W przeddzień uroczystości Wniebowstąpienia byliśmy w przedsionku nieba...
Nasz ślub był takim przedsionkiem.
- Takiej panny młodej jeszcze nie widziałyśmy! - powtarzały ze zdumieniem fryzjerka z makijażystką w sobotnie przedpołudnie, gdy robiłam się na bóstwo. - Nikt do pani nie dzwoni?! Zazwyczaj to tu do panien młodych to telefony wydzwaniają bez przerwy, każdy o coś pyta, coś chce... A u pani??
- A po co mają dzwonić? Mają tylko przyjechać i być... :)
- Jak się pani w ogóle czuje?
- Świetnie, tylko głodna jestem jak nie wiem! Mam nadzieję, że zdążę jeszcze coś zjeść...
- Co takiego?? Wszystkie panny młode mówią, że nie mogą nic przełknąć ze stresu!
- A czym tu się stresować? Ja to przejęta jestem i podjarana, ale się nie stresuję. :)
I tak mi już zostało na cały dzień. Przejęcie i mega ekscytacja, ale żadnego stresu.
Początek był kompletnie nietradycyjny. Przygotowania w naszym domu, a nie w domach rodzinnych. Panu Młodemu pomagał się ubrać ojciec, a muchę i butonierkę montowałam ja. Mnie z sukienką pomagała mama. Nie miałam nic niebieskiego, nic pożyczonego, żadnej podwiązki. Zwykłe cieliste rajstopy zamiast białych pończoch. A na błogosławieństwie nasi rodzice prawie się pokłócili... ;)
W drodze do kościoła nasz szwagier, z którym jechaliśmy w samochodzie, zrobił nam ciekawą niespodziankę - zamontował kamerkę skierowaną na nas i nagrał nasze gadki pod tytułem "tuż przed". To było urocze i myślę, że będzie piękną pamiątką ostatnich narzeczeńskich chwil. :)
Do kościoła przybyliśmy jako pierwsi, tuż po scholi. Ubrali się elegancko, dziewczyny miały jednakowe, eleganckie, granatowe sukienki - wyglądały prawie jak druhny. Trwała Msza ślubna pary z godziny 14:00. Staliśmy w ciszy i czekaliśmy. Ciepły wiatr podwiewał mi welon. A właśnie - przecież była piękna pogoda! Naprawdę wymarzona! :)
W pewnym momencie Karol poszedł o coś zapytać do zakrystii, rodzice poszli witać gości, świadkowie gdzieś zniknęli i... zostałam sama ze scholą. Nie "uciekająca panna młoda", ale Panna Młoda, od której wszyscy uciekli... ;) W oddali zobaczyłam Agatę - nie dało się nie zauważyć "makowej panienki". ;D Pobiegłam się przywitać, a tam przed bramą stał już tłum ludzi i każdy zachwycał się na mój widok. Wianek robił robotę. :D
Trwała jeszcze poprzednia Msza, gdy poszliśmy do zakrystii podpisywać dokumenty. Dowody i obrączki mieliśmy. Co jeszcze? Gdzie są kartki ze spowiedzi?? Szybki risercz w głowie... Były w portfelu... Gdzie jest portfel? Był w plecaku... Gdzie jest plecak?? W samochodzie, ale którym...? Po chwili znalazł się i plecak, i portfel, i kartki ze spowiedzi. Uff.
Do zakrystii wchodzą księża z poprzedniej Mszy. Jeden z nich na mój widok wypalił:
- O! Świtezianka!
Bardzo śmieszne... ;)
Nasz ksiądz był równie przejęty jak my. To chyba jeden z jego pierwszych ślubów.
- Zaznaczcie w książce Wasze czytania, psalm i Ewangelię.
Schola zaczęła śpiewać:
Gdy schodzimy się niech Święty Duch w nas działa...
Nagle obok nas pojawia się pan Artur, który ma czytać pierwsze czytanie. Jak miło, że sam przyszedł, żeby się zorientować, na której stronie jest jego tekst. W ogóle jak miło, że jest!
Chyba wszystko załatwione, idziemy przed drzwi wejściowe do kościoła. Schola śpiewa
Oblubieniec czeka już... Wszyscy myślą, że to już, ale my czekamy, bo ksiądz jest jeszcze na zewnątrz, z kimś rozmawia. Jest atmosfera modlitwy i skupienia. Wołam do siebie na chwilę Agatę.
- Drugie czytanie na zielonej wstążce!
Dopiero, gdy rozbrzmiewają słowa pieśni
Jesteśmy piękni Twoim pięknem, Panie, a ksiądz przychodzi do nas z pozdrowieniem, ruszamy. Do kościoła wchodziłam ze świeczkami w oczach. Coś niesamowitego zobaczyć, jak tyle uśmiechniętych bliskich nam ludzi przyszło tutaj tylko dla nas!
Czytania pięknie przeczytane, a psalm z murmurandem wyszedł rewelacyjnie.
Ksiądz bardzo nas zaskoczył. Choć bez entuzjazmu zgodził się przyjechać nam pobłogosławić, był dla nas pięknym znakiem Bożej obecności. Z uśmiechem powiedział dla nas niesamowite kazanie i z mocą poprowadził całą liturgię. Oczywiście zapomniał, że chcemy mówić przysięgę sami, a po moim cichym przypomnieniu, że sami mówimy, przystawił mikrofon najpierw mnie, a nie - jak powinno być - Karolowi. Ale chyba nikt tego nie zauważył i po chwili Karol zaczął mówić słowa przysięgi. Sam, z pamięci, z mocą. Byłam dzielna dopóki nie zobaczyłam, jak zaszkliły mu się oczy i nie usłyszałam łamiącego się głosu. Odpadłam. Swoją przysięgę mówiłam już przez łzy. Bałam się, że będzie to wyglądało, jakbym rozpaczała, że wychodzę za mąż, ale nie - na nagraniu widać wyraźnie uśmiechniętą twarz i spojrzenie pełne szczęścia, a wzruszenie jest tylko dodatkiem, który nikogo specjalnie nie zdziwił. Podobno pół kościoła beczało razem ze mną. ;)
Po nałożeniu obrączek wszyscy zaczęli bić brawo, a my wpadliśmy sobie w ramiona. Popłakałam się zupełnie. Byłam taka szczęśliwa!
Bardzo mile zaskoczyło nas, że bardzo dużo osób przystąpiło do Komunii. Poza tym nasi goście aktywnie włączali się w liturgię, głośno śpiewali i przeżywali razem z nami. Po błogosławieństwie poszliśmy złożyć bukiet z lilii Matce Bożej, śpiewając
O Pani, ufność nasza... Wychodziliśmy z kościoła przeszczęśliwi. Mieliśmy piękny, wymarzony ślub.
:)