Odliczamy!

czwartek, 30 października 2014

Pani Krystyna radzi, czyli wizyta w poradni rodzinnej

Myśleliśmy, że koniec października i listopad to taki trochę martwy okres jeśli chodzi o śluby, więc pewnie w poradni świeci pustkami. Nawet w zeszłym tygodniu przeszłam się tak ot, pro forma, dopytać o szczegóły i nas umówić. Żywej duszy nie było. A dziś? Jaki tam tłok...! Przed nami dwie pary, po nas jeszcze jedna, ale tych ostatnich już pani odesłała z kwitkiem. I tak siedziała sporo po godzinach, żeby z nami pogadać, bo byliśmy umówieni. 

Przeróżne rzeczy można wyczytać w Internecie na temat obowiązkowych wizyt narzeczonych w katolickiej poradni życia rodzinnego. Zwykle na jedną modłę - że gadają głupoty o "kalendarzyku", każą "macać sobie śluz" i nawet nie wytłumaczą, dlaczego prezerwatywy to złooo. 
My startowaliśmy z trochę innego poziomu, więc nie wiedzieliśmy w sumie czego się w ogóle spodziewać. Będzie mnie kobitka uczyć obserwacji cyklu jak ja mam 18 pięknych wykresów? Będzie nas przekonywać do NPRu, jak my jesteśmy w pełni przekonani? Pogrozi nam palcem, przestrzegając przed antykoncepcją, jak my jej w ogóle nie bierzemy pod uwagę? 

Cóż, nasze pierwsze spotkanie w poradni było chyba dość... nietypowe. A zaczęło się od jednej, krótkiej wymiany zdań. 

[P]ani [K]rystyna: I jak tam wrażenia po kursie przedmałżeńskim? 
Ja: Hm, w sumie to dość dawno było...
K.: I krótko, bo tylko weekend. Ale ciekawie to wspominamy. 
PK: No rzeczywiście dawno - w marcu! A to dlaczego tak?
Ja: Bo mamy dosyć długie narzeczeństwo i tak sobie rozkładamy to wszystko w czasie, żeby się tym "rozkoszować".
PK: (chwila ciszy) Jeszcze nigdy, żadna para nie powiedziała mi, że się "rozkoszuje" narzeczeństwem...! Wszyscy się śpieszą, byle zaliczyć, bo już ślub, już i tak mieszkają razem. A to przecież taki piękny czas! Ale to trzeba tego doświadczyć - i państwo chyba to rozumieją.

Miałam wrażenie, że kobitce świeczki w oczach stanęły - autentycznie chyba się wzruszyła. Rozmowa potoczyła się zupełnie nieoczekiwanymi dla nas torami. Pani była tak rozemocjonowana, że co chwila zmieniała temat, jakby chciała nam tyle ważnych rzeczy powiedzieć. Była, mówiąc delikatnie, bardzo podjarana rozmową z nami. ;)

Zapytała nas czy wierzymy, praktykujemy, a na nasze kiwanie głowami, nieśmiało dopytała:
- A modlicie się już wspólnie...??
Żałujcie, że nie widzieliście jej miny po naszej twierdzącej odpowiedzi. Ucieszyła się jak dziecko i zaczęła podpowiadać, w jaki jeszcze sposób możemy się razem modlić i o co warto prosić w modlitwie. Bardzo spodobało mi się szczególnie jedno zdanie:
- I zaproście na wasze wesele Jezusa i Maryję. W ogóle wszystko im oddajcie, wszystkie sprawy, do wszystkiego ich zapraszajcie - i będziecie mieć kawał życia ustawiony. 

Spora część naszej rozmowy dotyczyła rozpoczęcia współżycia. Ogólnie rzecz biorąc, pani próbowała przygotować nas na najgorsze. ;) Że współżycia trzeba się nauczyć, że początek pewnie będzie niezbyt udany, ale nie ma się czym martwić, że o nauczenie się współżycia też warto się modlić, bo kto ma wiedzieć najlepiej, jak nie "Konstruktor"? :) Z jednej strony spoko, ale trochę aż do przesady z tym pesymizmem. Karol chciał nawet powiedzieć, że narzeczona mu się bardzo podoba, więc AŻ TAK ŹLE to chyba nie może być... ;D Ale pani raczej nie dopuszczała nas do głosu, taka była podekscytowana, bo chyba naprawdę dawno nie miała takiej pary w poradni... Jedyne co jej nie pasowało do schematu, to fakt, że nie jesteśmy w żadnej wspólnocie - nie mogła się nadziwić, jak to możliwe.

Na koniec zaczęła nam polecać różne katolickie artykuły, konferencje i filmy - wszystko w klimacie Frondy, że tak to ujmę najdelikatniej, jak potrafię. Nie wybuchnęliśmy entuzjazmem, ale pani to nie zraziło i spodziewamy się, że na następne spotkanie przygotuje dla nas dokładkę tego typu atrakcji. :)

Uff, mamy mieszane uczucia. Z jednej strony to fajnie, że mogliśmy sprawić komuś taką radość tym spotkaniem, że pani nas doceniła i w jakiś sposób umocniła w dobrym. To bardzo motywujące poczuć, że jesteśmy na dobrej drodze i zobaczyć zachwyt oczach kogoś, kto spotyka przecież setki narzeczonych. Zawsze lubiłam być inna niż wszyscy wokół, więc tym bardziej mi to schlebia. :) 

Ale z drugiej strony - mimo wszystko nie da się ukryć, że sposób prowadzenia przez panią spotkania był tak specyficzny, że może odstraszać ludzi, którzy choćby mają jakieś wątpliwości co do takiego stylu życia, a co dopiero tych zupełnie nieprzekonanych... Wiecie, trzydziestoletnia garsonka, rady typu: "jak będą problemy, nie chodźcie z niczym do psychologa!", powoływanie się na ks. Oko i ubolewanie nad tym, jakie spustoszenie przyniósł Sobór Watykański II... Sensowna nauka Kościoła na temat małżeństwa i rodziny po prostu nie ma prawa przebić się przez taką otoczkę. Młodzi ludzie czują się zniechęceni całym przekazem, a doradcy - rozczarowani młodymi ludźmi, którzy nie mają ochoty tego wysłuchiwać i żyją po swojemu. Koło się zamyka. Samonapędzający się mechanizm, z którego bardzo trudno będzie się wydostać... 

Drugie spotkanie już za tydzień. Tym razem będzie o NPRze - dostałam kartę obserwacji cyklu i mam na nią przenieść moje dwa wykresy z zeszytu, nie mam pojęcia po co. Tym bardziej, że na tej karcie najniższa temperatura do zapisania to... 36,2, a ja miewam raczej niskie tempki, więc zdarza się nieraz i 35,9. Ale spoko, chce - to przerysuję. Prawdę mówiąc, nie możemy się doczekać. Serio. 

:)

poniedziałek, 27 października 2014

Cudowne wesele

Od początku naszego narzeczeństwa dużo modlimy się za nasz ślub i wesele.
Bo to jedno z najważniejszych wydarzeń w naszym życiu i chcemy się do niego dobrze przygotować i jak najlepiej przeżyć.
Bo czujemy, jak wiele nie zależy od nas, w jak wielu sprawach potrzebujemy pomocy.

I odczuwamy tę pomoc na każdym kroku. Coraz szczególniej, bo ostatni miesiąc obfitował w wydarzenia związane z przygotowaniami do naszego ślubu - od zapoznania naszych rodziców, przez takie drobiazgi jak zakup bielizny na ślub czy materiałów na zaproszenia, aż po ostatnią niespodziankę jaką okazało się znalezienie sukni ślubnej. To ostatnie ciążyło mi najbardziej. Przy tak ograniczonych możliwościach finansowych martwiłam się bardzo, czy znajdę odpowiednią sukienkę - taką, w której będę czuć się pięknie i wyjątkowo i na którą jednocześnie będzie mnie stać. Spędzało mi to sen z powiek, więc pomyślałam, że może o suknię ślubną też warto się modlić. I rzeczywiście, sprawa została szczegółowo przedstawiona Szefowi.

Wtedy pojawiły się we mnie pewne wątpliwości. Zaczęłam mieć pewnego rodzaju wyrzuty sumienia, że zawracam głowę Panu Bogu takimi pierdołami jak suknia ślubna, podczas gdy jest tyle pilniejszych spraw na świecie. Tylu chorych, cierpiących, bezdomnych, poranionych, samotnych i potrzebujących pomocy ludzi, tyle nierozwiązanych konfliktów, tyle przemocy, beznadziei i pustki, którą trzeba by wypełnić modlitwą. A ja, głupia, proszę o pomoc w znalezieniu jakiejś tam sukienki do ślubu. Jak śmiem?

Któregoś razu rozważaliśmy na różańcu tajemnicę Objawienia Jezusa na weselu w Kanie Galilejskiej. Po skończonym dziesiątku oświeciło mnie.
Pierwszy cud - woda przemieniona w wino na czyimś weselu. Bo zabrakło. Taki był aktualny największy problem tamtych ludzi. Na pewno było w okolicy wielu chorych potrzebujących uzdrowienia, zagubionych szukających sensu życia, poranionych, zbuntowanych, oszukanych i grzeszników, którym Jezus mógł pomóc. A On na swój pierwszy publiczny cud wybrał wesele, na którym z jakichś powodów zabrakło wina...

Dlaczego? Nie wiem. Ale z pewnością tamten cud był możliwy dzięki wierze i zaufaniu tych ludzi. Bo tego przede wszystkim potrzeba, gdy chce się iść przez życie z Bogiem. Wiary i ufności. Nie wymyślać Mu swoich gotowych scenariuszy, nie traktować Go jak automatu, który na zawołanie "wypluwa" nam to, czego aktualnie chcemy, nie obrażać się, gdy coś idzie nie po naszej myśli... Uwierzyć i zaufać. W jakiejkolwiek sytuacji się nie znajdujemy.

Matka modli się za swoje dzieci, student o pomyślność w nauce i egzaminach, bezrobotny o pracę, chory o zdrowie, biedny o chleb i dach nad głową... A narzeczeni za swój ślub i przyszłe małżeństwo.
Ile ludzi, tyle historii szukania Boga.

Warto.

sobota, 25 października 2014

Drużyna pierścienia wybrała suknię ślubną!

Piękna, słoneczna, acz chłodna sobota. Ostatnia sobota czasu letniego. Piękne widoki, powiew wiatru kołyszącego samochodem na autostradzie, dużo śmiechu, wspaniali ludzie... Fantastyczny dzień na wybranie sukni ślubnej, prawda? :)

Jeszcze jestem w ogromnych emocjach, jeszcze to wszystko do mnie nie dociera. Ale chyba właśnie wybrałam swoją sukienkę do ślubu... Prawdziwy "kombinezon", bo kombinowana jak tylko się da.

Miała być śnieżnobiała - jest śmietankowa (a pani nawet twierdzi, że to jasne ecru, ale wypieram to ze
świadomości ;p).
Miała być wiązana - jest na zamek.
Miała być z obniżonym stanem - jest w pas.
Miało nie być żadnego "odcięcia" - jest wstążka z kokardką w pasie.
Miało nie być żadnych kryształków, koralików, perełek, cekinów i nic w tym stylu - są drobne koraliki na koronce. 

Tylko jedno się zgadza - jest prosta, skromna i bardzo subtelna, a przy tym niezwykle elegancka. 

Chyba się zakochałam. W sukience, a jeszcze bardziej w jej cenie. ;)
W salonie kosztowała 2400 zł (Agata podpatrzyła metkę), na wyprzedaży po likwidacji salonu cena zeszła do jednej trzeciej - w tym: dopasowanie do mnie, czyli skrócenie, zwężenie i delikatne przerobienie dekoltu plus czyszczenie. 

Drużyna pierścienia, czyli komisja towarzysząca jednogłośnie orzekła, że pięknie. Pani Babcia zachwycona, mama uradowana, tata... Hm, cytuję: "W ciemnościach obleci"... :D Ale wiecie, wzrok już nie ten, więc pomińmy ten tekst. :)

Wszyscy mówią, że nie ma co się zastanawiać.
Ja też już chyba nie będę się namyślać. Muszę po prostu się z tym przespać. I dzięki dzisiejszej zmianie czasu mam na to całą godzinę dłużej. ;)

PS
Dziękuję wszystkim za maile, wiadomości, zdjęcia, linki do ogłoszeń i wszystko, czym mnie zasypaliście przez te ostatnie dni. :) To naprawdę niesamowite, że tyle obcych mi osób wyraziło chęć pomocy i niezwykłą życzliwość. Jestem wzruszona i naprawdę bardzo wdzięczna, bo nie spodziewałam się takiego odzewu. Bóg Wam w dzieciach wynagrodzi. ;)

czwartek, 23 października 2014

Suknię ślubną szytą na miarę chętnie przyjmę

Najlepiej na moją miarę, oczywiście.

Byłam u krawcowej. Dobra, polecana i tania. Podobno, bo jak pokazałam jej zdjęcie sukni, jaką mniej więcej bym chciała z zaznaczeniem, że mam baaardzo ograniczony budżet i możemy zmienić materiał na tańszy, wyeliminować koronkę i coś tam jeszcze, żeby ograniczyć koszty, to mi zaśpiewała 1400 zł jako absolutne minimum. Jedna koleżanka w pracy westchnęła na to: "Ojej! To rewelacyjnie! Za takie pieniądze w żadnym salonie nie kupisz sukienki ślubnej!"... Ochów i achów nie było końca, a dla mnie to żaden argument. To dużo za dużo. Zwłaszcza za tak prostą i skromną suknię, o jakiej myślę.

Zatem szukamy dalej. Na razie odłóżmy na bok szycie. Przecież nie musi być szyta, może być używana. Na idealną używaną nie ma co liczyć (choć znam jeden wyjątek, w którym właśnie udało się kupić idealną używaną - pozdrowienia dla świeżo upieczonej mężatki, Blueberry ;)). Ale jakby tak kupić używaną za kilkaset złotych i ją dopasować? Na pewno skrócić, może coś przerobić albo doszyć? Toż to połowa mniej kosztów, a szanse powodzenia wcale nie są takie nikłe. Więc szukam pod takim kątem. Parę dobrych godzin spędziłam w internetach i znalazłam. Dwie suknie w jednej dzielnicy. Umówiłam się na jutro, nie ma na co czekać. To jest opcja numer jeden.

A zupełnie przypadkiem znalazłam ciekawą i wartą uwagi opcję numer dwa. Likwidacja salonu ślubnego i wyprzedaż sukien po kilkaset złotych z możliwością dostosowania do klientki. Okazja, jakich mało. Trzeba sprawdzić. Karolasty nawet wielkodusznie obiecał pożyczyć mi samochód, bo to kawałek pod Krakowem, więc umówiłam się na sobotę.
A nuż?

Z jednej strony cieszę się, że coś się dzieje w temacie sukienki. Bo jak patrzę na powstający z dnia na dzień w rękach Pani Babci sweterek (będzie przepiękny!), to aż mnie skręca, że sukienki nie ma jeszcze nawet na horyzoncie.
A z drugiej strony - temat sukni ślubnej trochę mnie już osłabia. Co chwila ktoś mnie o to pyta i zwykle wyraża wielkie zdziwienie - jak to nie mam zamówionej sukienki na pół roku przed ślubem?? A na fora ślubne to już w ogóle nie wchodzę, żeby sobie ciśnienia nie podnosić...

Na szczęście na mniejsze i większe rozterki najlepsza jest modlitwa. Skoro modliliśmy się o dobry wybór sali weselnej i wodzireja czy o dobry kurs przedmałżeński, to dlaczego nie modlić się o pomoc w skombinowaniu sukni ślubnej? Dosłownie, bo żebym mogła to przełknąć finansowo, trzeba będzie porządnie pokombinować. Żeby tylko z tego kombinowania nie wyszedł... kombinezon* zamiast sukni ślubnej... ;D

*To neologizm Agaty - bardzo adekwatny do sytuacji. ;D

A tak w ogóle... To Wy jeszcze nie wiecie, jaką ja chcę tą sukienkę na ślub... Miałam nie pokazywać, ale w sumie... Może akurat ktoś tutaj ma taką lub podobną i pała nieodpartą chęcią odstąpienia mi jej za przyzwoite pieniądze...?? ;p

O, coś w tym stylu...

Może być bez komody i storczyków. Wazonem nie pogardzę. ;)


poniedziałek, 20 października 2014

Z wdzięcznością i ku pamięci

Pamiętacie ten pełen żałości wpis? To najlepsza notka ze wszystkich na tym blogu. Naj-lep-sza.
Czy ma najwięcej wyświetleń? Nie.
Najwięcej komentarzy? Nie.
Jest najlepiej napisana? Nie.
Więc dlaczego?
Bo dzięki niej poznałam Agatę.

W momencie, w którym w ogóle się tego nie spodziewałam, Pan Bóg zrobił mi kolejną niesamowitą życiową niespodziankę. Podesłał mi Osobę, w której spojrzeniu od pierwszych minut widziałam Jego odbicie i byłam absolutnie pewna, że to nie jest przypadkowe spotkanie. To chyba najlepsze, co mi się przytrafiło dzięki blogowi. Dzięki, blogu! I dzięki Bogu. :)

Znajomość z Agatą ma jeszcze jeden fascynujący pierwiastek. Jest trochę podobna do Karola. Choć obiektywnie patrząc, wszystko wskazywało na to, że to zwykłe szaleństwo, ja czułam, wiedziałam, że to po prostu początek czegoś wyjątkowego. Dlatego musieli się jak najszybciej poznać. :)
Zaakceptowani, polubieni, a wszystko pobłogosławione na wspólnej wizycie u Szefa. Teraz to dopiero się rozkręcamy. ;)

Zapomniałyśmy poświętować miesięcznicę i dwumiesięcznicę, to chociaż tutaj niech będzie coś ku pamięci. :) :) :) 

***

K.: To gdzie my idziemy na tą kawę?
Ja: Nie wiem, Agata zna jakieś fajne, klimatyczne miejsce. 
K.: Mówi się: klimatyzowane... 

***

- No żeby mnie własny przyszły mąż tak wyśmiewał...
- Bywa... Różne nieszczęścia po ludziach chodzą... 


sobota, 18 października 2014

Perełki z uroczych początków czwartego roku

Ja: Ale numer, zaczęliśmy czwarty rok razem...
K.: No. Będzie najlepszy ze wszystkich trzech. 

Mhm. Wyższa matematyka. :D

***

Sprzeczamy się o coś, co Karol powiedział, a teraz twierdzi, że wcale nie powiedział.
- Jak mogłeś tak powiedzieć?? Foch.
- Uspokój się, przecież nic takiego nie powiedziałem.
- No jak nie powiedziałeś, jak powiedziałeś! Przecież słyszałam!
- Słyszałaś? A Kochanie, wzięłaś dziś leki...?? ;D
- Coooo?! <foch sto razy większy od poprzedniego>
Po chwili.
- No przepraszam, że tamto powiedziałem...
- Ja się nie gniewam za tamto, tylko za ten tekst o lekach...!
- No dobra... To przepraszam, że mi wyszedł żart o lekach. ;D

***

- Cycki mnie bolą...
- To na nich nie leż.

***

Rezerwujemy miejsca w kinie na dzisiejszy wieczór. Najeżdżam kursorem na ostatni rząd.
- To które miejsca wybieramy? 
- Ostatni rząd? To co ty tam chcesz robić, świntuchu...?? :D 

***

środa, 15 października 2014

Świętowanie na słodko

Trzy lata temu o tej porze był pierwszy z najpiękniejszych dni w naszym życiu. Bo spotkaliśmy się.

Z tej okazji świętujemy. Dzisiaj wydanie drugie - na słodko.


A do prezentu również słodki dodatek i to w trzech odsłonach - tak jak różne były te nasze trzy wspólne lata.  



I jeszcze pamiątkowy bonus.


To nasza pierwsza wspólna ulubiona piosenka. Karol pokazał mi ją chyba po tygodniu znajomości. To się nazywa "podryw na Halamę". ;)
Szybko dorównałam w znajomości tekstu i często ją sobie wspólnie śpiewamy. Oczywiście nasz ulubiony fragment to: 
Nie musisz błąkać się po świecie, babeczki znajdziesz w Internecie!
Jeśli życie ci się plącze, ciągnij, ciągnij stałe łącze...! :D

PS
A sama sobie też zafundowałam drobny prezent z okazji rocznicy - umówiłam się do poleconej krawcowej w sprawie mojej sukni ślubnej...! ;)

poniedziałek, 13 października 2014

Poznali się

Nasi rodzice. W końcu się poznali. Obyło się bez strat w ludziach i sprzętach. :)

Każda para ma swoją historię, swoje zwyczaje rodzinne, swoją dynamikę poznawania się. Jedni zapoznają swoje rodziny bardzo szybko, inni zwlekają z tym, ile się tylko da. Czasem rodziny znają się już od dawna, choć jeszcze nie ma żadnych planów małżeńskich. A czasem wspólne spędzenie świąt u jednej z rodzin jest swego rodzaju wyczynem, na który można zdobyć się dopiero po ślubie.

Byliśmy razem 5 miesięcy, kiedy postanowiłam przedstawić Karola moim rodzicom. Nie wiem, czy to krótko czy długo. Po prostu wtedy już wiedzieliśmy, że traktujemy się zupełnie poważnie i chcemy być razem, więc przypieczętowaniem tego miało być zaproszenie Karola do mojej rodziny. Bałam się okropnie tego momentu, ale okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Usynowiony od początku.

Niecały miesiąc później Karol zabrał mnie do swoich rodziców na Wielkanoc. To było nieco poważniejsze przeżycie, bo jednak świąteczna atmosfera robi swoje. Niektórzy się dziwili - jak to, tak krótko się znacie i już razem spędzacie święta?? Ani dla nas, ani dla naszych rodziców nie był to żaden problem, więc dlaczego nie? Fajna sprawa.

Ale z zapoznaniem naszych rodziców zwlekaliśmy i zwlekaliśmy... Zresztą tyle się działo, że półtora roku narzeczeństwa minęło nie wiadomo kiedy i zaczęło się robić dziwnie - zostało pół roku do ślubu, przygotowania w pełni, a nasi rodzice nawet się nie widzieli. W sumie nie było wcześniej takiej potrzeby, bo nie angażujemy rodziców w organizację naszego wesela, ale uznaliśmy, że dobrze by było, gdyby wcześniej zobaczyli chociaż miejsce, gdzie będziemy się pobierać i świętować na weselu. Dlatego zaprosiliśmy ich do naszego lokalu weselnego, a potem wspólnie poszliśmy na Mszę św. do parafii, gdzie będzie nasz ślub. O dziwo, temat wesela został dosłownie liźnięty, więc nie było specjalnych punktów zapalnych i wszyscy są cali, zdrowi i zadowoleni. ;)

Można powiedzieć, że to spotkanie było początkiem świętowania naszej rocznicy. Część druga obchodów już w środę, a kulminacja - w sobotę. Trzecia rocznica, więc można świętować na trzy razy. :)

sobota, 11 października 2014

Bielizna: jest!

"Wszystko, co może leżeć, nie zepsuje się i jeść nie woła, możesz kupować wcześniej, nawet teraz!" - napisała kiedyś żona tego z ziemi, gdy zapytałam, czy jest coś nienormalnego w kupieniu butów ślubnych na 9 miesięcy wcześniej. "Jeśli nawet to jest nienormalne, to spoko, jesteśmy nienormalne obie" :D. Więc buty kupiłam.
A teraz jakoś tak wyszło, że akurat miałam okazję, to i bieliznę do ślubu kupiłam. :)

Drobne urywki z tegoż kupowania muszą być uwiecznione.

Ja: Super ten komplet, ale ja potrzebuję dwóch par majtek.
Pani: Yyy... Dobrze, oczywiście. (nieco zdziwiona podaje mi drugie takie same majtki)
Ja: Ale nie nie, dwie różne. Jedne do chodzenia, a drugie... do zdejmowania. :D

Opowiadam Karolowi o dzisiejszej przygodzie z brafitterką.
Ja: Tak sobie mierzę, coś zażartowałam ze swoich cycków, a babka do mnie mówi: "O, widzę, że pani jest już trochę obeznana i w dodatku ma pani dystans do siebie i potrafi też żartować ze swojego biustu! To się rzadko zdarza! Bardzo dobrze. :)"
K.: Mogłaś jej powiedzieć: "Jakby pani miała takiego chłopa jak ja, to też by pani musiała mieć dystans do siebie..." ;D

Święta prawda. :D

środa, 8 października 2014

Zaproszenia - co wpisać?

Znalazł się w końcu odpowiedni papier (co ważne - w odpowiedniej cenie), wstążka też już w drodze, więc można zacząć myśleć konkretnie o zaproszeniach. I tak sobie rozmawiamy...

- Zastanawiałam się ostatnio nad tekstem samego zaproszenia. No wiesz: Ada i Karol mają zaszczyt zaprosić 
Sz. P. ... No właśnie, jak to dalej sformułować? Na uroczystość zawarcia sakramentu małżeństwa? Nie podoba mi się to. 
- Czemu?
- Bo przez dwa lata na seminarium ciągle słyszałam od Krysi, że "zawrzeć" to można drzwi w oborze i jakoś tak mi się nieszczęśliwie kojarzy... ;D
- No to jak to inaczej sformułować?
- Może... Na Mszę świętą, podczas której udzielą sobie sakramentu małżeństwa...? Co myślisz?
- Spoko. Tylko wiesz... Po wręczeniu tych zaproszeń niektórzy mogą do nas dzwonić i pytać: "Ale jak to? To nie będzie księdza??" :D
- Weź przestań... :D
- No, już to widzę, jak Adaś do mnie dzwoni... "Stary, ja wiem, że Ada była kiedyś w oazie, ale to wystarczy, żeby ślubów udzielać?? Da radę?? Nie wygłupiajcie się, weźcie księdza...!" :D

(...)

- Dobra, to jak dalej z tym tekstem? Uroczystość odbędzie się 16 maja 2015 r. o godz. 15:00 w kościele tym i tym. Po zaślubinach serdecznie zapraszamy na przyjęcie weselne do...
- O matko! Za długie! Kto to będzie czytał?? To trzeba krótko i na temat, żeby przykuło uwagę. Jak w "Fakcie".
- Czyli jak?
- Hasłami:
 ADA I KAROL 
    ŚLUB W KRAKOWIE
          16 MAJA, GODZ. 15:00 
                WESELE BEZ WÓDY
                       PRZYJDŹCIE!
;D

No. To już mamy problem zaproszeń z głowy... ;) 

PS
My wcale nie jesteśmy tacy nienormalni. Szybki risercz w googlach i można znaleźć naprawdę orydżinalne teksty zaproszeń... Na przykład to:


Z przyjemnością zawiadamiamy, że
Kamila Proszkowska i Wacław Wiaderko
postanowili wspólnie wędrować przez życie.
Uroczysty wymarsz do tej długiej i trudnej wędrówki
prowadzącej do spokojnej jesieni życia nastąpi
z parafii św. Jadwigi Królowej w Kutnie
dnia 27 października 2014 roku o godzinie 19.00.
Albo to:

Sztuka przez życie pisana w III aktach
pt. "Prawdziwy romans"

w rolach głównych:

Panna Młoda Karolina Batory
Pan Młody Tomasz Wojno

W pozostałych rolach :
Rodzice, Świadkowie, Duchowieństwo, Goście, Gapie

Reżyseria: Samo Życie

Akt I - Dla tradycji Błogosławieństwo
miejsce i czas akcji: dom Panny Młodej, ul. Zgrabna 8, godzina 15.00

Akt II - Dla ducha
miejsce i czas akcji: Kościół św. Jana 
przy ul. Koralowej 5 w Warszawie
12 czerwca 2013 roku o godzinie 16.00

Akt III - Dla ciała
miejsce i czas akcji: Restauracja "Jaga" 
przy ul. Wiśniowej 8 w Warszawie,
około godziny 18.00

O uroczystości zawiadamiają i o przybycie proszą
Rodzice i Narzeczeni

Albo:

Pełna szczerych chęci i ochoty
Łucja Molikowska

oraz

Bogu ducha winien
Paweł Kraś

ogarnięci nieodparcie wzniosłymi ideałami
życia małżeńskiego
oraz gwoli skrócenia niebezpiecznie przedłużającego się
narzeczeństwa
postanowili zawrzeć Związek Małżeński
dnia 17 lipca 2013 roku o godzinie 16.00
w kościele św. Marka przy ul. Baśniowej w Piastowie.


To ja już wolę wersję Karolową... ;D

wtorek, 7 października 2014

Malina

Mamy ostatnio fazę na słuchanie Maliny. A dokładnie Maliny Kazań Ponadczasowych. 

Trochę znudził nam się już Szustak. W żaden sposób nie umniejszam jego talentowi kaznodziejskiemu, ale w pewnym momencie zwyczajnie nam się przejadł. Malina mówi w zupełnie inny sposób. Jakoś tak nie do końca wprost, subtelnie, przytaczając historie, które jakby krążą wkoło tematu, a dzięki temu są ciekawą inspiracją do przemyślenia pewnych spraw. No i porusza ważne kwestie w bardzo ujmujący sposób. Bez nadęcia i niepotrzebnej bufonady. Po prostu.

Na zachętę dwa nasze ulubione filmiki.


O pierdzionku, czyli Jak zachęcić mężczyznę do małżeństwa.
 
O pierniczkach i czekaniu.



***

Z kwiatów na zaproszeniach jednak zrezygnowałam. Zamówiłam tylko wstążkę, ale za do dokładnie taką jak chciałam. W dalszym ciągu szukam odpowiedniego papieru. Jak to dobrze, że jest tyyyle czasu, że mogę się do tego na spokojnie zabierać, ile tylko chcę... ;)

niedziela, 5 października 2014

Leniwiec

Pokazuję Karolowi zdjęcie nowo narodzonego Franka.
K.: Widać, że po cesarce, nie jest taki zmarnowany i zmięty.
ja: No, w końcu nie musiał się przez nic przeciskać, więc miał trochę lżej.
K.: Ale za to może być później w życiu leniwy... ;)
(po chwili)
ja: Hmm... To Ty urodziłeś się przez cesarkę...?? O.o

:D

* Na wszelki wpadek dodam, że nie mam kompletnie nic do dzieci urodzonych przez cc i nie znam żadnych dowodów na to, żeby miały one być bardziej leniwe od dzieci urodzonych siłami natury. To tylko wymysł mojego Narzeczonego i mój (nieskromnie przyznam) trafiony żart. ;P :)

A dzień wcześniej był najlepszy dowód na lenistwo Narzeczonego. A co tam, niech prawda wyjdzie na jaw i cały świat się dowie, że przeciętny czytelnik zagląda na tego bloga częściej niż mój własny przyszły mąż...

Piątek, 3 października, godz. 20:30.
K.: Kochanie, przeczytałem wpis na blogu. Czy dobrze zrozumiałem, że była tam pretensja, że nie uczestniczyłaś w mojej przeprowadzce...? Czy to o coś innego chodziło?
ja: (zastanawiam się, o czym On mówi, czy ja dziś pisałam jeszcze o tej przeprowadzce...?) Yyy, no zaskoczyłeś mnie, że już przeczytałeś wpis...?? Ostatnio rzadko tam zaglądasz, jestem w szoku. :)
K.: No wiesz, staram się. Muszę być na bieżąco. ;D
ja: Czekaj, aż przeczytam jeszcze raz, bo nie pamiętam, co mogłam jeszcze napisać o przeprowadzce... (szybko przeglądam posta opublikowanego jakąś godzinę wcześniej) A tak w ogóle, jak Ci się podoba piosenka?
K.: No puszczałaś mi ją, to ta z Francji...
ja: ??? Ale ta z ostatniego wpisu, Turnaua...
K.: Jakiego Turnaua??
ja: To Ty dopiero dziś przeczytałeś notkę z niedzieli???
K.: A jest jeszcze jakaś nowsza???

Wybuch śmiechu i facepalm jednocześnie. Kurtyna. Oklaski.

;)

piątek, 3 października 2014

Nieśmiertelnik...

... złoty paździeeeeernik...


Złotawa, krucha i miła - dokładnie tak zaczyna się ta jesień. Wszystko jest: chłodzik prześwitujący z chmurek, wonna wiązanka, a nawet fruwające anioły. Uwielbiam tę piosenkę, ale tylko w tym wykonaniu. I październik też uwielbiam. Miesiąc pachnący początkiem miłości.

*** 

Powoli wracam do normalności. Dobrze było się na chwilę oderwać od pracy i powszednich zmartwień, ale jednak zdecydowanie wolę tę swoją zwykłą codzienność i za nic bym jej nie oddała. Choć teraz jakiś taki trochę dziwny czas. Z jednej strony jeszcze nie opadły wszystkie emocje, jeszcze roztrząsam, jeszcze próbuję zrozumieć... A z drugiej - na horyzoncie tyle do zrobienia. Po urlopie musiałam ruszyć z kopyta. Dzieciaki przecież nie poczekają, aż dojdę do siebie, potrzebują mnie teraz, już. Poza tym rzeczone spotkanie rodziców trzeba zorganizować i odpowiednio się nim postresować, Agatowe urodziny poświętować, ucieszyć się narodzinami Franka, a w tak zwanym międzyczasie tworzy się też przecież w pocie czoła rocznicowa niespodzianka... Są też plany, żeby jeszcze w październiku wybrać się na pierwsze spotkanie do poradni rodzinnej. 

A, i z zaproszeniami zebrać się nie mogę. Bo chciałam do nich wykorzystać suszone kwiaty, ale bardzo trudno je dostać i w dodatku obawiam się o ich jakość i trwałość. Jednak przez przypadek znalazłam coś takiego jak kwiaty sola i zastanawiam się, czy to nie byłby lepszy pomysł... W sensie do przyklejenia na papier pokroju wizytówkowego np. pistoletem na klej. Może ktoś z Was miał kiedyś do czynienia z kwiatami sola i mógłby coś doradzić, czy to się w ogóle nadaje do kontaktu z papierem? Czy będą na tyle płaskie, żeby nie odstawały za mocno? Czy to jest materiał w jakikolwiek sposób elastyczny czy zupełnie sztywny? 

Sama już nie wiem. Może w ogóle nie warto bawić się w te kwiaty i ograniczyć się do taśmy/wstążki...? Karol i tak wciąż mi powtarza, że w ogóle to bez sensu i na marne moje zaangażowanie i czas, bo i tak każdy rzuci tym zaproszeniem (w najlepszym wypadku) w kąt... 

I jak tu żyć, pani premiero, jak żyć...? 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...