyszedł mi plan (a może raczej marzenie ;p), żeby się nie stresować. Ale to chyba zasługa głównie tego, co powyżej. :) Wiele razy tego dnia usłyszałam, że byliśmy najspokojniejszą Parą Młodą, jaką nasi goście kiedykolwiek widzieli. ;)
Poza tym z ciekawych rzeczy, o które trochę się wcześniej martwiłam:
- najważniejsze: przysięga małżeńska mówiona z pamięci wyszła nam świetnie! :D Nie za szybko, dostojnie i bez pomyłek (jest duma! ;D) choć z ogromnym wzruszeniem ;)
- wyszedł śpiew naszej scholi, naprawdę elegancko się przygotowali (no dobra, trochę ich musztrowałam na kilku próbach... ;p) i śpiew na Mszy ślubnej był piękny!
- wyszła nam kapitalnie koncepcja wesela niskoprocentowego - o czym już pisałam;
- wyszły zabawy weselne, zwłaszcza turniej tańca i walczyk dla rodziców - miałam wątpliwości, czy nasi goście załapią i będą chcieli się trochę powygłupiać, szczególnie z uwagi na aspekt z punktu wyżej, ale obawy okazały się nieuzasadnione i zabawa była przednia;
- wodzirej to nam wyszedł jak ta lala! Absolutnie, ani przez sekundę nie żałowaliśmy, że nasze wesele było bez zespołu muzycznego! Krótko mówiąc - dobry wodzirej nie jest zły. ;)
- pierwszy taniec nam wyszedł!
- wianek był wcześniej na próbę, więc o niego się nie martwiłam, ale już o bukiet trochę tak - niepotrzebnie, bo wyszedł przepiękny (swoją drogą, dopiero teraz zaczyna padać - przez prawie trzy tygodnie stał w wazonie i nic mu nie było! to jest moc goździków! ;)) i pasował do wszystkiego idealnie;
- makijaż, którego koncepcję w stosunku do próbnego zmieniłam prawie całkowicie, też wyszedł rewelacyjnie - mocniejszy, ale bez efektu sztuczności i ekstrawagancji, podkreślał, co miał podkreślać i ładnie wytrzymał do końca wesela;
CO NIE WYSZŁO?
Niewiele było takich rzeczy, które by nas jakoś mocno zaskoczyły czy rozczarowały...
- bukiet z lilii dla Matki Bożej - był okropny, kompletnie nie taki, jak chciałam, ale... dałam sobie z tym spokój... ;)
- bańki mydlane - chciałam, żeby dzieciaki puszczały je przy naszym wyjściu z kościoła, ale nie wyszło, bo nie zdążyłam ich o to poprosić... W ogóle ten moment wyjścia z kościoła był dziwny, bo zamiast naszych gości z confetti, ryżem czy grosikami czekali tam... goście na następny ślub... To było trochę niefajne, ale zupełnie niezależne od nas.
- płaskie buty na zmianę na weselu - owszem, miałam je zapakowane i leżały sobie w naszym hotelowym pokoju... przez całe wesele, bo nie chciało mi się po nie pójść... ;p Serio, nie chciałam niepotrzebnie tracić ani chwili z wesela i od ok. 0:30 tańczyłam boso (co okazało się bardzo przyjemne ;p)
CO MOŻNA BYŁO ZMIENIĆ?
Jedyne, co mi przychodzi na myśl, to dekoracja auta. Dla nas nie miało to kompletnie żadnego znaczenia, zresztą nie mieliśmy nawet głowy do załatwiania takich rzeczy, a okazało się to nieco problematyczne, bo przez to, że nie było wiadomo, którym samochodem jedziemy, jedni goście nam się zgubili w drodze z kościoła do restauracji... Dostał nam się opieprz, że nie pomyśleliśmy o tym i jak tak sobie teraz o tym myślę, to rzeczywiście chociaż jakieś balony/wstążki można było upiąć...
Ach, aż sobie to wszystko zaczęłam przypominać i teraz nie mogę się doczekać, aż jutro pojedziemy odebrać nagranie z naszego ślubu i wesela...! Na zdjęcia też niecierpliwie czekamy, ale na razie będziemy się delektować kilkoma godzinami filmu. :)
czwartek, 28 maja 2015
Nie udało się
Co tu dużo mówić - mój wzniosły plan przeczytania Biblii w dwa lata narzeczeństwa zwyczajnie się nie powiódł. Dzień przed ślubem zaczynałam List do Efezjan (ten, z którego pochodzi fragment, będący naszym drugim czytaniem na ślubie :)). Z jednej strony - trochę mi głupio i wstyd. Ponad dwa lata... Tyle czasu i dorosły człowiek nie jest w stanie być na tyle systematyczny, żeby przeczytać Pismo Święte w całości... Z drugiej strony - jestem dumna, że w ogóle się tego podjęłam i mimo wielu kryzysów nie skapitulowałam, bo CAŁA Biblia od deski do deski to przecież nie żadne byle co. Baaardzo dużo mi to dało, wiele się dzięki tej lekturze nauczyłam i mam zamiar dokończyć, a zaraz po tym zacząć jeszcze raz, od początku. Bo nie chodzi o przeczytanie raz i odstawienie w kąt, ale o to, żeby to Słowo było cały czas obecne w naszym życiu. Żeby każdego dnia się nim karmić, żeby ono w nas pracowało i przynosiło owoce.
Dlatego w naszym raczkującym małżeństwie staramy się wypracować sobie mały rytuał i znaleźć dogodny czas na to, by choć przez chwilę poczytać Pismo Święte. Na półce przy naszym łóżku leżą dwa egzemplarze Biblii i przed wspólną wieczorną modlitwą bierzemy je na chwilę i każde czyta sobie fragment, który ma u siebie na zakładce. (Moja zakładka jest jeszcze "narzeczeńska" - zdjęcie Karola z naklejoną na odwrocie modlitwą za przyszłego męża. :D) Sama sytuacja zapraszania Boga w Słowie do nas jest fascynująca. A jakie mogą tego być owoce...?!
Człowiek przesiąka tym, co czyta i czego słucha. Kto wie, jakimi bylibyśmy ludźmi, gdyby nie Słowo Boże, z którym nasze serca mają styczność przez całe życie...
Dlatego w naszym raczkującym małżeństwie staramy się wypracować sobie mały rytuał i znaleźć dogodny czas na to, by choć przez chwilę poczytać Pismo Święte. Na półce przy naszym łóżku leżą dwa egzemplarze Biblii i przed wspólną wieczorną modlitwą bierzemy je na chwilę i każde czyta sobie fragment, który ma u siebie na zakładce. (Moja zakładka jest jeszcze "narzeczeńska" - zdjęcie Karola z naklejoną na odwrocie modlitwą za przyszłego męża. :D) Sama sytuacja zapraszania Boga w Słowie do nas jest fascynująca. A jakie mogą tego być owoce...?!
Człowiek przesiąka tym, co czyta i czego słucha. Kto wie, jakimi bylibyśmy ludźmi, gdyby nie Słowo Boże, z którym nasze serca mają styczność przez całe życie...
***
Pierwszy normalny tydzień pracy po ślubie, a ja już mam dość... ;)
Nie no, tydzień był po prostu bardzo intensywny i dla mnie, i dla Karola. Nawet teraz, pisząc to, czekam na niego, bo jeszcze nie wrócił z pracy... Ale ogólnie, pomijając może głupie i straszne sny, to jest taaaak fajnie... :D
poniedziałek, 25 maja 2015
Noc poślubna
Już na długo przed ślubem zastanawiałam się intensywnie, co zrobić z tematem nocy poślubnej na blogu... Z jednej strony - tyle pisałam o czystości przedmałżeńskiej i naszym jej przeżywaniu, że aż prosi się, by w jakikolwiek sposób odnieść się do tematu współżycia już w małżeństwie. Z drugiej - jest to tak intymna kwestia, że moje serce krzyczy: "gęba na kłódkę! siedź cicho i ani słowa!". Z trzeciej strony - kurczę, no jak tak nikt się niczym nie podzieli, to skąd, na litość, młodzi nowożeńcy mają czerpać jakiekolwiek odniesienia? Skąd mają mieć choć odrobinę poczucia, co jest normalne i dobre w tej tak delikatnej sferze? Z czwartej strony - przecież nie jestem w tym temacie żadnym ekspertem, więc skąd przypuszczenie, że moje tak świeże doświadczenie będzie dla obcych ludzi w jakikolwiek sposób wiarygodne i wartościowe? I po piąte - dlaczego niby to ja mam wychodzić przed szereg i dzielić się przeżyciami i refleksjami związanymi z nocą poślubną, wystawiając się tym samym na ocenę i krytykę?
Słowem - misz masz. Nie mam pojęcia, co z tym wszystkim zrobić. Pisać cokolwiek, kamuflując co delikatniejsze kwestie eufemizmami? Czy nie pisać wcale?
Dlatego po głębokiej refleksji ograniczę się tylko do jednego zdania w temacie nocy poślubnej i współżycia w ogóle.
WARTO BYŁO CZEKAĆ!
Tak naprawdę nic więcej nie ma znaczenia. Czy czekało się długo czy krótko. Czy to czekanie było bardziej czy mniej problematyczne. Czy pierwszy raz przeżywa się w noc poślubną czy kilka dni później. Czy było łatwo czy trudno. Czy poszło zgodnie z planem i oczekiwaniami czy wręcz przeciwnie. Czy okoliczności były wymarzone czy tylko akceptowalne. Nieważne. Najważniejsze jest tylko to, że tak niesamowity wymiar miłości między kobietą a mężczyzną jak współżycie rozpoczyna się w małżeństwie. W promieniach sakramentu. Takie mamy doświadczenie i, nie oceniając w żaden sposób innych przypadków, uważamy to za absolutne błogosławieństwo.
Warto czekać do ślubu. Warto zaprosić do tego Boga i zaufać Jemu, że dobrze to wszystko wymyślił. Warto!
Słowem - misz masz. Nie mam pojęcia, co z tym wszystkim zrobić. Pisać cokolwiek, kamuflując co delikatniejsze kwestie eufemizmami? Czy nie pisać wcale?
Dlatego po głębokiej refleksji ograniczę się tylko do jednego zdania w temacie nocy poślubnej i współżycia w ogóle.
WARTO BYŁO CZEKAĆ!
Tak naprawdę nic więcej nie ma znaczenia. Czy czekało się długo czy krótko. Czy to czekanie było bardziej czy mniej problematyczne. Czy pierwszy raz przeżywa się w noc poślubną czy kilka dni później. Czy było łatwo czy trudno. Czy poszło zgodnie z planem i oczekiwaniami czy wręcz przeciwnie. Czy okoliczności były wymarzone czy tylko akceptowalne. Nieważne. Najważniejsze jest tylko to, że tak niesamowity wymiar miłości między kobietą a mężczyzną jak współżycie rozpoczyna się w małżeństwie. W promieniach sakramentu. Takie mamy doświadczenie i, nie oceniając w żaden sposób innych przypadków, uważamy to za absolutne błogosławieństwo.
Warto czekać do ślubu. Warto zaprosić do tego Boga i zaufać Jemu, że dobrze to wszystko wymyślił. Warto!
sobota, 23 maja 2015
Prezenty
Tygodniowe małżeństwo.
Wspólne dzielenie stołu, łoża i portfela. Wszystko takie nowe. Wszystkiego się uczymy. Z jednymi rzeczami jest łatwiej, z innymi trudniej. Jedno jest piękne - wszystko to w łasce sakramentu. Tak wyczekanego i upragnionego. Doczekaliśmy się!
:)
Chciałam pokrótce wspomnieć o prezentach, jakie dostaliśmy z okazji ślubu.
Wbrew temu, co pisała Agata, nie zaczęliśmy liczyć pieniędzy o trzeciej nad ranem, tuż po weselu. :) Byliśmy padnięci i najzwyczajniej w świecie poszliśmy spać. Prezenty odpakowywaliśmy dopiero w niedzielę popołudniu, gdy pożegnaliśmy już wszystkich gości.
Hitem okazały się ręczniki. Bardzo fajny i praktyczny prezent, ale otrzymaliśmy łącznie 6 kompletów ręczników. :D
W następnej kolejności były obrazy Najświętszej Rodziny. Gdy kilka miesięcy przed ślubem mama Karola zapytała nas, co chcielibyśmy dostać na pamiątkę, powiedzieliśmy właśnie o ikonie Świętej Rodziny. Wieść chyba jakoś telepatycznie się rozeszła i... dostaliśmy łącznie cztery takie ikony (choć każda inna), a oprócz tego piękny srebrny obraz Matki Bożej Karmiącej (u mnie w domu zawsze mówiono, że jeśli taki obrazek jest w domu, nigdy nie będzie w nim głodu).
Inne miłe drobiazgi to: duży, bardzo ładny album na zdjęcia i mała, podwójna ramka na fotografie, piękny, jasny obrus, toster (rewelacja! :)), ciekawa książka (Wielkie oczekiwania seksualne Barnesów :D) i towarzyszące jej fajne olejki do masażu i kąpieli :), kompilacyjny prezent m.in. z kompletem witamin dla niej i dla niego (na zdrowie), kuponem lotka (na szczęście) i śliniakiem z grzechotką (na przyszłość :)), kawy, herbaty, słodycze.
Na koniec zostawiłam prezent, który chyba najbardziej nas ujął. Pięknie wydane Pismo Święte ze zdjęciami z Ziemi Świętej oraz pamiątkowa kopia wpisu do księgi Mszy świętych wieczystych w naszej intencji, zamówionych przez tę osobę. Jest to bardzo nam bliska osoba, dlatego tym bardziej poruszył nas ten prezent. Poczuliśmy, że jest to autentyczny dar z serca i wręcz namacalnie odczuliśmy duchową troskę o nasze małżeństwo.
Oczywiście goście hojnie obdarowali nas także od strony finansowej. Co ciekawe, samo przyjęcie weselne i te ostatnie przedślubne wydatki zwróciły się nam z nawiązką, ale gdy podliczyliśmy wszystkie koszty przygotowań przez całe dwa lata (suknia, garnitur, obrączki, dodatki, wszelkie zaświadczenia, obrazki, zaproszenia itd. itp.), to okazało się, że wydaliśmy trochę więcej niż otrzymaliśmy. A przecież i tak wiele rzeczy mieliśmy "po kosztach" - sukienka i garnitur w promocyjnych cenach, za usługę fotografa nie płaciliśmy, wodzirej jest dużo tańszy od orkiestry, za alkohol zapłaciliśmy raptem kilkaset złotych... Jaki z tego wniosek? Jak to przypomniał mój Mąż pewną wypowiedź Jacka Walkiewicza - są rzeczy, które się opłaca, ale nie warto. I są rzeczy, których się nie opłaca robić, ale warto. I tą drugą zdecydowanie jest wesele. :D
Swoją drogą, przypominam sobie, ile razy wypominano nam tutaj, jacy jesteśmy niekulturalni, że robimy wesele pod siebie, po taniości, a nie dla gości i pewnie robimy je tylko dlatego, żeby dostać koperty i na nim zarobić - i dziś pozdrawiam z uśmiechem te osoby, życząc im jak najlepiej! :)
Wspólne dzielenie stołu, łoża i portfela. Wszystko takie nowe. Wszystkiego się uczymy. Z jednymi rzeczami jest łatwiej, z innymi trudniej. Jedno jest piękne - wszystko to w łasce sakramentu. Tak wyczekanego i upragnionego. Doczekaliśmy się!
:)
Chciałam pokrótce wspomnieć o prezentach, jakie dostaliśmy z okazji ślubu.
Wbrew temu, co pisała Agata, nie zaczęliśmy liczyć pieniędzy o trzeciej nad ranem, tuż po weselu. :) Byliśmy padnięci i najzwyczajniej w świecie poszliśmy spać. Prezenty odpakowywaliśmy dopiero w niedzielę popołudniu, gdy pożegnaliśmy już wszystkich gości.
Hitem okazały się ręczniki. Bardzo fajny i praktyczny prezent, ale otrzymaliśmy łącznie 6 kompletów ręczników. :D
W następnej kolejności były obrazy Najświętszej Rodziny. Gdy kilka miesięcy przed ślubem mama Karola zapytała nas, co chcielibyśmy dostać na pamiątkę, powiedzieliśmy właśnie o ikonie Świętej Rodziny. Wieść chyba jakoś telepatycznie się rozeszła i... dostaliśmy łącznie cztery takie ikony (choć każda inna), a oprócz tego piękny srebrny obraz Matki Bożej Karmiącej (u mnie w domu zawsze mówiono, że jeśli taki obrazek jest w domu, nigdy nie będzie w nim głodu).
Inne miłe drobiazgi to: duży, bardzo ładny album na zdjęcia i mała, podwójna ramka na fotografie, piękny, jasny obrus, toster (rewelacja! :)), ciekawa książka (Wielkie oczekiwania seksualne Barnesów :D) i towarzyszące jej fajne olejki do masażu i kąpieli :), kompilacyjny prezent m.in. z kompletem witamin dla niej i dla niego (na zdrowie), kuponem lotka (na szczęście) i śliniakiem z grzechotką (na przyszłość :)), kawy, herbaty, słodycze.
Na koniec zostawiłam prezent, który chyba najbardziej nas ujął. Pięknie wydane Pismo Święte ze zdjęciami z Ziemi Świętej oraz pamiątkowa kopia wpisu do księgi Mszy świętych wieczystych w naszej intencji, zamówionych przez tę osobę. Jest to bardzo nam bliska osoba, dlatego tym bardziej poruszył nas ten prezent. Poczuliśmy, że jest to autentyczny dar z serca i wręcz namacalnie odczuliśmy duchową troskę o nasze małżeństwo.
Oczywiście goście hojnie obdarowali nas także od strony finansowej. Co ciekawe, samo przyjęcie weselne i te ostatnie przedślubne wydatki zwróciły się nam z nawiązką, ale gdy podliczyliśmy wszystkie koszty przygotowań przez całe dwa lata (suknia, garnitur, obrączki, dodatki, wszelkie zaświadczenia, obrazki, zaproszenia itd. itp.), to okazało się, że wydaliśmy trochę więcej niż otrzymaliśmy. A przecież i tak wiele rzeczy mieliśmy "po kosztach" - sukienka i garnitur w promocyjnych cenach, za usługę fotografa nie płaciliśmy, wodzirej jest dużo tańszy od orkiestry, za alkohol zapłaciliśmy raptem kilkaset złotych... Jaki z tego wniosek? Jak to przypomniał mój Mąż pewną wypowiedź Jacka Walkiewicza - są rzeczy, które się opłaca, ale nie warto. I są rzeczy, których się nie opłaca robić, ale warto. I tą drugą zdecydowanie jest wesele. :D
Swoją drogą, przypominam sobie, ile razy wypominano nam tutaj, jacy jesteśmy niekulturalni, że robimy wesele pod siebie, po taniości, a nie dla gości i pewnie robimy je tylko dlatego, żeby dostać koperty i na nim zarobić - i dziś pozdrawiam z uśmiechem te osoby, życząc im jak najlepiej! :)
***
Dobiega końca nasz 'tydzień miodowy'. Bardzo potrzebowaliśmy tej chwili odpoczynku i oddechu po intensywnych ostatnich tygodniach przygotowań do ślubu. Trochę pobyliśmy ze sobą i zaczęliśmy powoli ogarniać wspólne życie. Kupiliśmy sobie stół i odkurzacz. :) I zaczęliśmy planować naszą podróż poślubną - zarezerwowaliśmy już bilety na połowę sierpnia na północ Włoch. :)
A w poniedziałek wracamy do pracy i zacznie się dla nas kolejny etap - uczenia się codzienności w wersji normalnej, a nie wypoczynkowej. Zapowiada się ciekawie. ;)
I jeszcze drobne wyjaśnienie, bo wciąż dostaję pytania, kiedy będzie ostatnia notka i co później z blogiem. Chciałam jeszcze napisać tutaj o kilku ważnych i mniej ważnych kwestiach "poślubnych", dlatego na blogu miesiąc miodowy potrwa prawdziwy, cały miesiąc od ślubu. Później zwyczajnie przestanę publikować, a blog będzie sobie istniał w sieci, jak długo uznam to za stosowne. :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)