Odliczamy!

niedziela, 28 września 2014

Ulubiony tydzień

Przełom września i października to jeden z moich ulubionych tygodni w roku. Tydzień mojej Ekipy. Świętej Ekipy.

- poniedziałek, 29.09 - świętych Archaniołów Michała, Gabriela i Rafała - moc sama w sobie!
- środa, 1.10. - św. Tereski od Dzieciątka Jezus <3
- czwartek, 2.10. - świętych Aniołów Stróżów - mój ma ze mną czasem niezłe urwanie głowy, więc należy Mu się świętowanie ;)
- sobota, 4.10. - św. Franciszka z Asyżu - od zawsze bliski, tak po prostu :)
- niedziela, 5.10. - św. Faustyny Kowalskiej - Łagiewniki rulez, a Koronka najlepsza na wszystko...

Poza tym lubię ten czas, bo trzy lata temu o tej porze już tak niecierpliwie wyczekiwałam tego swojego wymodlonego Jedynego... I mam jakieś nieodparte wrażenie, że moja Ekipa się zebrała do kupy i mi Go przyprowadzili przed nos: - Masz i dajże nam już spokój! - mogliby mi powiedzieć. ;)
To się nazywa mieć prawdziwych przyjaciół w niebie. ;D

Cały tydzień duchowego świętowania.
I co z tego, że przeprowadzka, ale nie ze mną?
I co z tego, że trzeba ruszać z wieloma załatwieniami?
I co z tego, że przed nami stresujące spotkanie naszych rodziców?
Co z tego, że wszystko takie niepewne?
Nic. W obliczu wieczności - nic.

Świętuję.
:)

***

Moja dusza musiała w znaczącej części powstać z muzyki... Każde przeżycie, ważne wydarzenie, emocje wiążą się dla mnie z konkretną muzyką. 
Poczujcie choć odrobinę klimatu mojego pobytu we Francji... 


sobota, 27 września 2014

Szampania rok później

Jak tu cicho, pusto i nudno...

Wróciłam wczoraj przed południem, czyli dzień później niż planowałam. W podróży powrotnej trafiła mi się najgorsza fucha - pilotowanie i zagadywanie kierowcy od północy do 5:00 rano. Nie trzeba chyba wiele mówić, jak byłam nieprzytomna, ale postanowiłam wykorzystać jeszcze ostatni dzień urlopu i (jakimś cudem) pojechałam na uczelnię odebrać swój dyplom. Nie pytajcie mnie, jak wróciłam. Niewiele pamiętam. Najważniejsze, że wszystko załatwione. Ale dziś musiałam w końcu odespać. 11 godzin snu powiedzmy, że na razie wystarczy.

Zatem jestem. Cała i zdrowa.

To były bardzo trudne dwa tygodnie. Baaardzo. Szef zafundował mi pierwszą tak poważną próbę podczas rozłąki. A tęsknota za Karolem okazała się być w tej próbie tylko czubkiem góry lodowej. To co przeżyłam tam, we Francji, to mała emocjonalna masakra, której nigdy bym się nie spodziewała. Nie po sobie, nie aż tak, nie tam... Działo się dużo, ale chyba dałam radę. Wyszłam zwycięsko z tej bitwy z samą sobą. Oszczędzę Wam szczegółów. Pierwszy raz przyznaję rację starej zasadzie winobrania* - to, co się działo we Francji, niech zostanie we Francji.

Najfajniejszym przeżyciem całego wyjazdu była możliwość uczestniczenia we Mszy świętej w pobliskim miasteczku. W zeszłym roku całą niedzielę pracowaliśmy i nie było takiej opcji, bo jest tam tylko jedna Msza przez cały dzień. Tym razem się udało. Eucharystia w środku takiego bałaganu emocjonalnego to był autentyczny prezent od Szefa. Niesamowicie mi to pomogło. A jeszcze jak się okazało, że tamtej niedzieli Ewangelia akurat dotyczyła robotników w winnicy, to już w ogóle poczułam, jakby to wszystko było specjalnie dla mnie, a On sam był tak blisko, wręcz fizycznie blisko mnie. Tę Komunię będę długo pamiętać.

Bogu niech będą dzięki. Za ten czas, ale przede wszystkim za to, że już po wszystkim.

*Tym hasłem próbowano mnie przekonywać, żebym się jednak napiła szampana, bo przecież to, co postanowiłam w Polsce, zostało w Polsce i wszelkie zobowiązania nie obowiązują mnie już poza granicami kraju. ;) Często używa się tam tej "zasady" w żartach.


***
"Vendanges" czyli winobranie. Słowo klucz. :)




Skromna robotnica winnicy Pańskiej... ;)

A to moje wariacje serwetkowe na kolację pożegnalną. Zrobiły furorę! 


piątek, 12 września 2014

Znów w drogę

No to jadę.

Zostawiam to miejsce pod czułą i troskliwą opieką Narzeczonego. Trzymcie kciuki! :D

Aaa, zapomniałabym! Bonus!
Na pewno żałośnie rozpaczacie, że mnie nie będzie, więc na pocieszenie mam dla Was garść najśmieszniejszego wymiaru blogowania - wyszukiwane słowa kluczowe, czyli co trzeba wpisać w wyszukiwarce, żeby nas znaleźć. To tylko z ostatnich kilkunastu dni, ale hasła przednie, więc muszą być upamiętnione. ;D

Gotowi?

- jak się nie rozpłakać na własnym ślubie? (spoko, to akurat fajne ;D)

- jak brzmi przysięga kapłanów? (nie mam pojęcia...! ;p)

- bezalkoholowa przygoda z piosenką (wtf??)

- zastanawiałeś się nad swoim samolubstwem (no tak, nawet często, ale... chyba nie tu, na blogu...?? ;))

- rozpad związku przez instagram (yyy... ale... JAK?? O.o)

...iiiii uwaaaagaaa - absolutny HIT:

- chcesz kupę?  :D :D :D



Komu w drogę, temu... ciężko, ale czas. Bywajcie! :)

czwartek, 11 września 2014

Aż tak?

Ja: My to mamy atrakcje... Karol znowu się przeprowadza... (tu opowiadam całą historię, dlaczego tak wyszło) 
R.: No ale to nie lepiej, żebyście zamieszkali sobie już razem?
Ja: Nie... Nie jesteśmy przecież małżeństwem.
R.: Ale wszystko już przecież ustalone, do maja parę miesięcy.
Ja: Co z tego czy dwa lata czy parę miesięcy? To wciąż będzie nie po kolei. Nie ma takiej opcji, po prostu. Tak zdecydowaliśmy.
R.: O matko... To wy AŻ TAAAK??

Aż tak. A raczej po prostu tak.

Dziwię się, gdy ktoś wyraża uznanie, że nie mieszkamy razem, bo dzisiaj to już rzadkość. Ale jeszcze bardziej się dziwię podczas takich rozmów, gdy wychodzi na to, że w gruncie jesteśmy jakimiś dziwolągami. Dobra, rozumiem, że ktoś ma inne zapatrywania i może wyrazić swoją odmienną opinię. Ale żeby to, co powinno być normą, wprawiało w osłupienie i było powodem swego rodzaju ostracyzmu...? Jeśli już, to powinno tak działać w drugą stronę...

Swoją drogą, dyskutowaliśmy trochę ostatnio nad ekonomicznymi względami wspólnego mieszkania. To częsty argument par i narzeczonych, że przecież wychodzi dużo taniej, gdy razem się mieszka. Policzyliśmy, co trzeba i nijak nam się to nie zgadza. Przynajmniej nie w Krakowie. Może w mniejszych miastach, ale nie tutaj. Jedyne na czym można oszczędzić, to samo wspólne użytkowanie mieszkania, zużycie mediów, gotowanie, pranie, używanie środków czystości itd. Ale same ceny wynajmu wychodzą tak samo lub drożej - w zależności od tego, czy w pojedynkę mieszka się na stancji, czy w kilkuosobowym pokoju. Słowem - wygodny, ale chyba mit.

Zresztą to nie ma znaczenia. Bez względu na te i inne argumenty. Po prostu nie i już.
Ale atrakcji to nam przez to rzeczywiście nie brakuje... ;)

wtorek, 9 września 2014

Rozłąka

Jeszcze godzinę temu marzyłam tylko o wylądowaniu w łóżku, dlatego tuż po 22:00 wygoniłam Karola. Ale okazuje się, że luksus pod tytułem: popołudniowa drzemka, na który tak rzadko mogę sobie pozwolić, przynosi niespodziewany zastrzyk energii dopiero w porze właściwego snu... Trochę się obawiam, co będzie, gdy jutro o 5:30 usłyszę budzik, ale... Na razie puśćmy to w niepamięć. Nie chce mi się spać ani trochę i męczy mnie natłok przemyśleń, obaw i emocji. Znaczy: idealne warunki do pisania.

Za kilka dni czeka nas pierwsza tak długa rozłąka. Dwanaście dni. I to z mocno ograniczonym kontaktem. Do tej pory najdłuższe przerwy w naszych spotkaniach nie przekraczały tygodnia, a w tak zwanym międzyczasie rozmawialiśmy codziennie przez telefon minimum godzinę. Teraz przez dwanaście dni będzie można sobie pozwolić jedynie na kilka minut rozmowy wieczorami...

Przeżywamy to oboje. Nasz zeszłoroczny, wspólny wyjazd teraz wydaje mi się totalnym pikusiem. Nie mam pojęcia, czym się wtedy stresowałam. No dobra, przymusowa przeprowadzka na parę dni przed wyjazdem rzeczywiście zafundowała niezłą huśtawkę emocji, ale poza tym? Zupełny lajt, bo przecież byliśmy razem. Pomagaliśmy sobie na każdym kroku, byliśmy dla siebie nawzajem oparciem... Teraz ze wszystkimi trudami będę musiała zmierzyć się SAMA. Momentami łapię się na tym, że jestem tym wszystkim przerażona i tylko ufność w niezawodne działanie mojego Anioła Stróża pozwala mi nie zwariować ze stresu.

A Karol? Dla Niego to też trudna sytuacja. Gdyby tylko mógł, pojechałby przecież ze mną. Ale nie może. Też się stresuje i martwi o mnie. To w końcu 1500 km trasy i 10 dni spędzonych na kolanach (tym razem zaopatrzyłam się już w odpowiednie ochraniacze na kolana! ;)) i przy dźwiganiu setek kilogramów dziennie... To, że doskonale zna te realia, sprawia, że jeszcze bardziej się stresuje - że coś mi się stanie, że coś pójdzie nie tak, że wydarzy się coś niespodziewanego... A tymczasem pojawiają się już żarty i docinki, że teraz beze mnie będzie miał nareszcie wolność i luz... Świetna mi wolność, doprawdy... O.o

Od kilku tygodni ten wyjazd jest omadlany z każdej strony. To dodaje sił i odwagi. I nadziei, że ta rozłąka też jest potrzebna i może przynieść dobre owoce. Gdyby ktoś był chętny wspomnieć w tej sprawie choćby jedną zdrowaśką, będziemy wdzięczni.

A żeby było śmieszniej - znów wrzesień okazuje się pechowy pod względem mieszkaniowym... Sytuacja jest trudna i skomplikowana na tyle, że w powietrzu wisi kolejna przeprowadzka... O ostatniej już nawet nie wspominałam w nadziei, że naprawdę będzie ostatnią. A teraz, po niespełna 3 miesiącach spokoju, wygląda na to, że to jeszcze nie koniec przygód mieszkaniowych...

piątek, 5 września 2014

Przyzwoitka

Chcę czy nie, słowo daję, mamy przyzwoitkę. A w zasadzie przyzwoitka. Nazwijmy go Franczesko.

Dzień powszedni, godzina dwudziesta z minutami, Karol odwiedza mnie po pracy, jemy kolację i mamy chęć się poprzytulać. Drrrrrr! Drrrrrrrr! Dzwoni Franczesko. Może to coś ważnego...?
- Stary, co tam słychać? Jaki miałem dzień...

I gadka szmatka. Czasem uda mi się gdzieś z boczku niepostrzeżenie wtulić. Czasem.


Jesteśmy na weekend u rodziny. W końcu mamy trochę czasu tak na spokojnie, więc idziemy na spacer. Specjalnie wybieram poboczne uliczki, żeby pobyć sam na sam z własnym przyszłym mężem. Tu buziak, tam łaskotki, spontaniczne uściski... Drrrrr! Drrrrrr! Franczesko. Tym razem to rzeczywiście coś ważnego. Żeby mi się przypadkiem nie zamarzyło coś więcej... ;)


Mieliśmy ciężki dzień. Ja musiałam zostać sporo po godzinach, Karol też przyjeżdża z dużym opóźnieniem. Franczesko ma po coś wpaść wieczorem.
- To znaczy o której?
- Jak to on, pewnie w nocy.
To zdążymy się na spokojnie poprzytulać i pogadać. :)
Zdążyliśmy ledwie zjeść kolację. Godzina 21:50. Drrrrrrrr! Franczesko.
- Będę za 10 minut!
                                                                                                                                            Aaaaaaaa...!!!

I teraz najlepsze.
Oglądamy odcinek "Zaklinacza psów". Jest mowa o tym, że pies potrzebuje lidera, pana, który będzie nad nim dominował, bo inaczej traci poczucie bezpieczeństwa i wariuje. Na spacerze to pan idzie pierwszy, a pies o krok za nim, tuż przy nodze.
Wygłupiamy się.
- A ciekawe kto u nas rządzi...? Które z nas na spacerze jest o krok do przodu...? ;D
- Hmm, czekaj, może zapytam Franczeska... :D  :P

Taka to historia.
Za tydzień wyjeżdżam. Tym razem sama. Bez przyzwoitki, nawet bez Narzeczonego. Przygotujcie się psychicznie na wypadek gdyby Karol chciał Was pod moją nieobecność uraczyć jakimś postem... ;)

środa, 3 września 2014

Laboratorium miłości

Myślałam, że pochłonę tę książkę w mgnieniu oka. Okazało się, że męczyłam ją ponad miesiąc. Czy to znaczy, że książka jest kiepska? Nie, wręcz przeciwnie. 

"Laboratorium miłości. Tom 1: przed ślubem" poleciły mi dwie Czytelniczki już daaawno temu. Jakoś tak cały czas schodziło, że dopiero w połowie lipca zdecydowałam się ją kupić*. Jest to książka złożona z artykułów, felietonów i wywiadów zebranych wokół tematu miłości, związków, budowania relacji, czystości przedmałżeńskiej. Naprawdę ciekawie napisana, językiem bardzo zróżnicowanym (inaczej czyta się wywiad z ks. Dziewieckim, a inaczej felieton o. Szustaka żywcem odzwierciedlający którąś z konferencji Pachnideł), w przystępny sposób podsuwa ważne tematy do refleksji. Poleciłabym ją wszystkim, którzy są w związkach, albo nawet niekoniecznie, ale myślą o małżeństwie. Daje ciekawe spojrzenie na wiele kwestii związkowych i jest takim małym podsumowaniem najważniejszych zagadnień, które powinny być omówione i przepracowane przed ślubem. 

I właśnie w tym podsumowaniu tkwił problem, przez który tak długo dosłownie męczyłam tę książkę. Bo przez półtora roku narzeczeństwa zdążyliśmy już przeczytać, posłuchać i przedyskutować to wszystko. Niewiele było nowości, od których powiałoby jakąś świeżością. Dlatego dla mnie czytanie po raz niewiemktóry o tym samym było już zwyczajnie nudne. Nie mniej jednak jeśli ktoś chciałby poczytać coś wartościowego w kontekście przygotowania do małżeństwa, a nie bardzo wie, jakby się za to zabrać, to na początek naprawdę szczerze polecam. Dobry zaczątek do kursu przedmałżeńskiego w pigułce. 

Na zachętę pozwolę sobie przytoczyć fragment rozdziału, który wywarł na mnie największe wrażenie - wywiadu z Beatą i Marcinem Mądrymi (można o nich poczytać m.in. tutaj) i aktorem Radkiem Pazurą. W ogóle Radek Pazura jest naszym osobistym idolem i uważam, że jego świadectwo życia w czystości po nawróceniu jest dużo bardziej wiarygodne i czytelne niż na przykład to, czym my żyjemy. Zresztą sami spójrzcie.

Panie Radku, czy dzisiaj z perspektywy czasu widzi Pan, jak Bóg walczył o Państwa związek, gdy przez kilkanaście lat żyli Państwo jako para singli? Czy czuje Pan, że Bóg upominał się o Was, że chciał, byście doszli do sakramentu?

   Tak, czuję to bardzo wyraźnie. Bóg musiał mi aż "przyfasolić w łeb", po to byśmy się ocknęli. Czytałem niedawno książkę biskupa Zbigniewa Kiernikowskiego, w której on pisał, że czasami Pan Bóg działa tak, że podstawia nam nogę, żebyśmy się przewrócili. Robi to po to, byśmy potem mogli się podnieść i zacząć żyć inaczej. Ja doświadczyłem takiej łaski. Oceniam to jako prawdziwe błogosławieństwo, bo dzięki temi zaczęliśmy się zupełnie inaczej do siebie odnosić, zawarliśmy małżeństwo, urodziło się nam dziecko.
   Ktoś porównał kiedyś moją przemianę do tego, czego doświadczył św. Paweł. Facet musiał upaść na ziemię, oślepnąć, by odkryć Boga. Po czym z totalnego, zażartego przeciwnika chrześcijan, przeobraził się w najbardziej gorliwego apostoła i poszedł w świat głosić o Chrystusie. Podobna rzecz stała się ze mną. Przed moim wypadkiem wierzyliśmy z żoną, że jesteśmy szczęśliwi. "Jesteśmy razem, kochamy się, mamy mieszkanie, robimy karierę, chodzimy na rauty. Jest fajnie" - myśleliśmy sobie. Podczas gdy w rzeczywistości wcale nie było fajnie. Nasze życie pełne było spinania się, kłótni, poczucia pustki. Myślę, że Pan Bóg to dostrzegał i trzepnął mnie, żebym się opamiętał. A potem, gdy już weszliśmy na dobrą drogę, pomagał nam, zsyłając osoby i wydarzenia, dzięki którym łatwiej było nam w niej wytrwać i cały czas rosnąć. Jemu naprawdę na nas zależy!


*Przy okazji mogę gorąco polecić internetową księgarnię bonito.pl. Naprawdę niezłe ceny, a w dodatku mam blisko punkt odbioru osobistego, więc oszczędzam również na przesyłce. Wiąże się z tym sztandarowa anegdota Karola:
- Idę odebrać książki.
- Jakie książki?
- Zamówione w tej księgarni internetowej bonito.
- Ale heloł! To jest księgarnia INTERNETOWA, to znaczy, że będziesz je odbierać w internetach...?? :P
:D

poniedziałek, 1 września 2014

Z najgorszej strony

Im bliżej ślubu, tym rzadziej mówię: "narzeczony", a coraz częściej: "przyszły mąż"... Trzeba się przyzwyczajać. ;)

***

Ostatnio gdy zwracam uwagę na coś, co mnie drażni, albo uważam, że jakaś kwestia między nami jest nie do końca w porządku i coś trzeba by z nią zrobić, Narzeczony mój często dorzuca do rozmowy tekst w stylu:
- Bo wiesz, teraz tuż przed ślubem to ja Ci się pokazuję z jak najgorszej strony, żebyś potem nie mówiła, że nie wiedziałaś, jaki jestem naprawdę... :D

To tak trochę z przymrużeniem oka, ale... coś w tym jest. 

Chyba lepiej wiedzieć zawczasu i nastawić się, że niekoniecznie będzie tak miło i przyjemnie, jakby się mogło wydawać. Wszystkiego przewidzieć się nie da, ale ogólnie można chyba uznać, że to co jest pięknego, będzie 100 razy piękniejsze, ale też to co już teraz wkurza, będzie wkurzać 100 razy bardziej. I częściej. Taki urok małżeństwa. 

Tak sobie patrzę na otaczające mnie małżeństwa i ostatnio często zastanawiam się, jakie mieli narzeczeństwo. W jaki sposób je przeżyli? Jak je wspominają? Czy wtedy byli choć w części świadomi, jak może wyglądać ich życie teraz? Czy patrząc z perspektywy czasu, chcieliby coś zmienić? Czy przed czymś chcieliby przestrzec, a do czegoś innego zachęcić? Nie ma okazji, by sobie tak na spokojnie o tym porozmawiać, a szkoda. Może tutaj jest ku temu dobry czas i miejsce?

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...