Odliczamy!

piątek, 27 września 2013

W drogę!

No, i wyruszamy!

Jeszcze nigdy nie byliśmy w takiej sytuacji - całe dwa tygodnie razem, dzień w dzień (noce osobne :D). Ale nie to, że będziemy przez 14 dni patrzeć sobie czule w oczka i cieszyć się błogim odpoczynkiem. Jedziemy do pracy, do ciężkiej pracy. Z pewnością doświadczymy ogromnego zmęczenia, pewnie też bólu przeciążonych i nieprzyzwyczajonych do ponadprzeciętnego wysiłku mięśni (już się zaopatrzyliśmy w opokany, końskie maści i inne cuda wianki...), trudności związanych z przebywaniem w zupełnie obcym miejscu - miejscu, które charakteryzuje się specyficzną kulturą oraz językiem, którego kompletnie nie znamy*...

Jak sobie o tym wszystkim myślę, to jestem nieco przerażona. Ogólnie jestem typem domatora, który najchętniej nie przemieszczałby się dalej niż w promieniu 100 km, zawsze bardzo obawiam się nieznanego i zupełnie nie mam potrzeby eksplorowania różnych zakątków świata. Karol to zdobywca, bardziej lubi jeździć, zwiedzać, poznawać... I tak żeśmy się dobrali - ja będę się bać, On będzie mnie prowadził. Prawie tak jak w życiu. :)

Nic to. Ostatnie dopakowywanie - jeszcze w starym mieszkaniu. Gdy wrócimy, będę już w nowym, u Pani Babci. Jak to wszystko się zmienia, jak pędzi... Trudno w to wszystko uwierzyć.

Mam nadzieję, że to będzie owocny i dobry czas. Może trudny, ale ważny i potrzebny dla nas. No i próbuję wykrzesać z siebie choć odrobinę odkrywcy, ukrytego gdzieś na dnie serca. Ahoj przygodo! :)



*Od kilku tygodni Karol się ze mnie śmieje, że dumny jest z mojego francuskiego i pochwali się mną przed rodziną.
K.: No powiedz, co umiesz po francusku? :D
Ja: Dupą trę o tretuar! i Żarł pan żur?
K.: Hahahaha! :D A jeszcze było to trzecie...?
Ja: Madam se purkła... :D
Salwy śmiechu! A u nas w domu to były pierwszorzędne żarty przez całe dzieciństwo i już od dawna nikt się z tego nie śmiał... :) Kto by pomyślał, że teraz przyda mi się mój wysublimowany francuski... :D

środa, 25 września 2013

Przeprowadzka - edycja II

Gdyby mi ktoś powiedział tydzień temu, że teraz ja będę się przeprowadzać, skwitowałabym jak zwykle: puknij się w czoło - będzie ci wesoło... Gdzie? Jak? Niemożliwe...

A właśnie, że możliwe. Wczoraj poszłam jeszcze raz do Pani Babci (tej od gimnastyki), tym razem z Narzeczonym - zawsze to pewniej i raźniej. Chciałam, żeby zobaczył, jak będę teraz mieszkać i poznał Panią Babcię, bo może mi się tylko wydaje, że ona jest spoko. Chyba mi się nie wydaje. Narzeczony też stwierdził, że spoko. Ile ta kobieta przeszła w życiu, a z jakim spokojem i dystansem o tym mówiła, to mi się ledwo w głowie mieści. Jedno niepokojące stwierdzenie Narzeczonego:
- Może Cię zagadać na śmierć... :)
No cóż, jest ryzyko - jest zabawa. Umowa podpisana. Trzeba się pakować... Do nowego pokoju i na wyjazd. Albo na odwrót? Nie wiem, za co pierwsze się zabrać...

W każdym razie Bogu niech będą dzięki, że to wszystko tak sprawnie poszło. I Aniołowi Stróżowi, że mnie przez te małe zakręty tak bezpiecznie prowadzi.

PS. A jak jesteśmy przy zakrętach - kolejna nowa jakość zawitała w naszym związku! Gdy wracaliśmy ode mnie z domu rodzinnego w niedzielę, przyszło mi do głowy, by podczas jazdy wspólnie odmówić w samochodzie... dziesiątek różańca, albo Koronkę. Padło na różaniec, Koronka może następnym razem. Oczywiście ja prowadziłam modlitwę, a Narzeczony samochód. :) Bardzo ciekawe doświadczenie, na pewno cenniejsze niż słuchanie bez przerwy debilnego radia (prawda jest taka, że gdy się jedzie, dobrze odbierają na całej trasie tylko te debilne...). Polecamy! :)

poniedziałek, 23 września 2013

Z frontu poszukiwań

W jednym z pierwszych mieszkań, w którym oglądałam pokój do wynajęcia (co ważne, w całkiem przestronnym pokoju są dwa łóżka, ale Starsza Pani uparcie twierdzi, że jednoosobowy):

Ja: Chciałam zaznaczyć, że mam narzeczonego, który odwiedza mnie raz lub dwa razy w tygodniu. Nie hałasujemy, nie siedzimy po nocach, bo ja wcześnie rano wstaję, ale może się zdarzyć, że zostanie u mnie na noc. Czy będzie to pani przeszkadzało?
Starsza Pani: No wiesz co! Kawalerów mi będziesz sprowadzać?! Trzeba mieć jakieś zasady...!
Ja: Nie kawalerów, tylko jednego kawalera. Narzeczonego. Uważa pani, że odwiedziny u narzeczonej raz w tygodniu na kilka godzin są wbrew jakimś zasadom? To jest za często?
Starsza Pani:  No w sumie, jak zaręczeni jesteście... Miłość nie zna granic...
Ja: ??
Starsza Pani: Ale jakby miał zostać na noc, to musiałby zapłacić.
Ja: Rozumiem. Czyli ogólnie nie bardzo to pani pasuje...
Starsza Pani: To już lepiej jakbyście sobie tu razem zamieszkali! Miejsca jest dość, pomieścimy się! Po 300 zł za osobę - ty będziesz mieć taniej, a dla mnie większy zysk!
Ja: ...??

Przyprowadzenie Narzeczonego raz czy dwa w tygodniu na wieczór - święte oburzenie i brak zasad. Ale zamieszkać razem u Starszej Pani - co to za problem? Liczy się kasa.
Nie moja bajka.
:)

sobota, 21 września 2013

Bezdomna Narzeczona

Czy ja ostatnio pisałam, że to już może ostatnia przeprowadzka przed naszym pierwszym wspólnym mieszkaniem? Żartowałam.

Do końca tygodnia mam opuścić mój pokój. A w sobotę wyjeżdżamy...

Jacieszpierdziele. To tak krótko mówiąc.
Jest mi bardzo trudno z tym wszystkim. Staram się jednak traktować tę sytuację jako szansę, a nie jak porażkę. I dziękuję Bogu, że jesteśmy w tym doświadczeniu razem, że mam na kogo liczyć...

No nic, trzeba spiąć pośladki i dać radę. Z Bogiem.

piątek, 20 września 2013

A po co tytuł... :)

Otwierają się drzwi, wita mnie radosny okrzyk i wtulenie Zośki, obok niej mama z Maleństwem na rękach i... totalnie zdezorientowany Tunio, ze wzrokiem tak przerażonym jakby co najmniej zobaczył ducha... Cofnął się, patrzy mi prosto w oczy, przygląda się, jak Zośka mnie obskakuje... Nagle na jego twarzy (takiej już dużej! rany, jak on urósł przez te wakacje...!) pojawia się delikatny, niepewny uśmiech. Oprzytomniał:
- To psecies moja kochana Ada!
Przytulańcom, uściskom, całusom nie było końca. Jemu nie zamykała się buzia od czułych wyznań (np. moja kochaniutka, dobze ze psysłaś, tenskniłem...), a mnie z wrażenia. Poza naszymi narzeczeńskimi randkami dawno, daaawno już nie usłyszałam tylu miłych i czułych słów pod swoim adresem i to jeszcze z ust mężczyzny, który w dodatku mnie wycałował i wyściskał z każdej strony... :) Niesamowite uczucie, być kimś tak ważnym dla obcego dziecka...

***

Fajnie, "chlapnął" nam się wspólny wolny weekend. Jedziemy do moich rodziców, bo trzeba zabrać jeszcze wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy na wyjazd. Przy okazji odwiedzimy też znajomych, no i mam nadzieję przede wszystkim trochę odpoczniemy i skumulujemy siły na nadchodzący dosyć trudny czas. 

Ja: To jak, pojedziemy w niedzielę do sanktuarium?
K.: Możemy pojechać.
Ja: Ooo, to może dam cynk Paulinie, żeby też wtedy przyszli to się spotkamy! Ja chcę pogłaskać ich potomka! (Paulina jest w ciąży)
K.: Hm, a ja też będę mógł...? :D
Ja: Yyy... No nie wiem, jakbyś baaardzo chciał... Ale nie spodziewałam się, że w ogóle byś chciał...
K.: A ja się nie spodziewałem, że w ogóle bym mógł...! :D
:)
No właśnie, nie mógłby i koniec kropka. Będzie mi głaskał brzuchy moich koleżanek, na pewno... :D

środa, 18 września 2013

Bo ty się za dużo martwisz...

... Ado Karolowa, naprawdę. Odpuść sobie. Co ci to da, że się będziesz tym wszystkim tak przejmować? - szepcze mi do ucha Anioł Stróż. I ma rację, zdecydowanie.

Bo na pewne rzeczy zupełnie nie mam wpływu, a w tych, w których mogę coś zdziałać, dobry Bóg z pewnością pobłogosławi, żebym mogła się ze wszystkim ogarnąć. I tak:

Ada się zamartwia, że wyjazd się przesunął i nie będzie jej na uczelni aż przez pierwsze dwa tygodnie... Zajęcia to nic, ale praktyki...? Tego się nie da w żaden sposób odrobić. Więc modli się Ada i oddaje tę sprawę Panu, a potem idzie na uczelnię, żeby pogadać z opiekunem roku.
[O]piekun roku: (ze świętym oburzeniem) No, ja nie wiem, jak pani sobie to wyobraża - tak po prostu wyjechać?! Proszę panią, zajęcia to nic! Ale praktyki! Co pani zamierza zrobić z praktykami? Tego się nie da tak po prostu odrobić...!
Jakbym tego nie wiedziała... Tłumaczę tej kobiecie, że nie mam wpływu na datę tego wyjazdu, a już się zobowiązałam, ale się przesunęło i może jednak jest jakieś wyjście... Kajam się przed nią, jakbym była winna całemu złu tego świata, a ona mi prycha i wzdycha, jakbym była rozkapryszoną małolatą. Nagle... sprawdza coś w tych swoich papierach. W komputerze, w harmonogramie, jeszcze raz w komputerze...
[O]: Ale wie pani co... Bo tutaj mam taką informację... Ale to przecież niemożliwe... Że jedna z grup WYJĄTKOWO rozpoczyna praktyki dopiero 17. października... Chwileczkę, ja zadzwonię i sprawdzę.
*Ada w myślach: Ja pierdziu! Ale by było! Niezły jesteś Panie Boże, taki numer... Nigdy się to nie zdarzało, a tu WYJĄTKOWO mogłabym zapisać się akurat do tej grupy, która zaczyna później...*
[O]: (łagodnie i potulnie) No widzi pani, jakieś dziwne zrządzenie losu... Rzeczywiście, jedna z grup zaczyna praktyki z dwutygodniowym opóźnieniem, więc mogłaby pani po prostu dołączyć do tej grupy...

Hmm, tak po prostu mogłabym... Łał. Braffka dla Ducha Świętego! :)

A tak w ogóle, to nie wiem, czy ktoś to jeszcze pamięta, jak ze dwa miesiące temu pisałam, że straciłam przytomność bez wyraźnego powodu. Ja pamiętam aż za dobrze, bo od tego czasu tułam się po lekarzach. Mam za co dziękować, bo przynajmniej trafiam na profesjonalnych lekarzy, którzy się naprawdę przejęli sprawą, a nie bagatelizują i nie wykręcają się zwrotami typu: "młoda jesteś, nic ci nie będzie". Wolałabym, żeby mi rzeczywiście nic nie było, ale sprawdzić trzeba. W związku z tym część badań za mną, a na część (w zasadzie tę decydującą) przyjdzie mi poczekać. Trochę. Do... grudnia - na jedno, a na następne pewnie dopiero w nowym roku... I Ada się zamartwia, że...xbndhmsmdkormdstrwjekbacvzupodldkfjcnsrejlsts...

Yyy to znaczy już się NIE martwi, tylko z ufnością oddaje Bogu.

I czeka na Narzeczonego, bo się stęskniła jak zawsze.
A jutro zobaczy i przywita się z 5-tygodniowym Maleństwem, którym chyba będzie się opiekować i srakę ma z tego powodu, bo takiej kruszynki to w życiu na rękach nie miała. Ale da radę przecież. A przy okazji zaspokoi trochę szalejącego instynktu macierzyńskiego...
:)

poniedziałek, 16 września 2013

Przeprowadzka i krzyżyk na czole

Po pełnym rozżalenia dwudziestym piątym dniu cyklu, na szczęście dwudziesty szósty nie okazał się być takim złym, jak by się można było spodziewać. Wręcz przeciwnie - wspólnie spędzona niedziela przyniosła dużo ukojenia, spokoju i radości.

Narzeczony już przeprowadzony, po wczorajszym wspólnym rozpakowywaniu większości pudeł, zostały Mu już tylko drobniejsze rzeczy do ogarnięcia. Strasznie jestem sentymentalna, bo gdy tak pomagałam Karolowi z tymi pudłami i układaniem w szafkach Jego (już nie tak skromnego) dobytku, wciąż myślałam o tym, że być może następna przeprowadzka będzie już nasza wspólna - do naszego pierwszego wspólnego mieszkania! To tylko 20 miesięcy (dzisiaj dokładnie!), więc przez ten czas nie powinno się już zdarzyć nic takiego, co by mnie lub Karola zmusiło do kolejnej zmiany miejsca zamieszkania. Ale z drugiej strony - to też AŻ ponad 1,5 roku, więc kto wie, jak nam się życie potoczy... Nie przeszkadzało mi to jednak w rozkosznym snuciu wyobrażeń o mozolnym, ale jakże ekscytującym wiciu naszego przyszłego gniazdka. :)

A, no i wzięliśmy sobie do serca pomysł, by na pożegnanie robić sobie krzyżyk na czole. W sumie to ciekawe, bo przez całe popołudnie to ja o tym pamiętałam, a jak przyszło co do czego, gdy mieliśmy się już pożegnać, to Narzeczony jako pierwszy czule pobłogosławił mnie na czas rozłąki. Oczywiście odwzajemniłam ten piękny i wymowny znak. I bardzo się ucieszyłam, że w tym tygodniu będę mogła go uczynić częściej, bo będziemy się częściej widzieć, a potem... Przez dwa tygodnie będziemy się widzieć CODZIENNIE. Co-dzien-nie! Niesamowite. Chyba aż tak długiego wspólnego wyjazdu to jeszcze nie mieliśmy. Na pewno będzie to niezwykłe i cenne doświadczenie w naszej relacji. Takie ciekawe preludium przed drugą rocznicą... ;)

A skoro już o tym mowa...

Ja: Wiesz, że dzisiaj mija dokładnie 23 miesiące, odkąd się poznaliśmy?
K.: Wiem, wiem! Jak to dobrze, że to był piętnasty, to łatwo zapamiętać. :)
Ja: A jakby to był inny dzień, to byłoby trudno zapamiętać?
K.: No... Na przykład szesnasty - to dzień naszych zaręczyn i łatwo to zapamiętać tylko dlatego, że jest dzień po piętnastym.
Ja: ?? :D
K.: Albo czternasty... Hmm, nie - w sumie czternasty też byłoby łatwo, bo to dzień PRZED piętnastym.
Ja: Mhmm... :)
K.: To... trzynasty! A nie, trzynasty to "pechowy", więc też byłoby łatwo zapamiętać... :D
Ja: Aha... :)
K.: O! Siedemnasty! TO byłoby straaasznie trudne do zapamiętania!
Ja: Niby dlaczego?
K.: No, po prostu trudno. Dzięki Bogu, żeśmy się spotkali PIĘTNASTEGO! :D

Spoko. :D
Chyba nieważne w jaki dzień, ale dzięki Bogu, żeśmy się w ogóle spotkali! Szkoda byłoby takie porządne geny zmarnować. :)

sobota, 14 września 2013

Dzień bez rozmowy

Rzadko się tak zdarza. Baaardzo rzadko. Chyba można byłoby policzyć na palcach jednej ręki. Ale się zdarza.

Bo praca, bo warsztaty, bo przeprowadzka, bo sobotni dyżur, bo pacjent... A ja po całym dniu miałam tyyyle do opowiedzenia...  O ludziach, o historiach, o pizzy z zupełnie obcą osobą, o ćwiczeniach, o wrażeniach, o czyjejś nieuczesanej fryzurze i rześkim wieczornym spacerze. I jeszcze o kolejnym śnie z serii ślubnych, który mnie męczył w nocy... I...

Jedynymi słuchaczami są grochy na policzkach. Wiem, rozumiem, że czasem tak bywa, że nie można, że to nic takiego, ale... czemu właśnie dziś? Dlaczego akurat w cholernym dwudziestym piątym dniu cyklu? Z pewnością w dziesiątym albo czternastym byłoby to zdecydowanie łatwiejsze do przełknięcia. Tak, tak, zdecydowanie. 

Idź spać. No to idę. Akurat...

czwartek, 12 września 2013

Modlitwa złych skojarzeń

Narzeczony poczynił wczoraj ciekawe spostrzeżenie.

Zwykle modlimy się wspólnie na sam koniec naszych randek, zazwyczaj późnym wieczorem, gdy już mamy się pożegnać. Robimy tak już od przeszło roku, jakoś tak się utarło i został nam taki zwyczaj. Nawet sobie cenię, że jest to taka stała "klamra" zamykająca nasze spotkania.

Wczoraj, jak zwykle z bólem serca wskazuję na zegarek, poganiając Narzeczonego:
- No, modlimy się i niestety, musisz jechać. Ja muszę jutro wstać o tej nieszczęsnej 5:20...
- Wiem, wiem... Już... Ale... Może byśmy zmienili tę modlitwę na końcu, co?
- Dlaczego?
- No, bo się tak źle kojarzy, że zaraz będziemy musieli się rozstać... A modlitwa nie powinna się źle kojarzyć.
- Hm, coś w tym jest. Ale w takim razie kiedy mielibyśmy się modlić?
- No, na przykład na początku naszych spotkań.
- Taa, już to widzę, kiedy ja taka stęskniona chcę Ci wszystko jak najszybciej opowiedzieć i wtulić się, bo już się Ciebie nie mogłam doczekać, a tu buziak na przywitanie i W imię Ojca i Syna... No chyba nie bardzo... :D
- To w środku jakoś może...?

Może. Musimy przemyśleć. Jakoś tego nie widzę - między "Wiadomościami" a rundką w Mortal Kombat... :) Ale z drugiej strony, rzeczywiście jakoś tak się źle kojarzą te "pożegnalne" modlitwy... 

Za to wczoraj, mimo że jednak na pożegnanie, to modlitwa była fajna. Cały wieczór żaliłam się Karolowi, że tak mnie znowu męczy instynkt macierzyński, a tu ciągle ktoś obok w ciąży. A to jedna koleżanka, a to druga, a to pracodawczyni, a jak one wszystkie po kolei urodziły, to teraz następne dwie, a trzecia w kolejce... Chyba szału dostanę. Przytulił, pogłaskał, pocieszył: Spokojnie, i na nas przyjdzie czas. Wieczorem, gdy już się modliliśmy, proponuję:
- Wybierz tajemnicę.
Na co Karol:
- To może... tajemnica druga radosna... nawiedzenie św. Elżbiety.
- No dzięki. Na moje szalejące instynkty w sam raz tajemnica, w której spotykają się dwie ciężarne kobiety...
:)

wtorek, 10 września 2013

Ile wolno w narzeczeństwie?

Już od jakiegoś czasu chodziło mi po głowie, by coś o tym napisać, bo to często temat "na topie" w narzeczeństwie - jeśli oczywiście dąży się do zachowania czystości przedmałżeńskiej. Nie poczuwam się jednak absolutnie do roli eksperta ani sędziego w tej kwestii. Nie jestem żadnym autorytetem. Nie mam zamiaru wskazywać: to wolno, a tego nie wolno, bo coś tam... Nie będę nawet próbować sobie wmawiać, że moje zdanie ma jakiekolwiek znaczenie w odwiecznym sporze pt. "Czy w końcu można się całować namiętnie i dlaczego nie?". Nie bardzo potrafię się też podzielić tym, jak my to przeżywamy i jakich granic pilnujemy - dlaczego mielibyśmy odzierać z tajemnicy tak intymny wymiar naszej relacji? Więc, kurczę, nie za bardzo mam coś konkretnego do powiedzenia...

Co ciekawe, zawsze mnie to irytowało u innych. Widzę gdzieś tekst o zachęcającym tytule czy nagłówku o czystości przedmałżeńskiej, z zainteresowaniem zaczynam czytać, oczekując, że wreszcie będzie jasno i wprost napisane: "to wolno, tego nie wolno" i... znów to samo. Temat potraktowany od każdej strony: teologicznie, psychologicznie, historycznie, społecznie i cholera wie jak jeszcze, ale konkretów: brak. Dalej nic nie wiadomo, trzeba szukać po omacku. Bo tak się utarło, że księdzu nie wypada o takich rzeczach mówić, a świeccy zwykle się krępują. A młodzi wciąż są zdezorientowani.

Ale dzisiaj mój niedosyt został zaspokojony. Zupełnie przez przypadek natknęłam się w Internecie na bardzo dobry artykuł pt. Granice przyzwoitości w narzeczeństwie. Tytuł jak zwykle zachęcający, ale... pierwszy raz mogę zupełnie szczerze powiedzieć: tekst jest rewelacyjny. Długi, ale naprawdę przystępny dla młodych ludzi. Rzeczowy, konkretny i bardzo wartościowy.

I mimo że autorka nie do końca mówi wprost: "to wolno, a tego nie", warto przeczytać. Bo od podstaw wyjaśnia, DLACZEGO pewne rzeczy warto/należy/trzeba sobie odpuścić, a inne są OK. Po tak wnikliwym i rzetelnym prześledzeniu własnych motywacji i pragnień, jakie proponuje autorka, każdy będzie sobie sam potrafił odpowiedzieć na pytanie: Gdzie są granice?... Nie wiem, czy to przekona nieprzekonanych, ale chwilowo zdezorientowanym z pewnością może pomóc odzyskać równowagę, nabrać pewności i odwagi w kroczeniu tą niespecjalnie popularną drogą.

My skorzystaliśmy. Wy też skorzystajcie.
Część 1
Część 2


poniedziałek, 9 września 2013

Bo trzeba mówić wprost

Chwila niedzielnego popołudniowego leniuchowania. Narzeczony leży obok mnie, z głową opartą na mojej ręce. Długo leży...
Ja: Wiesz, ręka mnie już boli...
K.: Mhm... To współczuję... :)
Ja: Aha. :)
po chwili
Ja: Ale naprawdę mnie boli i ścierpła już...
K.: (głaszcze mnie po głowie) Biedna. Daj, pogłaszczę Cię, żeby Ci było raźniej... :)
I leży dalej...

Bo do mężczyzny trzeba mówić wprost. :)

***

A tak poza tym to się zmienia... Otoczenie się zmienia, bo liście lecą z drzew i poranki są tak przeraźliwie zimne... Zmienia się miejsce zamieszkania Narzeczonego... Zmieniają się pomysły na spędzanie wspólnego wolnego czasu, żeby uniknąć niepotrzebnych frustracji... Zmieniają się plany na bliższą i dalszą przyszłość... I my się zmieniamy - czas robi swoje. To już nie jest ten sam Karol i już nie ta sama Ada, co jeszcze jakiś czas temu... Życie się zmienia. Adzie się nie chce dokończyć studiów, ale skończy. Karolowi się nie chce przedsiębrać, ale przedsiębrze (przedsięweźmie?). Kryzys się kończy (podobno), Pupa wygrywa z Kawą (zadziwiająca gra słów), a papież dzwoni do zwykłych ludzi. Niby nic, a może wielkie rzeczy się dzieją?

Tylko Bóg się nie zmienia. Wciąż ten sam. Kochający. Czeka...

sobota, 7 września 2013

1/4 Biblii

Dzisiaj skończyłam Drugą Księgę Królewską i doszłam do wniosku, że jestem mniej więcej w 1/4 Pisma Świętego. Gdyby policzyć to typowo matematycznie, to nie do końca tak jest, bo jedna czwarta z 73 ksiąg to (mniej więcej) 18 ksiąg. Ja zaś przeczytałam dopiero dwanaście. Ale trzeba wziąć pod uwagę, że niektóre księgi Pisma Świętego są bardzo krótkie, zaledwie kilkustronicowe, więc nijak się to ma do rzeczywistej objętości przeczytanych treści. Poza tym najbardziej do mnie przemawia zakładka, którą zaznaczam, dokąd już przeczytałam, a która wyraźnie wskazuje, że mniej więcej 1/4 Biblii za mną. I tego się trzymam. :)


To moje czytanie Pisma Św. nieco się zmieniło przez ostatnie tygodnie. Już nie jest tak miarowo i systematycznie. Coraz częściej zdarza się, że 2-3 dni pod rząd zapominam, albo świadomie odpuszczam sobie czytanie kolejnych dwóch rozdziałów - zwykle przez zmęczenie, albo po prostu z lenistwa. Później jednak nadrabiam i czytam nawet 6-7 rozdziałów jednego dnia. Na jakiś czas udaje mi się utrzymać regularne tempo, a potem znowu przestój, nadrabianie i tak dalej... Mimo wszystko nie narzekam. Niektóre fragmenty są trudne do "przebrnięcia", czasem niezrozumiałe, albo wręcz wydaje mi się, że niepotrzebne. Próbuję wtedy sięgać dalej, po wyjaśnienia i odniesienia w innych miejscach. Nieraz to wystarcza i chociaż w części próbuję dany fragment zrozumieć. A czasem i tak kompletnie nie czaję, o co chodzi, i po prostu zostawiam to i czytam dalej.

Najciekawsze i najbardziej zachwycające w tym moim czytaniu jest to, że w końcu widzę cały kontekst biblijnych tekstów czytanych podczas Liturgii Słowa. Nieraz doznaję takiego olśnienia, że wszystko zaczyna mi się powoli w głowie układać w logiczną całość. Ostatnio na przykład: A to wteeedy żył Eliasz...! I takie rzeczy robił... A to już rozuuumieeeem... :) Dzięki temu zupełnie inaczej podchodzę do czytań w kościele. Uważniej się wsłuchuję i próbuję pokojarzyć, kiedy coś się wydarzyło, co było wcześniej i co będzie później oraz jakie to miało znaczenie w całej historii zbawienia. To naprawdę wiele daje. Mam wrażenie, że zaczynam jakiś nowy rozdział w swoim życiu duchowym.

Mimo to miewam czasem momenty zwątpienia, żeby sobie może jednak odpuścić to czytanie, bo chyba nie dam rady przeczytać caaałej Biblii do ślubu. Zwłaszcza jak coraz częściej będą mi się zdarzały takie "przestoje" i  "nadrabianie" stanie się coraz bardziej uciążliwe. Ale po chwili tłumaczę sobie, że nawet jeśli "nie zdążę" (głupio to brzmi... :D), to co? Przecież mogę dokończyć po ślubie. A potem pewnie i tak znowu zacznę, ale inaczej. Może tym razem innym systemem? I tak będę czytać Pismo Święte, więc co to za różnica? Głupota w ogóle z takimi myślami i wstyd byłoby ulec zniechęceniu z tak durnego powodu.

A tymczasem dociera do mnie, że równocześnie z 1/4 Biblii jesteśmy w (mniej więcej) 1/4 naszego narzeczeństwa. Więc chyba mimo wszystko trzymam tempo i jest dobrze. :) Zatem powoli do przodu.

piątek, 6 września 2013

Modlitwa na przedślubne obawy

Próbuję sobie przypomnieć, kiedy natknęłam się na tę stronę w Internecie... Miesiąc temu? Nieee, przecież miesiąc temu to był początek sierpnia. Wcześniej... Rany, ostatnio czas tak szybko płynie, że zaczynam się gubić. No, nie wiem. Może dwa miesiące temu? Albo trzy? Nie pamiętam, kiedy dokładnie. Ale gdy zupełnie przypadkiem znalazłam stronę, a na niej zakładkę z Modlitwą za przyszłego męża, wiedziałam, że będzie mi ona odtąd towarzyszyć w naszych narzeczeńskich poczynaniach. Zaczęłam się nią codziennie modlić. Za mojego przyszłego męża. Męża... Wow, jak to brzmi...! Karol będzie moim MĘŻEM...! Spoko, jeszcze nie dowierzam... :)

Bardzo spodobała mi się ta modlitwa. Nie jest może jakoś finezyjnie ułożona, ale moim zdaniem jest rewelacyjna z jednego, głównego powodu: poszczególne wezwania i prośby są wyrazem w zasadzie wszystkich moich najważniejszych obaw, niepewności, a zarazem pragnień co do osoby mojego przyszłego Męża. Boję się, żeby nic złego Mu się nie stało. Chciałabym, żeby jako głowa naszej rodziny był w pełni dojrzałym, mądrym i kochającym mężczyzną. Martwię się nieraz, czy podołamy różnym trudnościom, jakie nas w życiu spotkają. Czy będzie potrafił z mocą stać na czele naszej rodziny...? Czy na pewno będzie dobrym ojcem - opiekuńczym i odważnym zarazem...? Obawiam się, żeby nie złapał się w pułapkę "nowoczesnej" męskości - zdobywania coraz więcej i więcej i szukania szczęścia poza domem. Bardzo chciałabym czuć się przy Nim bezpiecznie, pewnie. Żebym nie musiała się martwić, czy ukradkiem nie zapija problemów, albo nie szuka pocieszenia w kłopotach u innej kobiety. Po prostu całym sercem pragnę, żeby dobry Bóg Mu błogosławił, wspierał i uzdalniał Go do bycia dobrym mężem. Dlatego modlę się każdego dnia:

Boże Ojcze! Postawiłeś na mej drodze mężczyznę, któremu oddałam moje serce i z którym chcę na zawsze związać mój los. 
Czuwaj nad moim Ukochanym. Broń go od niebezpieczeństw. 
Spraw, aby w Tobie osiągnął swoją życiową dojrzałość.
Uczyń go prawym, mądrym i dobrym.
Daj mu mężne serce, żeby się nie obawiał trudności, lecz przełamywał je w imię Twoje.
Daj mu siłę, aby potrafił władać sobą i domem, którego będzie głową.
Uformuj w nim postawę ojcowską, żeby znalazł szczęście w obdarowywaniu swoich najbliższych,
żeby nie szukał siebie, ale opiekował się tymi, których mu powierzysz.
Uczyń go narzędziem Twojej Opatrzności.
Niech tak jak Ty opiekuje się słabymi i bezbronnymi.
Niech odważnie stanie w obronie każdego poczętego życia.
Niech mnie i nasze dzieci prowadzi do Ciebie.
Święty Józefie, Patronie mężczyzn!
Broń mego Umiłowanego od pokus fałszywej męskości.
Naucz go opanowywać zmysłowość i podporządkować własne ciało służbie prawdziwej miłości.
Naucz go kochać miłością czerpaną od Ciebie.
Chroń go od alkoholizmu. 

Spraw, bym się mogła bezpiecznie oprzeć na tym, któremu powierzam mój los.
Naucz go obowiązkowości i troski o zakładany dom.
Niech tak jak Ty będzie jego opiekunem.
Niech będzie mu ze mną dobrze.
Spraw, aby mi był wierny, żeby potrafił się oprzeć pokusie zdrady i dotrzymał swoich przyrzeczeń.
Bądź mu pomocą i wspieraj go w każdej potrzebie. Amen. 


Na wspomnianej stronie jest też oczywiście podobna modlitwa za przyszłą żonę, swoją drogą też bardzo trafna. Panowie mogą sobie kliknąć i podpatrzeć, jeśli potrzebują gotowej modlitwy za swoje narzeczone. :)

***

A tak zupełnie poza tematem dodam, że co jakiś czas powracają sny o naszym ślubie... Pisałam o tym kiedyś tutaj. Schemat zawsze ten sam: ślub w ciągu kilku dni, a ja o niczym nie wiem i dziwię się, czemu to już, okropna sukienka, paskudne obrączki (czasem w ogóle nie przypominają obrączek) i ogólnie ja nie mam na nic wpływu - wszystko jest już zaplanowane, wybrane i zorganizowane przez kogoś innego. Ja mam tylko przyjść i "uczestniczyć". Zawsze w tych snach towarzyszy mi frustracja, że nie chcę, żeby to tak wyglądało, a jednocześnie próbuję przez łzy cieszyć się, bo przecież najważniejszy jest sakrament! 

Dzisiejszy sen był podobny, ale jego zakończenie było dosyć zaskakujące, aż się trochę przestraszyłam... W tym śnie dowiaduję przed południem, że ślub jest tego samego dnia o 12:00. Wściekam się, że przecież miało być o 15:00... Jestem w ogóle nieprzygotowana, ale ktoś wciska mnie w suknię (oczywiście okropną, białą, ale brudną...) i pokazuje "obrączki" (jakieś dziwne pierścienie z ogromnymi diamentami). Widzę, jak goście zbierają się przy kościele. Wszyscy oczekują już na mnie, ogromne napięcie, bo jeszcze nie jestem uczesana, a tu już 11:40... I nagle... uciekam. Wsiadam w pierwszy lepszy samochód i jadę przed siebie. Do mojej rodzinnej miejscowości. Tam siadam w ustronnym miejscu nad potokiem... Żeby nikt mnie nie znalazł. I z jednej strony żal mi Karola, że tam na mnie czeka, a z drugiej - triumfuję, bo w końcu postawiłam na swoim i nie dałam się wcisnąć w te zupełnie niezależne ode mnie ramy, jak w każdym dotychczasowym śnie...

Mówiłam, że Freud miałby przy moich snach niezłe pole do popisu...

czwartek, 5 września 2013

Poszukiwania wodzireja - ahoj przygodo!

Wybraliśmy już lokal na przyjęcie weselne - ten, który jako pierwszy nas oczarował. Mimo że wszystko staraliśmy się dokładnie sprawdzić, i tak jest nutka niepewności, czy to na pewno dobra decyzja. Ale uznaliśmy, że w przedziale cenowym, który sobie wyznaczyliśmy, nie znajdziemy niczego lepszego w tak sensownych warunkach. Chcieliśmy podpisać umowę jeszcze przed wyjazdem, ale raczej to nie wyjdzie. Postaramy się chociaż zarezerwować na 100% termin, a formalności dopełnimy po powrocie, już w październiku. Kiedy będziemy mieć już podpisaną umowę w ręku, wstawimy sobie wreszcie suwaczek, żeby nam odliczał dni... :)

W tak zwanym międzyczasie postanowiliśmy zacząć rozglądać się za odpowiednim wodzirejem. Na szczęście wodzireje nie mają tak napiętych grafików jak niektóre zespoły muzyczne, żeby trzeba było rezerwować termin 2 lata wcześniej, więc nie spieszy nam się tak bardzo, jest sporo czasu. Ale rozmawialiśmy też z takim wodzirejem, który już ma rezerwacje na maj 2015. Więc mimo wszystko chyba nie ma co też za długo zwlekać z tą decyzją. 

Okazuje się, że poszukiwanie wodzireja na wesele może być ciekawą przygodą. Pierwszy zabawny epizod tej przygody za nami. Ale po kolei. Miałam ostatnio troszkę wolnego czasu, więc zaczęłam poszukiwania w Internecie. Przejrzałam wiele stron i wybrałam kilka ofert, które mi się spodobały i które - jak mi się wydawało - wstępnie odpowiadałyby naszym oczekiwaniom. (Narzeczony nie mógł osobiście zaangażować się w takie poszukiwania, bo Jego komputer nadal jest w naprawie...). Wczoraj Karol przyjechał do mnie, pokazałam Mu, co znalazłam i uznaliśmy, że trzeba do każdego z tych wodzirejów zadzwonić i dopytać o szczegóły. Na jednej ze stron internetowych oprócz numeru telefonu był podany login na skype. Zdziwiliśmy się, ale sprawdzamy - użytkownik dostępny. Więc po co niepotrzebnie tracić kasę, jak można pogadać za darmo? Dzwonimy na skype!

O rany... Żałujemy, że tego nie nagraliśmy...! Ale skąd mogliśmy wiedzieć...
DJ-Wodzirej odebrał, stwierdził, że możemy pogadać, przegnał dzieci z pokoju i zapytał, czy my chcemy go pytać, czy to on ma nam opowiedzieć o swojej ofercie. Ja zaproponowałam, żeby przedstawił, co ma do powiedzenia, a później ewentualnie dopytamy o to, co nas interesuje. Karol później stwierdził, że to była łaska Boska, że ja pozwoliłam jemu najpierw gadać, bo gdyby tylko odpowiadał na nasze pytania, to może wypadłby zupełnie inaczej i jeszcze byśmy się nabrali i tracili jeszcze później czas na niego... :) Może co ciekawsze momenty tej rozmowy po prostu przytoczę (na ile pamiętam, bo z każdą minutą byłam coraz bardziej zszokowana i już średnio rejestrowałam...).

[W]odzirej: No to powiem wam, jak to u mnie wygląda. O której planujecie ślub?
[M]y: Około 15:00.
[W]: Kościelny czy cywilny?
[M]: Kościelny...
[W]: No, to o tej godzinie ja już jestem na sali, rozkładam sobie sprzęty i ustalam wszystko z obsługą - co kiedy ma być. Wy macie tylko powiedzieć sobie "tak", przyjąć życzenia, przyjechać na salę i już was nic nie obchodzi - wszystkim się zajmuję ja. Najpierw robimy przywitanie chlebem i solą, "Sto lat", toast i tłuczenie kieliszków, później obiad. Po obiedzie pierwszy taniec - możecie sobie wybrać, czy tańczycie cały taniec, czy tylko minutę-półtorej, a potem ja aranżuję, żeby się goście włączyli. No i później pierwszy blok muzyczny - 6-8 piosenek, zaproszenie "na jednego" i przerwa. W przerwie oczywiście ja zapuszczam jakiś podkład, mogą wtedy być lody albo tort. Potem następny blok muzyczny - 6-8 piosenek i przerwa. I tak dalej. Podziękowanie rodzicom robię koło 22:00. No i o północy oczepiny. Wiecie, co to są oczepiny? 

Może chwila oddechu od gadaniny pana "wodzireja"...  My już w tym momencie byliśmy mocno zaskoczeni. Pan nam po prostu opowiedział, jak będzie wyglądało nasze wesele...! Wyraźnie podkreślał (kilkakrotnie!), że to on wszystkim kieruje i ustala. Łaskawie moglibyśmy sobie wybrać, czy chcemy zatańczyć sami cały pierwszy taniec... Pory posiłków i poszczególnych elementów wesela, jak sam zaznaczył, to on uzgadnia z... obsługą lokalu. Nie z nami, z kelnerami...! No i co to za pytanie - czy wiemy, co to są oczepiny... :) Ale to jeszcze nic... Przerwałam mu w końcu i wtrąciłam:

- A przepraszam, jakieś zabawy pan prowadzi podczas wesela poza oczepinami?
[W]: A, chcecie zabawy... No, to jakieś parę zabaw i konkursów można zrobić. Wiesz, ja sobie w trakcie wesela wybiorę, kogo chcę do danej zabawy. To trzeba sobie kogoś wcześniej upatrzyć, bo wszyscy goście nie będą się bawić. No tak parę osób do jednej zabawy i parę osób do drugiej, i jakiś konkurs. No, zobaczymy.

Hm, pan poczuł się bardzo swobodnie mówiąc do mnie na "ty"... Spoko. Zupełnie nie tak sobie to wszystko wyobrażamy, ale dobra, spytamy o koszty i warunki współpracy. W odpowiedzi mało konkretów, a więcej pustej (i dziwnej) gadaniny w stylu:
- Nie no, 12 godzin na weselu to jest dla mnie max, bez przesady - szanujmy się... 

To jeszcze tylko dla formalności pytanie:

- A czy prowadził pan dotychczas wesela bezalkoholowe?
[W]: Bezalkoholowe? No, prowadziłem, pewnie... A zapytam prosto z mostu: JESTEŚCIE ŚWIADKAMI JEHOWY??

Yyy... Zgłupieliśmy. O co chodzi?? Jakimi świadkami Jehowy...?! Odpowiadamy z totalną konsternacją, że nie, na co pan zaczyna bełkotać jakieś bzdury, jakie to są przejścia z "nimi" (czyli chyba ze świadkami Jehowy...), bo oni mogą pić alkohol, ale nie piją, robią jakieś problemy... Ja przyznaję, że nie zrozumiałam w ogóle o co mu chodzi. Nawet już się nie wsłuchiwałam w to, co później mówił. A raczej bełkotał, bo to naprawdę coraz bardziej przypominało bełkot i jakąś szopkę. A gadał i gadał, i nie mógł skończyć. Ze trzy razy próbowaliśmy uciąć, żeby się pożegnać, ale ten dalej gada... O tym, oczywiście, jak będzie wyglądać nasze wesele... A raczej jak na pewno NIE będzie wyglądać. Bo kiedy tylko się rozłączyliśmy, spojrzeliśmy na siebie, wybuchnęliśmy śmiechem i skwitowaliśmy:
- Tragedia... :D

Po takiej rozmowie z duszą na ramieniu zdecydowaliśmy się zadzwonić do dwóch innych osób. Uff... Jednak są też normalni wodzireje... Zupełnie inne rozmowy. Konkrety, sensowne warunki, sympatyczny kontakt. Jedna z tych ofert zwróciła naszą szczególną uwagę. Myślę, że będzie z czego wybierać. Ale po takim początku naszej przygody z poszukiwaniem wodzireja zaczęliśmy... gorliwiej modlić się o dobry wybór także w tej kwestii. :) Salę weselną wcześniej omodliliśmy i nic nie wskazuje na to, byśmy wpakowali się w jakieś dziadostwo. Oby podobnie było z wodzirejem, bo jest to osoba, która ma do odegrania szczególną rolę na naszym weselu.

Zatem Internet w ruch, a różańce w dłoń! I podeślij nam, Panie, odpowiedniego wodzireja. Amen.
:)

poniedziałek, 2 września 2013

Nie dla szpanu, czyli decyzja o ślubie kościelnym

Temat raczej lekki, łatwy i przyjemny. Wcześniej nawet nie przyszło nam do głowy, żeby o tym rozmawiać. Decyzja o ślubie kościelnym była dla nas tak oczywista jak fakt, że świeci słońce. Przepracowanie tego rozdziału było jednak dobrą okazją do zebrania, uporządkowania i potwierdzenia wszystkich poruszonych dotychczas zagadnień, które składają się na istotę zawierania sakramentu małżeństwa w Kościele:
- pełna świadomość znaczenia słów przysięgi małżeńskiej,
- odpowiedzialność za te słowa oraz za siebie nawzajem od dnia ślubu,
- powierzenie naszej relacji Bogu przez przyjęcie łaski sakramentu,
- nierozerwalność i nieodwołalność sakramentalnego związku małżeńskiego,
- decyzja o małżeństwie musi być dojrzała, podjęta w pełnej wolności, prawdzie o sobie nawzajem i uczciwości.

Przy okazji dowiedzieliśmy się, jakie są inne - niedojrzałe i nieuczciwe - motywy zawarcia ślubu kościelnego. Na przykład: bo rodzice tak chcą, bo to uroczystość dla kolegów i koleżanek, bo marzę o wystąpieniu w sukni ślubnej, bo tak każe zwyczaj, bo są z tego korzyści materialne, żeby uporządkować życie seksualne, bo on/ona tak chciał/a, z litości - "bo on taki biedny"... Ten ostatni powód bardzo mnie rozbawił... :)

Skoro już jesteśmy przy zabawnych fragmentach, to jeszcze jeden przytoczę.

Rozmawiałem kiedyś z kobietą, którą mąż opuścił w drugim roku małżeństwa. Kiedy wołała w rozpaczy: "Przecież przysięgałeś!", odpowiedział: "To było dawno i nie pamiętam"... 

Doprawdy, pamięć rybki pięciominutówki... :D

No, a my rozmawialiśmy sobie o tym, czym jest dla nas sakrament małżeństwa oraz jaka jest różnica między wolnym związkiem, ślubem cywilnym a ślubem kościelnym. Ponadto mieliśmy sobie opowiedzieć, jakie uczucia towarzyszą nam, gdy myślimy o naszym ślubie, a także (to chyba czysta formalność) - dlaczego ja chcę zawrzeć sakramentalny związek małżeński z Karolem, a On ze mną. Może za wiele nowego się nie dowiedzieliśmy, ale fajnie było. Po prostu.

***

Ja: Kochanie, tak sobie myślę, że jak nam ktoś zwinie sprzed nosa "nasz" termin na wesele w S... , to może byśmy zmienili na piątek? Co o tym sądzisz? Myślałeś kiedyś, żeby wziąć ślub w piątek? Podobno to taniej wychodzi...
K.: W piątek...?? 
Ja: No... Przykazania kościelnego byśmy nie złamali, bo już zmienili... :D
K.: Hm... Ale że w TEN piątek...?? :D
Ja: :D Nieee no... Nie w ten, tylko ten przed 16 maja w 2015 roku... :)
*popatrzył na mnie z czułością, zmierzył mnie wzrokiem całą z góry na dół, jak tak leżałam przy Nim, wpatrzona w Niego jak w święty obrazek...*
K.: A w sumie może być nawet w TEN piątek...! :D

W sumie... :D 
Nie no, żart taki. Nie będzie ślubu w piątek. Ani w ten, ani w tamten. Normalnie, w sobotę będzie. Tylko nie wiadomo którą... :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...