Odliczamy!

piątek, 31 maja 2013

Jakie jest nasze narzeczeństwo?

W ostatnich dniach kilka osób trafiło do nas, wpisując w wyszukiwarce takie frazy jak: "piękne narzeczeństwo" czy "jak przeżyć ciekawe narzeczeństwo". Troszkę nie dowierzaliśmy. :) Z jednej strony bardzo nas to cieszy. Swoją drogą, ciekawe, czy osoby wyszukujące informacji o tym, jak przeżyć ciekawe narzeczeństwo, skorzystały z w jakiś sposób z tego miejsca, czy też były rozczarowane...? Z drugiej strony, nie spodziewaliśmy się, że ktoś nas może tak odbierać, bo tak obiektywnie patrząc, to możemy się wydawać strasznie nudni jako narzeczeni. Nie włóczymy się z imprezy na imprezę, nie zdobywamy doświadczeń łóżkowych, nie szalejemy w zrywach ostatnich chwil panieństwa/kawalerstwa, nie zwiedzamy turystycznych kurortów, nie planujemy hucznego wesela na 300 osób z udziałem celebrytów... :) Więc chyba tak niespecjalnie ciekawym narzeczeństwem jesteśmy. :)

Jednak była to też inspiracja do refleksji. Jakie jest nasze narzeczeństwo? Może jest ciekawe, tylko w inny sposób? Czy jest piękne?

Od początku naszego narzeczeństwa towarzyszy mi myśl, że jest ono przede wszystkim wyjątkowe. Nie ma drugiej takiej pary, jak my - z takimi przeżyciami, doświadczeniami, cechami osobowości, wartościami... Po prostu nie ma. Ale z tego powodu w zasadzie każde narzeczeństwo, tak jak każdą inną relację można uznać za wyjątkową. Zatem nasze narzeczeństwo jest nie tylko wyjątkowe, ale sądzę, że również nietypowe. To była główna myśl przyświecająca tworzeniu tego bloga - nie jesteśmy przeciętni i typowi, jesteśmy w mniejszości! Swoją miłość budujemy na tym, co dzisiaj jest niemodne, staroświeckie, "nieżyciowe", nienowoczesne - na relacji z Bogiem, na wartościach chrześcijańskich, na poznawaniu i kształtowaniu swoich osobowości, a nie na bliskości fizycznej. Niewiele osób dzisiaj wybiera taką drogę, można powiedzieć, że idziemy pod prąd. Wiążą się z tym różne wyzwania, trudności, doświadczenia i przeżycia zupełnie inne od tych, które przeżywają pary idące "z prądem". Dlatego to, co przeżywamy jako narzeczeni jest z pewnością nietypowe. Mając na uwadze tę nieprzeciętność, myślę, że nasze narzeczeństwo można uznać za ciekawe. Pewnie jest wiele osób, którym nawet do głowy nie przychodzi, że można przeżywać narzeczeństwo tak jak my - modlić się wspólnie, rozmawiać o rozwijaniu swojej relacji, bronić tradycyjnych wartości, zachowywać czystość przedmałżeńską, a przy tym być pogodnymi, pełnymi poczucia humoru osobami, które są do szaleństwa w sobie zakochane i w dodatku prowadzą prężnie rozwijającego się bloga! Ludzie, którym dotąd nie przyszłoby to do głowy, chociaż nie bardzo rozumieją, o co chodzi, potakują z niedowierzaniem, przyznając: "to ciekawe".

Wreszcie zupełnie subiektywnie muszę przyznać: nasze narzeczeństwo jest piękne. Albo raczej przepiękne! Nigdy, w najśmielszych oczekiwaniach nie sądziłam, że ten czas może być tak wspaniały, radosny, bogaty w przeżycia, owocny i intensywny! Że tyle się można od siebie nawzajem nauczyć, że tyle jeszcze nie wiem o sobie, a mogę się tego dowiadywać i poznawać siebie dzięki relacji z Narzeczonym! Że można dawać takie niezwykłe świadectwo tak zwyczajnym przeżywaniem miłości! W końcu - że wszelkie trudności dzielone z ukochaną osobą mogą być naprawdę "słodkim jarzmem"... To wszystko, co składa się na nasze narzeczeństwo jest tak niesamowite, niezwykłe, wspaniałe, że... aż brakuje słów!

I chociaż czasem nie możemy się już doczekać, aż będziemy małżeństwem, to myślę, że później będziemy bardzo tęsknić za czasami narzeczeństwa, mile je wspominając. Dlatego staramy się, by nie zmarnować tego czasu, ale wykorzystać jak najlepiej każdą chwilę - zarówno razem, jak i podczas rozłąki, dzięki której też wiele się uczymy. Ot, kwintesencja naszego narzeczeństwa! :)

A tutaj dobre zdjęcie ilustrujące znane powiedzenie: "jakie narzeczeństwo, takie małżeństwo". PRAWIE tak samo, tylko inaczej! :)


wtorek, 28 maja 2013

Nie muszę. Chcę!

Któregoś niedzielnego wieczoru (a raczej nocy), może z dwa czy trzy tygodnie temu, jak zawsze Narzeczony odwoził mnie do mieszkania. Zwykle gdy wracamy, zaczyna się w radiowej Trójce audycja "Dobronocka", której lubimy posłuchać. Wtedy właśnie gościem audycji był Jacek Walkiewicz. Zupełnie nic nam to nazwisko nie mówiło. Ale okazuje się, że internetowe wystąpienia tego człowieka są ostatnio coraz bardziej popularne i cenione. W ciągu trzech miesięcy ponad pół miliona wyświetleń...! Ja niewiele zdążyłam posłuchać, co ma do powiedzenia ten pan. Karol dłużej posłuchał audycji i tak go zachęciła, że postanowił posłuchać tych kilku konferencji. Następnego dnia oczywiście podesłał też mnie. I od tamtej pory słowa tego człowieka są dla nas ogromną inspiracją.

Naprawdę warto posłuchać, zwięzłe, bardzo mądre i motywujące do działania, pełne niesamowitego doświadczenia, a przy tym okraszone humorem. Tutaj linki:
http://www.youtube.com/watch?v=ktjMz7c3ke4
http://www.youtube.com/watch?v=B6tVati7H3Y
Więcej można sobie znaleźć.

Na zachętę jeden z dowcipów, jaki opowiada Jacek Walkiewicz w jednym ze swoich wystąpień.
Do autobusu wsiada pewien człowiek i kasuje trzy bilety. Siada obok innego mężczyzny, który pyta go:
- Po co pan kasuje trzy bilety, skoro jedzie pan sam?
- Przecież muszę mieć bilet.
- Ale to jeden chyba wystarczy?
- No ale jakbym zgubił, to źle bym się czuł, więc mam na zapas drugi bilet. 
- A jakby pan zgubił te dwa?
- To właśnie dlatego mam ten trzeci i jestem wtedy spokojny.
Drugi pasażer uśmiecha się i ciągnie:
- No dobrze, a gdyby pan zgubił nawet te trzy bilety??
- A to pana zaskoczę! Mam jeszcze miesięczny! 
:D

I jeszcze nasz dzisiejszy dialog sms-owy, którego puenta mnie powaliła na kolana, bo była właśnie inspirowana wskazówkami Walkiewicza. Może tak tylko zasygnalizuję - chodziło o pewien aspekt odwagi, który Walkiewicz określa jako zaangażowanie, które jest zupełnie czym innym, niż poświęcenie. Zaangażowanie jest tam, gdzie mówimy "bardzo chcę!", a poświęcenie: "bardzo muszę...".

[K]arol: A wiesz, że wczoraj wieczorem, jak do mnie napisałaś przed snem, to jeszcze w pracy byłem.
[J]a: O rany, a co się stało, że musiałeś jechać?
[K]: *tutaj wyjaśnienie, dlaczego* Ale nie musiałem, chciałem! :)



poniedziałek, 27 maja 2013

Bałem się, czy mnie nie zostawisz, czyli o czym lubię, a o czym nie lubię z tobą rozmawiać

Kolejny rozdział nosi nieco intrygujący tytuł. My także na początku naszej znajomości mieliśmy mnóstwo obaw i wątpliwości, czy "coś z tego będzie". Pamiętam, że gdy planowaliśmy coś z wyprzedzeniem choćby 2-3-tygodniowym, dokładaliśmy znamienną klauzulę: "jak mnie do tego czasu nie zostawisz, oczywiście"... :) Troszkę odżyły te wspomnienia i dlatego temat wydał nam się ciekawy i inspirujący.

Tym razem jednak było nieco inaczej jeśli chodzi o nasz odbiór tematu i naszego zadania z nim związanego. Zadanie wymagało przede wszystkim przemyślenia pewnych kwestii, a nie rozpisywania się (jak to było poprzednim razem). Mieliśmy podaną listę zagadnień/tematów, z niej wybieraliśmy te, na które najtrudniej jest nam rozmawiać ze sobą. Spośród tych wybraliśmy natomiast jeszcze bardziej szczegółowo te, które mogą stać się przyczyną rozdźwięku w naszym przyszłym małżeństwie.

Różnica między nami polegała na tym, że ja uważałam, że to ważne, by sobie powiedzieć, o czym przychodzi nam mówić łatwiej, a o czym trudniej i to obgadać. Narzeczony natomiast sądził, że gadanie o trudnościach w rozmawianiu o trudnościach to takie masło maślane i dzielenie włosa na czworo. Bo przecież trudno, czy nie trudno - i tak musimy się z pewnymi rzeczami zmierzyć i po prostu sobie poradzić, a omawianie tego na dziesiątą stronę i tak nic nie da... Być może było w tym trochę racji, ale jednak w jakimś celu autor umieścił takie zagadnienie w tym programie. Śmiem przypuszczać, że ma dużo większą wiedzę i doświadczenie w temacie małżeństwa niż my i może z tej perspektywy dużo lepiej się orientuje, co jest nam teraz potrzebne, a co nie. Oczywiście, Narzeczony ma prawo mieć swoje zdanie na ten temat. Troszkę się starliśmy w tej kwestii, ale ostatecznie doszliśmy do porozumienia i porozmawialiśmy - może nie o trudnościach w rozmawianiu, ale o samych trudnych tematach i tym, co się z nimi wiąże. O relacjach z rodzicami i teściami, o pracy zawodowej, o wspólnym gospodarowaniu pieniędzmi... Mimo początkowych trudności, ciekawie było, a rozmowa owocna i umacniająca.

A wieczorkiem na rozluźnienie obejrzeliśmy sobie nieco głupią komedię romantyczną pt. "Oświadczyny po irlandzku". Nie, żebyśmy sami wybrali - w telewizji leciało właśnie, a tak rzadko oglądamy coś w telewizji (oprócz Ligi Mistrzów :)), że czasem można. No, na więcej jak 5,5/10 to nie można tego filmu ocenić, ale ogląda się nawet przyjemnie, pośmiać się trochę można i pozałamywać, jacy ludzie są głupi... :) Ale co najważniejsze - przypomnieć sobie SWOJE OŚWIADCZYNY - mmm... Łezka w oku, ciarki na plecach i piękne wspomnienia... :)

I jedna cenna wskazówka była w filmie! Że trzeba dbać o małżeństwo, żeby kilkadziesiąt lat przetrwało w dobrej formie - zawsze całować się tak, jakby to był pierwszy i ostatni raz! No. To do dzieła. :)


sobota, 25 maja 2013

Instynkt macierzyński

Na szalejący instynkt macierzyński najlepsze są... dzieci! W roli substytutu dobrze spisują się nieswoje. :)

*zabawę z Tuniem przerywa telefon mojej mamy, oczywiście młody się wtrąca, a kiedy odkładam telefon, pyta:
[T]unio (lat 2,5): To była twoja mama? Ta Bogusia?
[J]a: Tak, dzwoniła moja mama. A ty w końcu zapamiętałeś, jak ma na imię! :)
[T]: A twoja mama ulodzi ci sioscycke?
[J]: Nie... Moja mama już nie może urodzić dziecka i nie będę już mieć małej siostrzyczki.
[T]: Nie...? A moja mama mi ulodzi...  (myśli) A moze sama sobie ulodzis małą sioscycke?
[J]: *śmieję się* Ale jak sama sobie urodzę, to już nie będzie moja siostra tylko córka!
[T]: Jak to?! Nie...! Sioscycka...

Próbowałam mu jeszcze to jakoś wytłumaczyć, ale kompletnie nie czaił, o co chodzi. Jak się urodzi, to tylko siostrzyczka. Taki jest zafiksowany na tym punkcie, bo już za kilka tygodni rzeczywiście będzie miał małą "sioscycke". :)

A tak zupełnie poważnie, to naprawdę od czasu do czasu odzywa się we mnie rozszalały instynkt macierzyński. Pamiętam, że wspomniałam coś o tym Karolowi na naszym pierwszym spotkaniu, tak zupełnie przypadkiem. Następnego dnia zapytał mnie, czy specjalnie gadałam o tym instynkcie macierzyńskim, żeby go przestraszyć. Bo tak jeszcze parę lat temu, to by się wystraszył, ale teraz to on się już nie boi poważnych związków! :) Trochę mnie to rozśmieszyło, że wziął to tak na poważnie, podczas gdy mnie nawet do głowy nie przyszło, żeby go tak "straszyć". Ale w sumie zaimponował mi wtedy taką odpowiedzią i ucieszyłam się, że od początku traktuje "nas" poważnie.

Nie będę może specjalnie rozpisywać się i żalić, że nieraz z utęsknieniem patrzę na ciężarne kobiety i na maluszki w wózkach, nosidełkach, chustach i czym tam jeszcze... Że nie mogę się doczekać rodzicielstwa, bo jestem w tej chyba dzisiaj nielicznej grupie kobiet, które mimo młodego wieku, są gotowe na macierzyństwo i nie chcą odkładać decyzji o potomstwie na "po trzydziestce"... Że szerokim łukiem omijam w sklepach działy niemowlęce, żeby nie dać się zwariować... No, nie będę wnikać w szczegóły, bo ktoś gotów pomyśleć, że naprawdę wariuję. :)

Ale tak krótko wspomnę tylko, że w tym wszystkim jest bardzo ciekawy aspekt. Instynkt tacierzyński Narzeczonego! Tak, jest coś takiego! Jak to się objawia?
Karol czasem przytula się do mojego brzucha, pytając czule:
- kiedy tam będzie nasz potomek?
Zwykle odpowiadam:
- jak go "zrobisz" :) - po czym się droczymy i wygłupiamy... :)
Często rozmawiamy o imionach dla dzieci, o różnych problemach wychowawczych, planujemy, jak będzie wyglądało nasze rodzicielstwo, na co chcielibyśmy zwrócić szczególną uwagę, co byśmy zrobili, gdyby...
Czasem w dosyć mało subtelny sposób informuję Narzeczonego, że właśnie mam dni płodne, gdy Jego przytulanie i głaskanie coraz bardziej na mnie działa "pobudzająco":
- Jeśli nie przystopujesz, to ostrzegam Cię, że za 9 miesięcy możesz zostać ojcem... :)
Zwykle jednak odpowiada entuzjazmem, więc to mało skuteczna groźba... :)
Nade wszystko zaś, uwielbiam patrzeć na Karola w otoczeniu dzieci. Najlepiej na żywo, ale to raczej rzadko się zdarza. Dlatego na pulpicie komputera oraz na półce mam zdjęcia Karola z Jego chrześnicą (która, swoją drogą, wprost za Nim przepada!).

Z jednej strony to wszystko jeszcze bardziej mnie to rozczula, z drugiej utwierdza w przekonaniu, że dobrze się dobraliśmy pod względem planów z zakresu rodzicielstwa. Ale jest też trzecia strona, decydująca: jeszcze nie czas. Koniec, kropka.

Dlatego Państwu Instynktom Rodzicielskim serdecznie dziękujemy za przybycie, doceniamy, że zechcieli się Państwo pofatygować tak wcześnie, zapraszamy do poczekalni - trzeba będzie "troszkę" odczekać na swoją kolej... Zapewniamy, że będziemy się o Państwa troszczyć i w miarę możliwości "dokarmiać", by nas Szanowne Instynkty nie chciały opuszczać! O, właśnie serwujemy deser:



:)

piątek, 24 maja 2013

10 drobiazgów, które nas dzieli

1. Karol nigdy nie nosi szalika, ja jestem opatulona już przy 10 st. C.

2. Ja zawsze śpię od ściany, Karol zawsze od brzegu łóżka, nawet gdy całe łóżko jest wolne.

3. Karol nabiera nożem masło do smarowania poziomo (od góry kostki), ja zawsze pionowo (z boku) i nie mogę się nadziwić jak można to robić inaczej! :)

4. Ja gdy wracam do mieszkania, lubię posiedzieć w ciszy, Karol zawsze włącza radio.

5. Karol lubi różne dziwaczne smaki - sery pleśniowe, ślimaki, syropy i inne "ciekawe" dodatki", co do których ja jestem bardzo sceptyczna. On za to nie spojrzy nawet na moje pyszne musli czy klasyczną owsiankę, bo "nie będzie jadł tego co ptaki!". :D

6.Karol bardzo lubi pająki, węże, legwany i inne gady, których ja wprost nie znoszę (Karol twierdzi wręcz, że mam arachnofobię, ale bez przesady, to po prostu paskudztwa). :)

7. Ja nie lubię i nie oglądam thrillerów i horrorów (za nic nie dam się na to namówić!), Karol co jakiś czas próbuje mnie do nich przekonać, bo bardzo lubi tego typu filmy (niedoczekanie Jego! :)).

8. Karol jest miłośnikiem roślin, bardzo lubi zajmować się kwiatami, ogrodem, działką. Ja kompletnie nie mam do tego ręki, ani cierpliwości.

9. Karol twierdzi, że miał 5 z polskiego, ale nie wiem za co, bo błędy wszelkiego rodzaju (zwłaszcza ortograficzne!) to jego chleb powszedni. Ja jestem dosyć wyczulona na tym punkcie i staram się pisać (i mówić) poprawnie, co chyba całkiem nieźle mi wychodzi. A też miałam 5 z polskiego. ;)

10. Ja jestem najstarszą siostrą, a Karol najmłodszym bratem. To ogromna różnica w postrzeganiu dzieciństwa. ;)


czwartek, 23 maja 2013

10 drobiazgów, które nas łączy

Wczoraj w ramach błogiego leniuchowania wieczornego, wpadliśmy na pomysł, aby podzielić się z Wami 10 ciekawymi rzeczami, których o nas nie wiecie. Ale jak zaczęliśmy wymyślać, to okazało się, że jest dużo więcej takich interesujących drobiazgów. Dlatego postanowiliśmy je podzielić - na te, które nas łączą i te, które nas dzielą. Dzisiaj pierwsza porcja! Oczywiście z przymrużeniem oka. :)

OBOJE...
1. ...mamy taki zwyczaj, by po obiedzie zaserwować sobie słodki deser.

2. ...jesteśmy ciepłolubni -  nie lubimy marznąć, a koc i sweter to nasi stali sprzymierzeńcy.

3. ...nie lubimy listów pasterskich czytanych w kościele zamiast homilii! Nieraz przez cały miesiąc tylko raz można wysłuchać normalnej homilii lub kazania, bo co chwila jakieś listy pasterskie Episkopatu Polski... Gdy słyszymy taki nagłówek tuż po Ewangelii, patrzymy na siebie porozumiewawczo, a nóż w kieszeni sam się otwiera... :)

4. ...nie pijemy alkoholu, chociaż z odmiennych powodów.

5. ...mamy na czole niewielką bliznę, coś jak znak Harry'ego Pottera. :)

6. ...baaardzo lubimy spać!

7. ...zdaliśmy egzamin na prawo jazdy za pierwszym razem.

8. ...czytamy regularnie "#Sieci" - odważny tygodnik Młodej Polski.

9. ...lubimy zwierzęta, a szczególnie koty.

10. ...najczęściej modlimy się Różańcem, chociaż razi nas przesadny kult maryjny.



środa, 22 maja 2013

To tylko sen...

Bierzemy ślub. Dzisiaj...
- Jak to dzisiaj?! A sukienka?
O, jest sukienka. Niezbyt ładna i w dodatku kremowa, ale jest...
- No dobrze, a obrączki?
- Obrączki są już w kościele. Chodź bo się spóźnimy na własny ślub...
Wbiegam do kościoła w tej okropnej kremowej sukience i staję w szeregu kobiet naprzeciwko Karola. Tak, jest tu też kilkanaście innych par, które również będą ślubować, stoją w dwóch szeregach naprzeciwko siebie... Strasznie tu dziwnie, kościół jakiś obcy, nikogo znajomego... Dlaczego w ogóle to się dzieje dzisiaj?! Przecież nie tak miało być! Mieliśmy razem wszystko organizować, ślub miał być za dwa lata, a nie teraz... Czemu teraz? Po co ten pośpiech? I dlaczego ja o niczym nie wiedziałam?
Rany... Już przysięga! Patrzę Mu w oczy i staram się najbardziej szczerze, jak tylko potrafię, mówić słowa przysięgi. Nie do wiary! Jesteśmy już małżeństwem! Próbuję się cieszyć, ale... O nie... TO mają być obrączki?! Co za paskudztwo! Fu...! Jak to w ogóle nosić?! Ale to Karol takie wybrał... No niby dobrze, że sam się o to zatroszczył, ale dlaczego ja nie mam na to wszystko wpływu? Nie tak miało być...!
Za chwilę przyjęcie weselne. Ktoś każe mi się przebrać w... czerwoną sukienkę. Jak to? Dlaczego mam być na własnym weselu w zwykłej czerwonej sukience? Przecież nikt nie pozna, że to ja jestem Panną Młodą! Swoją drogą, nie ma tu nikogo znajomego... Mnóstwo obcych ludzi. O, znajoma jeszcze z liceum! Ale tak dawno nie rozmawiałyśmy, prawie się już nie znamy... A gdzie w ogóle jest mój mąż...?
No właśnie, przecież najważniejsze, że już jesteśmy małżeństwem! Trzeba się cieszyć! Próbuję, naprawdę próbuję się cieszyć, ale jestem tak rozżalona i zawiedziona tym wszystkim, że nie potrafię... Wpatruję się w tę okropną obrączkę i nie mogę uwierzyć, dlaczego tak się stało, o co w ogóle chodzi...?

Na szczęście to tylko sen... Trochę dziwny, bo bardzo podobny do innego snu, sprzed kilku miesięcy... Pierwszy raz mi się zdarzyło, żeby sen mi się powtórzył po tak długim czasie... Moja podświadomość lubi płatać figle. Zawsze powtarzałam, że Freud miałby przy mnie niezłe pole do popisu.

Oglądaliśmy ostatnio film dokumentalny o marzeniach sennych, który trochę mnie pocieszył i uspokoił. Marzenia senne są potrzebne. Mózg musi sobie podczas snu "przepracować" wszystkie emocje, których doświadczam przez cały dzień, nawet te nieuświadomione. W tym celu generuje sobie różne obrazy. Musi to robić, abym mogła utrzymać równowagę psychiczną. Osoby, których pozbawia się możliwości śnienia poprzez wybudzanie tuż przed fazą snu REM, zaczynają mieć omamy i doświadczać dyskomfortu... Tak, dzięki marzeniom sennym, możliwe jest utrzymanie psychicznej równowagi.

Do tej pory nie interesowałam się specjalnie tematyką snów, bo też niezdrowo jest przywiązywać do nich większą wagę. Jeśli kogoś to interesuje, można znaleźć na ten temat sporo materiałów i opracowań. Mnie wystarczył ten prosty wniosek z filmu. Nie potrzebuję dziwnych interpretacji, znajomości symboli, senników...

Każdy z nas śni, tylko nie każdy pamięta swoje sny. Ja mam to (nie)szczęście, że wiele swoich marzeń sennych pamiętam bardzo szczegółowo i bardzo długo. Gdy o nich opowiadam, czasem można się nieźle pośmiać, a czasem wręcz przerazić. A później z ulgą westchnąć: to tylko sen...

wtorek, 21 maja 2013

Woda toaletowa

[Z]osia (lat 6): *przytula się do mnie* O rany! Co to za zapach?!
[J]a: Chyba chodzi Ci o moją wodę toaletową...
[Z]: Cooo?! Psikasz się wodą z toalety?! A ja myślałam, że to jakieś kosmetyki...

:) :) :)

poniedziałek, 20 maja 2013

O punktualności, komputerze i obowiązkach domowych, czyli o przyzwyczajeniach i zachowaniach

To już ósmy rozdział książki "Nas dwoje...". Temat raczej nie był dla nas trudny, ale bardzo czasochłonny. Musieliśmy sobie, każde osobno, odpowiedzieć na 40 pytań dotyczących naszych różnych zwyczajów, nawyków i zachowań. A później odpowiedzi na te 40 pytań wspólnie przeanalizować i omówić. Tym razem raczej nie było zaskoczeń, większość rzeczy, o które nas pytano, już wcześniej wiedzieliśmy o sobie. A pytania były przeróżne...

Na przykład:
- Jak często pożyczam od innych?
- Co oznacza dla mnie higiena osobista? (moim zdaniem najśmieszniejsze! ale nie da się ukryć, że być może dla kogoś ważne)
- W jakich sytuacjach lubię się komuś podlizywać?
- Czy uważam, że klaps to dobra kara dla dziecka?
- Ile czasu spędzam przed telewizorem albo komputerem?
- Czy modlę się codziennie?

Jak widać, to tylko mała próbka z tych czterdziestu przeróżnych pytań. Trzeba przyznać, że "najfajniejsze" zostały na koniec. To znaczy takie, które poruszały ciekawy obszar i na których odpowiedzi oczekiwaliśmy trochę z niecierpliwością i pewnym przejęciem.
- Czy lubię obejmować inne dziewczyny?
- Czy spoufalam się z innymi chłopakami w sposób, który naraża wyłączność naszej więzi?

Niby nic trudnego, ani specjalnie ekscytującego, a jednak chciałam usłyszeć wprost, jak to jest. Nie w żartach, nie gdzieś tam przy okazji - zupełnie szczerze i bez ogródek, w perspektywie naszego przyszłego małżeństwa. Tak samo Narzeczony, który nieraz przyznaje się do nutki zazdrości o mnie, też z pewnością chciał rozwiać wszelkie wątpliwości w tej kwestii i porozmawiać o tym wprost, bez żadnych podtekstów czy aluzji, w owocnym dialogu.

Ponadto już na sam koniec pojawiły się jeszcze dwa ważne i potrzebne pytania. Dla mnie jakoś szczególnie istotne, bo chyba gdzieś podświadomie chciałam się tym podzielić, a dotąd nie wywiązała się między nami taka rozmowa.
- Na czym Ci najbardziej zależy w małżeństwie?
- Czego się najbardziej obawiasz?

Dłuuugą rozmowę uwieńczyliśmy wspólną Mszą świętą z nabożeństwem majowym. Ot, kwintesencja niedzielnych spotkań z Narzeczonym!

A teraz dodatek extra! Oto, kto jest najbardziej przejęty naszą książką! Całym sobą ją umiłował! :)







sobota, 18 maja 2013

Męski sweter i kwiaty bez okazji...

... to uroki oczekiwania Narzeczonej na spotkanie z Ukochanym.

O sweter poprosiłam, kiedy się ostatnio widzieliśmy. W sumie to nie chodzi o sweter, tylko o zapach... Kto tęsknił, ten wie, jak miło jest poczuć zapach ukochanej osoby, kiedy jest ona daleko. A jeszcze milej ponosić na sobie sweter, w którym się "pływa", bo jest o wiele za duży i, przede wszystkim, męski. Jest w tym coś z czułości, której tak brakuje, gdy się tęskni...


A kwiaty Narzeczony przyniósł dla mnie w środę. Bez okazji, po prostu, moje ulubione - przepiękne goździki. Lubię je nie tylko za to jak wyglądają i jak pachną, ale też za to, że są trwałe. W odpowiednich warunkach mogą postać w wazonie nawet miesiąc, przeciętnie około 2-3 tygodnie cieszą oczy i wypełniają swoim zapachem pokój. Tak zwyczajne, a dla mnie tak niezwykłe. Wielu osobom kojarzą się z PRLem, a mnie - tylko z Ukochanym... :)


Pamiętam, jak pierwszy raz dostałam od Ukochanego goździki... Bukiet pięknych czerwonych goździków po miesiącu, odkąd się poznaliśmy. Byłam w szoku, bo nie sądziłam, że zapamięta, gdy coś tam przebąknęłam kiedyś o goździkach, które bardzo lubię. Zapamiętał. Przyszliśmy do Niego, a tam już czekały na mnie moje ulubione goździki... Od tamtego czasu regularnie dostaję kwiaty od Ukochanego, nawet gdy nie ma ku temu specjalnej okazji. 

Chociaż tym razem na upartego można byłoby tę okazję znaleźć - 16 maja minęły 3 miesiące od naszych zaręczyn i, jeśli wszystko ułoży się po naszej myśli, za dwa lata o tej porze będziemy już małżeństwem...!


czwartek, 16 maja 2013

Jak to jest z tą czystością?

Pod ostatnim postem rozgorzało. Można było się tego spodziewać, chociaż poruszyliśmy temat seksualności tylko pośrednio - poprzez pryzmat życiowych decyzji i ich konsekwencji. Oczywiście w dyskusji nie mogło zabraknąć takich argumentów, jak: Radio Maryja, in vitro, księża, prezerwatywy... Aż się dziwiliśmy, że nikt nie wspomniał o wyprawach krzyżowych, bo zwykle wpisują się w ten kanon. :)

Może to było nieco złośliwe, ale dla własnego zdrowia psychicznego musieliśmy spojrzeć na to trochę z przymrużeniem oka. Myślę, że każdy coś wyniósł z takiej dyskusji - coś, co zainspirowało do jakiejś refleksji. Tyle wystarczy.

Bo nie o tym chciałam. Pomyślałam sobie, że tak naprawdę w dziedzinie antykoncepcji to jesteśmy trochę kiepskimi zawodnikami, bo mamy wiedzę tylko teoretyczną i zero doświadczenia. Mamy swoje poglądy na ten temat, ale nie do końca możemy skonfrontować je z rzeczywistością, więc dla przeciętnego czytelnika będą mało wartościowe, a już na pewno nie przekonujące. Jednak na etapie narzeczeństwa są też takie kwestie, w których mamy całkiem sporo doświadczenia i możemy się czymś podzielić...

 W profilu na "przeznaczonych", gdzie się poznaliśmy, jest taka opcja, jak: Mój stosunek do współżycia przedmałżeńskiego. Odpowiedzi są trzy: uznaję, nie uznaję i nie mam zdania. Trochę wstyd się przyznać, ale zaznaczyłam "nie mam zdania"... Dlaczego? Chyba nie z powodu braku zdania na ten temat. Zdanie chyba miałam wyrobione - czystość przedmałżeńska to wspaniały ideał, niezwykle cenna wartość, o którą na pewno warto powalczyć. Ale nie wierzyłam, że trafię na mężczyznę, który będzie podzielał moje radykalne poglądy. Wydawało mi się, że to byłoby za dużo szczęścia. Lepiej zatem zaznaczyć takie niewiele mówiące nie mam zdania - wtedy jest szansa, że chociaż nikogo nie odstraszę... Trochę pokrętne rozumowanie, przepełnione lękiem i brakiem pewności, ale tak właśnie było...

Kiedy już się spotkaliśmy z Karolem, nasza relacja rozwijała się niezwykle dynamicznie. Po dwóch tygodniach miałam wrażenie, że znamy się od zawsze. Tak był mi bliski. Równie szybko musieliśmy się zatem zmierzyć ze swoimi oczekiwaniami i poglądami w kwestii czystości. Nie było żadnej poważnej rozmowy w stylu: "Postanawiamy i deklarujemy zachowanie czystości przedmałżeńskiej - tak nam dopomóż Bóg!".
Nic z tych rzeczy. Naturalnie wyszło, w chwilach bliskości zaczęliśmy zbliżać się do pewnej granicy... Właśnie w momencie takiego uniesienia, dzięki resztkom trzeźwego umysłu padło pytanie: "Chcesz TEGO?". I, Bogu chwała, równie trzeźwa odpowiedź "NIE". Nie musieliśmy specjalnie silić się na postanowienia.
Nie i koniec. Co ciekawe, po kilku tygodniach sytuacja się powtórzyła - znów w granicznej chwili to samo pytanie i negatywna odpowiedź. Lecz to wcale nie oznaczało końca kłopotów z czystością. Chyba wręcz przeciwnie...

Trudności się mnożyły. Póki była zima - OK. Można było się bronić grubymi spodniami i swetrami, co trochę ułatwiało nie wystawianie się na pokusy. Lecz gdy przyszło lato, kiedy - jak napisał ostatnio Narzeczony - niewiele się ma na sobie, było dużo trudniej. Jednak z czasem też coraz więcej się uczyliśmy siebie nawzajem. Co nas pobudza, wywołuje niepotrzebne pokusy, gdzie lepiej nie dotykać i co zrobić, by nie stracić głowy... Mam wrażenie, że pewien przełom nastąpił po kilku miesiącach, kiedy zaczęliśmy się wspólnie modlić. Zyskaliśmy dodatkową broń przeciw Złemu - jedność w modlitwie. Ale to również nie sprawiło, że nagle problemy z czystością przestały istnieć...

Wciąż się zmagamy. Czasem jest nawet OK, a czasem mega trudno... Zdarza nam się upadać, przekraczać pewną granicę, po której przychodzą wyrzuty sumienia. Wtedy biegniemy do spowiedzi i zaczynamy od nowa. Widzimy, jak łaska Boża nas umacnia i pomaga nam się rozwijać i wzrastać także w tej sferze. Jednym głównych wyznaczników "sukcesów" w zmaganiach jest pokora. Zauważyliśmy, że jak tylko poczujemy się trochę pewniej, że teraz to już sami sobie z tym wszystkim damy radę, bo jesteśmy mocni, bardzo łatwo się potykamy. Cały czas jednak idziemy do przodu. Na przekór wielu i mimo wszystko -
a przeciwności jest pod dostatkiem na każdym kroku. I choć czasem jest nam tak trudno, wiemy, że to dla nas NAJLEPSZA DROGA.

Jeszcze kilka słów o tym, DLACZEGO warto zachować czystość przedmałżeńską? Bardzo wyczerpującej i rzeczowej odpowiedzi udziela Sylwester Laskowski w konferencji pt. Seks jest zbyt fajny, by go uprawiać przed ślubem: https://www.youtube.com/watch?v=lyQ6wnMcVxo. Naprawdę warto posłuchać. Argumenty związane z religią padają, o ile pamiętam, tylko dwa i to pod sam koniec, jak taka wisienka na torcie. Jest mnóstwo innych powodów, dla których warto. Szczególnie cenne dla osób, które takie decyzje mają jeszcze przed sobą, lecz mówca nie pomija tych, którzy już dawno zaczęli współżycie, ma pewne wskazówki także dla nich. Miłego i owocnego słuchania!


wtorek, 14 maja 2013

Nasz wybór - Jezus.

Narzeczony:
Do napisania tego postu skłonił mnie komentarz mojej Narzeczonej do posta jednej z naszych czytelniczek o naturalnych metodach planowania rodziny. W skrócie rzecz ujmując post nie zachęca do takich metod, a komentarze pod nim w dużej części po prostu je wyśmiewają.
Spójrzmy na to z punktu widzenia człowieka i jego wyborów życiowych, tych najważniejszych. Gdy zaczynamy szukać naszej ukochanej osoby: albo zwracamy uwagę również na wiarę i wartości tego człowieka, albo mamy to gdzieś. Kilka miesięcy później podejmujemy decyzję o współżyciu ze sobą, lub czekamy z tym do ślubu. Jeśli już współżyjemy to czemu nie zamieszkać ze sobą, będzie taniej i w ogóle wypróbujemy jak to jest. Ale jak seks to tylko bezpieczny, więc metoda musi być pewna. A gdy się jednak wydarzy wpadka, jest jeszcze zastrzyk i ginekolog. Ale może się nie wydarzy. Może za 2,3 lata weźmiemy ślub w kościele i wtedy to nawet będziemy NPR stosować.
W tym samym czasie dwoje ludzi którzy od początku postanawiają budować relację ze sobą na Bogu, walczy ze sobą, walczy ze swoim ciałem w którym wszystko jest OK i co miesiąc dąży do zapłodnienia, chociaż są zmęczeni po całym dniu pracy, chociaż czują na sobie swój ciepły oddech, chociaż jest lato i nie mają zbyt dużo na sobie, chociaż wiedzą że znajomi gdy się im nie uda powiedzą: "Ci święci zawsze wpadają", chociaż wszyscy wkoło im mówią, że to bez sensu, że Kościół jest staroświecki, że niedługo i tak to zmieni. Dziewczyna codziennie budzi się o 6:00 rano by zmierzyć i zapisać temperaturę, czasem po 5 czasem 3 godzinach snu. I tak przez 2-3 lata zanim zaczną uprawiać seks.
Którą wersje wybierzecie to jest wasza sprawa. A oto podpowiedzi z Ewangelii:

" Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam."

 „Jeśli ktoś chce iść za Mną  niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje"

Jeszcze słowa znajomego duchownego: "wobec Boga nie można być letnim, można być albo zimnym, albo gorącym". My wybraliśmy i z Bożą pomocą chcemy tak wybierać każdego dnia. A Jezus każdą chwile, każdy trud, każde cierpienie w naszym życiu wypełnia Sobą, a tego już nie da się opisać, trzeba przeżyć...

Siła dobrej promocji

Niemal miesiąc temu wspominałam tu na blogu o wiosennym zrywie promocyjnym naszego bloga w dość nietypowym miejscu, bo na harcówce i w dość nietypowy sposób, bo kredą na drewnie...

Jakież było moje zdziwienie, gdy dzisiaj zobaczyłam w tym samym miejscu, co miesiąc temu prawie nienaruszone i świetnie zachowane (mimo deszczowych ostatnich dni) moje napisy. Jeden promujący bloga:
 

To naprawdę zdjęcie z dzisiaj, chociaż jest łudząco podobne do tego sprzed czterech tygodni!

I jeszcze jedno zdjęcie. Napisu, którego wtedy nie umieściłam tutaj, bo nawet nie zdążyłam zrobić mu zdjęcia. Przybiegły dzieciaki, drewniane "domki" zostały oblężone i sądziłam, że po chwili nie będzie śladu po mojej kredzie. "Ślad" jest do dzisiaj i to całkiem wyraźny!

 Widocznie tak miało być, że takie cenne słowa przetrwały! Oby i to, co te słowa ze sobą niosą, trwało i trwało... :)

PS. Z serii ciekawych dialogów z dziećmi:
(T)unio (lat 2,5): Dlacego nie mas dzisiaj takiej sukienki?
(J)a: A podobało ci się, jak byłam w sukience?
(T): Tak! Byłaś piękna!
(J): A dzisiaj już nie jestem?
(T): Nie... Dzisiaj jesteś tylko ładna... :)

poniedziałek, 13 maja 2013

"Dwoje do poprawki"

Obejrzeliśmy wczoraj wspólnie film pt. Dwoje do poprawki (2012) i pomyśleliśmy, że warto coś o tym wspomnieć. Film zdecydowanie godny polecenia.

To całkiem niezła komedia, chociaż momentami zahacza o dramat. Fabuła dotyczy małżeństwa z ponad 30-letnim stażem, które przeżywa swoisty kryzys, wypalenie. Żona (Meryl Streep) postanawia zawalczyć o dawny płomień miłości w małżeństwie i zapisuje siebie oraz męża na intensywną terapię małżeńską w bardzo odległym miasteczku. Mąż (Tommy Lee Jones) jest jednak bardzo sceptycznie nastawiony, nie widzi żadnego problemu i uważa, że taka wyprawa to szaleństwo.

Film ogląda się bardzo dobrze i przyjemnie. Gra aktorska - rewelacyjna (nie ma co się dziwić przy takiej obsadzie). Subtelny, ale dosadny humor. I przede wszystkim ciekawa tematyka - przez większość filmu zastanawialiśmy się, jak będzie wyglądało nasze małżeństwo po 30 latach. :)

Mieliśmy jednak taką refleksję, że trochę został spłycony obraz relacji małżeńskich i wychodzenia z problemów. Otóż wspomniana terapia opierała się głównie na uzdrawianiu sfery seksualnej. Cała reszta - problemy z komunikacją, narastające konflikty, przeciwstawne przyzwyczajenia i nawyki, ignorowanie potrzeb i pragnień małżonka - jakby nie istniała. Wydaje nam się, że to nie o to chodzi. Wiadomo, że jeśli są problemy w sferze intymnej, to trzeba interweniować, ale zazwyczaj wynikają one z różnych innych trudności, albo są ich konsekwencją. Jeśli są ewidentne problemy z dialogiem, z przyzwyczajeniami, z konfliktami, to chyba najpierw trzeba to wszystko uporządkować, a zbliżenie seksualne niech będzie przypieczętowaniem odzyskanej jedności. Ale budować tę jedność tylko na seksie? Jak to określił Narzeczony: "no, nie jest to film instruktażowy".

Nie mniej jednak, warto obejrzeć, bo w ciekawy sposób pokazuje pewne mechanizmy. I pośmiać się można. I wzruszyć też. I powyobrażać sobie, jak to będzie z nami za 30-40 lat... :)


niedziela, 12 maja 2013

Co w Tobie cenię, a co mi się nie podoba... czyli próba obiektywizacji naszego związku

Dobrze, że poprzedni rozdział dotyczył dobrego i owocnego dialogu. Refleksja nad tym, jak wyglądają nasze rozmowy oraz konkretne wskazówki i postanowienia dotyczące rozwoju naszego dialogu stały się fundamentem pod kolejny temat. Trudny temat. Dlatego tym bardziej ważne było, byśmy potrafili rozmawiać o swoich wadach i zaletach w atmosferze szacunku, życzliwości, ciepła. Po prostu z miłością.

Część "teoretyczna" w tym rozdziale była wyjątkowo uboga i skupiała się głównie wokół  świadectw par, opowiadających o swoich doświadczeniach w poznawaniu siebie pod kątem mocnych i słabych stron. Wartościowe świadectwa, ciekawe spostrzeżenia, ale nie to było istotą tego zagadnienia. Trzeba było w tym świetle spojrzeć na nasz związek i spróbować dokonać w pewnym stopniu obiektywizacji oceny naszych wad i zalet. Jak to wyglądało w praktyce?

Bardzo lubię w Tobie: poczucie humoru i pogodę ducha... kreatywność i odwagę...
Cenię w Tobie: zdecydowanie, którego czasem mi brakuje... odpowiedzialność  i dojrzałość...
Nie podoba mi się w Tobie: to, że czasem się spóźniasz... stawianie na swoim...
Niepokoi mnie w Tobie: sprzeciwianie się mi przy kimś... Twoja przekora... 
Lubię w sobie: zaradność... dokładność i skrupulatność...
Cenię się za: wytrwałość i cierpliwość... to, że próbuję przełamywać swoje słabości...
Nie lubię w sobie: gadulstwa... małostkowości...
Niepokoi mnie we mnie: słomiany zapał... ryzykanctwo... 

To tylko mała próbka. Wad i zalet padło całe mnóstwo, a rozmowa przeciągnęła się do późnych godzin nocnych. Na koniec było też kilka ważnych pytań na przyszłość dla naszego związku.
- Które z naszych cech mogą być szczególnie cenne dla naszego przyszłego małżeństwa, a które mogą je utrudnić? 
- Co chcielibyśmy zmieniać w sobie?
- W jaki sposób Ty możesz pomóc mi, a ja Tobie w zmniejszaniu wad, rozwijaniu zalet i przezwyciężaniu kompleksów? 

Chyba po raz kolejny sprostaliśmy wyzwaniu. Mam wrażenie, że każda rozmowa inspirowana tą książką, to dla nas kolejny krok naprzód, jeden schodek wyżej. Narzeczony zwrócił uwagę, że najważniejsze, by to, co przepracowujemy i o czym rozmawiamy dzięki temu programowi, miało realny wymiar w codzienności, żeby o tym nie zapominać. I rzeczywiście tak się dzieje. Przepracowane zagadnienia często powracają w rozmowach na co dzień. Dzięki temu odczuwamy wyraźnie, że się rozwijamy, wzrastamy. To chyba najlepsza rekomendacja książki. :)

PS.
(powiedziałam coś głupiego i sama przed sobą przyznałam, że...):
- To było infantylne, co?
- Trochę. Ale za to Cię kocham!
- Za moją infantylność?! Może Ty jesteś pedofilem?! :)
- Nie. Jestem ADOFILEM! :)

piątek, 10 maja 2013

Długie narzeczeństwo

W ostatnich dniach jednym z kluczowych zwrotów wpisywanych w wyszukiwarce, który odesłał kogoś do naszego bloga, były słowa: "zalety i wady długiego narzeczeństwa". Trochę nas to zdziwiło.

Moja pierwsza reakcja: jak to się stało, że taki zwrot wyszukiwarka odesłała do nas?! Przecież o tym nie pisaliśmy!
Pierwsza reakcja Narzeczonego: to my jesteśmy "długim narzeczeństwem"?!

Warto chyba zatem coś o tym napisać.

Rozmawialiśmy chwilę na ten temat i uznaliśmy, że określenie, czy narzeczeństwo jest długie czy krótkie, to dosyć relatywna sprawa. W porównaniu do naszych znajomych, którzy pobrali się po 3 miesiącach od zaręczyn, to nasze narzeczeństwo będzie dłuuugie. Lecz są pary, które się zaręczają, postanawiają wspólnie zamieszkać (nie zawsze, ale najczęściej tak jest) i trwają w tym narzeczeństwie cztery, pięć, siedem lat... Nasze dwa lata to przy tym pikuś. Ale powiedzmy, że przyjmujemy taką wersję optymalną, że nasze dwuletnie narzeczeństwo jest raczej długie, niż krótkie. Jakie z tego wynikają konsekwencje?

ZALETY:
- duuużo czasu na jak najlepsze poznawanie się, ważne rozmowy, poczytanie mądrych książek i ogólne zainwestowanie w relację oraz przygotowanie się do małżeństwa;
- czas dla naszych rodzin i znajomych na oswojenie się z myślą, że planujemy wspólne życie;
- możliwość dokładnego przemyślenia i zaplanowania spraw związanych z uroczystością zaślubin i przyjęciem weselnym;
- czas na zgromadzenie funduszy potrzebnych do zorganizowania wyżej wymienionych przyjemności;
- możliwość ustabilizowania sytuacji zawodowej przed zawarciem małżeństwa (jeśli istnieje taka konieczność);

WADY:
- ryzyko popadnięcia w rutynę, czy wręcz znudzenia sobą i mozolnym poznawaniem się przez tak długi czas (zwłaszcza, kiedy mieszka się wspólnie przed ślubem, bo jednak spotykanie się na randkach taką ewentualność niweluje);
- trudność w wytrwaniu w czystości przedmałżeńskiej przez tak długi czas;
- ślub może być pojmowany jako pewien cel sam w sobie, a nie początek czegoś nowego.

To są tak naprawdę tylko nasze przypuszczenia, bo jesteśmy dopiero u progu tego długiego narzeczeństwa. Ciekawe, co powiemy na ten temat za dwa lata, w przeddzień ślubu...?

I ciekawe, co Wy możecie o tym powiedzieć? Nasuwają Wam się jakieś inne wady i zalety długiego narzeczeństwa? 

czwartek, 9 maja 2013

Czego nam więcej potrzeba do szczęścia...?

Piękny, ciepły wieczór. Siedzimy wtuleni w siebie, odpoczywamy, rozmawiamy. Apogeum czułości.
- Czego nam więcej potrzeba do szczęścia...? - pytam retorycznie, zachwycając się chwilą.
- Sakramentu - odpowiada przytomnie Narzeczony.

Cóż więcej można dodać? Jedynie wycałować i Bogu dziękować za takiego Człowieka przy boku. :)

środa, 8 maja 2013

Zapracowanie to...

... stan umysłu. Kto z nas nie jest zapracowany? Ciągle mamy coś do zrobienia, gdzieś się spieszymy, coś odkładamy na potem, bo mamy obowiązki, bo coś trzeba załatwić, bo jeszcze tyle pracy przed nami... Nie narzekam na nudę, bo łączenie studiów dziennych z pracą na pół etatu nie jest łatwe, ale na co dzień całkiem nieźle daję sobie radę. Chyba, że przyjdzie taki tydzień, jak ten - gdy pracy jest wyjątkowo dużo, do tego jakieś dodatkowe zajęcia, po drodze egzamin, coś do przeczytania, coś do zaliczenia, coś nadprogramowego do zakupienia i jak na złość spotkanie, które mam tylko raz w miesiącu, wypada akurat w tym i tak już ciężkim tygodniu...

Dla mnie zapracowanie zaczyna się wtedy, gdy muszę zacząć kalkulować. Przeliczać, co by tu z czym połączyć, by zyskać chociaż parę minut... Na przykład dzisiaj:
- do wyjścia na tramwaj mam 20 min - przez ten czas mogłabym napisać posta!
- albo nie, posta napiszę wieczorem, jak będę rozmawiać z Narzeczonym przez telefon, to może teraz troszkę posprzątam, bo od tego spieszenia się zrobił się mały syf
- hm, posprzątać też mogę podczas rozmowy wieczorem... to może lepiej poćwiczę na flecie, bo wieczorem cisza nocna
- właśnie, poćwiczę na flecie póki dzień jasny, a poza tym tego nie mogę robić, rozmawiając czy robiąc coś innego
- swoją drogą, nie powinnam też pisać posta podczas rozmowy z Narzeczonym, bo okaże się, że Go nie słucham uważnie - o nie, nie! pracujemy nad dialogiem, więc post to ewentualnie przed samym snem
- ale, ale - jak będziemy rozmawiać przez telefon, to mogę składać teczkę na jutrzejsze zaliczenie, to nie wymaga takiej uwagi - uff! jedno z głowy
-a, no i posprzątam wtedy
- jeszcze się dzisiaj nie pomodliłam za dzidziusia-adoptusia... to może w autobusie...
- aaa! potrzebuję na jutro szare mydło kupić! już nie zdążę (bo właśnie poćwiczyłam na flecie!:)) to może... na spacerze, żeby już wieczorem nie chodzić jeszcze do sklepu
- ups, nie miałam kiedy przeczytać kolejnego rozdziału i odpowiedzieć na pytania... książka i zeszyt do torby, może na nudnym wykładzie albo w tramwaju...

Zapracowanie to stan umysłu, którego nie znoszę... To kalkulowanie i planowanie co do minuty, żeby jakoś ze wszystkim zdążyć, jest strasznie męczące. Udaje mi się, ale ile mnie to wszystko kosztuje...

Mimo wszystko cieszę się, że mi to wychodzi. Rozmawiałam dzisiaj z koleżanką (przyszłą narzeczoną:)), która żaliła się, że są dni, kiedy ze swoim chłopakiem rozmawia 5-10 min gdzieś w międzyczasie w tramwaju, albo prawie usypiając późnym wieczorem. Ja sobie tego nie wyobrażam. Widujemy się te dwa lub maksymalnie trzy razy w tygodniu, więc kiedy się nie spotykamy, (przynajmniej) godzina na wieczorną rozmowę telefoniczną jest święta, nie do ruszenia! No, zdarzyło się może z dwa czy trzy razy, że musiała zostać ruszona, ale to z przyczyn niezależnych. To jest czas dla nas i koniec. I tak bywa, że podczas rozmowy coś jeszcze robię - przeglądam internetowe serwisy, przygotowuję jedzenie, składam pranie czy sprzątam. Ale staram się, by były to czynności niewymagające skupienia i uwagi, bym mogła tę uwagę poświęcić Ukochanemu. Myślę, że te rytuały związane z codzienną rozmową są jednym z filarów naszej relacji. I mam w sercu ogromną wdzięczność za to, że w tym zwariowanym, zabieganym świecie, znajdujemy dla siebie czas, by budować coś wartościowego... Oby tak dalej, oby jak najdłużej nie zgasł w nas ten zapał, by nawet w zapracowaniu starać się być jak najbliżej...

poniedziałek, 6 maja 2013

Bardziej słuchać, niż mówić, rozumieć, niż oceniać... czyli o sztuce dialogu

Tak brzmi tytuł pierwszego rozdziału drugiej części naszej książki. Części poświęconej dialogowi. Na początku, gdy zobaczyłam, że najbliższe tematy będą dotyczyły dialogu, pomyślałam: "pestka! z tym akurat nie mamy żadnego problemu, pójdzie jak z płatka!". No nie do końca tak było.

Żeby prosty człowiek zrozumiał, autor podał najkrócej jak się da trzy proste zasady dialogu:
- słuchać przed mówieniem,
- rozumieć przed ocenianiem,
- dzielić się przed dyskutowaniem.

Teoretycznie proste jak konstrukcja cepa, ale w praktyce różnie z tym bywa. Tego trzeba się po prostu uczyć, pewnie przez całe życie. Musieliśmy przyznać przed sobą, że czasem się wzajemnie nie słuchamy, że zamiast słuchać, w głowie przygotowuje się już ripostę, że są sprawy, w których nie czujemy się wzajemnie rozumiani, że są tematy, które przychodzą nam z trudem w rozmowie, albo których unikamy, a nie powinniśmy... Pytań do własnej pracy było prawie dziesięć - to naprawdę spora dawka refleksji i swoistej rewizji naszych rozmów. Dosyć trudna, ale chyba bardzo potrzebna.

Najbardziej zadziwiło mnie to, że w większości zwracaliśmy uwagę na podobne lub te same kwestie problematyczne, chociaż w ogóle tego nie konsultowaliśmy wcześniej i każde z nas zapisywało odpowiedzi na pytania osobno, w różnym czasie. To było naprawdę bardzo ciekawe, bo spodziewałam się raczej, że będę musiała się gęsto tłumaczyć, dlaczego w tym i tym widzę takie i takie trudności, bo wcześniej nic nie wskazywało na to, że Narzeczony też to dostrzega...  Ta jedność w krytycznym spojrzeniu na nasz dialog była niesamowita. Oczywiście, nie brakowało także zaskoczeń, pewnych spostrzeżeń się nie spodziewałam, inne mnie dziwiły czy wręcz śmieszyły... Najważniejsze, że wiele sobie wyjaśniliśmy i podjęliśmy konkretne postanowienia w kierunku lepszego rozumienia się nawzajem.

Krótko mówiąc - temat baaardzo potrzebny, rozmowa baaardzo owocna, spostrzeżenia baaardzo ważne dla naszej relacji na przyszłość, wskazówki baaardzo cenne. Brniemy dalej!

PS. Bardzo polubiliśmy tego bloga, bo, ku naszemu zaskoczeniu, jest to miejsce, w którym nie tylko my możemy się czymś podzielić, ale też działa to w drugą stronę. Zupełnie się nie spodziewaliśmy, że będziemy mogli się tyle dowiedzieć od naszych Czytelników! Z Waszych wartościowych komentarzy, świadectw, wskazówek, refleksji, modlitwy czerpiemy mnóstwo dobrego! Mam wrażenie, że coraz bardziej to miejsce staje się przestrzenią "z Bożej łaski" i za to po prostu chwała Panu! :)

niedziela, 5 maja 2013

Małżeństwo przereklamowane?

Takie usłyszeliśmy stwierdzenie od osoby blisko 5 lat po ślubie.
- Ten czas chodzenia ze sobą i narzeczeństwa to jest jak zbyt dobra reklama małżeństwa. W rzeczywistości wcale nie jest tak, jak to reklamują. Gorzej jest, dużo trudniej... A człowiek się po takiej reklamie inaczej nastawia...

Niewiele więcej się na ten temat dowiedzieliśmy. No, może poza ostrzeżeniami, że w czasie narzeczeństwa możemy być narażeni także na różne pokusy, podobno właśnie wtedy nagle może zacząć się koło nas kręcić wiele innych kobiet i mężczyzn... Jednym słowem, strach się bać.

Są jakieś głosy potwierdzenia lub zaprzeczenia takim teoriom? Jakieś wskazówki?

PS. A tak wygląda "twór" będący idealnym połączeniem NAS. Robi wrażenie. Ale nie wyobrażam sobie, by tak miało kiedyś wyglądać któreś z naszych dzieci... :)  Zdjęcie pochodzi z wycieczki do Ogrodu Doświadczeń w Krakowie. Wyprawa tam to niezła frajda zarówno dla dzieci, jak i dla dorosłych. Warto!



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...