Bo Adwent i narzeczeństwo mają dwa, ogromne wspólne mianowniki - oczekiwanie i czuwanie.
Z oczekiwaniem to wiadomo - czeka się na ślub, na wspólne mieszkanie, na małżeństwo w ogóle. Na wspólne poranki, wspólne płacenie rachunków i współżycie. Na zjednoczenie. Na wszystko, co będzie dla nas nowe i pierwsze.
A czuwanie adwentowe kojarzy mi się z ciągłą czujnością w miłości, narzeczeńskiej jakoś nawet szczególnie. Wspólne spotkania i randki są przepełnione czuwaniem, żeby nie stracić ani chwili, bo zaraz trzeba będzie się znów pożegnać i rozstać. Czujność w poznawaniu siebie nawzajem i budowaniu relacji, żeby stworzyć solidne fundamenty pod trwałe małżeństwo. W końcu pełna czujności bliskość, żeby się nie rozpędzić i ustrzec czystości.
W tym kontekście fajnie wpisuje się w przeżywanie Adwentu Karolowy pomysł z listami. Pierwszy aspekt tego przeżywania już jest spełniony - czekanie na list!
Trochę już zapomniałam, jak to jest czekać na list od Ukochanego. :) To cenne przeżycie i myślę, że już sam fakt tego oczekiwania sprawia, że jest się jakoś bardziej zaangażowanym, skupionym i... czujnym właśnie. Żeby się nie zatracić w przygotowaniach do ślubu, w pracy, w codziennym zabieganiu. Żeby nie zgubić w tym wszystkim Adwentu, Boga, miłości... Chyba po prostu tego nam teraz potrzeba. Dlatego z każdą chwilą jestem coraz bardziej przekonana, że to nasze postanowienie z adwentowymi listami było autorstwa Karola na spółę z Duchem Świętym. :)
Trochę już zapomniałam, jak to jest czekać na list od Ukochanego. :) To cenne przeżycie i myślę, że już sam fakt tego oczekiwania sprawia, że jest się jakoś bardziej zaangażowanym, skupionym i... czujnym właśnie. Żeby się nie zatracić w przygotowaniach do ślubu, w pracy, w codziennym zabieganiu. Żeby nie zgubić w tym wszystkim Adwentu, Boga, miłości... Chyba po prostu tego nam teraz potrzeba. Dlatego z każdą chwilą jestem coraz bardziej przekonana, że to nasze postanowienie z adwentowymi listami było autorstwa Karola na spółę z Duchem Świętym. :)
A tak na marginesie podzielę się jeszcze swoim osobistym postanowieniem na przeżywanie Adwentu. Wpadło mi do głowy na dzisiejszej Mszy św., więc śmiem przypuszczać, że Szef też w tym maczał palce. Może zatem kogoś jeszcze to w jakiś sposób zainspiruje. :)
Jako dziecko uwielbiałam chodzić na poranne roraty. Mnie, największemu śpiochowi w Polsce południowej, w ogóle nie przeszkadzało wstawanie o 6:00 rano i gnanie przez śniegowe zaspy z lampionem. Gdy którejś soboty mama nie chciała mnie budzić, żebym chociaż jeden dzień sobie odpoczęła i nie zdążyłam pójść, byłam na nią święcie obrażona i pół dnia przeryczałam. :)
Jedną z rzeczy, które najbardziej lubiłam, były godzinki śpiewane tuż przed roratami. Przez długie lata kłóciło się to z moim ogólnym podejściem do Matki Bożej (por. tutaj), ale chodziło mi głównie o melodię i samą strukturę.
A teraz, gdy jest mi coraz bliżej do Maryi, moje uwielbienie dla godzinek nabrało zupełnie nowego znaczenia. Czuję niedosyt, ale przez pracę nie jestem w stanie być na porannych roratach...
A teraz, gdy jest mi coraz bliżej do Maryi, moje uwielbienie dla godzinek nabrało zupełnie nowego znaczenia. Czuję niedosyt, ale przez pracę nie jestem w stanie być na porannych roratach...
Aż dzisiaj przyszło małe olśnienie! Przecież mogę słuchać godzinek w drodze do pracy! Chodzę na piechotę około 25 minut w jedną stronę - w sam raz na ich wysłuchanie i kontemplowanie! :)
A jeszcze znalazłam przeeeepiękne wykonanie Chóru Wojska Polskiego - normalnie cud, miód. :D
Ostatni Adwent panieńsko-kawalerski uważam za rozpoczęty!