Odliczamy!

piątek, 27 lutego 2015

Czystość z odzysku

O czystości przedmałżeńskiej wiele tu już napisano. Niejednokrotnie bardziej cenne od naszych doświadczeń bywały spostrzeżenia i przeżycia czytelników, a także dyskusje, które wywiązywały się pod poszczególnymi notkami. Zwykle jednak sprowadzało się to do jednego tematu - całkowitej wstrzemięźliwości seksualnej aż do ślubu.

Tym razem chciałam troszkę od innej strony. Znalazłam niedawno ciekawy cykl o czystości...  z odzysku. Ale nie w takim sensie, że spotykają się dwie osoby, które mają już doświadczenia seksualne, ale nowy związek pragną oprzeć na czystości. Na pewno jest to ważne, ale mam wrażenie, że to, mówiąc kolokwialnie, żadna filozofia. Skoro jest taka wola i chęć, to takie zmagania o czystość raczej niewiele różnią się od tych, które przeżywają osoby wolne od jakichkolwiek doświadczeń łóżkowych.

Dużo większym wyzwaniem wydaje mi się sytuacja, kiedy dwoje ludzi jest razem, rozwija się między nimi miłość, współżyją i ma to dla ich związku autentyczną wartość emocjonalną, a może nawet duchową i... pojawia się myśl, że to jednak nie jest dobra droga. Żeby zawrócić. Oprzeć relację na czystości.

Czy to w ogóle możliwe? Jeśli tak, w jaki sposób się do tego zabrać? Co trzeba sobie uświadomić? Dlaczego warto podjąć wysiłek takiej diametralnej zmiany? Jakie korzyści (lub straty?) to może przynieść? O czym należy pamiętać, żeby zwiększyć szanse na powodzenie pomysłu zaprzestania współżycia?

O tym wszystkim w jak zwykle prosty i ujmujący sposób mówi ks. Malina w ośmiu krótkich odcinkach. Rzeczowo, konkretnie i bardzo inspirująco. Projekt "Czystość z odzysku" jest przeznaczony głównie dla par, które mają doświadczenia seksualne, lecz pragną powrócić do naturalnej dynamiki związku, ale także dla tych, którzy walczą o czystość przedślubną i potrzebują jakiejś dodatkowej motywacji. Nie ma nic wspólnego z Kościołem, nie trzeba być specjalnie wierzącym, żeby poszczególne założenia i argumenty zrozumieć (choć wiara z pewnością jest czynnikiem dodatkowo motywującym i pomaga przetrwać trudne chwile :)).

Na zachętę polecam obejrzeć choć jeden odcinek i to wcale nie pierwszy, a szósty (chociaż Malina w każdym odcinku przestrzega, żeby koniecznie oglądać po kolei, ale uważam, że ten jest najlepszą kwintesencją).



PS
Sentymentalna się zrobiłam. Wspólne zakupy w naszym wydaniu...
Musiałam zrobić zdjęcie - na pamiątkę, że tak to kiedyś wyglądało. ;)

To moje, a to Twoje...
JUŻ NIEDŁUGO... ;)

środa, 25 lutego 2015

Protokół przedślubny

Czyli tak zwane: "kościelne przesłuchanie".

Od dawna fascynuje mnie ten temat i wprost nie mogłam się doczekać spisywania naszego przedślubnego protokołu. Na przeróżnych forach internetowych dosłownie roi się od wątków dotyczących tej formalności, a dyskusje na ten temat są zwykle bardzo ożywione. Na czym zatem polega fenomen protokołu przedślubnego? Jest to chyba jeden z nielicznych momentów związanych ze ślubem (poza spowiedzią przedślubną), kiedy może dojść do głosu sumienie narzeczonych...

Protokół przedślubny to dokument, który spisuje się w kancelarii parafialnej na około 3 miesiące przed ślubem. Do dopełnienia tej formalności konieczne jest posiadanie ze sobą:
- dowodów osobistych
- świadectw chrztu i bierzmowania (jeśli były w jednej parafii znajduje się to na jednym dokumencie)
- świadectw ukończonej katechizacji (tylko do wglądu)
- potwierdzenia odbycia nauk przedmałżeńskich i obowiązkowych wizyt w poradni życia rodzinnego
- zaświadczeń do ślubu konkordatowego z USC lub aktu małżeństwa zawartego wcześniej cywilnie

Na podstawie tych dokumentów jest uzupełniana część protokołu dotycząca danych personalnych narzeczonych. W drugiej części znajdują się pytania związane z wiarą (rozumienie potrzeby modlitwy i przystępowania do sakramentów, znajomość zasad moralności chrześcijańskiej), relacji narzeczeńskiej (od jak dawna się znają i są zaręczeni, czy znają swoje rodziny) oraz pytania mające na celu wykluczenie przeszkód małżeńskich oraz wad oświadczenia woli zawarcia małżeństwa (przymus, wprowadzanie w błąd, niezdolność itp.). Tych przeszkód kanonicznych jest kilkanaście, ale okazuje się, że w gruncie rzeczy najbardziej "problematyczna" dla narzeczonych jest jedna grupa pytań zatytułowana: Jedność (wyłączność), nierozerwalność, sakramentalność małżeństwa, dobro potomstwa. 

Czy wewnętrznie zgadzasz się z nauką Kościoła co do nierozerwalności i wierności w małżeństwie?
Czy dopuszczasz rozejście się czy separację w wypadku trudności w małżeństwie?
Czy chcesz przyjąć potomstwo w małżeństwie i po katolicku je wychować?
Czy przyjmujesz zasady etyki katolickiej w planowaniu rodziny?

Kwestie fundamentalne w małżeństwie katolickim. 
A jaki procent par traktuje w pełni poważnie nierozerwalność i wierność?
Kto dzisiaj nie dopuszcza rozejścia się, gdy coś nie wyjdzie?
"A co jeśli nie chcemy mieć dzieci? To nasza sprawa i nic księdzu do tego!".
No i sztandarowy hit: "Czy księża naprawdę udają, że nie wiedzą, że młodzi ludzie stosują i mają zamiar stosować antykoncepcję, bo to jest normalne?", "Taa, księża propagują naturalne metody, żeby później zarabiać dużo na chrztach", "Jesteśmy wierzący, ale nie ze wszystkim się zgadzamy w Kościele - chyba mamy do tego prawo? Będą się czepiać?"...

Mało tego, choć takiego pytania nie ma w protokole, księża zwykle pytają, czy narzeczeni mieszkają ze sobą. Mimo że nie stanowi to formalnej przeszkody do zawarcia sakramentalnego małżeństwa (wręcz przeciwnie, chęć wzięcia ślubu traktowana jest jako wyrażenie woli poprawy i oderwania od życia w grzechu), młodzi ludzie mieszkający razem szukają różnych sztuczek, by uniknąć krępującej sytuacji. Zdarza się, że oszukują, nie przyznając się do swoich faktycznych poglądów. A jeśli chcą być uczciwi i mówią prawdę, zwykle nie pozostaje to bez odpowiedzi kapłana i temat zostaje w jakiś sposób poruszony temat szerzej. Niejednokrotnie jednak narzeczeni wówczas są oburzeni, jakim prawem ksiądz się wtrąca w ich prywatne życie, skoro to ich sprawa. No i przecież chcieli być szczerzy, a w zamian jeszcze słyszą jakieś obiekcje! Dobrze, jeśli dojdzie do szczerej i owocnej rozmowy między młodymi a kapłanem. Znacznie częściej jednak wygląda to jak zabawa w kotka i myszkę - "to jak mamy odpowiadać, żeby się nie czepiał?".  Na którymś forum przeczytałam trafne podsumowanie takich sytuacji: niezły teatrzyk - my (państwo młodzi) powiemy wam to, co chcecie usłyszeć, a wy (Kościół) będziecie udawać, że w to wierzycie... 

Czasem naprawdę dochodzi do trudnych sytuacji, które ciężko jednoznacznie ocenić. Nieraz wątpliwości wyrażone podczas rozmowy duszpasterskiej przy spisywaniu protokołu przedślubnego mogą być początkiem jakiejś ważnej refleksji i przemiany serca, a w efekcie bardziej świadomego przeżycia przyjęcia sakramentu małżeństwa. Najczęściej jednak (niestety) jest to popis ignorancji, zakłamania i zuchwałości młodych par, toczących niepisaną wojenkę z Kościołem, który "łaski im nie robi, że im da ślub"... Nie mnie to oceniać, ale tak zwyczajnie jest to trochę przykre.

Taka ciekawostka. Mamy znajomych, którzy pracują w sądach biskupich i uczestniczą w procesach o stwierdzenie nieważności małżeństwa. Wiecie, że podstawowym dokumentem, na którym opiera się udowadnianie, że ślub został zawarty nieważnie jest... protokół przedślubny.

My też już spisaliśmy nasz przedślubny protokół. Odpowiadaliśmy osobno, ale zgodnie. W miłej atmosferze, a jedynym weryfikatorem naszej prawdomówności było dogłębne kapłańskie spojrzenie w oczy przy każdym pytaniu. A na koniec zamieniliśmy się rolami i to my mieliśmy do księdza całą listę pytań dotyczących naszego ślubu. Podobno nasze nie były trudne. I vice versa.

:)

poniedziałek, 23 lutego 2015

W Urzędzie Stanu Cywilnego...

... jest bajzel.

Zainteresowanie tematem pozwolenia na ślub poza swoimi parafiami jest spore, dlatego pozwolę sobie na notkę informacyjną, jak sprawy się mają z formalnościami w USC w takiej sytuacji.

W Internecie ciężko znaleźć dokładne informacje na ten temat. Natknęłam się może na dwie strony, gdzie napisano, że zaświadczenie potrzebne do ślubu konkordatowego należy załatwić w miejscu stałego zamieszkania jednej ze stron (narzeczonych). Wydało mi się to trochę nielogiczne, skoro ślub będzie w innym miejscu, w którym na co dzień mieszkamy, ale spoko. Podpytałam jeszcze koleżankę, która była z mężem w takiej samej sytuacji jak my - potwierdziła, że załatwiali ten dokument w miejscowości rodzinnej męża, ale nie pamięta, dlaczego i czy było to konieczne. Chyba tak wyszło przy okazji. Dla pewności Karol zadzwonił zatem do krakowskiego USC i zapytał, jak to wszystko wygląda. Miła pani poinformowała, że zaświadczenie mamy załatwić w miejscu zamieszkania jednego z nas, ale opłatę należy uiścić na konto USC w Krakowie. Trochę dziwne, bo przecież bez zapłacenia nikt nam zaświadczenia nie wyda, więc jak?

Drobna uwaga: żeby otrzymać taki dokument należy mieć ze sobą skrócone odpisy aktu urodzenia (płatne 22 zł - nigdzie wcześniej nie natknęliśmy się na tę informację, więc warto być świadomym) oraz dowody osobiste.

Logistycznie zorganizowaliśmy wyjazd i dziś z samego rana zapukaliśmy do USC w mojej rodzinnej miejscowości. Pani na nas spojrzała, zapytała tylko, czy mamy dowody osobiste i skrócone odpisy i odesłała od razu do kasy, aby uiścić opłatę skarbową 84 zł. Poszliśmy, zapłaciliśmy, wróciliśmy.
Dopiero wtedy zapytano nas, gdzie będzie ślub.
- W KRAKOWIE?? To trzeba wycofać opłatę i wpłacić na konto krakowskiego USC...
Trochę głupie, ale OK. Karol poszedł odebrać wycofaną opłatę, wrócił i z 15 minut trwało wypełnianie przez panią potrzebnych dokumentów. Nasze dane, stan cywilny, deklaracja, jakie nazwisko będziemy nosić my i nasze dzieci... Taki mini-ślubik. :)

- Nie wydam państwu zaświadczenia, dopóki nie będę mieć potwierdzenia wpłaty na konto USC w Krakowie.
- ??
- Proszę iść do banku i wpłacić.

O masakra. Gdybyśmy wiedzieli, to byśmy zrobili wcześniej przelew i wydrukowali potwierdzenie wpłaty, ale nigdzie nie było informacji, że tak można. Wszędzie czytaliśmy, że opłatę należy uiścić w kasie... Straciliśmy kolejne 20 minut i przepłaciliśmy 2,50 zł za przelew w banku, ale spoko. Udało się ostatecznie wszystko załatwić, choć dowiedzieliśmy się, że spokojnie można było to zaświadczenie uzyskać w USC w Krakowie...

Jaki z tego morał? Krakowscy urzędnicy, żeby się nie przepracowywać, odsyłają nupturientów (czyli narzeczonych) do ich rodzinnych miejscowości, a kasa i tak idzie do Krakowa... A urzędnicy na prowincjach nie dość, że sami przyjmują petentów, to jeszcze muszą później przesyłać dokumenty... Bo akty małżeństwa będą do odbioru... w Krakowie. Bałagan i dezinformacja - można powiedzieć - jak wszędzie w Polsce. Ale trochę to nie w porządku wobec obywateli, bo przez takie zamieszanie dokłada się zupełnie niepotrzebnego kłopotu osobom takim jak my, które biorą ślub poza stałym miejscem zamieszkania.

Mam nadzieję, że dzięki naszym przygodom ktoś inny zaoszczędzi sobie czasu i nerwów na potyczki z urzędnikami.

piątek, 20 lutego 2015

Jak się czujesz przed ślubem?

- Jak się czujesz przed ślubem? - zapytała mnie ostatnio zamężna już koleżanka.

Dobre pytanie.
Dziwnie się czuję.

Z jednej strony świetnie. Wszystko załatwiamy sobie powoli i na spokojnie, nie ma niepotrzebnego pośpiechu i nerwów, nie ma stresu. I choć jest kilka spraw, które trochę nas niepokoją, podchodzimy do tego raczej na luzie, oddając to po prostu Szefowi. Wychodzę z założenia, że moje martwienie się nic nie zmieni, więc nie ma sensu. Jeśli przyjdzie nam zmierzyć się z jakimiś trudnościami, to pozostaje nam prosić w modlitwie o dar umiejętnego poradzenia sobie z tym. Będzie, co ma być. I tak w całych naszych przygotowaniach o wiele więcej jest rzeczy przynoszących mnóstwo radości, więc te nasze małe strachy i obawy raczej rzadko dochodzą do głosu. Przysłania je ogrom szczęścia, jakiego nigdy dotąd nie doświadczyliśmy.

Z drugiej strony uciekający jak szaleniec czas skłonił mnie ostatnio do tego, by próbować się cieszyć ostatnimi chwilami narzeczeństwa. Jakkolwiek trudny i wymagający jest to czas, jego uroki są nie do przecenienia i nie powtórzą się już nigdy. Staram się zatem w tym, co dotąd mi doskwierało, widzieć pozytywy i cieszyć się tym. Podobno niektórzy po iluś latach małżeństwa tęsknią za czasem narzeczeństwa. Toteż próbuję to doceniać (i nawet mi czasem wychodzi). Rychło wczas, wiem. Ale lepiej późno niż wcale. Nie mniej jednak trochę dziwnie tak cieszyć się z przeklinanego dotąd samotnego zasypiania czy tych nieszczęsnych wieczornych pożegnań... ;)

Jest też trzecia strona, która objawia się bardzo intensywnie od kilku dni. Nie mogę w to wszystko uwierzyć. Nie dociera do mnie, że za niecałe 3 miesiące mamy wziąć ślub. Mam wrażenie, że jestem na to kompletnie niegotowa, choć rozsądnie patrząc na ogrom pracy, który dotąd włożyliśmy w przygotowanie się do małżeństwa, brzmi to co najmniej głupio. Są osoby borykające się z chorobliwym perfekcjonizmem, które całe życie i w każdej sferze czują się "nie dość". Ja teraz czuję się tak przed ślubem. Jakbym była nie dość dojrzała, nie dość przygotowana, nie dość dobra, w ogóle nie dość... To coś jak przed ważnym egzaminem - im więcej się uczysz, tym bardziej masz wrażenie, że nic nie umiesz. Dokładnie tak się czuję. Może to i dobrze, bo to pozwala nabrać trochę dystansu i pokory. Ale jest to też nieco przytłaczające i próbuję sobie to jakoś przepracować i poradzić z tym.

W sumie - lepiej teraz niż kilka dni przed ślubem...



A Ty jak się czujesz przed ślubem?

środa, 18 lutego 2015

Trzeci Wielki Post w narzeczeństwie

I ostatni zarazem.

Pierwszym dniem naszego narzeczeństwa była I niedziela Wielkiego Postu. Pamiętam to jak dziś. My tacy podekscytowani, jeszcze trochę oszołomieni emocjami, szczęśliwi aż kipiało... Wchodzimy na Mszę świętą, a tam Bądź mi litościw..., pokutne szaty liturgiczne i ogólnie atmosfera postnej zadumy... Zderzenie. Jakoś nie mogliśmy się w tym odnaleźć.

Dzisiaj kiedy myślę o tym, mam wrażenie, że to nie był przypadek. Że ten pierwszy dzień wyznaczył trochę kierunek całego narzeczeństwa. Bo cały ten czas ma coś z wielkopostnego trudu i wyrzeczenia... Cały jest naznaczony nawracaniem się, czyli przemienianiem swojego życia tak, by coraz bardziej uczyć się kochać.

Ostatni taki Wielki Post. I znowu pokutny nastrój miesza się z radością i ekscytacją. Tym razem cieszą nas obrączki, ostatnie czekające zaproszenia na wesele i wizja spisywania protokołu przedślubnego (nie wiem, dlaczego dla większości par jest to stresujące, ja jestem totalnie podjarana :)).

Głowa naszej przyszłej rodziny przy udziale niezawodnego Ducha Świętego znów przedstawiła ciekawą propozycję wspólnego postanowienia na ten czas. Codziennie wysyłamy sobie nawzajem wybrany fragment Biblii. Niech Słowo Boże w nas pracuje i drąży nasze serca jak kropla skałę.


poniedziałek, 16 lutego 2015

Narzeczeni od dwóch lat

Niby nam się tak dłuży czas do ślubu, ale jak się spojrzy tak z perspektywy, to okazuje się, że te dwa lata minęły nie wiadomo kiedy... Jakieś zagięcie czasoprzestrzeni, słowo daję.

Nasze narzeczeństwo powoli chyli się ku końcowi. Druga rocznica to dobra okazja, żeby podziękować sobie nawzajem za ten czas. Forma miała być dowolna, ale, co ciekawe, poszliśmy bardzo podobnym tokiem myślenia... :)



Ja - jak zwykle - na słodko.



Karolasty zaszalał. 24 kwiaty, jak 24 miesiące naszego narzeczeństwa. Do każdego przywiązana na wstążce karteczka z podziękowaniem. Popłakałam się ze wzruszenia. Jest niesamowity. 

Samo świętowanie tak średnio nam wyszło. Muzeum do bani, "stylowa" restauracja też... Jedno co nam się udało, to ujmująca Msza św. w kościele, w którym za 3 miesiące będziemy ślubować. No i ogrom czułości. Było pięknie. 

Ale najfajniejszy prezent rocznicowy został nam na koniec świętowania, jak wisienka na torcie. To właśnie dzisiejszego wieczoru możemy odebrać nasze obrączki! 



piątek, 13 lutego 2015

Duchowe przygotowanie do ślubu

Liturgia sakramentu małżeństwa

Dostaliśmy taką książeczkę na naukach przedmałżeńskich (to już prawie rok temu!). Wcześniej niespecjalnie się nią interesowaliśmy i leżała sobie gdzieś na półce, ale ostatnio coraz częściej po nią sięgam. Jest w niej opisany przebieg całej uroczystości ślubu - od błogosławieństwa rodziców po rozesłanie. Wszystkie najważniejsze teksty liturgiczne oraz uwagi praktyczne, propozycje komentarzy i niezbędne wyjaśnienia. Od jakiegoś czasu lubię sobie ją przeglądać i czytając, wyobrażać sobie, jak to wszystko będzie wyglądało w dniu naszego ślubu. Zachwycają mnie słowa liturgicznych modlitw: kolekty, prefacji, a zwłaszcza błogosławieństwa nowożeńców. To chyba najgłębsze słowa wyrażające istotę małżeństwa. Duchowa amunicja najwyższego kalibru, której nie sposób w pełni zrozumieć.

Postanowienie

Gdy zaczęłam wczytywać się dokładniej w tę książkę, zaintrygował mnie jeden moment w liturgii ślubnej. Tuż przed złożeniem przysięgi małżeńskiej przewidziana jest modlitwa do Ducha Świętego. Dokładnie hymn O Stworzycielu Duchu, przyjdź. Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego nie jest on śpiewany na ślubach w całości. To tylko sześć  krótkich zwrotek, a zwykle śpiewa się jedynie trzy. A przecież to tak piękna i wszechstronna modlitwa. My chcielibyśmy, żeby na naszym ślubie ten hymn był odśpiewany w całości, ale nie wiem, czy coś z tego będzie, bo okazuje się, że to odgórne zalecenie. Wszyscy stojąc, śpiewają trzy zwrotki hymnu do Ducha Świętego. Dlaczego tylko trzy? Ktoś może wie i chciałby mi to wyjaśnić?
W każdym razie parę linijek wyżej jest też inne zalecenie: Narzeczeni powinni przed zawarciem małżeństwa często modlić się do Ducha Świętego, a w czasie śpiewu "O Stworzycielu Duchu, przyjdź" modlić się całą mocą swojej wiary. I tu musimy uderzyć się w piersi. Niewiele jest w naszym związku modlitwy do Ducha Świętego, a ostatnie 3 miesiące przed ślubem to chyba najwyższa pora, by to zmienić. Dlatego postanowiliśmy do ślubu codziennie modlić się tym hymnem. Żeby w nas działał, otwierał nasze serca i wypełniał je swoją Miłością. Żeby nas uzdolnił do stworzenia szczęśliwego małżeństwa. I żeby choć trochę przybliżyć się do zrozumienia słów tej modlitwy, byśmy w dniu ślubu mogli modlić się nią "całą mocą swojej wiary".

Tajemnica małżeństwa

Mam ostatnio fazę na rozkminianie naszego ślubnego czytania. Ciągle do niego powracam. Czytam na wiele różnych sposobów. Próbuję zrozumieć. Za każdym razem odkrywam w tych słowach coś nowego. Poznaję. We wspomnianej książce o liturgii sakramentu małżeństwa, ten fragment został zatytułowany Tajemnica małżeństwa. W Tysiąclatce przypis do tego określenia tajemnica wyjaśnia: Każde małżeństwo chrześcijan jest widzialnym odnowieniem misterium Chrystusa i Kościoła. Próbuję pojąć, ale jeszcze nie mieści mi się to w głowie. Nie potrafię tego ogarnąć rozumem, więc staram się chociaż przyjąć sercem. I kolejny raz wracam do tych słów. Ef 5, 21-33.
Coś niesamowitego.

Dzień skupienia

Kiedyś, dawno temu, myśleliśmy o tym, żeby krótko przed ślubem wybrać się na jakieś rekolekcje, chociaż na weekend. Jednak im bliżej ślubu, tym bardziej jesteśmy przekonani, że ciężko byłoby nam to zorganizować tak, jak chcielibyśmy. Ale w którejś konferencji Pulikowskich usłyszeliśmy o pomyśle przedślubnego dnia skupienia. To nam się spodobało i postanowiliśmy, że piątek 15 maja będzie takim naszym dniem skupienia. Chcemy wyjechać w zaciszne miejsce, najlepiej do jakiegoś klasztoru i duchowo przygotować się do tej uroczystości. Odbyć ostatnią spowiedź przedślubną, poadorować Najświętszy Sakrament, przemodlić wszystko, wyciszyć się... Zrobić miejsce w sercu.
Stwierdziliśmy ostatnio, że trzeba byłoby już powoli zdecydować się na konkretne miejsce i załatwić taki wyjazd. Najpierw pomyśleliśmy o Tyńcu, ale po usłyszeniu szczegółowych informacji jakoś nie bardzo nam to podeszło. Drugą opcją, którą zaczęliśmy rozważać są kapucyni*. Pozwolę sobie tutaj zacytować fragment mojej rozmowy telefonicznej z przełożonym klasztoru, do którego chcielibyśmy się wybrać. Gdy wytłumaczyłam wszystko, brat na chwilę zamilkł, po czym odpowiedział:

- No fajnie, świetny pomysł, jeszcze nigdy nie mieliśmy takiej sytuacji. Zapraszamy, jak najbardziej! Tylko wie pani... Bo może się okazać, że nam się wtedy zjawi jakaś grupa rekolekcyjna... To wtedy trochę bez sensu dla was, żadne to skupienie i wyciszenie jak będzie ogólne zamieszanie i dwa autokary ludzi wokół. Ale to nic, to umówmy się, że jakby nam się zgłosiła grupa na rekolekcje na ten dzień, to będzie znak od Pana Boga, że to jednak nie tutaj macie być, dobra? :)
- Aha, OK. :) A jeszcze chciałabym zapytać, jakby to wyglądało finansowo za taki pobyt?
- A to, proszę pani, obowiązuje stara franciszkańska zasada: "jak się da, to się da, a jak się nie da, to się nie da". :) Co tam będziecie mogli, żeby się dorzucić na media. Spokojnie!

Także teraz czekamy na znak od Pana Boga, czy to tam mamy być. :)

I próbujemy, każdego dnia na nowo, choć odrobinę bardziej przygotować się do tego, co przed nami.
Już za trzy miesiące.
:)

* Gdy byłam nastolatką straaasznie chciałam zostać kapucynem. Uwielbiam tę duchowość i wydawało mi się to jedynym sensownym sposobem na osiągnięcie świętości. Któregoś razu powiedziałam o moich nierealnych marzeniach jednemu kapucynowi, na co odrzekł: - Ależ możesz do nas przyjść! Na przykład na kuchnię... ;D 

niedziela, 8 lutego 2015

Kawalerski? Panieński?

- Umówiłam się na fryzurę i makijaż próbny. Na 21 marca - wtedy, gdy wyjeżdżasz. Wiesz, będę cały dzień paradować odstrzelona i z wiankiem na głowie. :)
- Tylko żeby cię ktoś nie wziął za Marzannę i nie utopił... ;p

:D

Hm, skoro już będę elegancko umalowana i uczesana, w dodatku z wiankiem na głowie i to z perspektywą sprawdzenia, jak trwały będzie ten "look", to może by jednak zrobić coś w rodzaju panieńskiego...? Karol wyjeżdża podówczas do przyjaciela, więc na pewno będzie tam jakaś namiastka kawalerskiego, to czemu ja mam być gorsza? :)

Nie chcieliśmy nic takiego, ale jak widać samo się prosi.
:D

piątek, 6 lutego 2015

Tylko dwie cyfry!

Wakacje od komputera, choć praktycznie nieco męczące, były na swój sposób przyjemne i na pewno potrzebne. Fajnie jednak być tu znowu na bieżąco.

A w tak zwanym międzyczasie...

Wybraliśmy Ewangelię na Mszę ślubną. O domu na skale.

Zaczęliśmy planować jak, kiedy i gdzie załatwić ślubne formalności w USC i kancelarii parafialnej. To jest, niestety, jeden z minusów ślubu poza stałym miejscem zamieszkania. Takie załatwienia wiążą się z licznymi dojazdami i okazują się małym wyzwaniem logistycznym. Ale wstępny plan już jest. Damy radę.

Przygotowujemy się do świętowania rocznicy zaręczyn. Pomysł: podziękować sobie za dwa lata narzeczeństwa i wszystko, co z sobą przyniosły. Sposób: dowolny. Efekt: niespodzianka. :)

Zmniejszyła się w sposób znaczący liczba dni pozostałych do naszej uroczystości i mieści się już w DWÓCH cyfrach. Pięknie to wygląda! :)

W dalszym ciągu wręczamy ślubne zaproszenia. To znowuż jeden z (nielicznych) plusów długiego narzeczeństwa. Na wszystko mamy czaaaas... :)

Czekamy na obrączki. Powinny być gotowe lada dzień!

Celebrujemy każdą chwilę. 

A na koniec tekst tygodnia:
- Słuchaj, to skoro tak dobrze ci się mieszka u Pani Babci to pewnie po ślubie razem tam zamieszkacie, tak? 

Yy... Taaaaak... Świeeeetny pomysł! Prawda? ;)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...