Odliczamy!

czwartek, 28 lutego 2013

Coś jest na rzeczy...

Byliśmy wczoraj, zupełnie przypadkiem, w wyjątkowym miejscu. Tak zwyczajnym, wpisującym się w krajobraz Krakowa, a jednak niezwykłym. W miejscu, w którym - jak powiedział mój Narzeczony - coś jest na rzeczy...

Mieliśmy jedną drobną rzecz do załatwienia na Kurdwanowie i gdy już mieliśmy wracać, pomyślałam:
a może by tak wstąpić do Łagiewnik? Tak dawno tam nie byłam, a to jest tak blisko...
Po chwili klęczeliśmy już w kaplicy wieczystej adoracji przy bazylice Miłosierdzia Bożego. Chwila zwykłej adoracji... A jednak dla mnie była nadzwyczajna. Pierwsza nasza wspólna adoracja w narzeczeństwie. Miałam w sercu cały czas tylko jedno - ogromną wdzięczność za tego Człowieka, który klęczy obok mnie i twierdzi, że chce ze mną spędzić resztę życia. Bóg jest niesamowity, że zachował dla mnie Kogoś Takiego - mądrego, poukładanego, dobrego człowieka, który wie, czego chce w życiu i konsekwentnie do tego dąży na drodze wiary. Dzisiaj takich mężczyzn ze świecą szukać, chociaż wczoraj i tak byliśmy zdziwieni, bo oprócz nas
w kaplicy były dwie siostry zakonne, jedna pani i... reszta mężczyzn, raczej starszych, ale mężczyzn. To się rzadko zdarza, bo kościoły zwykle są wypełniane przez kobiety. Tym bardziej wzmogła się moja wdzięczność i uwielbienie. Po adoracji byliśmy też na Mszy św., a zwieńczeniem duchowych przeżyć był... McDonalds... :)

A co śpiewało moje serce w Łagiewnikach?
http://www.youtube.com/watch?v=jlc7rWVvq2Q

:)

wtorek, 26 lutego 2013

Narzeczeństwo = wyższy level

Minęło dopiero (a może "aż"!) 10 dni naszego narzeczeństwa. Opadły najsilniejsze emocje, głównie za sprawą dosyć brutalnego zderzenia z rzeczywistością w pierwszym tygodniu nowego semestru. 

Powoli zaczynam doświadczać tego, że zaręczyny są swego rodzaju wskoczeniem na wyższy level. Przede wszystkim we własnej świadomości, w naszej relacji - zaczynam sobie coraz bardziej i wyraźniej uświadamiać, że jesteśmy za siebie nawzajem odpowiedzialni. Pełni tej odpowiedzialności doświadczymy dopiero w małżeństwie, ale teraz poznajemy już jej smak. Mój Narzeczony mówi, że dla Niego nie ma większej różnicy w tej kwestii - czy to przed zaręczynami, czy już w narzeczeństwie i tak czuje się odpowiedzialny za mnie i za nas. Ja natomiast dopiero teraz zaczynam tego doświadczać, i to raczej powoli, stopniowo, ze świadomością, że to dopiero początek. 

Z drugiej zaś strony ten przeskok na wyższy level dokonuje się także w osobach z naszego otoczenia. Od dawna chyba intuicyjnie tak to sobie wyobrażałam - zupełnie inaczej brzmi przecież określenie "mój narzeczony" niż "mój chłopak". Narzeczeństwo jest chyba w świadomości społecznej swego rodzaju gwarantem, jak jakaś pieczątka, potwierdzająca, że "to już na poważnie"... Gdy mówię o swoim Narzeczonym, moi rozmówcy zupełnie inaczej reagują, oczywiście pierwsze pada pytanie: "kiedy ślub?", ale też ważne jest spojrzenie, wymowne uśmiechy, przytakiwanie głową i oczywiście zerkanie na widzialny znak tej "pieczątki" w postaci pierścionka. Być może ważne są tu też moje odczucia, może to ja inaczej teraz patrzę na siebie wśród innych, ale tak czy inaczej daje to jeden wniosek - pozycja społeczna narzeczonej jest znacznie wyższa niż dziewczyny swojego chłopaka. To, co przeczuwałam kiedyś intuicyjnie, teraz mogę doświadczać w rzeczywistości. I napawać się tym, bo naprawdę ogromna przyjemność. :)

Kiedyś śmiałam się z koleżanki, która po pół roku narzeczeństwa narzekała, że chciałaby już mieć "status społeczny żony", bo to zupełnie co innego, niż bycie "tylko" narzeczoną... Ciekawe, kiedy mnie się znudzi bycie "tylko" narzeczoną. Mam nadzieję, że nieprędko, bo jeszcze sporo czasu przed nami. Policzyłam ostatnio (swoją drogą w oczekiwaniu na Narzeczonego, aż skończy pracować), że jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem to mamy przed sobą jeszcze 116 tygodni narzeczeństwa. Miejmy nadzieję, że to wystarczająco długo, by się tym czasem w pełni nacieszyć i jak najbardziej owocnie wykorzystać!

Amen :)

sobota, 23 lutego 2013

Od Narzeczonego

Moje komentarze będą dużo krótsze niż mojej Narzeczonej. Dla niektórych wyda się ten blog trochę nudny (brak krwi, przygodnego seksu i strzelanin:). Najważniejsze dla mnie jest to że czuję, przy Niej że podążam właściwą drogą a to daje duży spokój duszy.

Pierścionek

Kiedy już przestałam płakać w objęciach mojego Ukochanego, nadszedł ten równie niecierpliwie wyczekiwany moment - pierścionek. Wcześniej tylko na niego zerknęłam, teraz miał się znaleźć na moim palcu. Ale którym? :)
- Ja nie wiem, pierwszy raz to robię...
- No wyobraź sobie, że ja tak samo! :)
Chyba na serdecznym, chyba lewej ręki...
- Chyba będzie za duży...
Nie pamiętam samego momentu wsuwania pierścionka na mój palec. Pamiętam tylko, że okazał się idealny. I taki piękny... Po prostu cudowny. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Dalej nie mogę! :)

Dzisiaj mija tydzień naszego narzeczeństwa. Dokładnie tydzień temu o tej porze (około 19:00) przeżywaliśmy tę piękną, wzruszającą i jakże ważną chwilę.

Wczoraj pytam mojego Narzeczonego:
- Jak się czujesz po kilku dniach w roli narzeczonego?
- Aaa, zmęczony jestem...

Hm, już...?! Nieźle się zapowiada. :)



czwartek, 21 lutego 2013

Jak to było...



Podejrzewałam, domyślałam się, przypuszczałam nawet datę, rozkminiałam... A i tak zaskoczenie było ogromne.

W sobotę mój Ukochany przyjechał po mnie tuż po 17:00. W drodze do samochodu poinformował mnie:
- Mam złą wiadomość... Nie będziemy mieli spokojnego wieczoru. Będę musiał pojechać po jakiegoś potrąconego kota.
- Teraz czy później?
- Po Mszy.
- Mhm. To mam jechać z Tobą, czy poczekać na Ciebie w mieszkaniu?
- A to pojedziesz ze mną.
 No, to pojadę. Po Mszy. Bo już kilka dni wcześniej zaproponował, żebyśmy poszli razem na Mszę św., kiedy się spotkamy po tygodniowej przerwie. Wydało mi się to trochę dziwne, bo w sobotę wieczorem jest już Msza z niedzieli, a i tak mieliśmy iść razem w niedzielę do kościoła... No ale skoro bardzo chciał - OK.
Całą Mszę próbowałam Go podpatrywać, znaleźć jakieś objawy zestresowania, przejęcia, podekscytowania, mogące świadczyć o tym, że coś się święci. Nic. Jedynie lodowate dłonie - nigdy takich nie miał! No, ale co to za znak...? Żaden. Więc chyba nic. Masz rację, nie nastawiaj się na nic, bo będziesz później rozczarowana. Nawet jeśli coś przygotował, to na pewno z okazji Walentynek. Gdzie tam do zaręczyn, nie, nie - nie nastawiaj się - powtarzałam sobie w myślach. Gdy w samochodzie zdjął kurtkę i zobaczyłam kołnierzyk od koszuli wystający spod swetra, dalej tak sobie powtarzałam, chociaż rzadko wkłada koszulę. Ale Walentynki to przecież jakaś ku temu okazja. Na pewno chodzi o Walentynki. 

Jedziemy. Ciemno, zimno, atmosfera raczej normalna, no kurczę nic, normalnie ze mną gada, nie wzdycha, nie zacina się... No nic. Walentynki... Mieliśmy skręcić w lewo w Wielkich Drogach. Powinny się nazywać raczej Długie Drogi, bo ciągną się i ciągną... Ja się co chwila wymądrzam: może to na tym skrzyżowaniu? O, to chyba tu trzeba skręcić? A On wiedział, gdzie trzeba skręcić, oj, doskonale wiedział. I skręciliśmy, tuż za billboardem reklamującym Pałac w ... . Coś mi zaświtało w głowie. Chyba gdzieś o tym słyszałam... Albo w Internecie się natknęłam... Albo On mówił...? Nie pamiętam. Ale skręcamy. Skręcamy?! Może to...?! No co ty, przecież jedziemy po kota. A poza tym to tylko Walentynki...

Po chwili ukazał się naszym oczom rzeczony pałac. Robi wrażenie, jedno wielkie łaaaał... 
- O zobacz, jakie ciekawe miejsce.
- No, bardzo ładne. Robi wrażenie.
- Chodź, może zobaczymy, skoro już tu jesteśmy, przy okazji...
- Przy okazji...?
Nie zdążyłam zakodować, że to się dzieje naprawdę, a już byliśmy na parkingu. Mój Ukochany wysiada z samochodu.
- Yy... To idziemy tam? Teraz?
- No, a czemu nie mielibyśmy pójść? - pyta już wyraźnie przejęty, wkładając marynarkę, która czekała na Niego w bagażniku. Po chwili zawiesza na szyi aparat...
Ja spojrzałam na siebie - zwykłe spodnie, zwykła bluzka, kucyk, i na Niego - koszula, marynarka... I wycedziłam tylko:
- Jesteś perfidną małpą...
Uśmiechnęliśmy się do siebie. Już wiedziałam. Ale... Może to tylko Walentynki...? :)
Weszliśmy do środka, czekała już na nas uśmiechnięta pani i zaprosiła do przytulnego zaułka, oddzielonego od świata dyskretnym parawanem. A za parawanikiem... Pięknie nakryty stół, ozdobiony, kwiaty, płatki róż, świece... Znów spojrzałam na siebie i pomyślałam, że to chyba nie dzieje się naprawdę... Próbowałam to jakoś wszystko ogarnąć, ledwie zdjęłam płaszcz, a On już wręczał mi bukiet pięknych, czerwonych goździków - nawet ich wcześniej nie zauważyłam... Przytuliłam się do Niego, a już po chwili mój Ukochany klęczał przede mną...
- ... czy chcesz dzielić ze mną resztę swojego życia? Wyjdziesz za mnie?
...
Tyle razy wyobrażałam sobie tę chwilę, tyle razy wymyślałam, co Mu odpowiem, coś nietypowego, oryginalnego... Ale łzy napływały mi do oczu, a wzruszenie tak ścisnęło, że nie byłam w stanie powiedzieć nic więcej ponad stłumione "tak"...
Więc to jednak nie Walentynki...! To TEN dzień?! Nie wierzę, nie dowierzam... To się dzieje naprawdę?! Tak bardzo o tym marzyłam, a teraz to się naprawdę dzieje! Aaaaaaa...! 
***
ciąg dalszy nastąpi...

Narzeczona!



Tak, spełniło się kolejne z moich marzeń. Kilka dni temu, 16 lutego 2013 r. mój Ukochany poprosił mnie o rękę. Co dalej? O tym właśnie tutaj.

O nietypowym narzeczeństwie...
o wyjątkowości tego czasu...
o tym, że jesteśmy parą, a jest nas troje...
o przygotowaniach do małżeństwa...

... i pewnie o wielu innych, ważnych sprawach.

Zatem zaczynamy!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...