Odliczamy!

wtorek, 31 marca 2015

Przez śmiech do lepszego małżeństwa

Ktoś już wcześniej wspominał w komentarzach o wartościowych konferencjach Marka Gungora. My też odkryliśmy go już jakiś czas temu i słuchaliśmy fragmentów dostępnych w Internecie, planując, że po ślubie koniecznie musimy sobie sprawić jakąś płytę, żeby móc posłuchać nagrań w całości. A tu mała niespodzianka i okazało się, że możemy mieć płytę Przez śmiech do lepszego małżeństwa już teraz! Krótko mówiąc - rewelacja!

Trzy płyty, a na nich prawie cztery godziny konferencji, przesłuchaliśmy raptem w kilka dni.

Na 1 części zatytułowanej "Opowieść o dwóch mózgach" dosłownie płakaliśmy ze śmiechu. :D
O różnicach między kobietą a mężczyzną wiedzieliśmy już raczej sporo, ale w tak humorystycznym wydaniu jeszcze się nie zetknęliśmy z tą swoistą "fizyką relacyjną".

Części 2 - "Klucz do niesamowitego seksu" - trochę się obawialiśmy. Że jak się nasłuchamy tych łóżkowych niesamowitości, to nam się odechce czekać. ;D Ale spokojnie, nic podobnego - wręcz przeciwnie. Gungor ma bardzo radykalne poglądy zarówno w kwestii czekania z seksem do ślubu, jak i na przykład stosowania prezerwatyw. Przedstawiając kilka kluczowych czynników, dzięki którym można mieć niesamowite pożycie łóżkowe, często odwołuje się do biblijnej Pieśni nad Pieśniami. A o samym seksie mówi bardzo serio, ale w tak fantastycznie swobodny sposób, że aż otwierają się w człowieku jakieś nowe pokłady motywacji i cierpliwości, żeby doświadczyć tego w pełni - czyli właśnie w małżeństwie. :)

Część 3 - "Jak razem żyć i się nie pozabijać" - to garść praktycznych wskazówek, pozwalających zrozumieć, jak w prosty sposób sprawić, by wspólne życie było pełnym przygód wyzwaniem, a nie męczarnią. Co ciekawe, konferencja kończy się w dosyć zaskakujący sposób i dość nieoczekiwanie od śmiechu przeszliśmy do autentycznego wzruszenia.

Poza tym całe seminarium to potężna dawka myśli do refleksji, a przy okazji do rachunku sumienia. Są to treści najbardziej przydatne oczywiście w małżeństwie, ale ja będę szczerze polecać także znajomym parom, które decyzję o ślubie mają jeszcze przed sobą, bo uważam, że płyta jest mega motywująca, może rozwiać wiele obaw i wątpliwości, no i zachęcić do podjęcia kluczowych kroków. Na pewno jest to rewelacyjny pomysł na prezent ślubny, tudzież rocznicowy, urodzinowy czy z jakiejkolwiek innej okazji.

W Internecie można znaleźć zwiastuny z ciekawymi fragmentami seminarium. Pozwolę sobie wkleić tutaj jeden z nich:


Pod koniec, w ostatnim epizodzie (od ok. 8:40 min), Mark mówi o zapożyczonym od Johna Graya systemie "punktowania" kobiet przez mężczyzn i mężczyzn przez kobiety. Zachęcam do posłuchania, ale tak w skrócie chodzi o to, że mężczyźni myślą, że żeby zyskać w oczach kobiety, muszą zrobić coś wielkiego. Rzadko, ale za to coś extra. Tymczasem kobieta "punktuje" mężczyznę za każdy drobny gest i przejaw czułości. Okazuje się, że mężczyzna może ten fakt obrócić na swoją korzyść. Ten fragment kończy się intrygującym stwierdzeniem: Pokażę wam, jak zadowolić kobietę, nie robiąc właściwie NIC... 

I to prawda, Mark posługuje się kilkoma fajnymi przykładami, które są naprawdę wartościowe. Uchylę tutaj rąbka tajemnicy i wyjawię jeden z nich, bo wiąże się z nim ciekawa historia, pokazująca, że to rzeczywiście działa! Mark mówi, że kolacje-niespodzianki to kiepski pomysł. Lepiej o takiej przyjemności powiadomić żonę wcześniej. Sam taki komunikat: "Kochanie, szykuj się na piątek wieczorem, zabieram cię na kolację, załatwiłem już nawet opiekunkę do dziecka... ;)" sprawia, że mężczyzna dostaje od kobiety punkt (dink!), choć jeszcze przecież NIC nie zrobił... :) Mało tego, ona teraz będzie chwalić się przyjaciółkom, jaki to jej mąż jest wspaniały, bo zabiera ją w piątek na kolację i nawet już załatwił opiekunkę do dziecka - za każdym razem, gdy to będzie komuś opowiadać - punkt! (dink!) Ten czas oczekiwania i ekscytacji, odpowiedniego przygotowywania się do tego dnia - za każdym razem, gdy sobie o tym przypomni - punkt! (dink!). :D

A u nas taka sytuacja...
Mamy małe święto. W prezencie dostałam wazon (dink!), a do wazonu śliczny bukiet kwiatów (dink!), a oprócz tego także piękne świeczniki i świece (dink!). Karolasty wyjaśnia mi, że tak mu się spodobały, że pomyślał, że musimy je mieć i będziemy sobie robić kolacje przy świecach w naszym nowym mieszkaniu (dink!). A na koniec dodaje, że pierwszą taką kolację przygotuje on (dink!), zaraz po ślubie (dink!), dwudaniową (dink!), a po kolacji... (dink! dink! dink!...) :D :D

sobota, 28 marca 2015

Szczęśliwe małżeństwo

Wczoraj byliśmy jeszcze raz zobaczyć nasze mieszkanie i oficjalnie podpisać umowę. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że nasi Aniołowie Stróżowie naprawdę musieli się postarać w tej sprawie, bo okazuje się, że tuż po naszej pierwszej wizycie tam, u właścicielki rozdzwoniły się telefony i nagle znalazły się tłumy chętnych na to mieszkanie i to od zaraz. A przecież chwilę wcześniej obiecała nam, że zaklepujemy teraz, ale wynajmujemy dopiero za miesiąc. Jak w jakimś Truman show! O mały włos okazja mogłaby nam uciec sprzed nosa...

Niesamowite uczucie. Za nieco ponad trzy tygodnie wprowadzi się tam Karol i będziemy powoli urządzać ten nasz wspólny dom. Zaczynamy sobie tak na serio uświadamiać, jak bardzo zmieni się nasze życie. W tych ważnych sprawach, ale i w drobiazgach codzienności. Jak będą wtedy wyglądać nasze wspólne wieczory? Gdzie będziemy pić poranną kawę - w kuchni czy w salonie? Kto będzie pilnował rachunków? O co będziemy się sprzeczać, mieszkając razem? :)

Jedno jest pewne - plan jest taki, żeby być cholernie szczęśliwymi. :D

W takich okolicznościach, w euforii mieszkaniowych rozkmin kończę czytać ksiażkę "Szczęśliwe małżeństwo" Davida i Sandy Simmonsów (Wyd. Vocatio). Czytam i uśmiecham się do siebie, bo co chwilę wyobrażam sobie nas w roli małżonków. Już nie w jakiś odległy sposób, jak to KIEDYŚ będzie, ale bardzo realnie, blisko, namacalnie wręcz, bo to przecież już ZA CHWILĘ. Czytam o Bożym planie i celach dla małżeństwa, o porozumiewaniu się, o wzajemnym oddaniu, o intymności seksualnej, o roli żony i męża, i... Nie mogę się doczekać, bo to już niebawem stanie się także naszym udziałem!

Jest to zgrabna książeczka, w której autorom udało się połączyć psychologiczną wiedzę o relacjach damsko-męskich, biblijną mądrość na temat małżeństwa oraz świadectwo własnego życia małżeńskiego - szczęśliwego, choć nie pozbawionego problemów i trudności od samego początku. Naprawdę dobrze się to czyta. Rozdziały są krótkie, treści są umiejętnie skondensowane, język przystępny, przepleciony ciekawymi schematami, ułatwiającymi zrozumienie pewnych mechanizmów, o których właśnie mowa.



Bardzo ujmujące jest to, że cała książka jest przeniknięta żywą wiarą, ufnością Bogu i inspirowana Bożym Słowem. Mało tego, autorzy piszą o tym w tak autentyczny i bezpretensjonalny sposób, że ma się wrażenie, jakby chrześcijańskie małżeństwo było najbardziej naturalnym i oczywistym sposobem na szczęście w miłości. Nie moralizują, nie pouczają, ale subtelnie podpowiadają, dzielą się konkretnymi wskazówkami i radami, a nawet dyskretnie proponują, o co warto się modlić.


Szczególnie inspirujące dla mnie są fragmenty o roli kobiety i mężczyzny w małżeństwie, a zwłaszcza o tak bliskiej mi koncepcji poddania żony mężowi. Sandy wskazuje na konkretne aspekty wspólnego życia, w których kobieta pełni kluczową rolę i dowodzi, że źródłem szczęścia i jedności w małżeństwie jest właśnie postawa pełnego miłości poddania i uległości. Bardzo niepopularne, niedzisiejsze, pewnie nieraz trudne w realizacji, ale prawdziwe, bo zakorzenione w Bożym Słowie.

Może szczęśliwe małżeństwo jest jak trafienie szóstki w totolotka? 
Być może chcecie umacniać i rozwijać swoje małżeństwo lub też zdajecie sobie sprawę z tego, że w waszym związku coś nie gra. Możliwe też, że dopiero planujecie się pobrać i nie chcecie w przyszłości powiększać statystyk rozwodowych. Niezależnie od tego, czy jesteście dopiero na początku waszej drogi, czy też już jesteście małżeństwem z dłuższym stażem, nigdy nie jest za późno, żeby starać się, by było lepiej. 

Amen. :)

czwartek, 26 marca 2015

Mamy gdzie mieszkać!

Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego - to krótkie Słowo Boże wysłałam Karolowi wczoraj rano. To fragment Ewangelii z wczorajszego święta, Zwiastowania. Bardzo lubię ten werset, wypowiedziany do Maryi przez Anioła Gabriela. To Słowo o przyszłości wypełnionej nadzieją, Słowo Dobrej Nowiny, Słowo zapowiadające wielkie rzeczy. Ale nawet przez myśl mi nie przeszło, że tego dnia to będzie także dla nas Słowo wielkich rzeczy...

Byliśmy co prawda umówieni na oglądanie pewnego mieszkania, ale to było pierwsze miejsce, które w ogóle chcieliśmy zobaczyć. Choć mieszkanie ze zdjęć bardzo nam się podobało, nie nastawiałam się na nic, bo przecież jeszcze mamy trochę czasu, nic nas nie ciśnie, a opcja wynajmu od zaraz i zamieszkania tam na przykład od kwietnia nie wchodziła w ogóle w grę. Z kolei mało prawdopodobne wydawało mi się, że ktoś mógłby chcieć "przetrzymać" nam to mieszkanie jeszcze przez kilka tygodni. No i znając życie, pewnie okaże się, że coś z tym mieszkaniem jest nie tak, bo to było zbyt proste, żeby tak za pierwszym razem się udało...

Poszliśmy, zobaczyliśmy, rozkminiliśmy wszystkie "za" i "przeciw", przemodliliśmy i... Okazało się, że naprawdę dla Boga nie ma nic nie możliwego. Mamy mieszkanie. Nie "jakieś", ale wymarzone. Takie, o jakim myśleliśmy tylko po cichu, mając świadomość, jak nikłe są szanse na jego znalezienie. A jednak udało się. Nie było się nad czym zastanawiać, szybkie negocjacje, jakby to rozwiązać logistycznie i... na 50 dni przed ślubem mamy zaklepane mieszkanie! :)

Teraz to już tak blisko, tak realnie, tak niesamowicie wyraźnie rysuje się wizja naszego wspólnego życia! "Namacalna zapowiedź". Dotąd to było tylko jakieś mgliste wyobrażenie, teraz już można myśleć w konkretach, jak zorganizować też nasz mały, wspólny świat.

Chwała Panu!
:)

wtorek, 24 marca 2015

Nasze obrazki!

Dokładnie to słowo najlepiej oddaje ich istotę - nasze. Tak, są ładne, są ciekawe, są oryginalne i na pewno niepowtarzalne, ale przede wszystkim są NASZE. Wyrażają to, co najbardziej chcieliśmy przekazać i pozostawić jako pamiątkę tym, którzy będą nam towarzyszyć w dniu ślubu. Słowo Boże, które wybraliśmy, obrączki jako znak naszej miłości, modlitwę błogosławieństwa i wyjątkowość chwili - tego jedynego dnia, który tak wiele zmieni w naszym życiu... 

To wszystko w jednym, małym obrazku, który można przechowywać w ulubionym miejscu i zawsze na niego zerknąć, aby przywołać wspomnienia...  :)

 


niedziela, 22 marca 2015

Dzień panieński

Warto spełniać swoje fanaberie!

Mój "dzień panieński" to był genialny pomysł. Na próbny makijaż i fryzurę poszłam rano, o takiej samej godzinie jak mam umówione w dniu ślubu - żeby zobaczyć, ile czasu potrzeba na dopracowanie wszystkiego i w jakim stanie będzie "look" popołudniu i wieczorem po tylu godzinach.

Baaardzo się cieszę, że zrobiłam tę próbę. Wianek wyszedł pięknie, ale wiem już, jakie drobiazgi trzeba będzie w nim zmodyfikować. Niemniej jednak efekt był zachwycający i mega trwały - dopiero dzisiaj koło 8:00 rano kwiaty w wianku zaczynały być oklapnięte. Fryzura też wyszła rewelacyjnie - piękne, zwiewne loki, bez efektu sztuczności i ciężkości, z małym "waterfall" biegnącym tuż pod wiankiem. Grzywa już zdążyła urosnąć na tyle, że dało się ją ładnie upiąć, a za dwa miesiące to już w ogóle będzie super. Co do makijażu mam sporo zastrzeżeń i wiem już, że jednak chciałabym pójść w inną stronę niż wczoraj - inne kolory, w trochę innym stylu. Ale przetestowałam doklejane kępki rzęs (fantastyczna sprawa!) i ogólną trwałość makijażu - bardzo na plus. Jestem mega zadowolona z takiego "dnia próbnego" i bardzo polecam każdej pannie młodej. Koszty nie są wielkie (zwykle fryzura i makijaż próbne są sporo tańsze od ostatecznego ślubnego), a ile można się dowiedzieć, sprawdzić i rozwiać wątpliwości - bezcenne!

Późnym popołudniem zaprosiłam koleżanki na "spotkanie panieńskie". Specjalnie nie nazywam tego wieczorem, bo wieczorem to się już rozeszłyśmy ;p, a poza tym nasze spotkanie nie miało charakteru ani trochę zbliżonego do znanych z różnych opowieści wieczorów panieńskich. Było o tyle ciekawie i nietypowo, że... moje koleżanki się nie znały. Każdą znam skądś indziej - ze studiów, z liceum, z jakichś rekolekcji, różnych wyjazdów - i zwyczajnie nie miały o sobie pojęcia. Chciałam zatem je ze sobą zapoznać, żeby na weselu nie czuły się obco i samotnie. A przy okazji każda mogła się wypowiedzieć na temat fryzury, wianka i makijażu - miałam zaufane grono opiniotwórcze. :)

Było całkiem sympatycznie, pogadałyśmy, powygłupiałyśmy się... Oczywiście w ramach zapoznawania się, padło pytanie, jak się poznałam z każdą z dziewczyn. Przewidziałam to i parę dni wcześniej mówię do Agaty:
- Ej, i co ja powiem o Tobie?
- No jak to co? Że z bloga.
- Ale NIKT nie wie o blogu! :o

I tak postanowiłyśmy zrobić z tej historii główną atrakcję. I nasza historia, i fakt, że od dwóch lat prowadzę bloga był dużym zaskoczeniem ("Alealeale jakkk toooo??" :D). Mam nadzieję, że teraz grono czytelników powiększy się o te parę dobrych dusz. ;D (Pozdrowienia dziewczyny! ;)).

A dla mnie największym zaskoczeniem były... prezenty. Nie wiedziałam, że na wieczorze panieńskim panna młoda dostaje coś w prezencie - nigdy dotąd nie byłam na panieńskim. ;D
Niespodzianki okazały się mega trafione i przeurocze. Zresztą, sami zobaczcie:


 
 

Dostałam też piękną różę, ale trochę się chyba przemroziła, jak z nią wracałam i zaczyna opadać. 

A teraz mała niespodzianka dla Was. Jak szaleć, to szaleć. :)

 
Jak lepiej? Welon nad wiankiem czy pod wiankiem? :)

piątek, 20 marca 2015

Fanaberia

Jutro święto lasu. :)
I pierwszy dzień wiosny.
I mój próbny "look" ślubny - makijaż, fryzura i wianek.
I spotkanie "panieńskie", które w planach miało wyglądać trochę inaczej, ale chyba będzie totalnym spontanem.

Usłyszałam ostatnio, że to fanaberia.
"Bez sensu - wydawać pieniądze i marnować czas na jakieś "próbne" stylizacje. A co, ślub też najpierw sobie zrobicie na próbę?? Dawniej takich fanaberii nie było i ludzie poważnie myśleli o życiu, a nie o pierdołach...!".

Może tak. Ale to taka fanaberia, na którą sama się zdecydowałam i której bardzo chcę. Żeby w dniu ślubu nie stresować się, jaki wyjdzie makijaż, czy fryzura będzie trwała, jak będzie się trzymał na włosach wianek i czy będzie mi w ogóle pasował, jak to wszystko będzie wyglądać i jak ja będę się w tym czuć...! Tyle wątpliwości może rozwiać jeden dzień "na próbę". W dodatku naprawdę nie jakimś astronomicznym kosztem, więc dlaczego nie?

A poza tym Karolasty wyjechał, ja taka sama, biedna, to trzeba jakoś owocnie spożytkować ten czas...

Ktoś mi tutaj ostatnio napisał, z wielkim zdziwieniem, że ja też jednak mam taką zwykłą, "babską twarz"... Zdecydowanie, mam tylko i wyłącznie babskie oblicze, a jutro będzie tego przedślubne apogeum. ;)

środa, 18 marca 2015

Przyziemnie

Ostatnio bardziej niż ślubne załatwienia zajmują nas sprawy bardzo przyziemne związane nawet nie z chwilą obecną, a z naszą rzeczywistością poślubną.

Umowa w pracy kończy mi się na kilka dni przed ślubem i chociaż nie było żadnych sygnałów, żeby miano mi jej nie przedłużyć, to jednak jakaś nutka niepewności wciąż doskwierała. A co, jeśli...? Chciałabym zaprosić koleżanki z pracy na ślub, ale będzie śmiesznie, jeśli okaże się, że w dniu ślubu już nie będę z nimi pracować... ;)
Wczoraj wszystko się wyjaśniło. Zostałam poinformowana, że pracodawcy są ze mnie bardzo zadowoleni i będę mieć przedłużoną umowę już na czas nieokreślony, a w dodatku dostanę podwyżkę. :D
Krótko mówiąc: Uff! Wow! I alleluja! :)

W tak zwanym międzyczasie wciąż szukamy mieszkania. Na bieżąco przeglądamy oferty w Internecie, rozpowiadamy znajomym i prosimy o informację zwrotną, gdyby ktoś coś wiedział o małym mieszkanku w naszej okolicy. No i szturmujemy Niebo. Ja już czuję, że Szef coś dla nas ma w zanadrzu, tylko proszę, żeby wszystko rozegrało się w najbardziej odpowiednim czasie. :)

Ostatnio też mieliśmy ciekawe rozkminy na tematy finansowe. Próbowaliśmy ogarnąć, jak to będzie u nas wyglądać, gdy już będziemy małżeństwem. Założyć wspólne konto czy zostać przy swoich oddzielnych? Może przez jakiś czas prowadzić zapiski wszystkich naszych wydatków, żeby zorientować się, ile w ogóle potrzebujemy na wspólne życie? (Karolasty się śmieje, że ja mogę przeżyć mały szok po tym, jak przez kilka miesięcy sama prowadziłam takie zapiski i praktycznie nigdy nie przekraczałam 1000 zł miesięcznie - łącznie z opłatą z pokój. ;D). Podzielić się, kto za co płaci, czy na bieżąco opłacać wszystko ze wspólnej kasy? Zostawiać sobie jakieś własne pieniądze (jeśli tak, to ile?), czy na osobiste wydatki też brać ze wspólnych? Tak w mglistych wyobrażeniach o wspólnym życiu to było super proste, ale jak przyjdzie co do czego, trzeba będzie to wszystko ustalić. Bo nie wystarczy wiedzieć, jak ma nie być. Trzeba też wypracować sobie własny model, jak ma u nas być. Tym bardziej, że podobno spora część konfliktów w małżeńskim życiu dotyczy właśnie finansów.

Jeśli ktoś chciałby się podzielić, chętnie dowiemy się, jak inne małżeństwa funkcjonują w tej kwestii. Może macie jakieś podpowiedzi, coś możecie z doświadczenia doradzić albo odradzić?

niedziela, 15 marca 2015

Psychologiczny autoportret

Niespecjalnie interesuję się psychologią. Niektóre jej dziedziny znam i wykorzystuję ze względów zawodowych, niemniej jednak niekoniecznie pociągają mnie psychologiczne rozkminy nad człowiekiem. Ale kiedy już jakiś czas temu Agata pokazała mi sławną już "żółtą książkę Filipa", wiedziałam, że kiedyś dobrze byłoby ją przejrzeć. Agaciątko dało nam poznać swą dobroć i samo wysłało mailem wersję elektroniczną książki z rekomendacją:
Ciekawa pomoc w zrozumieniu siebie. Gdybyś miała pół godziny wolnego czasu, bardzo polecam zrobienie tego pracochłonnego testu. 

Mowa o książce Twój psychologiczny autoportret (J. M. Oldham, L.B. Morris) i zawartym w niej teście, pozwalającym określić swój psychologiczny profil w odniesieniu do czternastu głównych typów osobowości. 

Po pierwsze, muszę to zaznaczyć. Agata kłamała, zrobienie testu zajęło nam nie pół godziny, a dobrze ponad godzinę... Ale wybaczamy jej, bo było warto poświęcić te trochę więcej czasu. :) 

Okazało się, że oboje z Karolastym jesteśmy typami Sumiennymi i Czujnymi, ja z domieszką Nie-zwyczajnego, a Karol z domieszką Poważnego. Każdy z typów został w książce dokładnie scharakteryzowany, także w kwestii dobierania się w związki. I tak dowiedzieliśmy się między innymi, że:
- Ludzie Sumienni bywają wspaniałymi mężami, żonami i wiernymi przyjaciółmi.
- Sumienni mogą wydawać się skąpi, nadmiernie ostrożni i małoduszni. Jednak za tymi nawykami często kryje się osoba oddana, emocjonalnie zrównoważona, godna zaufania, która dba o swoją rodzinę i na której bliscy zawsze mogą polegać. 
- Zdrowa domieszka aspektu Sumiennego u obojga partnerów stanowi dobre spoiwo długotrwałych związków.
- Ludzie Sumienni bywają dość podobni do Czujnych, o ile więc w takim związku nie dochodzi do walki o władzę, to doceniają wzajemnie swoje zdolności intelektualne i mogą polegać na lojalności partnera. 
- Przypadek pary Czujnych? Zbliżone światopoglądy obojga partnerów utwierdzają się wtedy wzajemnie, a wspólne "czujne" cechy osobowości mogą scementować ich związek w walce z "resztą świata". (idealne! ;D)
- Umiarkowanie Nie-zwyczajny rodzic potrafi obudzić u utalentowanego potomstwa zdolność do twórczego myślenia i dostarczyć mu szerokiej gamy przeżyć. A co najważniejsze, uczy dzieci akceptacji samych siebie w całej swej niepowtarzalnej indywidualności, co staje się ich siłą i kapitałem na całe życie. 
- Na Poważnych można polegać, są godni zaufania, zrównoważeni i obliczalni w swoich zachowaniach. Nie oczekują, że związek będzie doskonały. Spodziewają się raczej sztormowej pogody i są gotowi znosić wszystko.

Wypisz-wymaluj o nas. ;)

I pomyśleć, że cała przyjaźń, jaka nas łączy, wszystkie serdeczne uczucia i postawa miłości jaką rozwijamy, to tylko część naszej udanej relacji... My po prostu, tak zwyczajnie i obiektywnie, do siebie pasujemy. Trzeba dziękować Szefowi, że tak nas połączył, że wiele rzeczy gra samo z siebie. A nad resztą pracować, wiedząc już choć trochę więcej o sobie nawzajem.

Polecamy. :) 

środa, 11 marca 2015

Dziewięć i pół tygodnia

Ostatnie miesiące naszych przygotowań do ślubu są naznaczone rosnącym zakłopotaniem. Co chwila dowiadujemy się o czyjejś żałobie. Pięć osób z naszej najbliższej rodziny pochowało w ostatnim czasie swoich rodziców. Te osoby zapewniły, że przyjdą na ślub i wesele, ale, rzecz jasna, nie będą się bawić i pożegnają się wcześniej. Inna bliska osoba dość poważnie zachorowała i prawdę mówiąc, niknie w oczach. Nawet nasz zaprzyjaźniony ksiądz, który ma nam błogosławić na ślubie, bardzo podupadł na zdrowiu i przebywa na rekonwalescencji. Potwierdzi nam swoją obecność... tydzień przed ślubem. To wszystko napawa nas różnymi obawami, a przede wszystkim ciśnie się na usta jedno pytanie: dlaczego?

Odłożyliśmy w czasie ślub tylko ze względu na to, że nie chcieliśmy rezygnować z wesela, nawet skromnego. To jedyna taka okazja w życiu i chcieliśmy zaprosić najbliższych i przyjaciół, żeby świętowali i cieszyli się z nami. W zaistniałej sytuacji coraz więcej wskazuje na to, że nasze wesele może okazać się zwykłym niewypałem. Rozumiem, że to nie jest niczyja wina, ale tak po ludzku zastanawiam się: dlaczego?

Gdybyśmy wiedzieli, że tak się potoczy życie, może darowalibyśmy sobie organizację wesela i już dawno temu wzięlibyśmy cichy i skromny ślub... Ale nikt nie mógł tego przewidzieć. Nikt też już nie cofnie czasu. Dwa trudne lata narzeczeństwa za nami i czasem mam wrażenie, że cały ten trud trochę na marne, skoro na tym wyczekanym i upragnionym weselu pewnie połowa gości nie będzie się bawić i pożegna nas jeszcze przed oczepinami... Wiem, że to nie jest najważniejsze w tym dniu. Wiem, że nikt nie ma na to wpływu. Ale tak zwyczajnie trochę mi smutno, jak sobie pomyślę, że tak może wyglądać ten nasz wielki dzień...

I na to wszystko, na to zakłopotanie, na ten smutek, na obawy i wątpliwości Pan Bóg dał mi jedną krótką odpowiedź w rozważaniu, na które natknęłam się dziś przypadkiem i nawet trudno mi je teraz znaleźć. Było tam zdanie, które poruszyło moje serce: dlaczego wątpisz w Bożą dobroć?
Dlaczego, skoro modlimy się cały czas o pełnienie Bożej woli w naszym życiu, Bóg miałby robić nam "na złość"? Może przez to, że po ludzku okoliczności są niesprzyjające, Szef chce pokazać coś więcej. Nam i naszym gościom. I wszystkim, których spotykamy na swojej drodze. Jakikolwiek Bóg ma plan co do nas, jedno jest pewne - wszystko ma pod kontrolą. 

Nie ma żadnego sensownego powodu, dla którego mielibyśmy teraz zwątpić, że będzie dobrze. Bo będzie. Cokolwiek się wydarzy, wierzę, że Pan Bóg pobłogosławi dzień naszego ślubu. Że to będzie ważne wydarzenie nie tylko dla nas. Że łaska wyleje się z nieba strumieniami...

Za dziewięć i pół tygodnia.  

wtorek, 10 marca 2015

Brzmienie Wielkiego Postu

Tak jak nie ma Adwentu bez Godzinek o Niepokalanym Poczęciu, tak nie ma Wielkiego Postu bez pieśni wielkopostnych. Tych śpiewanych w kościołach i tych mniej popularnych, z zakurzonych śpiewników. Najlepiej w doskonałym wykonaniu dominikańskiej scholi z płyty Sławcie usta. Niczym mi się tak dobrze nie modli w Wielkim Poście, jak tymi pieśniami. A że znam alt do nich wszystkich, to te 6 postnych tygodni upływa mi pod znakiem śpiewania, nucenia i wypełniania serca muzyką, która jako jedyna przemawia do mnie w tym szczególnym czasie...

Jezu, Tyś cały krwią zbroczony...

Witaj Głowo...

Ogrodzie Oliwny...

Chwała Tobie...


niedziela, 8 marca 2015

Może jednak fotograf?

Jak to mówią - tylko krowa nie zmienia zdania... Nam nie po drodze z bydłem, więc pozwoliliśmy sobie na małą zmianę planów.

Z natury nieufni i zdystansowani do otoczenia nie braliśmy pod uwagę podpowiedzi czytelników, którzy w komentarzach próbowali nas przekonać, że brat-amator w roli fotografa to kiepski pomysł. Ale gdy temat wypłynął podczas rozmowy z księdzem po spisaniu protokołu przedślubnego, okazało się, że kapłański autorytet ma na nas większy wpływ. :) Proboszcz opowiedział nam, że na jego święceniach filmował jego brat i wyszło beznadziejnie. Żadna pamiątka. Już nawet nie chodzi o umiejętności, ale o emocje. Rodzina bardzo przeżywa takie wydarzenie jak ślub, są nieraz wręcz sparaliżowani. Choćby ze względu na to warto oszczędzić sobie i im dodatkowego stresu.

Niesamowite, że nie zastanawialiśmy się nad tym specjalnie. Po prostu nas to przekonało. Już w samochodzie, w drodze powrotnej z kancelarii parafialnej, przeprosiliśmy się z wizją obcego fotografa na ślubie. A następnego dnia znaleźliśmy ogłoszenie fotografa, który oferuje reportaż ze ślubu w zamian za zgodę na publikację naszych zdjęć w portfolio, które dopiero tworzy. Szybko nawiązaliśmy kontakt, urzekły nas jego zdjęcia z wydarzeń sportowych, imprez, sesji ciążowych, wycieczek krajoznawczych i... stwierdziliśmy, że może to jest dobry pomysł, żeby nawiązać współpracę. W pełni utwierdziliśmy się w tym przekonaniu, gdy spotkaliśmy się, by omówić szczegóły. Było tak jak w przypadku naszego wodzireja - już po kilku minutach rozmowy wiedzieliśmy, że nadajemy na tych samych falach.

Mam nieodparte wrażenie, że Szef maczał w tym palce. Że zdecydowaliśmy się na fotografa akurat w momencie, gdy ten człowiek postanowił opublikować swoje ogłoszenie (choć początkowo planował to zupełnie kiedy indziej). Że trafiliśmy właśnie na niego. I myślę, że nie będziemy żałować. :)

A jak sobie porozmawialiśmy o szczegółach uroczystości, rodzajach ujęć, jakie chcemy, naszej wizji i oczekiwaniach... aż znowu się nie możemy doczekać! Ależ będzie pięknie... :D

piątek, 6 marca 2015

Drobiazgi, które cieszą

Nie wiem, co jest takiego magicznego w uroczystości ślubnej, że przygotowania do niej sprawiają tyle radości...

Pierwsze, co mi przychodzi na myśl, to sakrament i jego znaczenie. Ale są ludzie, którzy do samego sakramentu nie przywiązują większej uwagi, a i tak ślub i wszystko, co z nim związane, cieszy niesamowicie. Więc to chyba nie o to chodzi. Może zatem idzie o marzenia? Podobno większość kobiet od dzieciństwa marzy o swoim ślubie, o tym, by tego dnia wyglądać jak księżniczka i czuć się wyjątkowo w każdym najmniejszym detalu. Nic dziwnego, że wówczas przygotowania ślubne są tak ekscytujące. Ale ja na przykład takich marzeń nigdy nie miałam. Nigdy nie wyobrażałam sobie siebie w sukni ślubnej z welonem, nie miałam planów na każdy ślubny detal, nie zbierałam przez lata inspiracji, w ogóle nie myślałam o tym, jak ma wyglądać mój ślub... Jakakolwiek wizja zaczęła się klarować dopiero po zaręczynach. I dopiero jak zaczęliśmy realizować nasze pomysły, pojawiła się ta nieopisana radość i ekscytacja. Skąd? Dlaczego? Nie mam pojęcia.

Faza na obrączki troszkę mi już przeszła. Przez pierwszy tydzień po ich zakupie oglądałam je i przymierzałam swoją średnio 3 razy dziennie. Teraz się wycwaniłam i mam zdjęcie w telefonie - mogę obejrzeć w dowolnej chwili i nie ciśnie mnie już, żeby przymierzać. ;D Nie mniej jednak poziom zachwytu nad naszymi obrączkami przekroczył moje najśmielsze oczekiwania.

Wczoraj ustalałam z kwiaciarką, jak ma wyglądać mój wianek ślubny. Na za dwa tygodnie potrzebuję próbny do próbnej fryzury. Znalazłam w przepastnych krainach Internetu taki wianek, na którym chciałabym wzorować ten mój. Jak to wszystko sobie omówiłyśmy - jakie kwiaty, jaka zieleń, jakie dodatki - zalała mnie jakaś totalna euforia. Cały dzisiejszy dzień byłam jak na skrzydłach. Tak niesamowicie się cieszę z tego wianka, choć widziałam go na razie tylko w swojej wyobraźni... ;)

Prototyp.
A dzisiaj na koniec męczącego tygodnia ogromną przyjemność sprawiło mi dopracowywanie naszych ślubnych obrazków pamiątkowych. Zdjęcie wybrane (moje własne!), tekst ułożony, detale obmyślone i... będą piękne! Siedzę i gapię się w monitor, nie mogąc się nadziwić, jak genialnie to wygląda. Dumamy jeszcze nad czcionką, ale to już drobiazg. Ogólny projekt jest po prostu zachwycający. 

W wolnych chwilach wyszukuję i wybieram pieśni dla scholi na Mszę ślubną, szukam odpowiedniego lakieru do paznokci na ślub, aktualizuję naszą listę gości po kolejnych telefonach z potwierdzeniem przybycia, wyliczam, ile będziemy potrzebować paczek z ciastami... 
Takie drobiazgi, które, choć nie są specjalnie istotne, cieszą. Tak po prostu. 
:)

środa, 4 marca 2015

Pamiątkowe obrazki ślubne

Pomysł z obrazkami urodził się przy okazji opracowywania naszych zaproszeń na ślub. Przez trzy miesiące koncepcja zdążyła się uleżeć i dojrzeć, a teraz najwyższa pora na realizację.

Kojarzycie obrazki prymicyjne? Z jednej strony grafika kojarząca się z kapłaństwem, a na odwrocie jakiś cytat z Biblii i kilka pamiątkowych słów od neoprezbitera z datą i miejscem święceń. Fajna tradycja. Dlaczego by zatem nie zrobić takich pamiątkowych obrazków ze ślubu...?

Genialny w swej prostocie, oryginalny i ujmujący upominek dla gości z naszej uroczystości. My wymyśliliśmy, że na odwrocie takiego obrazka chcemy umieścić fragment z błogosławieństwa ślubnego z prośbą o modlitwę za nowożeńców, podziękowanie za obecność, nasze imiona, datę i miejsce ślubu. Problem był jedynie ze znalezieniem odpowiedniej grafiki. Ładnych obrazów związanych z miłością i małżeństwem jest mnóstwo, ale dogodzić Karolastemu czasem graniczy z cudem. Na przykład ten piękny obraz był moim faworytem:

V. Piriankov, Ślub
Ale Karolastemu niespecjalnie przypadł do gustu. (Przy okazji jednak zapoznaliśmy się z bogatą i ciekawą twórczością Piriankova, zwłaszcza z licznymi ikonami małżeńskimi - polecam! ;)).
W końcu zdesperowana wpisałam w wyszukiwarkę grafiki słowa wygrawerowane na naszych obrączkach. I jako pierwsza pojawiła się taka grafika:


Zdjęcie, choć proste, ujęło nas oboje i chcemy celować w coś podobnego - fotografię naszych obrączek na tle naszego ślubnego czytania. Ostatnio na blogu pojawiło się nawet zdjęcie z pierwszych prób uchwycenia fajnego ujęcia, ale to jeszcze nie do końca o to nam chodzi. Próbujemy dalej i myślę, że wspólnymi siłami z naszym niezawodnym grafikiem wypracujemy pożądany efekt. 

Prosimy Cię, Boże, 
ześlij swoje błogosławieństwo na tych nowożeńców 
i wlej w ich serca moc Ducha Świętego. 
Spraw, Panie, aby żyjąc w tej sakramentalnej wspólnocie, 
którą dziś zapoczątkowali, obdarzali się wzajemnie miłością 
i świadcząc w ten sposób, że jesteś wśród nich obecny, 
stanowili jedno serce i jedną duszę.

Fragment II formy błogosławieństwa nowożeńców, źródło:
"Dwoje staje się jednym. Liturgia sakramentu małżeństwa" Wyd. św. Stanisława BM

***

- Czym się pomodlimy?
- Dziesiątką różańca i hymnem.
- (nuci) Jeszcze Polska nie zginęła...

:)

poniedziałek, 2 marca 2015

Strachy na lachy

Nigdy sama z siebie nie poruszyłam tutaj szerzej tematu alkoholu na weselu. Kiedyś tylko przebąknęłam jednym zdaniem, że chcemy wesele niskoprocentowe i... zaczęło się. Co jakiś czas w komentarzach, nawet pod wpisami zupełnie nie związanymi z tą kwestią, pojawiały się różne pytania...

Dlaczego zdecydowaliście się na wesele bezalkoholowe?
Czy nie uważacie, że to nie w porządku narzucać gościom, co mają pić?
Czy nie boicie się, że goście i tak będą po kątach popijać?
Po co w ogóle robicie wesele, skoro nie zależy wam na gościach i ich zadowoleniu?
Jeśli bylibyście wegetarianami, podalibyście na weselu same wegetariańskie potrawy? Jak możecie zmuszać gości do swoich przekonań?!

I wiele innych tego typu.
Zawsze konsekwentnie odpowiadałam i mogę - dla utrwalenia - powtórzyć.

Nasze wesele nie będzie zupełnie bezalkoholowe, na stołach będzie wino, nad toastem z szampanem się jeszcze zastanawiamy, natomiast na pewno nie będzie wódki. Bo tak zdecydowaliśmy. Taki kompromis między "normalnym" weselem a bezalkoholowym.

Nie. Uważamy, że ten, kto zaprasza, decyduje czym częstuje. Jak idziesz do kogoś na imieniny, to czujesz się zmuszony do jedzenia tortu orzechowego, bo nie ma twojego ulubionego czekoladowego? Awanturujesz się, że nie ma sałatki jarzynowej, a zawsze na imieninach jest?

Trochę na pewno się obawiamy, jak to będzie, ale raczej jesteśmy dobrej myśli.

Wesele robimy właśnie dla naszych gości i bardzo zależy nam na ich zadowoleniu, jednak mamy prawo, jako organizatorzy, zdecydować, jaki charakter będzie miało przyjęcie. No i mamy świadomość, że nie ma takiej możliwości, aby wszyscy byli w 100% zadowoleni. Nie da się dogodzić każdemu. Trzymamy się tej zasady od początku naszych weselnych przygotowań.

Nasze przekonania (a już w zupełności wiara) nie mają tutaj żadnego znaczenia. Niewiele wspólnego z tą decyzją mają też powody, dla których my sami nie pijemy alkoholu. To jest po prostu nasz pomysł na wesele i mamy do tego prawo. A jeśli ten pomysł okaże się klapą, to to będzie NASZA klapa.

Tyle gwoli skrótu i wyjaśnienia. Resztę pokaże życie. Sami jesteśmy bardzo ciekawi, jakie będzie to nasze wesele i czy obawy są uzasadnione.

Jednak już dzisiaj trochę nam się w tej kwestii rozjaśniło. Rozdaliśmy prawie wszystkie zaproszenia na wesele, zostało ich dosłownie kilka. I muszę przyznać, że jesteśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni reakcją naszych gości weselnych na informację o weselu niskoprocentowym. Najbliżsi i przyjaciele wiedzieli od dawna. Co do dalszej rodziny i znajomych - przyznaję - mieliśmy trochę obaw. Zwłaszcza, gdy wiedzieliśmy o ich niezadowoleniu po wcześniejszym weselu zupełnie bezalkoholowym w rodzinie, no i trochę cykaliśmy się, jak zareaguje moja, tradycyjna, góralska rodzina, w której nie do pomyślenia jest wesele bez wódki...

Ku naszemu zdziwieniu - wszyscy goście w pełni zaakceptowali nasz pomysł z wyeliminowaniem wódki. Tylko jedna osoba rzuciła nam spojrzenie pełne zaskoczenia, ale nie skomentowała tego w żaden sposób i w rozmowie nie wyraziła nawet wątpliwości co do naszej wizji przyjęcia. Wszyscy pozostali kwitowali, że to nawet dobrze, że oni już swoje w życiu wypili :), że dzięki samemu winu będzie tak elegancko... I jak dotąd prawie wszyscy potwierdzają swoja obecność na naszym weselu.

To dodało nam mnóstwo otuchy i pewności, że może się udać. Skoro goście są pozytywnie nastawieni, to szansa, że będą dobrze się bawić mimo braku wódki, jest ogromna. Słowem - strachy na lachy. Nie ma się czego obawiać. Jeśli macie swój pomysł na przyjęcie weselne, nie bójcie się wdrożyć go w życie. To wasze przyjęcie i jeśli jakiś element jest dla was szczególnie ważny, warto o niego zadbać.

Bez względu na to, czy wesele okaże się udane czy nie, my już jesteśmy dumni, że odważyliśmy się zawalczyć o swoją koncepcję zabawy weselnej. Mimo tego, że tak wiele razy próbowano nas tutaj od tego odciągnąć i przekonywano, że robimy źle, jesteśmy egoistami i w ogóle wymyślamy... Robimy tak, jak uważamy za słuszne.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...