Odliczamy!

czwartek, 30 kwietnia 2015

Ostatnia prosta

Dziś ostatni dzień kwietnia. Jutro zaczyna się maj. TEN maj! Tak wyczekiwany, wytęskniony i upragniony. Jedyny taki maj w życiu.

Ostatnie dni naszego odliczania są niesamowite. Tego, co dzieje się w naszych sercach, tych emocji nie sposób opisać słowami. Z każdym dniem coraz bliżej , a za tym idą jeszcze większe pokłady radości. Co prawda teraz jest jeszcze sporo formalnych rzeczy do ogarnięcia i Karol mówi, że tak na serio w pełni cieszyć się będzie można dopiero w ostatnim tygodniu przed ślubem. Ale w gruncie rzeczy co mamy załatwić, to załatwiamy i mamy sporo czasu dla siebie (zupełnie obca jest nam jakakolwiek gonitwa i przemęczenie ślubnymi przygotowaniami), więc chłoniemy ten wyjątkowy czas całymi sobą.

Ksiądz na ślub się znalazł. Nie jest chyba tym faktem specjalnie zachwycony i mam wrażenie, że zgodził się głównie z jakiegoś poczucia obowiązku, że znamy się wiele lat i głupio było mu odmówić. Ale, choć tak zwyczajnie po ludzku ciężko mi to wszystko przełknąć, to mam nieodparte wrażenie, że to nie jest przypadek i że będzie dobrze. Jak to mówi Agata: " Szefowi musi chodzić o coś naprawdę ważnego". Tak też myślę i mam jakąś ogromną ufność w sercu. Niech się dzieje wola Boża.

A ciekawostką ostatnich dni są nasze zawirowania z prezentem dla rodziców. Parę miesięcy temu postanowiliśmy, że podarujemy im ładne wspólne zdjęcie, porządnie oprawione. Do tego filmik z podziękowaniem i gitara gra. Ale trochę się przejechaliśmy, zostawiając to na ostatnią chwilę. I w sumie przez przypadek trafiliśmy na taki pomysł, żeby zamiast zdjęcia zrobić portret ołówkiem. Oczywiście trzeba znaleźć kogoś, kto nam to zrealizuje i to w dwóch egzemplarzach, więc możecie nam pogratulować - rychło wczas się za to zabraliśmy. Ale może z pomocą Aniołów Stróżów uda nam się to urzeczywistnić, bo idea jest genialna w swej prostocie i jesteśmy przekonani, że naszym rodzicom spodobałby się taki prezent.

Ostatnia prosta. 16 dni. Alleluja!
:)

wtorek, 28 kwietnia 2015

Nieoczekiwane zwroty akcji...

... podobno są normalne tuż przed ślubem. Jakżeby zatem mogły nas ominąć?

Na 18 dni przed nie mamy księdza na ślub... Spełnił się najczarniejszy scenariusz i zaprzyjaźniony kapłan nam się pochorował tak, że nie jest w stanie przyjechać. Chwilowo jesteśmy w czarnej dziurze...

Pomijam już fakt, że chcieliśmy, żeby ta Msza była wyjątkowa i taka "nasza". Gorzej, że ta nasza wizja ślubnej Mszy ze scholą zamiast organisty i w kameralnej atmosferze jest średnio mile widziana w kościele, gdzie mamy ślub... Zgodzono się na to wszystko w sumie głównie dlatego, że mamy "swojego" księdza. Ale teraz już nie mamy... Jeśli nie znajdziemy kogoś innego, to pod znakiem zapytania stoi cała oprawa Mszy ślubnej...

Zatem szukamy, ale coś ciężko to idzie. Uruchomiłam wszystkie swoje kontakty, ale jak na razie nie mogę się nawet do nikogo ze znajomych księży dodzwonić... Swoją drogą, jest w tym trochę tzw. ironii losu, że ja, która tyle lat byłam w oazie i mam tylu znajomych księży i zakonników, nie mogę znaleźć księdza na własny ślub...

Znowu mam wrażenie, że Szef w tym maczał palce. Nie dalej jak dwa dni wcześniej modliłam się, jakoś szczególniej oddając Mu dzień naszego ślubu, żeby pozbyć się tych wszystkich stresów. Dolegliwości owszem bardzo złagodniały. A tu taka odpowiedź... Zdaje się zatem, że ma lepszy pomysł na ten nasz ślub... Ok, niech będzie. Działaj, Szefie, jak tam chcesz. Ufam w Twoją dobroć. Ufam, że nas tak teraz nie zostawisz na lodzie. Przecież wiesz, że na niczym nam tak nie zależało jak właśnie na tej Mszy... Ufam.

niedziela, 26 kwietnia 2015

Dopadło mnie

Choć broniłam się przed tym rękami i nogami, nie jestem w stanie tego powstrzymać. Mój organizm nie jest chyba tak odporny, jak mi się wydawało i protestuje...

Na trzy tygodnie przed ślubem dopadł mnie chyba ten słynny przedślubny stres. Tylko mam wrażenie, że nie stresuję się samym ślubem czy weselem, a bardziej tym, co ma się wydarzyć do tego czasu... Karolasty mi wyjeżdża na cały weekend majowy. Nie wiem, dlaczego, ale paraliżuje mnie ta wizja. W sumie bezpodstawnie, bo przecież wszystko, co najważniejsze mamy już załatwione, resztę zaplanowaliśmy tak, żeby było dobrze, a jedyne, co mam do zrobienia w ten weekend, to... filmik z podziękowaniem dla rodziców. Tak, ten sam, który miałam robić już w styczniu... Jakoś tak zeszło... ;)

Mieszkanie posprzątane, jest już całkiem przytulnie, jeszcze tylko moje rzeczy czekają na przeprowadzkę, ale to wiadomo - jeszcze nie teraz. Pierwszy taniec powoli ogarniamy, ćwiczymy i podoba nam się, bo wygląda na to, że będzie całkiem ładnie. Zbieramy ostatnie potwierdzenia od gości i ustalamy końcowe szczegóły związane ze ślubem i weselem. Modlitwa wiernych napisana, szczęśliwcy, którzy przeczytają tę modlitwę i czytanie, wybrani, schola ćwiczy śpiewy, a nasi najbliżsi szykują się do naszego wielkiego dnia także w sposób czysto materialny, na przykład kompletując stroje. Ciągle coś się dzieje, sprawy powoli idą do przodu i obiektywnie patrząc, nie ma powodów do niepokoju.

A ja od kilku dni czuję, zwłaszcza przed południem, ściśnięty żołądek, pobolewa mnie brzuch, jest mi słabo, czasem też duszno i czuję ogólne napięcie w całym ciele... Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak się czułam... Nawet przed ważnymi egzaminami czy przed zeszłoroczną obroną magisterium nie odczuwałam takiego stresu. Co się dzieje? Nie mam pojęcia, ale jestem kompletnie zdezorientowana. Nie mam czym się stresować, więc o co chodzi? Zresztą, nawet nie nazwałabym tego stresem, a raczej przejęciem, ale te objawy ciężko zaliczyć do zwykłego przejęcia i podekscytowania... Tłumaczę to sobie tym, że normalne przecież przedślubne emocje potęguje zmęczenie, które ostatnio bardzo mi doskwierało przez szał przeprowadzkowo-sprzątaniowo-zawodowy. Stąd może tak silny efekt. Mam tylko nadzieję, że mój organizm upora się z tym tak jak na przykład przed egzaminami - jeśli już stres pojawiał się u mnie, to właśnie kilka dni przed, a w sądnym dniu szłam na egzamin już na luzaka. Jeśliby tak miało być i w tym przypadku, to mogę się przemęczyć teraz, a w dniu ślubu chciałabym być już w pełnej dyspozycji, chłonąć go całą sobą i przeżywać w pełni.

20 dni. Jak to wygląda! Szok! ;)

sobota, 25 kwietnia 2015

9 małżeńskich porad, a każda warta milion dolarów

Jeśli książki, które czytaliśmy dotąd i prezentowaliśmy tu na blogu, wydawały się komuś nużące, trudne, długie i wymagające, to ta pozycja z pewnością Wam się spodoba. Lekka, przyjemna, krótka, ciekawie zrobiona, a nawet ma ładne obrazki! No i napisana w bardzo przystępny sposób, a gwarantem wartościowych treści jest osoba autora - Marka Gungora, tego od polecanej przez nas ostatnio konferencji Przez śmiech do lepszego małżeństwa.

Nie będę ściemniać - Gungora zdecydowanie lepiej się słucha, niż czyta. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to jedna z najbardziej przystępnych książek z zakresu przygotowania się do małżeństwa, jaką widziałam. Nazwałabym ją taką fajną inspiracją do refleksji nad najbardziej kluczowymi rzeczami w relacji małżeńskiej lub zmierzającej do małżeństwa. Rozdziały są naprawdę krótkie i skondensowane, nie należy się zatem spodziewać jakichś mega wyczerpujących treści. Ale uważam, że dla kogoś, kto jest raczej niechętny do czytania literatury "związkowej", ta książka może być rewelacyjną zachętą do zastanowienia się nad najważniejszymi rzeczami w związku i inspiracją do dalszych poszukiwań.

Na zachętę krótki fragment:

Budowanie wspólnego życia trwa latami. To nie dzieje się z dnia na dzień. Droga do spełnienia marzeń jest bardzo często długa i wędrujemy nią wiele, wiele lat. Jasne, niektórym z nas udaje się spełnić swe marzenia dość szybko, ale dla większości małżeństw ich realizacja trwa bardzo, bardzo długo. (...) Stale powtarzam na konferencjach dla małżeństw: "Życie jest trudne. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że to, co robi twój współmałżonek, będzie cię wkurzać aż do śmierci. Ale jest i dobra wiadomość: w końcu umrzesz". 

:)

środa, 22 kwietnia 2015

Akcja przeprowadzka

Od poniedziałku mamy klucze do naszego mieszkania i rozpoczęła się akcja pod tytułem: Karolasty się przeprowadza. Wiąże się z tym nieodłącznie druga akcja - pod tytułem: sprzątanko w mieszkanko. Pudła i inne szpargały już stoją, ale żeby można było je poukładać w szafkach i na półkach, trzeba je najpierw porządnie wysprzątać. Zatem oprócz Karolowych rzeczy wszędzie walają się szmatki, ścierki, miotełki, przeróżne płyny do mycia... Efekt jest na razie powalający. Jakby to powiedziała moja mama: burdello bum bum. Ale powoli, spokojnie pracujemy nad tym. Może już na niedzielę będzie tu całkiem czysto i przytulnie.

I to będą chyba dość trudne trzy tygodnie, bo... mnie się już kompletnie nie chce wracać do swojego mieszkania... Najchętniej już bym tu została i też od razu przeniosła swoje rzeczy. Ta świadomość, że to nasz pierwszy wspólny dom jest niesamowita...!

To już ostatnia prosta. Damy radę. Ale będzie fajnie!

PS
Znów szwankuje mi komputer, przez to tak mnie tutaj mało, a blog w sumie trochę żyje swoim życiem... Ale za to dzięki temu przeczytałam w końcu 9 małżeńskich porad, a każda warta milion dolarów - rewelacja! Jak się już trochę odkopię ze wszystkiego i będę mieć swój komputer z powrotem, podzielę się wrażeniami. :)

niedziela, 19 kwietnia 2015

Spowiedź generalna przed ślubem

Gdy przy spisywaniu protokołu przedślubnego dostaliśmy "kartki do spowiedzi", zaczęłam trochę orientować się w temacie, szukać i czytać. Na fora ślubne lepiej nie wchodzić, ostrzegam. W takich miejscach temat spowiedzi przedślubnej sprowadza się do dyskusji o tym, czy trzeba mówić, że się mieszka razem / jak to powiedzieć, żeby nie zostać upomnianym / czy ksiądz będzie pytał o seks, jeśli sama nie powiem? / o Boże, na jakiego strasznego księdza trafiliśmy, bo powiedział nam, że współżycie bez ślubu jest grzechem, a my się przecież kochamy! 
To tak w delikatnym skrócie. Byłam przerażona i zniesmaczona. 

Szukałam dalej. Jednym z pierwszych tekstów, który zwrócił moją uwagę był ten. To, co mnie najbardziej poruszyło, to kwestia tych nieszczęsnych kartek do spowiedzi. Autor nieco wyjaśnił, o co w tym wszystkim chodzi i jednocześnie podkreślił, jakie ma to znaczenie. Pozwolę sobie zacytować mały fragment:
Spowiedź przedślubna wydaje się, że winna być tak, jak wszystkie inne sakramenty, kwestią dobrowolną. Zmuszanie bowiem kogoś do spowiedzi za pomocą kartki, stawia go w pozycji oskarżonego o popełnienie grzechów śmiertelnych, które domagają się spowiedzi sakramentalnej. Wszak znaczna część ludzi proszących o sakrament małżeństwa prowadzi życie prawdziwie katolickie i nie ma szczególnej potrzeby odbywania dwóch spowiedzi „na zawołanie”, ze względu tylko na kartkowy wymóg. Generalnie zatem osoby prawdziwie wierzące pójdą do spowiedzi niezależnie od kartek, zaś ci, których wiara jest płytka lub w ogóle jej nie ma, mimo formalnego zaliczenia sakramentu pokuty, nie doświadczą prawdziwej przemiany lub zdobędą podpis kapłana inną drogą. Jak zostało wspomniane kartka zmuszająca do spowiedzi przedślubnej dla niektórych może stać się impulsem – nagłym oświeceniem, które zaowocuje diametralną przemianą. Nie można zatem mówić o jakiejś konkretnej regule: z kartkami czy bez kartek. Zarówno jeden, jak i drugi sposób pojmowania spowiedzi przedślubnej ma swoje plusy i minusy. 

Dla mnie te całe kartki są trochę upokarzające. Narzeczeni, choć są dorosłymi ludźmi, traktowani są jak dzieci... Rozumiem, że pewnie gdyby tego wymogu nie było, niewiele znalazłoby się osób, które same z siebie zadbałyby o spowiedź przed ślubem. Ale z drugiej strony jest to pewna schizofrenia duchowa - dopuszczanie do sakramentu małżeństwa ludzi na tyle niedojrzałych, że nawet sami z siebie nie są w stanie zadbać o pojednanie się z Bogiem przed tak doniosłym wydarzeniem, jakim jest katolicki ślub, a potem dziwienie się, że małżeństwa są zawierane nieważnie lub niegodnie, że się szybko rozpadają, że nie przekazują wiary dzieciom... 

Ale dobra, przeprosiłam się z kartkami - trudno, nie mam na to żadnego wpływu, więc muszę to po prostu przyjąć. W tym samym tekście padło takie stwierdzenie, że ideałem byłoby, gdyby ta spowiedź dotyczyła całego życia przed rozpoczęciem nowego etapu w życiu. Zaczęłam więc szukać, czy rzeczywiście spowiedź generalna jest zalecana przed ślubem. Upewniło mnie kilka artykułów, między innymi ten, ten i ten. Polecam poczytać, bo dobrze wyjaśniają, na czym w ogóle polega spowiedź generalna. Słyszałam już bowiem takie stwierdzenia, że spowiedź generalna przed ślubem jest bez sensu, bo oznaczałaby, że wszystkie dotychczasowe spowiedzi były nieważne. Jest to wielkie uproszczenie odnoszące się do przypadku, gdy rzeczywiście wcześniejsze spowiedzi były nieważne, bo na przykład jakieś grzechy zostały zatajone. Wówczas spowiedź generalna jest wręcz koniecznością. Jednak nawet, gdy do takiej sytuacji nie dochodzi i wszystko jest w porządku, spowiedź generalna przed ślubem jest zalecana, ponieważ pozwala spojrzeć na swoje życie duchowe z pewnej perspektywy, podsumować, z czym mieliśmy dotąd największy problem w pracy nad sobą, uporządkować i zamknąć jakiś etap w życiu. 

Oboje przeżyliśmy już wcześniej spowiedzi generalne i wydało nam się to naturalne, żeby takiego podsumowania dokonać także teraz, tuż przed ślubem. Niestety, trochę nam to nie wyszło organizacyjnie. To miał być spokojny dzień, a był - wręcz przeciwnie - szalony, bardzo intensywny i trudny - z samochodową stłuczką włącznie... Mało tego, mimo że umówiliśmy się z zaufanym księdzem, nieco zaskoczyły nas warunki spowiedzi - miała być cisza, spokój i dużo czasu, a tymczasem w tle trwało nabożeństwo, a za nami zdążyła się utworzyć kolejka ludzi niecierpliwie oczekujących do konfesjonału... Nie tak miało być, niemniej jednak była to dla nas bardzo owocna spowiedź. Usłyszeliśmy wiele mądrych słów i wskazówek, rozwialiśmy wszelkie duchowe rozterki i wątpliwości i oddaliśmy wszystko Bożemu Miłosierdziu. A w ramach pokuty modliliśmy się za siebie nawzajem i... za dzieci, którymi nas Pan Bóg obdarzy. Piękne i wymowne zalecenie, wskazujące na odpowiedzialność, jaką od chwili ślubu będziemy obarczeni, tworząc rodzinę. 

W ostatnie cztery tygodnie przed ślubem wkraczamy z naładowanymi duchowymi akumulatorami, pełni sił i zapału, wypełnieni radością i spokojem. 

czwartek, 16 kwietnia 2015

Tryb: ŻENIĘ SIĘ

Kiedy pół roku temu kupowałam sukienkę ślubną i żaliłam się Agacie, że kurczę, coś jest chyba nie tak, skoro wszyscy się nią zachwycają, a Karolasty jakoś tak niespecjalnie, ona uspokoiła mnie jednym zdaniem, które okazało się być mega prawdziwe:
- Może po prostu jeszcze nie przestawił się z trybu: PRACA na tryb: ŻENIĘ SIĘ... :)

Patrząc na to z perspektywy czasu, myślę, że dokładnie o to chodziło. A teraz okazuje się, że nie wiadomo kiedy i w jaki sposób, ale niewątpliwie tryb został zmieniony. Każdego dnia załatwiamy coś nowego związanego ze ślubem. Każdego dnia jesteśmy coraz bliżej tego przełomu i staramy się jak najlepiej do niego przygotować.

Zawsze mnie zastanawiało, co się robi na miesiąc przed ślubem. Jeśli kogoś też to interesuje, to dziś mogę odpowiedzieć: głównie zastanawia się, co jeszcze jest do zrobienia... :D A w tak zwanym międzyczasie przebiera się nóżkami w niecierpliwym oczekiwaniu, bo to przecież już TAK blisko, ale jednak zostaje jeszcze caaały mieeesiąc...

Ostatnio coraz częściej dochodzę do wniosku, że najważniejsze w tym wszystkim jest to, co dzieje się w naszych sercach. To przecież tak naprawdę determinuje nasze życie, a nie jego zewnętrzne aspekty. Owszem, materialna oprawa dnia ślubu jest niezwykle ważna i może wiele wyrażać, ale to tylko jakaś część. Tak samo warunki zewnętrzne, jak miejsce czy pogoda na pewno mają znaczenie, ale moim zdaniem chodzi tu w głównej mierze o wpływ na sposób przeżywania. Bo w centrum tego dnia jest przeżycie. Nawet nie sama decyzja, że chcemy być małżeństwem - tę przecież podjęliśmy już dawno, ale chodzi o to, aby przeżyć to publiczne ślubowanie, będące jej potwierdzeniem. A przeżycia dzieją się właśnie w sercu. To w naszych sercach zostanie po tym dniu wieczny ślad...

Na takie rozkminy zebrało mi się wczoraj, gdy siedziałam na fotelu z henną na rzęsach i słuchałam opowieści kosmetyczki, która wychodzi za mąż za tydzień.
[K]osmetyczka: Szkoda, że sobie nie można zamówić pogody, co? Jak u nas będzie padało, to ja się załamię...
[J]a: A co tam pogoda... Ja się nastawiam, że będzie zimno i deszczowo. Najwyżej będę mieć miłe zaskoczenie. :)
[K]: A niech pani da spokój, przecież w deszczu to sukienka się może ubrudzić, buty się zamoczą, jak w ogóle to wszystko będzie na zdjęciach wyglądać w deszczu! Ja nie po to zamawiałam fotografa za grube pieniądze, żeby mi wszystko jakiś głupi deszcz zepsuł!
[J]: Ale przecież nie ma pani na to żadnego wpływu. Po co się tym tak denerwować? Przecież nie to jest w tym dniu najważniejsze.
[K]: No właśnie, właśnie - ślub jest najważniejszy. I jeszcze wesele trzeba przeżyć. Wie pani, że mi jeszcze winietki nie przyszły, a zamawiałam 2 tygodnie temu! Jak mi jeszcze przyślą nie takie jak chciałam, to już w ogóle się załamię...

I tak się biedna kobieta co chwilę czymś załamuje...

A mnie ostatnio koleżanka pyta:
- Boisz się?
- Czego?
- No, że to już tak na całe życie...
- Nie wiem, co będzie, ale się nie boję. Niczego w życiu nie byłam tak pewna, jak tego ślubu.
- Ale tak serio?
- Serio. Mam totalny pokój w sercu.

Dokładnie.
Pokój, ufność i mega ekscytację. I to nawet nie samym ślubem, a najbardziej tym, co będzie się działo PO ślubie... :)

niedziela, 12 kwietnia 2015

Intensywnie

Tak sądziłam, że po Świętach ruszymy z kopyta z końcówką przygotowań. Ale że uda się aż tyle załatwić w tym przecież krótszym tygodniu, to się nie spodziewałam.

Załatwiłam nam spowiedź na sobotę.
Ostatecznie dogadałam scholę na ślub, w czwartek mamy ustalić już wszystkie pieśni. Tutaj mała niespodzianka - jednak zrezygnowaliśmy z organisty. Całą oprawę muzyczną Mszy poprowadzi schola. Będzie kameralnie i pięknie.
Znalazłam rewelacyjnego tancerza, który pomoże nam przygotować pierwszy taniec. Mało tego - pierwsza lekcja już za nami! W bardzo sympatycznej atmosferze, a jednocześnie konkretnie i naprawdę przyjemnie. Przed nami dużo ćwiczeń, ale jest to mega ciekawe doświadczenie. Odkrywamy jakiś nowy wymiar naszej relacji, która ma pewne odbicie w tym, jak zachowujemy się w tańcu. Fajne wyzwanie.
Kupiliśmy w końcu buty ślubne Karolastemu, bo bujaliśmy się z tym od grudnia... ;p A tu wystarczyło może pół godziny i trochę szczęścia, na którego brak naprawdę nie narzekamy. ;)

A po drodze zdążyłam jeszcze być u lekarza, przeżyć prawie-zawał w pracy, wysłać ostatnie zawiadomienia na ślub, podziwiać nowe zdobycze w pracy Karola, zrobić razem z Agatą drugą próbę makijażu ślubnego i kupić odpowiednie baleriny na wesele, na wypadek gdybym nie dawała rady być w obcasach do końca wesela. Uff...!

Zwieńczeniem intensywnego tygodnia jest intensywna, acz piękna niedziela. Był czas i na film, i na drzemkę, i na spacer, i na przytulasy, i na poćwiczenie kroków tanecznych... :)

PS
Zaklinanie wykresów trwa... Zaczął się decydujący cykl, od którego zależy, w jakim momencie będę w dniu ślubu. Trochę zaskoczyło, ale nie jest źle. Musielibyśmy mieć dużego pecha, żeby okres zjawił się akurat wtedy. Prędzej szykuje się opcja "odroczonej" nocy poślubnej... ;)

czwartek, 9 kwietnia 2015

Wisimy!

W gablocie parafialnej i na stronie internetowej. Wiszą już nasze zapowiedzi!

Cóż za miłe uczucie - taka duma, że teraz to już wszyscy będą wiedzieć, że wychodzę za mąż. :D

***

W sobotę zaczynamy naukę tańca. Chcemy pięć lekcji, czyli będziemy się uczyć tańczyć już przez wszystkie soboty do ślubu...! Tylko 5 tygodni... 
Gdyby ta parka na suwaku poruszała się od początku istnienia bloga, już byłaby tuż przy końcu, na gołębim ogonie... Ale zaczęła maszerować dopiero na rok przed ślubem i się trochę ślamazarzy... ;p

***

A.: To co, pasuje się porządnie przygotować do tej spowiedzi generalnej...
K: No, spiszę sobie wszystko na kartce A4...
A.: No raczej na minimum trzech takich kartkach... ;D 
K.: Ale ja tam będę pisał tylko swoje grzechy, a nie Twoje, to jedna kartka starczy... ;p



"Proszę mnie nie podniecać!" 
;D

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

40 dni

Alleluja!

Wielki Post minął bardzo szybko, ale pozostał po nim fajny ślad - prawie 100 maili ze Słowem Bożym w naszych skrzynkach pocztowych. Nasze postanowienie wielkopostne wprowadziło kolejną nową jakość do naszego związku i już widzimy z tego wiele dobrych owoców. Boże Słowo naprawdę ma niesamowitą moc, a karmiąc się nim, dając Mu dostęp do swoich umysłów i serc, otwieramy się na niezliczone dary Ducha Świętego. Bardzo polecamy takie wzajemne obdarowywanie się Bożą obecnością w biblijnym Słowie. Może w mailach/smsach, a może czytając sobie nawzajem na głos... (u nas też taka forma zaistniała i bardzo nam się spodobała).

A tymczasem Święta, Święta hm, hm, hm... Piękna Wielkanoc, choć nie pozbawiona trudności. Trochę odpoczęliśmy, nacieszyliśmy się sobą i z entuzjazmem uświadomiliśmy sobie, że przed nami jeszcze tylko 40 dni do ślubu. Taki nasz Mały Post. Naznaczony spotęgowaną do granic tęsknotą, wytężoną pracą nad sobą, modlitwą i nade wszystko prężnymi przygotowaniami, także od strony duchowej.

Co przed nami jeszcze w kwietniu?
Nauka tańca.
Zaklepanie śpiewu ze scholą.
Generalna spowiedź przedślubna.
Przygotowanie prezentu dla rodziców.
Degustacja ciast.
Przeprowadzka i sprzątanko w mieszkanko...

A na pamiątkę ujmującej oprawy muzycznej tej Wielkanocy... :)


Wcześniej nigdy się nad tym nie zastanawialiśmy, ale teraz bardzo doceniamy, że nasz ślub będzie w liturgicznym okresie wielkanocnym. Ta wszechobecna radość, nadzieja, obfitość łask i krzyż ze zwycięską, czerwoną stułą...! 
Coś pięknego!

sobota, 4 kwietnia 2015

Ostatnie takie Święta

Uklęknęliśmy oboje przed Bożym Grobem, wpatrując się w Niego. Ostatni raz jako narzeczeni...

Raduj się, ziemio, opromieniona tak niezmiernym blaskiem, 
a oświecona jasnością Króla wieków, 
poczuj, że wolna jesteś od mroku, co świat okrywa!

Błogosławionej Wielkiej Nocy!


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...