Odliczamy!

niedziela, 31 marca 2013

ALLELUJA!

Chrystus zmartwychwstał - prawdziwie zmartwychwstał! :)

Dla nas Wigilia Paschalna była wyjątkowym wydarzeniem nie tylko z uwagi na świąteczny charakter tego dnia, ale także z innego powodu. Wczorajszego wieczoru odbyły się oficjalne zaręczyny, podczas których Narzeczony poprosił moich rodziców o moją rękę, dziękując za trud wychowania. Było to bardzo wzruszające i niesamowite przeżycie. Na szczęście atmosferę rozluźniła trochę odpowiedź mojego Taty: "Nie ma sprawy!" :)

Zostałam zatem "zhandlowana", a Karol już prawie "wkupił się" do naszej rodziny. Teraz to już z takich większych przeżyć przed nami to pewnie dopiero ślub. A, może wcześniej jeszcze zapoznanie ze sobą naszych rodziców. Ale tymczasem odpoczywamy, relaksujemy się i świętujemy.

Wszystkim Czytelnikom jeszcze raz życzymy wszelkiego dobra i radości oraz przyjemnego i owocnego świętowania!

Alleluja!

czwartek, 28 marca 2013

Milkniemy

Rozpoczęliśmy Święte Triduum Paschalne. Milkniemy, znikamy z blogosfery. To jest czas dla Niego. Czas modlitwy, adoracji, refleksji. Czas zjednoczenia z Bogiem cierpiącym. Święty czas wyciszenia w oczekiwaniu na Wielką Noc.

Wszystkim naszym Czytelnikom życzymy wszystkiego dobrego 
- by ten czas był czasem doświadczania bliskości cierpiącego i zwyciężającego Zbawiciela. 
By był to owocny i wyjątkowy czas, wypełniony Bożą łaską, 
która będzie rozświetlać mroki wszelkich trudów codzienności. 
By był to czas prawdziwego przygotowania na największą radość w roku - radość Zmartwychwstania.

Z modlitwą

Narzeczeni z Bożej łaski
Ada i Karol

Pierwsza księga

Kiedy byliśmy na wspominanych już niejednokrotnie rekolekcjach, prowadzący zwrócił uwagę na ciekawy fakt. Otóż, przez kilkanaście lat pracy w poradni małżeńskiej i prowadzenia kursów przedmałżeńskich, często pytał narzeczonych, przygotowujących się do ślubu, czy znają całe Pismo Święte. Czy przeczytali całą Biblię. Z tego co pamiętam, mówił, że przez te wszystkie lata raptem kilka osób odpowiedziało, że tak. 3-4 osoby przez prawie dwadzieścia lat... Skomentował to, wyrażając swoje zdziwienie - jak można budować rodzinę chrześcijańską, nie znając takiego fundamentu, jakim jest Biblia? Wiadomo, czyta się fragmenty ze Starego i Nowego Testamentu podczas liturgii na Mszy świętej, ale dobrze byłoby też znać całe Pismo Święte, po kolei śledząc całą historię zbawienia.

Bardzo mnie to poruszyło i już wtedy pomyślałam, że ma rację. Dlatego moim wyzwaniem na czas narzeczeństwa jest przeczytanie całej Biblii. Od deski do deski. Zaczęłam tuż po naszych zaręczynach. Wyczytałam gdzieś, że jeśli będzie się czytać po dwa rozdziały dziennie, można przeczytać całe Pismo Św. w dwa lata. Tego założenia się trzymam - powinnam skończyć tuż przed ślubem. Dwa rozdziały dziennie to nie jest dużo, można wygospodarować na to te kilka minut. No i motywacja jest wspaniała. :)

Wczorajszego wieczoru skończyłam pierwszą księgą. Księgę Rodzaju. Z jednej strony to mało imponujące - jedna księga na 1,5 miesiąca? Bez szału, a nawet powiedziałabym, całkiem niewiele. Ale z drugiej strony, poznawanie historii zbawienia od początku, i po kolei, a nie na "wyrywki" jest naprawdę fascynujące i daje dużo radości. Wiele historii z Księgi Rodzaju dotąd znałam tak pobieżnie, bez kontekstu, bez odniesień do tego, co było wcześniej i co wydarzyło się później. Teraz wszystko układa mi się w jedną, logiczną całość i to wiele wyjaśnia, naprawdę.

Wiem, że to dopiero jedna księga, przede mną jeszcze siedemdziesiąt dwie... Ale z entuzjazmem i zaciekawieniem chcę brnąć w tę biblijną przygodę.

środa, 27 marca 2013

Mam 23 lata i siedmioro dzieci. Ósme w drodze.

Dzieci są oczywiście adoptowane. Duchowo adoptowane. :)

Już ósmy rok z kolei podejmuję dzieło duchowej adopcji. Chodzi o codzienną modlitwę dziesiątkiem różańca przez 9 miesięcy w intencji poczętego dziecka, któremu grozi aborcja oraz jego rodziców - o miłość i odwagę, aby pozostawili je przy życiu. Te dzieci są tylko Panu Bogu znane, być może poczęły się już dawno, albo dopiero się poczną - nieważne, dla Boga nie ma czasu w naszym rozumieniu. Wierzę mocno, że moja modlitwa przyczyniła się w jakiś sposób do ocalenia kilku maluszków. Wierzę, że teraz żyją i mogą doświadczać na świecie miłości. Wierzę, że kiedyś, w niebie, poznam je i wspólnie ucieszymy się mocą łaski Bożej, dla której nie ma granic.

Co roku uroczyście podejmuje się dzieło duchowej adopcji w święto Zwiastowania - wtedy Maryja poczęła Jezusa. 9 miesięcy modlitwy ma wówczas piękny symboliczny wymiar - kończy się ona w dniu Bożego Narodzenia. Razem z Jezuskiem rodzi się Nowe Życie. Ocalone Życie... Ale można tę modlitwę podjąć także w dowolnym dniu. Bardzo zachęcam. To tylko 3-4 minuty dziennie, tyle mniej więcej trwa odmówienie dziesiątka różańca i specjalnej modlitwy w tej intencji (bardzo łatwo można ją znaleźć w Internecie). Kilka minut dziennie, które mogą ocalić czyjeś bezbronne i zupełnie niewinne życie...


wtorek, 26 marca 2013

O zakochaniu, fascynacji i nie tylko... czyli o naszych uczuciach

Tak brzmi tytuł pierwszego rozdziału książki, o której pisałam ostatnio, a z którą zaczęliśmy naszą wspólną przygodę. Te kilka stron to naprawdę zwięzłe i treściwe wprowadzenie "teoretyczne" na dany temat, poparte świadectwami małżonków/narzeczonych w tych konkretnych kwestiach. Część "praktyczna" zawiera pytania lub ćwiczenia dla nas, które powinniśmy najpierw wykonać sami, każde osobno, przemyśleć i najlepiej zapisać, a dopiero później wspólnie o tym dyskutować. Ale na pierwszy raz zrobiliśmy mały wyjątek i przeczytaliśmy rozdział wspólnie, od razu podejmując rozmowę. Uznaliśmy po prostu, że temat uczuć jest taki trochę "wprowadzający" i nie wymaga chyba specjalnie żmudnych przemyśleń, tym bardziej, że raczej często rozmawiamy o naszych emocjach i staramy się je nazywać.

Ćwiczenie dotyczyło przypomnienia sobie sytuacji, w których pojawiają się w nas uczucia przyjemne i przykre oraz nazwania tych uczuć. Dodatkowym pytaniem była zachęta do określenia, jakie oczekiwania/niepokoje rodziły te uczucia.

Nasza rozmowa trwała prawie 2 godziny i była bardzo owocna. Tak naprawdę było to (w większości) przypomnienie i zebranie tych sytuacji, o których już wcześniej rozmawialiśmy, bo zwykle staramy się na świeżo przegadać wszelkie emocjonujące wydarzenia. Ale pojawiły się też nowe "wątki", niejako z ostatniej chwili. Było to naprawdę niesamowite i ubogacające doświadczenie. Przyniosło nam wiele dobrego, wiele radości i wiele refleksji.

Tematów w książce jest trzydzieści, już się cieszymy, że to dopiero początek, bo zapowiada się naprawdę fascynująca przygoda, która może nas jeszcze bardziej do siebie zbliżyć i bardzo nam pomóc w przygotowywaniu się do małżeństwa. Mówi się, żeby nie chwalić dnia przed zachodem, ale... chyba jednak trzeba pochwalić i już teraz gorąco polecić wszystkim zainteresowanym!

Ciąg dalszy nastąpi... :)


sobota, 23 marca 2013

Nas dwoje. Przed nami małżeństwo


Tydzień temu dostałam tę książkę w prezencie. Postanowiliśmy ją wykorzystać jak najpełniej i wspólnie korzystać z niej w naszych przygotowaniach do małżeństwa.

Jest to program przeznaczony dla wszystkich zakochanych, a szczególnie dla narzeczonych. Obejmuje szereg tematów istotnych dla przygotowujących się do małżeństwa, zawiera pytania do pracy własnej, uczy dialogu, który jest ważny na etapie narzeczeństwa, później zaś będzie niezbędnym sposobem życia w codzienności od pierwszych dni po ślubie.

Program został opracowany na podstawie "Wieczorów dla Zakochanych" - kursu przedmałżeńskiego, organizowanego przez Stowarzyszenie Spotkania Małżeńskie (w Krakowie odbywają się w duszpasterstwie dominikanów).

Będziemy czytać kolejne rozdziały, wymieniając się książką, a odpowiedzi na postawione w nich pytania zapisywać na kartkach, a później wspólnie o nich rozmawiać. Mamy nadzieję, że ten program naprawdę będzie dla nas owocny i pomocny w tym wyjątkowym czasie narzeczeństwa. Swoją drogą, to kolejny argument potwierdzający, że jesteśmy nietypowym dzisiaj narzeczeństwem. Bo kto dzisiaj zaczyna przygotowania do ślubu od programu nauk przedmałżeńskich? Najpierw to się rezerwuje salę weselną i orkiestrę, wybiera sukienkę i spisuje listę gości... A tak z trzy miesiące przed ślubem idzie się na kurs przedmałżeński, bo trzeba. A my... Zaczynamy od mądrej książki, a jak ją "przerobimy", to będziemy się zastanawiać nad rezerwacjami...  Bo ważniejsze od przygotowań do ślubu, jest przygotowanie do małżeństwa. Amen :)

piątek, 22 marca 2013

Już wiem, dlaczego Karol poprosił mnie o rękę!

Cofnijmy się do lipca 2012, który spędziłam w większości z dziećmi... Któregoś upalnego dnia między mną a Zosią (lat 6) odbyła się taka rozmowa:

Z: A Karol się w Tobie zakochał?
Ja: Myślę, że tak :)
Z: I ty w nim też, prawda?
Ja: No ja też się w nim zakochałam.
Z: I ożenisz się z nim?
Ja: Nie, to chłopcy się żenią, a dziewczyny wychodzą za mąż.
Z: To wyjdziesz za mąż za Karola?
Ja: Mam nadzieję, że tak! :)
Z: A kiedy?
Ja: Jeszcze nie wiem kiedy.
Z: To Karol Ci jeszcze nie powiedział, kiedy się z tobą ożeni?!
Ja: No oficjalnie jeszcze nie. :)
Z: Hm... A co będzie, jak jakaś inna dziewczyna się w nim zakocha?!
Ja: Nie wiem, mam nadzieję, ze tak nie będzie. Nawet tak nie mów!
Z: No to nie będę już o tym mówić, bo pewnie byś płakała, prawda?
Ja: No pewnie tak... ;)
Z: Ale wiesz, ja myślę, że on by odmówił tej innej dziewczynie, bo kocha Ciebie.
Ja: Tak myślisz? Ja też mam taką nadzieję.
Z: Ja marzę o tym, żeby Karol się z Tobą ożenił, i żebyś była szczęśliwa, i żebyś nie płakała...
Ja: Dziękuję, Zosiu, to miłe :) Ja też o tym marzę.
Z: Ale wiesz... Może od razu weźcie ten ślub, żeby żadna inna dziewczyna nie zakochała się w Karolu... :)

Ta rozmowa chyba była dla Zosi dużym przeżyciem, bo następnego dnia dostałam od niej taki rysunek:

 Dzisiaj Zosia mnie pyta:
- Ten pierścionek co masz na ręce to jest taki ślubny?
- Nie ślubny, tylko zaręczynowy.
- To znaczy, że już Ci Karol powiedział o ślubie?!
- Tak, zapytał mnie, czy chcę zostać jego żoną :)
- To naprawdę bierzecie ślub?!
- No naprawdę :)
- O ja... widzisz! To przez ten mój rysunek, pamiętasz? Ja wam narysowałam wasz ślub! To na pewno dlatego ci się oświadczył! Ale super! :)

 I wszystko jasne! :) Hm, może za jakiś czas poproszę Zosię, żeby narysowała nas z dzieckiem... :)

czwartek, 21 marca 2013

"Żony bądźcie poddane mężom" vs feministki

Chciałam dzisiaj trochę nawiązać do wpisu dotyczącego postulatów pani feministki z konferencji, w której uczestniczyłam kilka dni temu. Absurdalne argumenty o seksistowskich zadaniach tekstowych z matematyki, które uwłaczają kobiecej godności, są tak naprawdę tylko śmieszną ciekawostką. Mało kto odważy się to potraktować poważnie. Ale jednak feminizm w ogólnym zarysie jest dzisiaj bardzo modny. Mamy być wyzwolone, zupełnie niezależne od mężczyzn, traktowane na równi z nimi... Czy ja wiem...

Różnimy się. Kobiety i mężczyźni naprawdę bardzo się różnią w sposobie funkcjonowania i udawanie, że tych różnic nie ma, jest trochę głupie i dziecinne. Małe dzieci, dwu-, trzylatki myślą, że kiedy zamkną oczy lub zasłonią twarz, to ich w ogóle nie widać... Moim zdaniem feminizm działa na podobnej zasadzie.

Nie będę może wgłębiać się w szczegóły, dodam tylko, że większość kobiet w moim otoczeniu to zagorzałe feministki, ale... kiedy słoik mocno zakręcony, to maślanymi oczami szukają w pobliżu faceta, chcą dostawać kwiaty na Dzień Kobiet i inne okazje, a nawet bez okazji, no i nieraz tak strasznie tęsknią za swoimi partnerami, bo chciałyby się już przytulić... A podobno mężczyźni nie są im do niczego potrzebni... A, no i w kopalni węgla też raczej nie chciałyby pracować. Tak w moim odczuciu dzisiaj wygląda zarys feminizmu. Oczywiście, są skrajne postawy, jak choćby pani z konferencji, ale mniejszości nie mogą wyznaczać norm dla ogółu i muszą wiedzieć, że są mniejszościami (ostatnio się bardzo panu Wałęsie za to dostało, a szkoda, bo prawdę powiedział...).

Natomiast, przypomniały mi się pewne notatki z pewnych rekolekcji, na których byliśmy z Narzeczonym kilka miesięcy temu. Prowadzący w bardzo przystępny sposób wyjaśniał fragment z listu św. Pawła, który jest sztandarowym argumentem feministek przeciw Kościołowi, który nie pozwala się wyzwolić kobietom.

"Żony bądźcie poddane swoim mężom jak przystało w Panu" - zwykle te słowa budzą jakiś opór i wewnętrzny sprzeciw. Nawet we mnie kiedyś budziły. Musiałam sobie to na spokojnie przemyśleć, trochę też o tym dyskutowaliśmy z (jeszcze wtedy nie) Narzeczonym, a później po jakimś czasie na rekolekcjach zostało to bardzo przystępnie wyjaśnione. Może autentyczne notatki lepiej przemówią same za siebie.




A na koniec jeden z żartów prowadzącego, który sobie wówczas zapisałam:
:)

wtorek, 19 marca 2013

Dni wypełnione miłością

Jakiś czas temu pisałam o tym, że czas, który mamy jest cennym darem, który warto wykorzystać, żyjąc pełnią, a nie marnotrawić w ciągłym oczekiwaniu na coś. Ta refleksja stała się dla mnie bardzo ważna i postanowiłam zrobić coś, co przypominałoby mi o tym każdego dnia. Niektórzy skreślają krzyżykami dni w kalendarzu, by zobrazować sobie upływ czasu. A ja...


Każdego dnia, rysując nowe serce, nie tylko widzę, jak szybko mijają dni, ale też przypominam samej sobie, by kolejny dzień też był wypełniony miłością... Bardzo mi to pomaga. I kalendarz efektowniejszy. :)

niedziela, 17 marca 2013

Pani Basia posadziła 15 kwiatków...

Byłam wczoraj na bardzo interesującej konferencji, dotyczącej edukacji seksualnej. Naprawdę ciekawe wystąpienia, dyskusje, wnioski. I sporo refleksji, które na pewno zaowocują kilkoma notkami w najbliższym czasie. Dzisiaj pierwsza porcja.
Na początek chciałam zwrócić uwagę na chyba najbardziej absurdalne wystąpienie pewnej pani z jakiegoś stowarzyszenia feministycznego, która na samym początku skarciła wszystkie przedmówczynie, które przedstawiały się "jestem psychologiem, jestem terapeutą" itp. Oczywiście jedyną słuszną formą jest sztuczna forma żeńskoosobowa, w której oczywiście przedstawiła się ta pani: "jestem socjolożką i psycholożką". Używanie tamtych form jest oznaką poddawania się niszczycielskiej sile mężczyzn, naszych ciemiężycieli...
Ale to jeszcze nic.

Pani ze stowarzyszenia chyba ma nadmiar czasu wolnego, ponieważ postanowiła dokładnie przestudiować podręczniki szkolne. Z jej obserwacji wynikło, że w  podręcznikach również kobieta jest lekceważona i dyskryminowana. Dlaczego? Przykład: zadania tekstowe z matematyki.
Pan Kowalski jest budowniczym i zarabia 2/3 tego, ile zarabia pan Mączyński, informatyk. Oblicz, ile zarabia pan Kowalski, wiedząc, że pensja pana Mączyńskiego wynosi 3200 zł. 

Pani Basia zasadziła 15 kwiatków w 3 rzędach. Ile kwiatków jest w każdym rzędzie?

Pani prelegentka twierdzi, że w tych zadaniach widać gołym okiem dyskryminację. Mężczyźni: pracujący, dobrze zarabiający, w dodatku określeni z godnością Pan Kowalski... A kobiety: pobłażliwe Pani Basia, jakby nie miała nazwiska, sadzenie kwiatków jako czynność uwłaczająca godności kobiety i ograniczająca rolę kobiety do kury domowej, nie zarabiającej i bez aspiracji...
W życiu bym na to nie wpadła... :)

Pani opowiadała jeszcze sporo różnych bzdur, ale może to innym razem. Trzeba dawkować sobie rozrywkę. :)

piątek, 15 marca 2013

Mimo wszystko


Ludzie są nierozumni, nielogiczni i samolubni...
Kochaj ich, mimo wszystko!

Jeśli czynisz dobro, oskarżają cię o egocentryzm i ukryte intencje...
Czyń dobro, mimo wszystko!
 
Jeśli odnosisz sukcesy, zyskujesz fałszywych przyjaciół i prawdziwych wrogów...
Staraj się, mimo wszystko!

Dobro, które czynisz zostanie zapomniane już jutro...
Bądź dobry, mimo wszystko!

Szlachetność, uczciwość i szczerość czynią cię słabym i bezbronnym...
Bądź szlachetny i szczery, mimo wszystko!

To, co budujesz latami może runąć w ciągu jednej nocy...
Buduj, mimo wszystko!

Ludzie w gruncie rzeczy potrzebują twojej pomocy, 
mogą cię jednak zaatakować, gdy im pomagasz...
Pomagaj, mimo wszystko!

Dając światu najlepsze, co posiadasz, otrzymujesz ciosy,
Dawaj światu najlepsze, co posiadasz - mimo wszystko!
 
Tekst przypisywany Matce Teresie z Kalkuty 

czwartek, 14 marca 2013

Buonasera!

Kto by pomyślał, że tak przywita się z nami nowy papież... :)
Siedzieliśmy oboje wpatrzeni w Tego Człowieka, w Jego twarz pełną prostoty i skromności, w Jego ujmujący, choć nieśmiały uśmiech i... sami też uśmiechaliśmy się. Szczególnie, że bardzo spodobało nam się imię wybrane przez Ojca Świętego (patrz: poprzedni post :)). Oczywiście z samego początku nic nam nie mówiło nazwisko Kardynała, ale kiedy troszkę poczytaliśmy o Nim, pomyśleliśmy oboje, że to dobry wybór. Bardzo nas ujęła postawa Franciszka - rozpoczęcie od wspólnej modlitwy i wymowny gest pochylenia głowy, podczas gdy wierni modlili się, by Bóg błogosławił nowego Biskupa Rzymu. Piękne i naprawdę poruszające. Tego chyba dzisiaj potrzeba Kościołowi najbardziej - Człowieka Modlitwy.
My też wieczorem modliliśmy się za Ojca Świętego, tak, jak prosił.

Niesamowite. Historia dzieje się na naszych oczach...! Wspaniale, że możemy to przeżywać razem.
I obyśmy mogli jak najdłużej razem wspominać.

środa, 13 marca 2013

Imię czy patron...?

Przeczytałam dzisiaj informacyjny artykuł dotyczący zmian, które chce wprowadzić miłościwie nam panujący rząd. Zmian dotyczących nadawania imion.
http://prawo.rp.pl/artykul/757946,989446-Rzad-chce-zmienic-przepisy-o-nadawaniu-dzieciom-zdrobnialych-imion.html
Sam pomysł wydaje mi się dziwaczny, już były takie próby nadawania dzieciom imion śmiesznych, czy wręcz krzywdzących, kilkakrotnie musiała interweniować Rada Języka Polskiego w sytuacjach kuriozalnych...  Ale właściwie nie o tym chciałam. Zainspirowało mnie zdanie jednego z adwokatów komentujących całą sytuację:
Jeszcze surowiej ocenia tę propozycję adwokat Krzysztof Uczkiewicz: – Ministerstwo ulega presji środowisk genderowych, które podważają tradycyjne rozumienie płci. Taką zmianę Uczkiewicz ocenia wręcz jako obrzydliwą, gdyż w imię wyimaginowanych idei naruszane jest tradycyjne rozumienie imienia, które zawiera pewne przesłanie, treść, głównie ze względu na patrona (świętego).
Szczególnie poruszyło mnie ostatnie - imię tradycyjnie nadawane jest z uwagi m.in. na patrona. Dzisiaj już mało kto o tym pamięta, a przecież to takie ważne... I pomyślałam, że podzielę się swoimi refleksjami na temat Świętych patronów, którzy w naszym życiu są ważni.

Mojego imienia (w pełnym brzmieniu) nie nosiła dotąd żadna oficjalna święta Kościoła katolickiego (ktoś musi być pierwszy - padło na mnie! :)), ale za to na drugie dostałam dostojną patronkę - św. Jadwigę Królową. Gdy byłam dzieckiem strasznie się wściekałam, że mnie rodzice tak "skrzywdzili" dziwacznym pierwszym imieniem i takim brzydkim drugim. Ale później okazało się, że Jadwiga mi cały czas towarzyszy, Jej imię było w nazwach szkół i instytucji, w których dziwnym trafem się znajdowałam. Polubiłyśmy się i do dzisiaj każdego dnia wzywam Jej wstawiennictwa i pomocy.

Gdy przygotowywałam się do sakramentu Bierzmowania, za patronkę wybrałam bł. Julię Rodzińską, z grona 108 błogosławionych męczenników II wojny światowej. W zasadzie trochę przez przypadek. Dostałam od kogoś książkę o Jej życiu, która była zatytułowana "Moc w słabości się doskonali". Bardzo mi się spodobało, zresztą życiorys Błogosławionej również i tak została moją patronką. Nawet mi do głowy wtedy nie przyszło, że będę kiedyś chciała zostać nauczycielką - tak jak Ona. Dzisiaj nie mam wątpliwości, że mi wyprosiła, żebym wybrała odpowiednią drogę zawodową, w której mogłabym się spełniać. Wspominam Ją zawsze tuż po Jadwidze.

Na trzecim miejscu jest św. Tereska z Lisieux, choć tak naprawdę to Ona jest moim Numerem Jeden. Świadectwo Jej życia i świętości przemawia do mnie chyba najsilniej, szczególnie prostota i dziecięca beztroska, pełna ufności Bogu. Wiele się od Niej uczę.

Nie wiem, czy mogę się wypowiadać w imieniu Narzeczonego, jeśli chodzi o Jego osobistych patronów, ale wspomnę o tych Świętych, którzy dla nas wspólnie mają znaczenie.

Po pierwsze św. Franciszek z Asyżu. Karol Go bardzo lubi, bo tak jak On jest miłośnikiem przyrody, a zwłaszcza zwierząt. Ja natomiast przez "lata młodzieńcze" poznawałam duchowość franciszkańską
w wydaniu zakonnym wśród zaprzyjaźnionych sióstr. Kto wie, czy w jakimś stopniu to Franciszek nas nie połączył... :)

Po drugie - bł. Karolina Kózkówna. Kto poznał, ten wie, w jakich sprawach najlepiej prosić Karolinę o wstawiennictwo.

Po trzecie - św. Faustyna. O Łagiewnikach i wspólnej Koronce już pisałam, więc nic więcej dodawać nie trzeba.

A po wtóre - każdą, nawet kilkunastominutową, podróż samochodem zaczynamy wezwaniem: święty Krzysztofie - módl się za nami! (swoją drogą, znajoma rodzinka robi tak samo, a ich 4-letnia córka uporczywie rozpoczyna to wezwanie, mówiąc: święty KRZYSZTOSIU :) ).

Na koniec... Wiele razy już rozmawialiśmy na temat imion dla naszego (na razie planowanego) potomstwa. Każde imię, które bierzemy pod rozwagę, związane jest z konkretnym Świętym. Nie wyobrażam sobie inaczej. Teraz będzie można dać dziecku na imię Fifi albo Szasza... Przypomina mi się stary dowcip:

Do proboszcza przychodzą rodzice, którzy chcą ochrzcić dziecko jakimś podobnie dziwacznym imieniem. Ksiądz się nie zgadza, tłumacząc, że dobrze, by dziecko miało świętego patrona. Rodzice pytają, skąd mają wiedzieć, które imię odwołuje się do jakiegoś świętego. Proboszcz podaje im Litanię do Wszystkich Świętych, proponując, by wybrali któreś z tych imion. Po chwili rodzice zadowoleni odpowiadają:
- Już wybraliśmy, niech będzie Kyrie Eleison...

:)

poniedziałek, 11 marca 2013

Czy narzeczeństwo jest fajne?

Rozmawiałam dzisiaj z koleżanką, która zadała mi właśnie to pytanie. Zdziwiłam się.
- Fajne to mogą być klocki lego... :) Co to znaczy "fajne"?
- A bo ty się zawsze czepiasz słówek... A ja jestem w kropce.
- W jakiej kropce?
- No, bo mój B. wczoraj mi zakomunikował, że nowy semestr będę rozpoczynać już jako narzeczona.
- Łaaał! To gdzie jest ta kropka? :)
- No wiesz, ja sobie nie wyobrażam siebie w roli narzeczonej...
- Hm, a wyobrażasz sobie siebie w roli żony?
- A to tak! Pewnie, że tak.
- No to w czym problem? Przecież to jest tylko "etap przejściowy", żeby móc się do małżeństwa przygotować. To już od was zależy, czy będziecie zaręczeni 3 miesiące, rok czy dwa lata.
- Ale ja się boję...
- Czego?
- No, bo to takie na poważnie się robi po zaręczynach, nie?
- No niby tak, chociaż skoro dochodzi do zaręczyn, to znaczy, że poważnie było już wcześniej. Ale czego Ty się boisz po 7 latach związku?
- No, właśnie... W sumie... To mówisz, że to narzeczeństwo jest fajne?
- Nie lubię tego słowa, ale... Fajne :)
- Czyli mogę się trochę cieszyć?
- ... :)

Hm, ciekawe rozterki przyszłej narzeczonej. :)



niedziela, 10 marca 2013

Dla nas i całego świata

Naszym postanowieniem wielkopostnym jest codzienna Koronka do Miłosierdzia Bożego. Jeśli się spotykamy, odmawiamy razem, jeśli nie - każde z osobna.

W piątek widzieliśmy się, więc jak zwykle modliliśmy się razem. Zwykle, ale jednak nadzwyczajnie. Przeważnie nie wpatrujemy się w siebie podczas modlitwy, może co chwilkę zerkamy, żeby sobie spojrzeć w oczy, ale raczej koncentrujemy wzrok na czymś, co pomaga się skupić. Do tej pory.

Właśnie ostatnio doświadczyłam czegoś nadzwyczajnego. Podczas modlitwy patrzyłam na mojego Narzeczonego i uświadomiłam sobie tę prostą prawdę, która cały czas gdzieś się za człowiekiem ciągnie - od religii w podstawówce po niedzielne kazanie - że Bóg jest w każdym człowieku. W Nim jest Bóg...! Patrzyłam na Jego skupione spojrzenie i dłonie przesuwające koraliki różańca, i nie mogłam się nadziwić! W moim Karolu jest Bóg - z całą swoją chwałą, z całym bóstwem, a jednocześnie z całym cierpieniem krzyża i miłosierdziem, które ma dla nas... Dla nas i całego świata - powtarzamy w modlitwie...

Poczułam prawie fizycznie obecność Bożą między nami. I to, że On doskonale rozumie wszystko, co przeżywamy, bo... przeżywa to razem z nami! Jest w nas, cały czas...
Jesteśmy parą, a jednak jest nas troje.

Alleluja :)

sobota, 9 marca 2013

Została...

Róża, na którą tak czekałam cały dzień, została w mieszkaniu Narzeczonego... Zapomnieliśmy o niej, wychodząc. Taka piękna i okazała, pachnąca... Niewiele się nią nacieszyłam. Szkoda. To w sumie niczyja wina, ale zrobiło mi się przykro. To przecież błahostka, a jednak mnie to obeszło...
Na szczęście kreatywność mojego Narzeczonego podratowała moje samopoczucie - po chwili dostałam MMSa :)
Tak sobie dzisiaj o tym sporo myślałam i przypomniał mi się fragment z książki "Mężczyźni są z Marsa, Kobiety z Wenus" (obowiązkowa lektura dla wszystkich, którzy planują życie z osobą płci przeciwnej!). Już pod sam koniec Gray porównuje rozwój miłości do pór roku.
My przeżywamy "lato miłości". Przez ostatnie tygodnie chyba trochę o tym zapomniałam przez przeżycia i emocje związane z zaręczynami. Przez chwilę chyba poczułam się, jakby to znów była wiosna.
W tej czarownej aurze wszystko przychodzi z łatwością i wydaje się idealne. Wspaniale do siebie nawzajem pasujemy. Bez wysiłku tańczymy nasz cudownie harmonijny taniec... 

Ale jednak wczorajsze przeżycia przypomniały mi w subtelny sposób, że to już lato. 


Rodzą się frustracje i rozczarowanie. Trzeba usunąć chwasty, a roślinki wymagają dodatkowej porcji wody, by nie uschły w palącym słońcu. Odkrywamy, że nie zawsze jesteśmy szczęśliwi. Nie tak wyobrażaliśmy to sobie...

Każde, nawet takie drobne doświadczenie, jest dla mnie bardzo pouczające, pozwala lepiej zrozumieć siebie i pracować nad tym, by radzić sobie także z negatywnymi emocjami, czasem nawet nie do końca uzasadnionymi. Wspaniała jest świadomość, że dzięki temu się rozwijamy, idziemy naprzód, a nie stoimy w miejscu.

piątek, 8 marca 2013

Czyj to dzień?

Dzień Kobiet? Czyżby?

Ja bym raczej powiedziała, że dzień mężczyzn... stojących w kolejkach po kwiaty i czekoladki. Chyba dawno nie byłam w sklepie ani centrum handlowym 8 marca, bo pewnie tak jest zawsze, a ja właśnie dzisiaj byłam w lekkim szoku. Nie spodziewałam się, że aż tak to może wyglądać!
Robię zakupy, jedna kasa - kilku facetów z tulipanami  i czekoladkami, druga kasa -  kilku facetów z różami i czekoladkami, trzecia kasa - kilku facetów... o! jest kobieta! z kwiatkiem w ręku :) czwarta kasa - kilku facetów... Wychodzę, a po drodze kwiaciarnia. Skąd wiem? Kolejka na kilkanaście osób, a w kolejce - sami faceci, większość z czekoladkami w ręku... Nie wiem, dlaczego, ale mnie to rozśmieszyło. Co też komercja potrafi zdziałać! Jak Dzień Kobiet to muszą być kwiaty i/lub czekoladki! Tak samo jak w Walentynki musi być bombonierka w kształcie serduszka, a w Wielkanoc niewiele znaczący zajączek czekoladowy w koszyku...

Wiadomo, że miło jest dostać kwiatka, czy coś słodkiego, zwłaszcza od ukochanego mężczyzny. Ale tak sobie myślę, że przez tę komercję pryska cały urok tych prezentów... Co to za przyjemność dostać kwiatka w dzień, gdy (prawie) wszystkie dostają... O wiele większą radość sprawiają kwiaty z okazji wyjątkowej, tylko naszej, gdy jest to dla nas wyróżnienie - w urodziny, rocznicę, czy nawet bez okazji. Co zatem sprawiłoby każdej kobiecie większą radość oprócz kwiatka na Dzień Kobiet? Odpowiedzią niech będzie moja dzisiejsza rozmowa z dziećmi.
  
JA: Jagusiu, wiesz, jaki dzisiaj jest dzień?
Jaga (lat 4): Jaki?
JA: Dzień Kobiet.
Jaga: A co to znaczy?
JA: To znaczy, że wszystkie kobiety i dziewczynki mają dzisiaj swoje święto. A mężczyźni dają wtedy kobietom kwiatki i są dla nich bardzo mili.
Jaga: A ja też jestem kobietą?
JA: Tak, ty też. I ja tak samo.
Jaga: Ale ja nie dostałam dzisiaj kwiatka...
JA: Spokojnie, jeszcze dzień się nie skończył. Może popołudniu tatuś przyjdzie z kwiatkami dla Was.
Jaga: A Ty dostałaś dziś kwiatka?
JA: Nie, jeszcze nie. Też jeszcze muszę poczekać.
Jaga: A jak jednak nie dostaniemy kwiatka, to będzie nam smutno...
JA: Jagusiu, nawet jak nie dostaniemy kwiatków, to wcale nie to jest najważniejsze. Najważniejsze, że dzisiaj wszyscy chłopcy i mężczyźni są dla nas mili.
Jaga: Aha, to fajnie. :)

Po jakimś czasie młodszy brat Jagi, Tunio, jak na zbuntowanego dwulatka przystało, zaczął się ze mną awanturować o jakiś drobiazg. Już prawie płacząc wybełkotał coś, czego nawet nie zrozumiałam.
Jaga: On powiedział, że jesteś wredna.
JA: Aha, dzięki za przetłumaczenie tego bełkotu. :) Hm, to bardzo niemiłe, że tak powiedziałeś, Tunio... Jest mi przykro.
Jaga (do Tunia): Ej! To było niemiłe! Przeproś Adę, bo dzisiaj jest święto kobiet i musisz być dla nas miły! No przeproś i ukochaj!  :)

Ot, kwintesencja! To jest chyba istotą dzisiejszego dnia... :)

Ale kwiatkiem nie pogardzę :)


środa, 6 marca 2013

Trzy godziny...

... wieczornego spotkania, gdy jesteśmy zmęczeni po całym dniu, śpiący, zmartwieni obowiązkami, jeszcze na szybko próbując nadrobić zaległości, coś napisać, przeczytać, odpisać komu trzeba... Czy to dużo? Czy to w ogóle wystarczająco?

A przecież są to też trzy godziny bliskości, przytulenia, rozmowy, wygłupów i rozmyślań, a wreszcie wspólnej modlitwy...

Na pewno lepsze takie trzy godziny spotkania, niż godzina rozmowy przez telefon - słowa Narzeczonego.
I tego się trzymajmy.

Może nie warto roztrząsać, jak wiele jeszcze przed nami, a zatrzymać się na "tu i teraz"... Nastawienie "jeszcze tylko tyle i tyle" czasem jest trudne do uniesienia, a może wystarczy "dzisiaj i aż dzisiaj"...? Każde "dziś" jest darem i może warto bardziej to doceniać... A z takich pojedynczych "dziś" tworzą się przecież tygodnie, miesiące, lata... To od nas zależy, czy będą to lata wypełnione jedynie oczekiwaniem (najpierw na ślub, potem na dzieci, ich pierwsze dni w szkole, a chwilę później na koniec studiów, wreszcie na wnuki i na śmierć...), czy też będą pełne pięknych wspomnień i doświadczeń życia pełnią.

To trochę jak z pieczeniem ciasta - już samo gromadzenie składników sprawia radość, kiedy wiemy dla kogo je pieczemy. Narzeczeństwo to takie wspólne gromadzenie składników... :)



Dziękujemy za tę cenną myśl, Siostro! :)

poniedziałek, 4 marca 2013

Narzeczony part II

Skoro okazało się że jednak ktoś czyta naszego bloga (a przynajmniej trafił tu przypadkiem) to mam kilka przemyśleń (mężczyźni też myślą, ale nie mają podzielnej uwagi więc jak robią coś innego to wydaje się że nie myślą).
Kobietom chciałem przekazać, to czego nauczyła mnie moja Narzeczona. Przede wszystkim w relacjach z mężczyzną musicie powiedzieć mu o granicach jakich nie wolno mu przekraczać. I nie chodzi o to, że dacie mu do zrozumienia, musicie to po prostu powiedzieć. I tak mężczyzna z reguły będzie nawet podświadomie starał się naginać te granice, ale im bardziej będzie walczył ze sobą tym lepiej. Ja dobrze wiem, że przekroczenie pewnej bariery i złamanie NASZEGO postanowienia dla mnie byłoby bolesne ale świadomość jak bardzo zraniłoby to moją Narzeczoną byłaby nie do zniesienia. Kolejną, a może najważniejszą rzeczą jest stawianie wymagań sobie, swojemu mężczyźnie. Przede wszystkim musicie mieć poczucie własnej wartości I wymagać aby wasz facet nawet jeśli nie podziela waszych przekonań na temat seksu, respektował je. Czasem aby znaleźć taką druga osobę potrzeba dużo czasu, modlitwy, zaangażowania I nie zwracajcie uwagi na to, że wszystkie koleżanki mają chłopaków, albo że ciotka wam mówi, że będziecie starymi pannami. Z takiej presji nic dobrego nie będzie.
Do mężczyzn krótko:
  • to kobiety mają większą kontrolę nad sprawami intymnymi w związku i częściej maja zimną głowę więc warto słuchać tego głosu rozsądku,
  • wstydliwa i pobożna kobieta ma większe szanse w przyszłości być wierną i dobrą żoną,
  • takie kobiety naprawdę istnieją (chociaż jedną Ja zabrałem:)).
Na koniec proszę o modlitwy abyśmy wytrwali w naszym postanowieniu, jak to powiedziała mi dziś Narzeczona jeszcze tylko 115 tygodni:)

Wstydzisz się...?

Tak, wstydzę się...

Sądzę, że wstyd jest jedną naturalnych barier ochronnych, by wytrwać w czystości. Oczywiście, najważniejsza jest wspólna decyzja obojga kochających się ludzi, którzy sami muszą chcieć walczyć o tę cenną wartość i wzajemnie się wspierać w tych zmaganiach. Równie ważne jest wsparcie "z góry" - sakramenty, szczególnie regularna spowiedź i jak najczęstsza Eucharystia, wspólna modlitwa, postanowienia, wyrzeczenia ofiarowane w tej intencji. Ale zaraz po tym kluczową rolę odgrywa wstyd.

Dzisiaj panuje taki trend, by się wyzwolić z wszelkiego wstydu, który jest - rzekomo - śmieszny, żałosny. Wstyd jest oznaką zacofania, ciemnogrodu, głupoty, naiwności...
Nie ma się czego wstydzić!
Nagości? Przecież to normalne, takimi nas Pan Bóg stworzył! Więc pełno jest nagości w reklamach, filmach, gazetach, Internecie, wszędzie...
Odmiennej orientacji? Nie dzisiaj! Kiedyś to był powód do wstydu, ale dziś jesteśmy wyzwoleni! Więc w każdym serialu musi przewinąć się wątek homoseksualny, żeby nas "oswoić" z tym tematem...
Grzechu? Przecież nikt nie jest doskonały, czemu ja mam się wstydzić swoich niegodziwych czynów, skoro inni robią jeszcze gorsze rzeczy? No już nie bądźmy tacy święci...

Nie ma się czego wstydzić... Czyżby?

Mnie wstyd pomaga. Dopóki nie poczuję się w pełni pewnie i bezpiecznie po usłyszeniu publicznego zobowiązania mojego Narzeczonego do trwania ze mną w sakramentalnym małżeństwie, nie pozwalam na całkowite odsłonienie siebie. Świat mówi, że to głupie i naiwne, a ja się wstydzę... I chyba w dużej mierze dzięki temu udaje nam się pielęgnować naszą miłość tak, by wszystko było "po kolei". To bardzo trudne, jest to dla nas ogromne zmaganie się, czasem bolesna i dotkliwa walka, ale jesteśmy przekonani, że jest o co walczyć, że warto czekać.

A na otuchę baaardzo przyjemny i piękny kawałek - już widzę oczyma wyobraźni, jak tańczymy w takt tej subtelnej muzyki na naszym weselu... :)
http://www.youtube.com/watch?v=lecax-JB3kQ

sobota, 2 marca 2013

Dlaczego "z Bożej łaski"?

Wczoraj pokrótce wyjaśniłam, skąd wziął się w ogóle pomysł na to miejsce. Nie przyniósł go bocian, ani nie znaleźliśmy go w kapuście - po prostu z życia. Natomiast, gdy już wiedziałam, że chcę stworzyć blog, trzeba było zastanowić się nad adekwatną nazwą, tytułem. Tu już był trochę większy problem...

Pierwsza moja myśl: Przeznaczeni Narzeczeni! Ma to ścisły związek z tym, w jaki sposób poznaliśmy się z Narzeczonym - właśnie przez portal przeznaczeni.pl (ale to długa historia i może innym razem... :)). Okazało się  jednak, że ta nazwa jest już zajęta - ku mojemu zdziwieniu! Zmusiło mnie to do dalszych rozmyślań w celu znalezienia odpowiedniej nazwy. Szczerze mówiąc, już nie pamiętam, jakie padały propozycje (może Narzeczony pamięta? po konsultacji uzupełnimy :)). Aż któregoś dnia, gdy jechałam tramwajem z pracy, przyszło olśnienie: Narzeczeni z Bożej łaski! Idealna nazwa! Spodobało mi się przede wszystkim dlatego, że lubię gry słowne. Gdy mówi się o kimś, że jest z Bożej łaski, oznacza to, że jest kiepsko, pożal się Boże, albo od siedmiu boleści. Hm, być może rzeczywiście tacy jesteśmy (w końcu nie ma chodzących ideałów i na pewno zmagamy się z różnymi słabościami i trudnościami), może tak jesteśmy postrzegani przez innych, bo jesteśmy zaręczeni, a nie mieszkamy razem, nie "sprawdzamy się" w łóżku, a zamiast uskuteczniać imprezowanie, wolimy pójść razem na Mszę św. albo na spacer. Ale tak naprawdę to w dosłownym znaczeniu jesteśmy z Bożej łaski!

Zarówno ja, jak i mój Narzeczony zanim się poznaliśmy, modliliśmy się o dobrego małżonka, później poznaliśmy się w takich okolicznościach, że to nie mógł być przypadek, a odkąd zaczęliśmy się spotykać, cały czas odczuwamy Bożą łaskę między nami. Począwszy od pierwszych wspólnych Mszy św., nabożeństw, rozmów na temat wiary, przez wspólną modlitwę, której zaczęliśmy się uczyć po kilku miesiącach od pierwszego wyznania miłości, aż po pierwszy wspólny wyjazd na rekolekcje dla par, który pomógł nam pewne sprawy sobie uporządkować i z pewnością miał wpływ na ostateczne decyzje życiowe. Nie bez znaczenia jest też fakt, że całą "ceremonię" naszych zaręczyn (o czym wtedy jeszcze przecież nie wiedziałam) mój (jeszcze wtedy nie) Narzeczony postanowił rozpocząć od wspólnej Mszy św. Teraz wspólne postanowienie wielkopostne, wzmożona modlitwa w narzeczeństwie...

W tym wszystkim cały czas przejawia się Boża łaska, która doprowadziła nas do narzeczeństwa i mamy nadzieję, że będzie nam towarzyszyć w drodze do małżeństwa, później rodzicielstwa, aż do "dziadostwa"... :)

A tak zupełnie poza tym zawsze mi się podobało z historii "My z Bożej łaski król Polski i Litwy"... :)

piątek, 1 marca 2013

Gdzieśkolwiek jest, jeśliś jest...

...czytelniku? Dzisiaj otrzymałam bardzo miłą wiadomość, z której wynika, że naszego bloga czyta ktoś oprócz nas samych. :) I ten "ktoś" być może występuje nawet w liczbie mnogiej! Na razie nie będziemy wnikać w szczegóły, może ten "ktoś" zechce zaistnieć w naszej przestrzeni blogowej poprzez komentarze, dyskusje czy też anonimowe podczytywanie. Nazwijmy tego zbiorowego "ktosia" czytelnikiem. To znaczy... Czytelnikiem - proszę wybaczyć. :)

Mamy z Narzeczonym takie zabawne powiedzenie: "ale do czego zmierzam..." - właśnie teraz potrzebuję je wykorzystać, by wyjaśnić, do czego zmierzam przez ten dziwaczny tytuł i wstęp. :)

Pomyślałam, że może warto tutaj choć w kilku słowach wspomnieć, dlaczego w ogóle powstał ten blog. Bo nie chodziło tylko o chęć uwiecznienia w sieci tego wyjątkowego okresu narzeczeństwa i to w dodatku pod wpływem silnych emocji tuż po zaręczynach. Tak naprawdę już od jakiegoś czasu myślałam o blogu, więc zaręczyny były tylko świetną ku temu okazją. Źródeł natomiast trzeba byłoby szukać trochę wcześniej, kilka miesięcy wcześniej...

Właśnie kilka miesięcy wcześniej dowiedziałam się, w raczej dość nieprzyjemny sposób, że moja bliska koleżanka jest w ciąży i wychodzi za mąż. Może nie byłoby w tym nic dziwnego (dzisiaj przecież takie czasy, co chwila się o takich sytuacjach słyszy, już nam to chyba jakoś spowszedniało...), gdyby nie fakt, że jeszcze nie dalej jak dwa miesiące wcześniej rozmawiałyśmy na temat wartości czystości przedmałżeńskiej, wszelkich trudności z tym związanych, że to wcale nie tak łatwo wytrwać, że trzeba dużo silnej woli i wzajemnego wsparcia, ale warto, bo przecież to takie cenne. Obśmiałyśmy przy okazji dziewczyny idące "z brzuchem" do ślubu i fakt, że pary, które już spodziewają się dziecka przed ślubem są traktowane tak samo, jak narzeczeni, którzy wytrwali w czystości - żadnych dodatkowych katechez, rozmów, pytań, czy aby ciąża nie jest czynnikiem przymusu, przez który zdecydowali się na ślub... Nic, po prostu nic. Oczywiście nie chodzi mi o to, by w jakikolwiek sposób piętnować takie pary, absolutnie. Ale brak jakiegokolwiek zwracania uwagi na tę okoliczność wydaje mi się trochę niesprawiedliwy i sądzę, że ta kwestia w Kościele powinna być porządnie przemyślana.

Ale do czego zmierzam :) Po niecałych dwóch miesiącach po tamtej rozmowie, byłam w ogromnym szoku, gdy koleżanka powiedziała mi:
- Miałaś rację, w przygotowaniach do ślubu nikt nie zwraca uwagi na ciążę. Księża też. Nie ma w ogóle żadnego problemu...

W sumie dobrze, że nie było problemów, bo skoro oboje doszli do wniosku, że nie chcą żyć w grzechu, to dobrze, że Kościół wyciąga pomocną dłoń i to umożliwia. Ale zdumiało mnie samo jej podejście... Nie mogłam później przez kilka dni dojść do siebie. Mój (jeszcze wtedy nie) Narzeczony dobrze to określił - przeżyłam swoisty mały kryzys moralny. Wydawało mi się, że skoro nawet oni nie dali rady, to już wszyscy tak robią, więc nie ma sensu się starać... Poza tym, skoro nawet "wpadka" nie robi już na nikim wrażenia i nie ma jakiegoś większego wstydu z tego powodu, to tym bardziej - co za problem...

Zmagałam się z różnymi myślami i wątpliwościami, i wtedy też szperałam trochę w Internecie w poszukiwaniu potwierdzenia, że jednak są ludzie, którzy walczą o czystą miłość. Blogów dotyczących różnych perypetii miłosnych i małżeńskich jest od groma, ale baaardzo trudno trafić na coś wartościowego. Kryzys na szczęście po kilku dniach minął, a ja zaczęłam myśleć o tym, by kiedyś zacząć pisać coś od siebie, dać świadectwo, bo mamy czym się dzielić... Naprawdę mamy... (pomysłów na notki mam na najbliższe pół roku! :) A przy okazji dla nas to dodatkowy czynnik motywacyjny, by jeszcze bardziej się starać w zmaganiach o miłość, która mogłaby kogoś zachwycić...


 






Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...