Odliczamy!

sobota, 31 maja 2014

Do tańca i do różańca

Ja: Pomodlisz się ze mną?
K.: No nie wiem... Nie mam różańca. ;D
Ja: Dam Ci.
K: No wiesz co... Nie musisz mnie aż TAK zachęcać do modlitwy... :D

- Zawsze wybierasz ten jasny, bo po prostu go lubisz, czy wiesz, że ja wolę ten ciemny?
- A wolisz??
- No tak. :)
- No co Ty... Czyli specjalnie zawsze mi podajesz tak, żebym go nie wziął...  


***

Przy stoisku kosmetycznym. 
K.: Do czego służy róż w kulkach??
Ja: (tłumaczę Mu, choć nie mam pojęcia, jak można nie rozumieć, do czego służy róż... :p)
K.: OK. 
(po chwili) To idę jeszcze kupić ten...
Ja: Róż w kulkach??

:D

A tak w ogóle... Dlaczego to jeszcze tutaj nie zaistniało?


czwartek, 29 maja 2014

To była chwila...

Pamiętam doskonale chwilę, gdy przyszedł mi do głowy pomysł, żeby jeszcze raz założyć konto na przeznaczonych. Nie wiem, jaki to był dzień tygodnia czy miesiąca, ale ze szczegółami odtwarzam w pamięci, jak to wyglądało. Usiadłam z laptopem na łóżku, owinęłam się jasnym kocem. Na stole postawiłam właśnie świeżo zaparzoną zieloną herbatę, a za oknem padał deszcz. I wtedy pojawiła się TA myśl. Pomysł, bez którego pewnie nie byłoby tego wszystkiego co teraz. Bez którego moje życie mogłoby wyglądać kompletnie inaczej. A to była przecież dosłownie chwila...

Próbuję sobie przypomnieć moment, w którym po raz pierwszy zaświtała mi myśl, żeby Karol był moim mężem. Ale nie, że gdybanie. Tak na poważnie. I, kurczę, nie pamiętam. Szkoda, bo to przecież musiała być jedna z najbardziej kluczowych chwil w naszym związku. Pff! Poszła w niepamięć.

Ale na przykład świetnie pamiętam dzień, w którym pojawił się pomysł, żebyśmy pojechali wspólnie do Francji. To była piękna, słoneczna niedziela. Byliśmy umówieni na spacer. Karol wchodzi do mojego ówczesnego mieszkania i zadziornie pyta:
- Co robisz we wrześniu? :D
Cóż, nie miałam bladego pojęcia, co będę robić we wrześniu. Podobnie jak nie miałam pojęcia, że winobranie rozpocznie się dopiero ostatniego dnia września, że wrócę z dwutygodniowym poślizgiem na uczelnię i że jakimś cudem dam sobie z tym wszystkim radę. Nie mogę wyjść ze zdumienia, że gdyby nie tamten jeden moment i jedna myśl, to pewnie nie byłoby tego wszystkiego i nasze życie znów potoczyłoby się zupełnie inaczej.

Podobnie pamiętam dzień, w którym postanowiłam napisać oryginalny list motywacyjny i poroznosić go razem ze swoim cv w okolicznych potencjalnych miejscach pracy. Tak o, miałam trochę wolnego czasu i stwierdziłam, że szkoda, żeby się zmarnował. I zaczęłam roznosić. A któregoś chłodnego, słonecznego poranka stanęłam przed pewnym budynkiem i zawahałam się. Nie wiedziałam, czy zadzwonić dzwonkiem czy nie. Nie wiedziałam też, że przy drzwiach była kamera i w środku wszyscy widzieli mnie na monitoringu przestępującą z nogi na nogę i co chwila podnoszącą rękę do domofonu, jak nie mogłam zebrać się, żeby go w końcu nacisnąć... Mieli ze mnie niezły polew. ;) Dobrze, że o tym wszystkim nie wiedziałam. Wreszcie nacisnęłam, zadzwoniłam, weszłam i powiedziałam tę samą formułkę co wszędzie, zostawiając swoje cv. Nie miałam pojęcia, że to będzie tak decydująca chwila w moim życiu. Chwila, dzięki której dzisiaj mam satysfakcjonującą pracę...

Taka to refleksja na dziś.

Bo wczoraj popołudniu wpadłam na pewien pomysł... Zmywałam właśnie naczynia, kiedy przyszła mi do głowy taka zupełnie hipotetyczna myśl...
A dziś okazuje się, że może to być kolejna chwila, która wiele zmieni w naszym życiu...

Ciekawe, czy za kilka miesięcy będę to wspominać, trwając w zdumieniu, że to był przecież tylko moment...
;)

poniedziałek, 26 maja 2014

Powołanie

Przychodzę do kościoła na niedzielną Mszę świętą, a tam plącze się kilku młodych mężczyzn w sutannach. Rozdają jakieś ulotki, gazetki, rozmawiają z ludźmi, którzy jeszcze nie powychodzili z poprzedniej Mszy, zaczepiają młodzież... Już wiem - coś mi się obiło o uszy, że mieli przyjechać klerycy z seminarium agitować młodych.

I agitowali. Kleryk przygotował komentarze do czytań, diakon powiedział kazanie, ksiądz rektor też swoje dołożył przy ogłoszeniach. Opowiadali o rozeznawaniu powołania - jak to się dzieje, w jaki sposób odczytywać wolę Bożą względem siebie, że czasem Pan Bóg stawia odpowiednich ludzi w odpowiednim czasie, którzy pomagają zmierzyć się z tymi najtrudniejszymi pytaniami i wątpliwościami. Dzielili się swoją radością, że są na właściwym miejscu, wspominali o różnych trudnościach, które wiążą się z życiem kapłańskim, o ryzyku i spełnionych pragnieniach...

Przypomniało mi się moje rozeznawanie. Był taki czas w moim życiu, że bardzo poważnie myślałam o życiu zakonnym. Chciałam służyć Bogu w jakiś wyjątkowy sposób i wydawało mi się, że jedyną drogą ku temu jest powołanie zakonne. Znałam wiele sióstr, ich życie nie było mi obce, miałam sporo okazji, by poznać klasztorną rzeczywistość od kuchni i nawet mi się to podobało. Chciałam żyć w jakiś mega wyjątkowy sposób, więc sądziłam, że to najlepsze rozwiązanie. Ale z drugiej strony czułam, że w sercu mam mnóstwo pragnień, których w zakonie nie mogłabym zrealizować - przede wszystkim marzenia o założeniu rodziny. Miałam straszny mętlik w głowie, a w sercu mnóstwo obaw i wątpliwości. To był naprawdę trudny czas.

Pewnego razu rozmawiałam o tym z bardzo bliską mi osobą, która jest dla mnie jak druga mama. Powiedziała mi wtedy jedno zdanie, które niesamowicie mnie poruszyło i zapadło w pamięć. Świętych matek-Polek też potrzeba w Kościele. Podkreślam to słowo, które okazało się dla mnie najbardziej kluczowe. Bo nagle, dopiero wtedy, zaczęłam sobie uświadamiać, czym tak naprawdę jest powołanie: drogą do świętości. Chodzi o to, żeby dojść do nieba, a jaką drogą, to już nie jest aż tak istotne - byleby być szczęśliwym. Dla mnie to był przełom. Bo do tej pory myślałam: albo życie zakonne i służba Bogu, czyli rzut beretem do nieba, albo małżeństwo, czyli... nic. Tak zwyczajnie, jak znakomita większość ludzi, bo... tak jest i już. Żeby gatunek ludzki przetrwał. ;)

Powoli, powoli zaczęłam rozkminiać, że małżeństwo to tak samo ważne powołanie do świętości. Wielu kapłanów i zakonników śmieje się, że to nawet o wiele trudniejsza droga niż ich życie w celibacie. Dla jednych trudniejsza, dla innych łatwiejsza - po prostu inna. Ale tak samo ważna. Po tym przełomie było dużo łatwiej. Gdy już zaczynałam po trochu rozumieć, na czym świat stoi, szybko wybiłam sobie z głowy, że Pan Bóg ma dla mnie jakiś z góry ustalony plan na życie i jeśli pechowo nie trafię w to, co sobie wymyślił, to będę nieszczęśliwą męczennicą do końca życia. To był początek rozpoznawania przede wszystkim swoich pragnień i pytania: "co o tym sądzisz, Boże?".

Trochę to wszystko trwało, ale w końcu przyszedł czas, że bez lęku i cienia wątpliwości odpowiedziałam sama sobie: moim powołaniem jest małżeństwo, bo tego pragnę. To będzie mój sposób na życie. A będzie mega wyjątkowy, tylko jeśli będzie w nim Bóg - niezależnie od tego, co się wydarzy.

Zaczęło się dziać całkiem szybko... ;) I dzieje się wciąż, każdego dnia.

Wczoraj pytam Współrealizatora mojego powołania:
- A co to dla Ciebie znaczy, że małżeństwo jest powołaniem?
- No... Że... (patrzy na mnie zadziornie i zaczyna śpiewać) "Ktoś mnie powoooołał - świat nagle zawirował, boooo Ktoś mnie powooołał na dobre i na złeeee..." :D

No. To się dowiedziałam. ;)


sobota, 24 maja 2014

Coraz bliżej

Kto by pomyślał... Zwykle wszelkie decyzje musimy obgadać na dziesiątą stronę, namyślić się, rozważyć po kilka razy wszelkie za i przeciw, nastawić się, przygotować, zebrać w sobie... A teraz trochę odwrotnie. Po prostu tak wyszło. Skoro była okazja... Decyzja była raczej spontaniczna. Nie to, że nieprzemyślana. Tylko nadzwyczaj szybka i konkretna jak na nasze zwyczaje. A dopiero teraz jest czas na przygotowanie się i nastawienie. Ale radość już jest ogromna. Nie mogę się doczekać! Ale będzie... ;)

Znakiem ostatnich dni jest wdzięczność. Dzieje się tyle dobrego, że trzeba dziękować na każdym kroku. Nie tylko Bogu. Także ludziom, wśród których przychodzi mi żyć. 
Za miłość.
Za pomoc.
Za wyrozumiałość i troskę.
Za owocnie wykorzystany czas.
Za wsparcie i zaufanie.
Za współpracę.
Za życzliwość. 
Za tyle dobrych słów. 

Za wszystko.
Bo to, czego ogień nie zniszczył,
topniało rychło w cieple nikłego promyka słonecznego,
by wiedziano, że w dziękowaniu Tobie trzeba wyprzedzać słońce
i spotykać się z Tobą o świtaniu. 
(Mdr 16, 27-28)

***

Pierwsza rewolucja w lutym, druga w marcu, trzecia w kwietniu, czwarta w maju, piąta w czerwcu... Nie za dużo tego? ;) 

Nasza rozmowa sprzed kilku tygodni wydaje się niezwykle aktualna:
K.: Kurczę, rok do ślubu, to pasowałoby może coś załatwiać i w ogóle...
Ja: A co Ty chcesz robić w najbliższych miesiącach, jeśli chodzi o nasz ślub??
K.: Hm...  W sumie... Przede wszystkim dożyć. ;D

Otóż to. ;)

A ja? Najpierw utracić prawo do zniżek i ulg, a później w końcu ruszyć na poszukiwania sukienki. O. Taki jest plan.
Jak dożyjemy. :D

wtorek, 20 maja 2014

Doświadczona narzeczona

Ja: Nie wiem, czy wiesz, więc chciałam Ci to oficjalnie oznajmić, że Twoja narzeczona jest już kobietą DOŚWIADCZONĄ...
K: (przerażenie w oczach...) Cooo?

Tak. Bo w metodach naturalnego planowania rodziny (NPR) kobieta doświadczona to taka, która ma dokładne obserwacje z co najmniej 12 cykli. Czyli ja. :)

Bardzo, bardzo się cieszę, że gdy rok temu przeczytałam w książce "Nas dwoje" zachętę, by podjąć obserwacje, coś mnie tknęło i nie zwlekając, od razu założyłam zeszyt. Pamiętam, jak nie mogłam się doczekać, aż się skończy cykl, żebym mogła zacząć notować od początku nowego cyklu. Pierwszych kilka miesięcy to była przede wszystkim mega ekscytacja - jak to wszystko rzeczywiście działa! Że ta temperatura ZAWSZE idzie do góry, a potem gwałtownie spada. I już nie trzeba się zastanawiać, kiedy dokładnie przyjedzie ciotka czerwonym polonezem - dopiero jak temperatura spadnie. Na następny dzień - jak bum cyk!

A jak się któregoś razu trochę przeziębiłam w środku cyklu, a do tego właśnie wtedy jechaliśmy w kilkugodzinną trasę i wszystko się poprzesuwało, to już po paru dniach wiedziałam, że to nie będzie zwykły cykl. I rzeczywiście, był 10 dni dłuższy niż zwykle. Ale ja przez te 10 dni byłam spokojna, bo wiedziałam z czego to wynika i dlaczego - wszystko pięknie było widać na wykresie. A wcześniej jak mi się zdarzały podobne sytuacje i czekałam tydzień lub dwa na okres, to zachodziłam w głowę, co się dzieje i już wymyślałam dziesiątki schorzeń, jakie na pewno mnie zaatakowały, bo to przecież nie jest normalne, żeby aż tak się opóźniało...

No cóż, czasem jest normalne. Tylko człowiek był głupi i wzbraniał się przed tym, żeby poznać siebie, jak diabeł przed wodą święconą. Dziś kompletnie nie mam pojęcia, skąd był we mnie taki opór. Nie mogę zrozumieć, jak mogłam nie chcieć dowiedzieć się więcej o swoim własnym ciele. Tym bardziej, że to przecież prawie żaden wysiłek - mierzenie temperatury weszło mi w krew całkiem szybko, a zapisanie jej na wykresie trwa dosłownie 3 sekundy po wstaniu. Zwrócenie uwagi na śluz - to jakoś mimochodem jak jestem w toalecie. Jedyne, co wymaga ode mnie nieco więcej (bo jakichś 5 minut w miesiącu :D), to narysowanie sobie tabelki na nowy wykres. Ale jak ktoś nie lubi takich bazgrot, to są specjalnie przygotowane zeszyty - można sobie kupić za parę groszy i nie trzeba samemu rysować.

Co dał mi rok obserwacji? Przede wszystkim spokój. Widzę, jak to wszystko dokładnie działa, przewiduję co do dnia, kiedy spodziewać się kolejnej miesiączki (a nie mam cykli regularnych jak przedwojenne pociągi), wiem, co się dzieje w moim ciele i dlaczego czuję się tak, a nie inaczej. Poza tym mam całkiem niezłą skarbnicę wiedzy dla lekarza, gdyby tylko zaczęło się dziać coś niedobrego. No i z moich obserwacji już teraz płyną konkretne wnioski na temat mojej płodności, co za jakiś czas może mieć ważne znaczenie. ;)

Dodajmy do tego frajdę - nie tylko swoją! Narzeczony na początku był równie podjarany jak ja i co chwilę pytał: "Który dzisiaj dzień?" i "Kiedy będzie skok??" (chodzi o skok temperatury ;D). A tak zupełnie poza tym, to bardzo jednoczy. To, że On zna moje cykle (zagląda sobie czasem do zeszytu ;)), wie, co się dzieje w moim ciele i akceptuje wszelkie tego konsekwencje - to daje pewne poczucie bezpieczeństwa i cieszy.

Tak, po prostu cieszę się, że tak to wygląda. :)

poniedziałek, 19 maja 2014

Czym ma pachnieć w związku?

Niedzielne popołudnia z Pachnidłami to był rewelacyjny pomysł! Niby ludzie coś wspominali, polecali, że dobre, że fajne... Ale jakoś nie mogliśmy się zmotywować. Dobrze, że w końcu nas coś natchło, żeby wreszcie zabrać się za słuchanie - bo są naprawdę MEGA! Gdybym wiedziała, że będzie aż tak ciekawie, to w życiu bym tyle nie zwlekała z namawianiem Karola na Pachnidła.
I wy też nie zwlekajcie, powaga.

Druga konferencja - O pachnidłach - no po prostu re-we-la-cja. Ja nie wiem, jak ten Szustak to robi, że potrafi tak prosto, przystępnie i jasno jak krowie na rowie gadać o rzeczach tak kosmicznych, jak miłość z Pieśni nad Pieśniami - i to jeszcze z odpowiednią dawką humoru. Nawet nie będę próbować go tutaj imitować, bo jestem na straconej pozycji. Ale spróbuję po swojemu podzielić się kilkoma drobiazgami, które najbardziej nam się spodobały i jakoś szczególnie dotknęły.

Niech mnie pocałuje pocałunkiem pocałunków.
Pocałunek jako najwyższa i najdoskonalsza forma intymności. Przy takim mega pocałunku seks to pikuś. Tak, to możliwe. Może nie u ludzi, ale u Boga jak najbardziej. Doświadczenie takiej mistyki miłości jest możliwe TYLKO z Bogiem. Dlatego warto o tę prawdziwą miłość po prostu się modlić. To raz.
A dwa - zaskakujące spostrzeżenie. "Przyjrzyjcie się waszym pocałunkom". Pocałunek może wiele mówić o danej parze. Czasem ludzie całują się, gdzie się tylko da i jak się da, a tak naprawdę w głębi nie ma nic. Pustka. Nie ma na czym budować czegoś więcej. A inni w miejscach publicznych nie specjalnie lubią się całować, może drobny buziak gdzieś przy okazji. Ale za to w domu, sam na sam - taka intymność w tych pocałunkach, że podłoga (albo łóżko ;p) się ugina pod ciężarem takiej miłości. I wcale pocałunek nie musi być początkiem czegoś więcej. Może być właśnie szczytem czułości. Nawet powinien choć czasem nim być.
Fajny temat do przemyślenia - jak to jest u nas? (Ale żeby kapłan katolicki zachęcał do dumania nad pocałunkami...?! ;D)

Analiza początku tej niezwykłej Księgi, to nie tylko całowanie. To też właśnie tytułowe pachnidła i niezwykle inspirująca odpowiedź na pytanie w tytule. Czym ma pachnieć w związku? Jeśli to ma być prawdziwa miłość, a raczej Miłość, to chyba czymś najlepszym na świecie. A najwspanialszym pachnidłem na świecie w Biblii jest olej służący do namaszczania kapłanów. Składa się z czterech komponentów: mirry, kasji, cynamonu i wonnej trzciny oraz oliwy jako spoiwa. O. Szustak dokładnie wyjaśnia jaka jest ich symbolika i skąd się to bierze. Ja tylko pokrótce wspomnę, czym powinien pachnieć związek.

Wiernością i kochaniem aż do śmierci. Nawet jeśli właśnie to kochanie miałoby cię przyprawić o śmierć. Nawet jeśli ukochana osoba będzie taką cholerą, że doprowadzi cię do śmierci. Kochasz - godzisz się na to.

Żarliwością. Tą cielesną, bo pożądanie seksualne jest ważne i potrzebne. Ale też niegasnącym zapałem w dbaniu o związek.

Wyłącznością i bezpieczeństwem. Tak jak cynamon służy do tego, aby olejek nie przeszedł żadnym innym zapachem, tak w związku trzeba dbać o to, żeby nie dopuścić do rozpadu przez jakiś obcy czynnik - czy to trzecią osobę, czy jakieś trudności np. finansowe lub zdrowotne. Chronić i dbać o jedność.

Dialogiem i wzajemnym zrozumieniem. 95% problemów w związkach bierze się z niezrozumienia i braku odpowiedniego dialogu. Trzeba nad tym bardzo mocno pracować, żeby umieć się dogadać.

Łagodnością - tak jak oliwa, która delikatnie łączy wszystkie składniki zapachu i pozwala mu na utrzymanie się w całości.

Tyle. Jeśli zabraknie choć jednego składnika - będzie się chrzanić i trzeba popracować nad jego przywróceniem. Jeśli zabraknie większości albo wszystkich - po zapachu zostaje smród.
Proste? Proste. I jednocześnie tak megastycznie trudne... Codziennie na nowo dbać o to, żeby pięknie pachniało. Ale efekty muszą być zachwycające.

To tylko jakaś część tej konferencji, która szczególnie nam utkwiła. Naprawdę warto posłuchać całości.
I nauczyć się pachnieć...
:)

piątek, 16 maja 2014

Za rok o tej porze...

...będzie pierwszy z najpiękniejszych dni w naszym życiu.


Wciąż trudno mi w to uwierzyć, że za rok o tej porze będę już mężatką...

Dobrze, że padło dzisiaj tak wiele dobrych słów. Dobrze, że było tyle miłości. Ten czas już nigdy się nie powtórzy, więc dobrze, że będzie do czego wracać.

Pierwsza i ostatnia "przedrocznica".
Zbieramy siły i do przodu. Ostatnia prosta.


wtorek, 13 maja 2014

Załatwianie

K.: I jak, udało Ci się coś załatwić?
Ja: Udało się... Uff, mam z głowy tę babę...
K: Ale jej nie zabiłaś? :D

Jakimś cudem nie zabiłam. Mam alergię na ludzi, którzy dla rozrywki utrudniają innym życie i wymyślają problemy chyba tylko po to, żeby nie było nudno... Spędzają tym sen z powiek zwykłym, porządnym pipolom, którzy starają się jak mogą wywiązać się należycie ze swoich obowiązków. Jedną taką, dzięki Bogu*, mam już z głowy. Została jeszcze druga - chyba nawet nieco trudniejsza... Przygotowujemy właśnie z Aniołem Stróżem plan, jak ją rozpracować.

***

Jedna koleżanka pokazuje oryginalne zaproszenia na czerwcowy ślub, inna wychodzi za mąż w najbliższą sobotę. 
Rozmarzona J. (świeżo upieczona narzeczona): Hmm... Ciekawe jakie to uczucie być kilka dni przed swoim własnym ślubem...
Ja: Nie wiem. Powiem Ci za rok. :D



* Mój najlepszy sposób na radzenie sobie z wkurzającymi ludźmi, robiącymi problemy? Oddanie ich Bogu. Ciężko jest się modlić o wszelkie dobro dla kogoś, kogo chwilami ma się ochotę poćwiartować. Ciężko, ale warto. Bardzo oczyszczające, wyzwalające z negatywnych emocji i pomaga szukać Boga w innych. A czasem nawet uda się spokojnie załatwić to, co aktualnie potrzeba.

niedziela, 11 maja 2014

O mądre i słuchające serce

Z Pieśni nad Pieśniami, którą ostatnio czytałam, zapadły mi w pamięć miłosne placki z rodzynkami. Skojarzyły mi się bowiem z tytułem jednego z cyklu konferencji o. Szustaka. To był impuls, żeby poszukać i może w końcu posłuchać i skorzystać, skoro już dawno obiło mi się to o uszy.

Wszystko spoko, tylko to nie o te placki z rodzynkami chodziło. :D W Księdze Ozeasza jest mowa o nich, ale w zupełnie innym kontekście. Dodajmy do tego podtytuł wspomnianych konferencji: "Placki z rodzynkami, czyli co jedzą prostytutki" i fakt, że to są nauki z rekolekcji wielkopostnych, a właśnie mamy okres wielkanocny... Ale niezrażeni tym faktem wysłuchaliśmy pierwszego, dość krótkiego kazania "Placków..." - a tam, na samym końcu o. Szustak stwierdza: "to są rekolekcje dla wygnanych, którzy przeżywają swoje pustkowie, wśród bestii swoich lęków i słabości, którzy nie radzą sobie, bo są, tak jak kuszony Jezus, doprowadzani do granic swoich możliwości... Jeśli to cię w tym momencie nie dotyczy, nie słuchaj, nie przychodź, to strata czasu". I tak oboje zgodnie stwierdziliśmy, że to nie ten czas. Co innego teraz przeżywamy i zwyczajnie nie tego teraz potrzebujemy. Wrócimy do tego kiedyś.

Ale skoro w końcu się zebraliśmy, żeby jednak czegoś wartościowego posłuchać, to szkoda byłoby zmarnować te chęci, czas i motywację. Nie trzeba było daleko szukać - na tym samym chomiku, tuż poniżej "Placków..." - Pachnidła - o relacjach damsko-męskich. To jest ten czas!

Niesamowicie inspirujące rozważania o Pieśni nad Pieśniami, którą mam na świeżo (a Karola już ja odpowiednio zmotywuję, żeby też miał :D). Nie będę streszczać. Tego po prostu trzeba samemu posłuchać. My dłuuuugo się do tego zabieraliśmy, ale w końcu się udało i myślę, że to naprawdę najbardziej odpowiednia dla nas pora. Na rok przed naszym ślubem spojrzeć na naszą miłość z takiej Bożej perspektywy. Poczuć to, wwąchać się w zapach Bożej miłości i zanurzyć w niej nasze serca. Uczyć się jej u Źródeł...

Co nam najbardziej utkwiło z pierwszej konferencji? Końcowe rozważanie o Salomonie i zachęta, o co się modlić w związku. Niekoniecznie o to, żeby mnie nie zostawił/a, żeby nam się dobrze układało, żebyśmy się dogadywali i umieli sobie nawzajem pomagać wytrwać w dobrym... Lepiej prosić tak jak Salomon - o to, co najważniejsze w wypełnianiu powołania z miłością. Reszta sama przyjdzie, Bóg pobłogosławi.

Na 370 dni przed ślubem zaczęliśmy się modlić o mądre i słuchające serca. Resztę zostawiamy Temu, który jest Miłością.

sobota, 10 maja 2014

Trudno? Naturalnie

Nasz majówkowo-weselny wyjazd okazał się źródłem wielu refleksji nie tylko na temat tego, co będzie się działo za rok. Także ogólnie o naszej relacji - o tym, co przeżywamy, czego pragniemy, do czego dążymy i jakie trudności napotykamy i będziemy napotykać na tej wspólnej drodze...

Przeróżne rozmowy i rozkminy z bliższymi i dalszymi sparowanymi znajomymi, także małżonkami, uświadomiły mi pewną ciekawą zależność. W pewnym momencie doszłam do wniosku, że niektóre rzeczy są dla nas teraz już naturalne. Na przykład to, że staramy się modlić razem, zawsze gdy się widzimy. Albo że unikamy wzajemnego oskarżania siebie nawzajem, gdy dochodzi do jakiegoś spięcia. Albo wszelkie strategie radzenia sobie z panowaniem nad własną cielesnością. Czy wszelkie drobne gesty i słowa wzajemnego wsparcia. To pierwsze z brzegu sprawy, którymi jest wypełniona nasza codzienność, a które wydają nam się takie oczywiste. Nieraz jest mega trudno, ale mimo wszystko wydaje nam się to po prostu naturalne.

Natomiast teraz bardzo dobitnie uświadomiłam sobie, że aby tak było, przez te wszystkie dni razem musieliśmy włożyć w to mnóstwo wysiłku, zaangażowania i trudu. To nie stało się tak o. Nie spadło z nieba - chociaż bez pomocy z góry sami też nic byśmy nie zdziałali. Powoli, mozolnie uczyliśmy się i nadal się uczymy wypracowywać satysfakcjonujące i owocne zarazem rozwiązania. Z Bożą pomocą na razie to wszystko gra tak, jak powinno i oby tak dalej. Ale niesamowitym przeżyciem było dla mnie doświadczyć tego, że to jak wygląda teraz nasz związek, jest jednocześnie łaską i zasługą. Naszą zasługą.

Jedna historia, którą usłyszeliśmy od byłej narzeczonej, była wręcz wstrząsająca. Wierzący, poukładani ludzie, pięć lat razem, ślub za 9 miesięcy. Ona nagle orientuje się, że coś jest nie tak. Próbuje go przycisnąć i dowiedzieć się, o co chodzi, a on... Wypiera się. Wszystko jest OK, a rekompensatą stają się coraz droższe prezenty dla niej... Ale ileż można - w końcu prawda wychodzi na jaw. Jest inna kobieta... Nie ma szczerości, nie ma chęci walczenia o związek, nie mają znaczenia wcześniejsze obietnice, deklaracje. On do końca wszystkiego się wypiera, a niedługo po zerwanych zaręczynach... zamieszkuje z tamtą kobietą. Ma-sa-kra.

Ta opowieść bardzo nas poruszyła i uświadomiła jedną mega ważną rzecz - zadanie i wyzwanie jednocześnie: nie można ufać nawet sobie samemu. Czujność, czujność i jeszcze raz szczerość. Żeby się nie pogubić w zapracowaniu, w całym mnóstwie różnych spraw, w gąszczu emocji... Żeby nie zaprzepaścić tego, co już razem przeżyliśmy i tego, co przed nami. Wykorzystać to, czego dotąd się nauczyliśmy i wciąż pracować nad sobą. Każdego dnia dbać o tę miłość, pielęgnować na wszelkie sposoby i niestrudzenie.

I nigdy nie tracić z oczu Tego, który chce prowadzić nas drogami Miłości. Zapraszać Go do nas. Codziennie.

I nie być narzeczonymi (a później małżonkami) tylko po pracy. Bo to może być trudny rok.


środa, 7 maja 2014

Skąd te placki z rodzynkami?

- Wiesz, co teraz czytam?
- Hm?
- Pieśń nad Pieśniami... :) No PRZEpiękna, po prostu.
- O matko, może się teraz tak w tym nie rozczytuj, bo to przecież erotyk niezły, a Ty chyba masz dni płodne? :D
- No mam. Ale zobacz, toż to o nas: Lewa jego ręka pod głową moją, a prawica jego obejmuje mnie. :)
- Rzeczywiście... :)

A tutaj jedna z muzycznych interpretacji. Tak bardzo mi się kojarzy z latami młodzieńczymi, kiedy jeszcze nie bardzo wiedziałam, o co w tej Pieśni chodzi, a już wprawiała mnie w zachwyt...


I nareszcie już wiem, skąd tytuł cyklu konferencji o. Szustaka o plackach z rodzynkami. ;)
Trza się w końcu wziąć i posłuchać. O.

Posilcie mnie plackami z rodzynek,
wzmocnijcie mnie jabłkami,
bo chora jestem z miłości. 
(PnP 2, 5)

poniedziałek, 5 maja 2014

Zupełnie inaczej

To chyba najlepsze określenie oddające, jak było na tym przyjęciu weselnym. Zupełnie inaczej - niż tradycyjnie i niż się spodziewaliśmy. Było po prostu mega nietypowo. Jeśli to mogła być swego rodzaju "próba generalna" dla nas, to przede wszystkim dlatego, że zobaczyliśmy, jak raczej nie chcemy, żeby nasz ślub i wesele wyglądały. Na co zwrócić uwagę, żeby było tak, jak byśmy woleli. O czym pomyśleć już wcześniej, a czym sobie nie trzeba zawracać głowy. Wiele ważnych wskazówek wynieśliśmy z tego wesela.

Ogólnie temat naszego ślubu jako następnego w ekipie był bardzo na topie przez cały wieczór i dzień następny. A co, a jak, a gdzie, a dlaczego... Nagadaliśmy się trochę, aż momentami nieco dziwnie się czułam, jakbyśmy to my byli w centrum zainteresowania. :D
Swoją drogą, to miłe uczucie, gdy tylu życzliwych ludzi interesuje się naszymi planami i cieszy się, że wspólnie będziemy świętować nasz wielki dzień.

A jak już jesteśmy w temacie weselnym, to przyznam się, że ostatnio moim ulubionym zajęciem w wolnych chwilach jest... oglądanie sukien ślubnych. :)
Z jednej strony jest to niesamowita frajda, a z drugiej - chwilami popadam w czarną rozpacz, bo przejrzałam już chyba pierdyliard tych sukienek i do tej pory zdarzyło mi się może parę razy zatrzymać nad którąś dłużej i stwierdzić" "no nawet OK...", ale wtedy zwykle dochodziłam wzrokiem do punktu "Cena" i mi przechodziło. ;D

Albo mam zbyt wymagający gust, albo większość współczesnych sukienek jest po prostu brzydka. ;D Jak to dobrze, że jest jeszcze tyle czasu... Nie tylko do oglądania, ale też przymierzania i przebierania - to dopiero będzie frajda i mam nadzieję, że w końcu znajdę to, czego szukam. Już przebieram nóżkami! Jeszcze tylko kilka tygodni... ;D

PS 1
Maj to był dobry wybór. Przepiękny miesiąc na ślub. Nawet jak jest zimno, to ta świeża zieleń i rozkwitające po kolei kwiaty wprawiają w zachwyt...!

PS 2
Czekamy na garść wrażeń od świeżo upieczonej mężatki! ;D

czwartek, 1 maja 2014

Na czasie

- Jak Twoje czytanie Biblii?
- Kohelet.
- Uuu...! ;D

Zdumiewające, jak bardzo na czasie jest ten Kohelet. Jak Boża mądrość jest uniwersalna. Na każdy czas i dla każdego człowieka. Bo czyż nie każdy to przeżywa?

Przypatrz się dziełu Bożemu!
Bo któż naprostować może to, co On skrzywił?
Gdy ci się dobrze wiedzie, ciesz się z tego,
a wiedzie ci się źle, wtedy to rozważ,
zarówno jedno, jak i drugie sprawia Bóg (...).
(Koh 7, 13-14)

Równie zdumiewające jest, jak wartościowych i sympatycznych ludzi Pan Bóg stawia na naszej drodze. Tak po prostu, od słowa do słowa, poznajemy się. I już wiadomo, że może to przynieść wiele dobra. Albo i jeszcze więcej. 

A poza tym... 
Czułe spojrzenie, czuły dotyk, "przyjdziesz na obiad?", "uspokój się", "dziękuję za wszystko"... Narzeczeńska codzienność. Takie to wszystko banalne i trudne zarazem.
Zachwyca, choć nie do końca wszystko da się zrozumieć. Zupełnie jak z tym:


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...