Odliczamy!

wtorek, 10 września 2013

Ile wolno w narzeczeństwie?

Już od jakiegoś czasu chodziło mi po głowie, by coś o tym napisać, bo to często temat "na topie" w narzeczeństwie - jeśli oczywiście dąży się do zachowania czystości przedmałżeńskiej. Nie poczuwam się jednak absolutnie do roli eksperta ani sędziego w tej kwestii. Nie jestem żadnym autorytetem. Nie mam zamiaru wskazywać: to wolno, a tego nie wolno, bo coś tam... Nie będę nawet próbować sobie wmawiać, że moje zdanie ma jakiekolwiek znaczenie w odwiecznym sporze pt. "Czy w końcu można się całować namiętnie i dlaczego nie?". Nie bardzo potrafię się też podzielić tym, jak my to przeżywamy i jakich granic pilnujemy - dlaczego mielibyśmy odzierać z tajemnicy tak intymny wymiar naszej relacji? Więc, kurczę, nie za bardzo mam coś konkretnego do powiedzenia...

Co ciekawe, zawsze mnie to irytowało u innych. Widzę gdzieś tekst o zachęcającym tytule czy nagłówku o czystości przedmałżeńskiej, z zainteresowaniem zaczynam czytać, oczekując, że wreszcie będzie jasno i wprost napisane: "to wolno, tego nie wolno" i... znów to samo. Temat potraktowany od każdej strony: teologicznie, psychologicznie, historycznie, społecznie i cholera wie jak jeszcze, ale konkretów: brak. Dalej nic nie wiadomo, trzeba szukać po omacku. Bo tak się utarło, że księdzu nie wypada o takich rzeczach mówić, a świeccy zwykle się krępują. A młodzi wciąż są zdezorientowani.

Ale dzisiaj mój niedosyt został zaspokojony. Zupełnie przez przypadek natknęłam się w Internecie na bardzo dobry artykuł pt. Granice przyzwoitości w narzeczeństwie. Tytuł jak zwykle zachęcający, ale... pierwszy raz mogę zupełnie szczerze powiedzieć: tekst jest rewelacyjny. Długi, ale naprawdę przystępny dla młodych ludzi. Rzeczowy, konkretny i bardzo wartościowy.

I mimo że autorka nie do końca mówi wprost: "to wolno, a tego nie", warto przeczytać. Bo od podstaw wyjaśnia, DLACZEGO pewne rzeczy warto/należy/trzeba sobie odpuścić, a inne są OK. Po tak wnikliwym i rzetelnym prześledzeniu własnych motywacji i pragnień, jakie proponuje autorka, każdy będzie sobie sam potrafił odpowiedzieć na pytanie: Gdzie są granice?... Nie wiem, czy to przekona nieprzekonanych, ale chwilowo zdezorientowanym z pewnością może pomóc odzyskać równowagę, nabrać pewności i odwagi w kroczeniu tą niespecjalnie popularną drogą.

My skorzystaliśmy. Wy też skorzystajcie.
Część 1
Część 2


41 komentarzy:

  1. Ja kiedyś zapytałam księdza właśnie o te granice i dostałam odpowiedź, że granica zaczyna się tam, gdzie zaczynają się rzeczy, które wstydzilibyśmy się robić przy innych. Granica taka dosyć umowna, bo ktoś może w ogóle nie lubić wylewności przy innych; widuję też pary, którym najwyraźniej nie przeszkadza to, że ktoś może obserwować ich namiętności. Intuicyjnie jednak coś tam mówi :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo umowna granica, gdybym ją zastosowała to nie dałabym się nawet "cmoknąć" w usta a co dopiero pocałować, nie mówiąc o pocałunku namiętnym :D Dla mnie max co mogę robić przy ludziach to jest trzymanie za rączkę i pocałunek w policzek:P mam alergie na maszyny ssąco tłoczące w miejscach publicznych :)

      Usuń
    2. No powiedziałabym nawet, że baaardzo umowna ta granica i niewiele wyjaśniająca. Nas najbardziej denerwują częste rady spowiedników, by w ogóle unikać przebywania sam na sam i spotykać się głównie w obecności innych - wtedy nie ma takich pokus. Ale to jest unikanie problemu na siłę, bo przecież w małżeństwie też będą sytuacje i okresy, kiedy nie będzie można (z różnych przyczyn) współżyć, a będziemy już tylko sam na sam. I co? Dopiero wtedy mamy się uczyć, jak sobie z tym radzić? Głupota, chyba trochę za późno. Właśnie teraz jest czas na to, by sobie pewne rzeczy uporządkować.
      I mam dokładnie tak samo jak, co Kropka - w towarzystwie unikamy takiego fizycznego klejenia się do siebie. Trzymanie za rękę czy pogłaskanie - ok, ale więcej przy innych mi się nie mieści w głowie.

      Usuń
    3. Ale w małżeństwie zasadniczo wolno więcej, w ogóle ma się inną perspektywę, więc to czasowe zaniechanie współżycia, np, z powodów zdrowotnych, nie jest aż takim dramatem, serio ;) Po prostu wiadomo, lub mówi się "nie dziś" i nie trzeba się usilnie "powstrzymywać" ;) Także nie ma się czego uczyć!

      M.

      Usuń
    4. Hm, ciekawe. Może i racja. Ale jakoś ciężko mi to sobie wyobrazić, że to nie jest żaden problem w sytuacji, gdy przed ślubem prawie w ogóle nie przebywało się sam na sam, a tylko wśród innych. To chyba spory przeskok, a ciało się upomina o swoje i wydaje mi się, że przynajmniej początki mogłyby być trudne. Ale nie wiem, nie znam się.

      Usuń
    5. To co pisze Ada że spowiednicy radzą przebywać sam na sam jak najmniej albo najlepiej w ogóle jest totalnie bez sensu. Wydaje mi się że niektórzy księża traktują ludzi jak maszynki do seksu i erotomanów którzy nie myślą o niczym innym. Ludzie mieszkając razem przed ślubem w pewnym stopniu naturalnie bez głębszych rozmów mają opracowany sposób na swoje małżeństwo, w praktyce uczą się swoich zachowań, natomiast ludzie którzy czekają ze wspólnym mieszkaniem do ślubu potrzebują, brzydko to nazwijmy, bardzo dokładnego teoretycznego opracowania planu swojego małżeństwa i dużo rozmowy aby dokładnie poznać siebie nawzajem. Ciężko mi sobie wyobrazić że w towarzystwie np. znajomych Ada i Karol zaczynają rozmowę o swoim małżeństwie, przez znajomych zostaliby odebranie jak dziwacy a i sami zapewne nie czuliby się swobodnie bo małżeństwo jest intymną relacją dwojga ludzi (i nie mówię tu o seksie). W ogóle co to za związek kiedy przebywa się tylko w towarzystwie innych? To tak jakby iść do ślubu z koleżanką bądź kolegą. Gombrowicz bardzo dokładnie wyjaśnił istotę "gęby" i trudno się z tym nie zgodzić, zapewne ciężko by się żyło z kimś kogo się zna tylko od strony Ady koleżanki, czy Ady córki, skoro Ada ma być żoną, a ciężko żeby Ada była żoną przy rodzicach czy znajomych :)

      Usuń
    6. Podpisuję się pod Kropką wszystkimi kończynami.

      Nie wiem na ile ten problem ze wstrzemięźliwością w małżeństwie jest kwestią indywidualną, a na ile to ten przeskok. Dla mnie przy czystości przedmałżeńskiej nawet z porąbanymi cyklami to jest pikuś. Ale już kumpela, która nigdzie chyba ze swoim nie wyjeżdżała i właśnie chyba tak się tych rad trzymali, owszem przed ślubem spokój i luzik, ale po ślubie już dużo gorzej, bo samo leżenie razem w łóżku już się kojarzy. Przerąbane. To ja już wolę przed ślubem się wnerwiać niż po.:p

      Usuń
    7. A to akurat bardzo pocieszające, co piszesz. Jeśli po ślubie miałoby być spoko z tą wtrzemięźliwością, chociaż teraz momentami jest mega trudno, to OK, ja się zgadzam na taki układ. Bo przyznam szczerze, że my właśnie nie trzymamy się tak kurczowo tych wszystkich rad. Przede wszystkim zdrowy rozsądek i dobrze ukształtowane sumienie są głównymi punktami odniesienia. Więc troszkę mnie utwierdziłaś, że później mogą z tego być jakies dobre owoce. ;)

      Usuń
    8. Nie zapominaj przede wszystkim, że małżeństwo wspierane jest łaską sakramentalną - to czasami wręcz "samo" działa, naprawdę! Bóg z tymi, którzy go miłują, współdziała we wszystkim, dla ich dobra ;)

      Więc będzie dobrze!

      M.

      Usuń
  2. W zeszłym tygodniu trafiłam na dokładnie ten tekst dr Wałejko:)Polecam też do poczytania czasem jej blog na dominikanie.pl, a zwłaszcza ten wpis: http://dominikanie.pl/blogi/malgorzata_walejko_abandon/wpis,1167,podwyzszenie_krzyza_w_malzenstwie.html Dla mnie bardzo ciekawe przemyślenia odnośnie małżeństwa:)

    Pozdrawiam serdecznie - Dominika:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście ciekawe i bardzo wartościowe. Dzięki! :)

      Usuń
  3. Artykuł nie jest zły, chociaż nie ze wszystkim się zgadzam i ma parę elementów, na które mam alergię. ;) Ale ja to patrzę z perspektywy dłuższego czekania, potem to te argumenty, które rzeczywiście były ok na początku, z czasem są już idiotyczne. Dlatego wolę o. Knotza, on tak jakoś pełniej na problem patrzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A możesz się choć trochę podzielić, z czym się nie zgadzasz i które to argumenty stają się idiotyczne? Bardzo mnie to zaciekawiło.

      Usuń
    2. Ok, może nie tyle idiotyczne, co zupełnie nieprzekonujące.
      Np. to, że seks przed ślubem uniemożliwia dobre poznanie się. Spróbuj tym tekstem przekonać parę, która myśli o współżyciu będąc ze sobą już 4-5 lat.;) To jednak jest już jakiś ładny kawałek czasu, w którym raczej już się dobrze poznali. Jasne, że i po 10 latach można się o kimś czegoś nowego dowiedzieć. Tylko że wtedy i w małżeństwie teoretycznie w takim przypadku powinno Ci to jakoś umknąć.;) Podobnie z tym, że seks blokuje rozwijanie dojrzałej miłości, bo wchodzi w grę zaślepienie zakochaniem. Po 4-5 latach to już tak czy siak nie ma gołego ślepego zakochania, tylko już miłość.

      Oczywiście nie uważam, żeby te argumenty były bezsensowne, a już broń Boże nie zapominam o tym, co robi Sakrament i że czas przed ślubem, a czas po ślubie to dwie różne bajki. Chodzi mi tylko i wyłącznie o siłę rażenia argumentów podczas "czystościowego kryzysu".;) Inaczej taki argument o poznawaniu się przemawia na początku znajomości, po paru miesiącach, kiedy się jeszcze dobrze nie znają, a inaczej po 5 latach. Hamowanie rozwoju dojrzałej miłości inaczej przemawia na początku, kiedy mamy gołe zakochanie bez deklaracji, a inaczej po 5-6 latach, kiedy ta miłość jednak już jest dość ładnie rozwinięta (nie mówię dojrzała, bo dojrzała miłość to chyba na starość dopiero będzie:P). Argumenty na początek dobre i mądre, zgadzam się z nimi w pełni, ale niestety z biegiem lat ich siła się osłabia. I najsilniejszym argumentem jest "już tyle czasu czekaliśmy, że jak się nie uda, to się wk#*$wię!" :D :D hehehe (głupi żarcik:P)

      Nie lubię też pchania we wszystko egocentryzmu i egoizmu (to akurat bardziej w innych artykułach na ten temat zauważyłam, tutaj nie było tak źle). Z biegiem czasu te same rzeczy zupełnie inaczej wyglądają i mają dla pary zupełnie inne znaczenie. Inaczej jest na samym początku, jak Ci się hormony na mózg rzucają i na drugą osobę nie patrzysz i głównie do jednego dążysz, a inaczej wyglądają te przeginki i naruszanie granic i intencje przede wszystkim w związku kilkuletnim, a jeszcze inaczej po tych 5 czy 6 latach tuż przed ślubem. Tam naprawdę wszystko wygląda zupełnie inaczej i jak dla kogoś początek wygląda tak samo jak 6 lat później, i że wszystkie dylematy biorą się z egoizmu i niepanowania nad "instynktami", to nie ma zielonego pojęcia, o czym mówi. Dlatego lubię o.Knotza, bo on to wyraźnie widzi, jako jeden z nielicznych publikujących mądre artykuły na ten temat. ;)

      Usuń
    3. Fragment o fantazjach, no masakra. Ona tam pisze, że taka sama zasada jest dla małżeństwa, więc może do małżeństwa się odniosę, bo w narzeczeństwie to rzeczywiście za dużo fantazji to masochizm:):). Niby próbuje zrobić jakieś rozgraniczenie, ale miesza się strasznie. Najpierw pisze: "Owszem, samo pragnienie zjednoczenia, także fizyczna tęsknota, to elementy naturalnej i bezgrzesznej namiętności", a zaraz potem: "JEDNAK ŚWIADOME SNUCIE WYOBRAŻEŃ wyobrażeń o seksie z ukochaną" --- a to pragnienie zjednoczenia to przepraszam jakieś nieświadome?
      "nie jest aktem miłości, gdyż sprowadza narzeczoną do roli fantomu seksualnego, narzędzia własnych doznań." -- Gdyby to brzmiało "Nie jest aktem miłości GDY sprowadza narzeczoną do roli fantomu" - wtedy ok, zgadzam się. Jest duża różnica. Nawet jeżeli by nie prowadziło tak fizycznie do masturbacji, to jednak jest inny rodzaj patrzenia na drugiego człowieka i da się to rozróżnić, z tym też się nie kłócę. Ale! Co innego myślenie, w którym czujesz, że tę osobę jakoś wykorzystujesz, albo to myślenie wykorzystujesz, żeby nie wiem, wzbudzić w sobie jakieś reakcje, a co innego normalne myślenie (nawet świadome) o seksie i tęsknotą za bliskością, świadoma tęsknota, bo nie tęsknisz "mimowolnie" (dobra, może rzeczywiście tęsknić nie chcesz, ale wiadomo, o co chodzi;)).
      A to pytanie "co mu przez to dajesz" to już w ogóle mnie rozłożyło. Jak to co? Przygotowuję co mu dam, jak już mi się faza płodności skończy. :P A Twoje myślenie o nim w ogóle, w nieseksualny sposób, co mu daje? Dalej: "W fantazjach nie spotykam osoby ukochanej, lecz jej obraz (a w tęsknocie to może ukochana osobiście się do Ciebie fatyguje?), zatem używam jej." Przy myśleniu W CELU i tylko w celu wywołania w sobie jakichś tam reakcji - jasne, pełna zgoda. Ale serio ona nie widzi różnicy między "ale się będzie działo dziś wieczorem, czego ja mu dzis nie przygotuję", a (wybacz bezpośredniość) "ale się dziś przy jego pomocy zaspokoję"?. Obie myśli są świadome. Dlatego skupianie się nad tym, czy myślenie jest "mimowolne" czy nie, jest według mnie bez sensu, bo tu się wszystko rozchodzi o CEL tego myślenia i o to, jak patrzysz wtedy na tę drugą osobę.
      Ks. Pawlukiewicz chyba o tym gdzieś kiedyś fajnie mówił.

      Usuń
    4. No Ty na to patrzysz z innej perspektywy - życia w małżeństwie, więc wiadomo, że widzisz to inaczej. Ja odniosłam wrażenie, że właśnie jest różnica, o której Ty piszesz - różnica w podejściu, intencji i celu. Ale nie doszukiwałam się aż takich drobiazgów, bo po prostu mnie to nie dotyczy. Może ten tekst nie jest idealny, ale moim zdaniem, ze wszystkich artykułów, które do tej pory miałam okazję czytać, ten jest najlepszy. A możesz podpowiedzieć coś do poczytania o. Knotza na temat czystości w narzeczeństwie? Bo przyznaję, że nie spotkałam się.

      Usuń
    5. http://www.szansaspotkania.pl/index.php/pl/portal-pl/17-artykul/242-o-bliskosci-cielesnej-w-czasie-chodzenia-ze-soba-i-narzeczenstwa-miedzy-czuloscia-i-zmyslowoscia
      -autorem nie jest wprawdzie ojciec Knotz, ale to, że tak powiem, "błogosławiony" przez niego portal;)
      Tego Waszego artykułu jeszcze nie czytałam bo mały dzisiaj dał mi popalić, ale również przeczytam:)

      Usuń
    6. Tak, dlatego od razu na dzień dobry zaznaczyłam, że ja patrzę nawet nie tyle z perspektywy mężatki, co z perspektywy długiego czekania (to jednak nie było aż tak dawno temu, żebym nie pamiętała:)), bo to w tym jest "problem".;) Przez pierwsze lata takie uogólnienia nie przeszkadzają, bo mają w sobie BARDZO dużo prawdy, ale z biegiem czasu trochę się jednak rozmywa. Nie dlatego, że argumenty do bani, tylko raczej dlatego, że takie długie czekanie jest, powiedziałabym, sytuacją niestandardową i nie do końca naturalną.:) Artykuł całkiem spoko, jak na te wszystkie, które kiedyś czytałam. :) Tylko z tymi fantazjami mi ręce opadły, bo miałam wrażenie, że właśnie wszystko się rozchodzi o to, czy chcesz o tym myśleć, czy nie chcesz. I podpiszę się pod Blueberry: "I warto też odróżnić fantazje czy myślenie przedmiotowe o drugiej osobie od radości jaką daje wspólne życie seksualne. "czy w Waszym przypadku, od radości, że już nie będzie trzeba czekać.;);) Bardzo bym chciała zobaczyć odganianie myśli o nocy poślubnej, żeby "nie fantazjować", kiedy będziesz kupować bieliznę, bo gwarantuję Ci, że myślenia o kotletach na stołach weselnych to tam nie będzie. :):)

      Jeden artykuł wkleiła Żona, tutaj mam następną z jego portalu:

      http://www.szansaspotkania.pl/index.php/pl/portal-pl/17-artykul/241-czystosc-przedmalzenska-szansa-szczescia-czy-zbyt-wymagajacy-ideal

      Głównie o.Knotz się zajmuje małżeństwami głównie, ale dla narzeczonych też się coś znajdzie (chociaż nie ogarniam nowej szaty graficznej)

      Usuń
    7. Ach, napisałam odpowiedź i mi ją wcięło:) No więc jeszcze raz:
      Przeczytałam ten artykuł, to o czym pisze ta z żebra o tych fantazjach to rzeczywiście hit, ale mam nadzieję, że kobieta dobrze myślała, tylko tak nieszczęśliwie to sformułowała;)
      ja się takich tekstów za naszego narzeczeństwa naczytałam mnóstwo i nie wiem już sama, czy one mi pomogły, czy jeszcze bardziej mnie pogrążyły...
      Teraz widzę, że to wszystko mała broszka w porównaniu do tego, co jest najważniejsze- czyli miłości Boga- ona jest początkiem wszystkiego, źródłem dobra, z niej wszystko wypływa. I mimo wszystko w tej sytuacji jest pewna mądrość w tym, co mówił Pius XII o tym zdrowym rozsądku i instynkcie- bo ktoś, kto trwa w bardzo bliskiej więzi z Chrystusem nie ma problemu z rozróżnianiem dobra i zła. Ta babeczka też o tym wspomniała- w ostatnim akapicie- i w sumie to jest najlepsze podsumowanie tych wszystkich dywagacji- i najlepsza droga do najpiękniejszej miłości- czystość przedmałżeńska jest tak naprawdę mniej ważna.

      Usuń
  4. Już nie dla mnie ten piękny zaranek, jak to moja babcia zwykła mówic, moje narzeczeństwo śmigło mi przed oczami jakby piorun strzelił, ale chyba mam dla Ciebie również ciekawy artykuł. Tylko chwilowo nie mogę znaleśc, o całowaniu. Moja koleżanka jest nim zachwycona, próbowała mi go wcisnąc do przeczytania dwa razy ale jakoś mi zeszło więc ja zdania o nim nie mam, ale ponoc w całowaniu chodzi o intencje. Tyle wiem. Jak znajdę to wyślę:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Odrobinę w temacie naszym okiem http://www.ku-rodzinie-szczesliwej.blogspot.com/2012/11/od-niewspozycia-jeszcze-nikt-nie-umar.html

    OdpowiedzUsuń
  6. i coś jeszcze

    http://www.ku-rodzinie-szczesliwej.blogspot.com/2011/09/5-jako-maz-i-zona.html

    OdpowiedzUsuń
  7. Mam podobne odczucia jak ta z żebra:), szczególnie dlatego, że należę do grupy, której autorka w pewien sposób odmawia prawdziwej miłości i szans na normalne małżeństwo (mieszkamy z Programistą razem, a do ślubu jeszcze kawałek).
    A przynajmniej ja to odbieram jak odmawianie ;)
    Jedno to pójście do łóżka z byle kim albo dlatego, żeby udowodnić chłopakowi, że się go kocha. A drugie podjąć tę decyzję z osobą, z którą się już trochę jest, z którą chce się budować przyszłość. Wszystko sprowadza się do szacunku dla siebie i drugiej osoby.
    Nie podoba mi się argument o tym, że w takiej relacji nie da się zbudować silnej więzi i przyjaźni. Przecież nie spędzamy całego dnia w łóżku. Decyzja o współżyciu nie była podjęta dlatego, żeby zabić czas czy nudę. Wynikła z naszej relacji, znajomości, rozmów i poznawania siebie. Oczywiście, były też hormony etc., ale nie lubię, kiedy ktoś traktuje ludzi mniej wstrzemięźliwych, jak króliki ;)
    I warto też odróżnić fantazje czy myślenie przedmiotowe o drugiej osobie od radości jaką daje wspólne życie seksualne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Blueberry, Ty jesteś ewangeliczką? Dobrze pamiętam? No wiem, że nie katoliczką na pewno:P, dlatego tak pytam, u Was nie ma w ogóle takiego nacisku na niemieszkanie razem bez ślubu?

      Usuń
    2. O, ja też jestem ciekawa, jak wygląda sprawa z sekem i mieszkaniem przed ślubem w innej wspólnocie.
      A tak zupełnie na marginesie dodam, że specjalnie pytałam Narzeczonego, czy rzeczywiście króliki tak często się bzykają, że to się już stało niemalże standarowym określeniem przy tego typu rozmowach. I okazuje się, że to bzdura. Jest taki związek wyrazowy mówiący o rozmnażaniu się jak króliki, bo rzeczywiście samice mogą urodzić nawet trzy mioty w ciągu roku, ale to nie ma nic wspólnego z częstym bzykaniem, tylko z szybkim powrotem do płodnosci po porodzie. Ciekawostka taka. ;D

      Usuń
    3. A mój śp. Królik gwałcił moją rękę/nogę przynajmniej 3 razy dziennie. Najlepsze jest to że to samica była :P

      Usuń
    4. Tak, jestem ewangeliczką (luteranką dokładniej).
      Co do seksu przedmałżeńskiego trzeba zaznaczyć jedną rzecz - kościoły protestanckie, przez brak ogólnoświatowego zwierzchnika, są dość niejednolite w swoich poglądach. Tak naprawdę, co kraj to może to funkcjonować inaczej np. w Skandynawii nie ma problemu z kobietami-pastorami czy homo-księdzem. W Polsce do pierwszej sytuacji dopiero się przygotowujemy, ale druga jest na razie trochę niewyobrażalna tj. żeby ksiądz otwarcie się przyznał, że jest gejem. Wynika to przede wszystkim z tego, jak funkcjonuje społeczeństwo i że np. w Polsce ogromny wpływ na moralność społeczeństwa ma KRK, wbrew pozorom także na inne chrześcijańskie wspólnoty.

      Drugą sprawą jest to, że bardzo ciężko znaleźć oficjalne stanowisko polskiego KEA w wielu kwestiach. Jest takie w kwestii in vitro, wiemy jak funkcjonują rozwody, ale np. o antykoncepcji trzeba się nieco opierać na niemieckim ;)

      Podobnie jest też ze sprawą seksu przedmałżeńskiego. Jasne jest, że jeśli ktoś, sorry za określenie, rucha na prawo i lewo, to jest to potępiane.
      Natomiast nie do końca jest jasna sprawa z parą, która razem żyje i planuje wspólną przyszłość. Wiele osób twierdzi, podobnie jak KRK, że jest to grzech. Natomiast inni, że "czystość małżeńska jest zalecana", ale z racji tego, że 1) U nas małżeństwo nie jest sakramentem, a błogosławieństwem dwójki ludzi, którzy chcą tworzyć swoją małą wspólnotę, 2) Nie ma listy grzechów (jest dekalog, Ewangelie itd., ale nie ma czegoś takiego utworzonego przez kościół) i każdy powinien postępować wg. swojego sumienia i pojmowania Bożych praw - to ciężko powiedzieć :p

      Chcąc się czegoś dowiedzieć o naszych zasadach muszę iść bezpośrednio do księdza, najlepiej do pięciu, bo zazwyczaj każdy przedstawi mi nieco inny pogląd ;)

      Usuń
  8. Ja sam doszedłem do wniosku, że pytanie o granicę kogokolwiek nie ma najmniejszego sensu. Co z tego, że będziemy zadawać to pytanie w konfesjonale, skoro od każdego księdza dostaniemy inną odpowiedź. Czy mamy więc przeprowadzić badania statystyczne, wybrać najczęstszą odpowiedź i ją potraktować jako wyrocznię? Spotkałem się z różnymi odpowiedziami, od takich, że każde podniecenie w kontaktach fizycznych jest grzechem cięzkim, do takich, gdzie kapłan tłumaczył, iż dopóki nie dochodzi do współżycia wszystko jest ok. Niestety problem dla młodych, chcącyć żyć zgodnie z nauką Kościoła, istnieje. Obieranie skrajnych postaw, jakie proponują nam niektóre katolickie artykuły, które można znaleźć w necie(brak wspólnych wyjazdów, ostrożne nienamiętne pocałunki, unikanie sytuacji sam na sam (WTF???)), to niestety, w większości przypadków, droga do poważnych problemów na tle seksualnym, także (a może głównie) później w małżeństwie. Demonizowanie seksualności, traktowanie młodych ludzi jako bezwolnych istot, które myślą tylko i wyłącznie o seksie, które nie potrafią zapanować nad własnym popędem to opinie bardzo krzywdzące, przynajmniej dla mnie. Nawet autorka tego tekstu, który przecież wydaje się bardzo liberalny, tego NIE unika.

    "Jakiś angelizm, poczucie posiadania absolutnej, wręcz nadludzkiej mocy nad swoją seksualnością, musi kierować narzeczonymi, którzy, pragnąc wstrzemiężliwości, ryzykują wspólne zamieszkanie pod namiotem czy we wspólnym mieszkaniu."

    Na własnym przykładzie mogę powiedzieć, że podczas pięciu lat spędzonych z moją dziewczyną, a obecnie narzeczoną, wcale nie czułem nadludzkiej, absolutnej mocy nad własną seksualnością, a wspólne wyjazdy, których było bez liku, wcale nie prowadziły do utraty czytości, nawet więcej, nie przypominam sobie sytuacji, abyśmy kiedykolwiek "stąpali po cienkim lodzie." Autorka tekstu niejako wchodzi w buty wszystkich narzeczonych i zdaje się wiedzieć lepiej od nich samych, jak wygląda u nich sytuacja z panowaniem nad seksualnością. Trochę to smutne.

    Ostatnio na forum religijnym spotkałem się z listem pewnej kobiety, która zapytała, czy prowokowanie męża (ubiorem, zachowaniem itp.) jest grzechem. Innym razem inna Pani poprosiła o radę,jak unikać pocałunków z mężem w czasie płodnym, bo to przecież grzech. Zastanawiam się, czy takie pytania nie biorą się właśnie z postaw propagowanych przez niektóre pisma katolickie dla młodzieży, niektóre portale, które wszystkie objawy czułości okazywane sobie przez narzeczonych traktują jako wielkie zło i ciężki grzech.

    Znalezenie "złotego środka" może mieć miejsce tylko podczas wspónych rozmów narzeczonych. Oni sami muszą dojść do wniosku, czy przyjemność podczas ich wspólnych zbliżeń jest według nich grzechem. Czy dotykanie np. piersi jest już przekroczeniem granicy, czy może samo całowanie "z języczkiem".

    Sorry za tak długi tekst :P Musiałem wyrzucić z siebie frustrację związaną z tą strefą, bo wiem, że inni narzeczeni lepiej mnie zrozumieją, niż wszechwiedzący redaktorzy "Miłujcie się".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W kwestii formalnej; to nie jest problem "złotego środka". Przeciwnie, to droga dla tych, którzy nie idą na kompromisy.

      Usuń
    2. Wow, jestem pod wrażeniem. Dzięki za niezwykle cenny komentarz! Pewnie, że rozumiemy, nieraz doświadczamy podobnej konsternacji i wspólnie dochodzimy do wniosku, że sami musimy sobie te granice ustawiać zgodnie ze zdrowym rozsądkiem i własnym sumieniem. Ale takie teksty, choć mogą razić "wchodzeniem z butami", moim zdaniem są potrzebne. Żeby złapać też jakiś inny punkt odniesienia, szczególnie ważny np. w przypadku osób, które mają zbyt wrażliwe sumienie lub wręcz przeciwnie - nieczułe, źle ukształtowane. Myślę, że dobrze jest wtedy nabrać takiego dystansu do siebie i swojej relacji narzeczeńskiej, i spojrzeć z innej perspektywy.
      Dzięki też za świadectwo Waszego czystego narzeczeństwa - naprawdę podnosi na duchu i uzbraja w optymizm. Pozdrawiamy! :)

      Usuń
    3. Niestety, w przypadku osób o wrażliwym sumieniu to tak nie działa:P Wiem co było u mnie. Jak czytałam takie teksty to się zaczynało jeszcze większe rozkminianie gdzie są te granice, i czy oby na pewno moje sumienie jest dobrze ukształtowane i czy to faktycznie są dobre granice, itd... Na zbyt wrażliwe sumienia jest tylko jedno lekarstwo- miłosierna miłość Boga.

      Usuń
    4. Oj nie, nie, zdecydowanie na zbyt wrażliwe sumienia to nie działa. Z tym nakręcaniem się, myśleniem, czy aby na pewno mam dobrze ukształtowane sumienie to ja się podpisuję. Ja to teraz jestem taka mądra, wcześniej niby rozsądek się odzywał (rady o nieprzebywaniu sam na sam i żadnych wyjazdach uznałam za uciekanie od problemu a problem całowania to w ogóle jakaś abstrakcja), ale rozkminy czy ja aby na pewno mam dobrze ukształtowane sumienie były.;) nie wiem co sprawiło, że w końcu popukałam się w głowę i oprzytomniałam. Mnie te mądrości w każdym razie na pewno nie pomagały. Dystansu to ja dopiero teraz nabrałam, patrząc z perspektywy czasu. Mogę się pod każdym słowem Anonima podpisać.

      Usuń
    5. Miałam na myśli raczej to, że dla osoby zbyt skrupulatnej taki artykuł może być pomocny w tym sensie, że pozwala spojrzeć na sprawę z innej strony, dostrzec perspektywę drugiej osoby - w jakiś tam sposób mniej lub bardziej kompetentnej w temacie. Chodziło mi o to, że takie doświadczenie innej perspektywy może pomóc właśnie w otwarciu się i nabraniu jakiegoś dystansu, żeby się tak nie zamykać tylko w swoich wyobrażeniach, założeniach i wątpliwościach. Ale skoro twierdzicie, że to tak nie działa, to ciekawe.

      Usuń
  9. Chętnie zapoznam się z proponowanym artykułem. Nigdy dość rzetelnych publikacji traktujących o sprawach delikatnej materii. To nie jest tak, że coś można zważyć, czy zmierzyć; te rzeczy jak wszystkie inne, leżą w gestii sumienia. Tam każdy z nas znajdzie odpowiedź. Pod warunkiem, że będzie miał dyspozycję - to kwestia otwarcia na Słowo Boże.

    OdpowiedzUsuń
  10. Pozwolę sobie wtrącić trzy groszę, wszak na tej samej drodze jestem od lat, drodze życia w czystości i wytrwania w niej. Też różne rzeczy słyszałam w konfesjonale. Ale jeśli żyje się z Bogiem, serce samo podpowiada, kiedy jest już za daleko. Kiedyś też próbowałam szukać granic. Tylko po co? Serce samo czuje i odpowiada wyrzutami sumienia. Jest najlepszym doradcą, pod warunkiem, że żyjemy blisko Boga. Tyle.

    OdpowiedzUsuń
  11. Wiesz, jeszcze mi inna smutna refleksja przyszła do głowy. Parę razy sama próbowałam, w rozmowach czy dyskusjach internetowych, powiedzieć, co ja myślę o granicach. I dowiadywałam się, także od katolików, że "przesadzam", "stwarzam problemy", i tak dalej.

    Więc tak sobie myślę, że księża, którzy też bywają zawaleni "lepiej wiedzącymi" wiernymi, mogą się wręcz obawiać mówić (i zakazywać!) wprost...

    M.

    OdpowiedzUsuń
  12. Zapoznałam się z proponowanym artykułem i muszę przyznać, że podoba mi się jego ogólny wydźwięk. W jednym miejscu poczułam mały zgrzyt, ale to w sumie drobiazg.

    OdpowiedzUsuń
  13. czy ktoś tu jeszcze zagląda moi mili?
    także trafiłam tu z powodu zastanawiania się 'nad granicą pieszczot".
    w ogóle to chyba dobrze, że ktoś o to pyta..
    znam kilku księży, każdy inna postawa.. jeden mówi, że pieszczoty, pocałunki, petting, to zło i koniec. Inny mówi, że warto się dobrze zastanowić nad tym,pomodlić, rozeznać w sobie, czy się to robi z popędu czy naprawdę wynika to z chęci bliskości, inny zaś pyta czy się załuje, ile się z kimś jest, czy to coś zmieniło między nami i życzy powodzenia..
    szkoda, że ludzi wrzuca się do wora. uważam, że jeśli szczerze się kogoś kocha, pieszczoty są normalne.. ale co mi tam, to tylko moje zdanie :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Ludzie, ale macie problemy. Ja się namiętnie caluje z przyjaciolka i nie uważam tego za grzech. Wręcz dziękuję Bogu, że mam taką bliską przyjaciółkę, bo życie stało się piękniejsze. Po pierwsze przy moim kaledztwie raczej nie znajde zony, wiec po co mam się umartwiać. Zreszta większość kosciolow ma schody tylko po to aby ksieza nie musieli patrzeć na osoby na wózkach. A spowiadać się z tego komu? Księżom, którzy modlą się za pieniądze i popierają pedofilię. Jako osoba wierząca, katolik modlący się za darmo i nie popierający pedofili, powiem Wam tak: Bądźcie dobrzy dla innych, a szybciej wejdziecie do nieba od większości biskupów. A jeśli dwójce ludzi pocałunki sprawiają radość, to gdzie tu grzech? Skoro nie jest grzechem jak ksiądz molestuje dzieci. Bo jakoś Watykan nie ukarał abp. za jego pedofilską wypowiedź, a jak ks. Lemański powiedział tylko, żeby nie prawa z religią to został suspendowany.

    OdpowiedzUsuń
  15. Teraz o granicach przyzwoitości w narzeczeństwie i innych problemach możesz przeczytać również na http://www.parafiazwiastowania.pl/narzeczeni/o-bliskosci-cielesnej-2
    - administrator strony Parafii Zwiastowania w Poznaniu, S.W.

    OdpowiedzUsuń

Jeśli chcesz, możesz skomentować to, o czym piszemy. Oczekujemy jednak podpisania się pod swoimi słowami, choćby pseudonimem. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...