Ja: My to mamy atrakcje... Karol znowu się przeprowadza... (tu opowiadam całą historię, dlaczego tak wyszło)
R.: No ale to nie lepiej, żebyście zamieszkali sobie już razem?
Ja: Nie... Nie jesteśmy przecież małżeństwem.
R.: Ale wszystko już przecież ustalone, do maja parę miesięcy.
Ja: Co z tego czy dwa lata czy parę miesięcy? To wciąż będzie nie po kolei. Nie ma takiej opcji, po prostu. Tak zdecydowaliśmy.
R.: O matko... To wy AŻ TAAAK??
Aż tak. A raczej po prostu tak.
Dziwię się, gdy ktoś wyraża uznanie, że nie mieszkamy razem, bo dzisiaj to już rzadkość. Ale jeszcze bardziej się dziwię podczas takich rozmów, gdy wychodzi na to, że w gruncie jesteśmy jakimiś dziwolągami. Dobra, rozumiem, że ktoś ma inne zapatrywania i może wyrazić swoją odmienną opinię. Ale żeby to, co powinno być normą, wprawiało w osłupienie i było powodem swego rodzaju ostracyzmu...? Jeśli już, to powinno tak działać w drugą stronę...
Swoją drogą, dyskutowaliśmy trochę ostatnio nad ekonomicznymi względami wspólnego mieszkania. To częsty argument par i narzeczonych, że przecież wychodzi dużo taniej, gdy razem się mieszka. Policzyliśmy, co trzeba i nijak nam się to nie zgadza. Przynajmniej nie w Krakowie. Może w mniejszych miastach, ale nie tutaj. Jedyne na czym można oszczędzić, to samo wspólne użytkowanie mieszkania, zużycie mediów, gotowanie, pranie, używanie środków czystości itd. Ale same ceny wynajmu wychodzą tak samo lub drożej - w zależności od tego, czy w pojedynkę mieszka się na stancji, czy w kilkuosobowym pokoju. Słowem - wygodny, ale chyba mit.
Zresztą to nie ma znaczenia. Bez względu na te i inne argumenty. Po prostu nie i już.
Ale atrakcji to nam przez to rzeczywiście nie brakuje... ;)
Każdy robi jak uważa za stosowne. Aczkolwiek w dzisiejszych czasach to faktycznie może dziwić, jeśli para jest razem i ze sobą nie mieszka.. :)
OdpowiedzUsuńW naszym przypadku było tak, że razem zamieszkaliśmy po jakichś 1,5 roku bycia ze sobą a ślub wzięliśmy po 3 latach związku..
Mnie zaś nigdy nie przestanie dziwić, że grzech już powszechnie nie dziwi, a jego unikanie owszem.
UsuńAle mieszkanie ze sobą to nie grzech, grzechem jest współżycie przed ślubem i mylenie faktów jest trochę nie na miejscu, bo są rożne sytuacje w życiu. Mimo wszystko łatwiej jest unikać pokus mieszkając osobno niż dzieląc wspólne mieszkanie.
UsuńMieszkanie ze sobą po pierwsze stanowi grzech zgorszenia, po drugie zaś świadome i stałe wystawianie się na pokusy także jest grzechem (znanym czasem jako tworzenie bliskiej okazji do grzechu).
UsuńM.
Miałam krótsze narzeczeństwo, więc i mniej okazji do takich sytuacji - ale tak, zdziwienie to norma. Pamiętam zwłaszcza kilka sytuacji, kiedy żalilam się na to, jak narzeczony miał daleko do domu (mieszkał pod Poznaniem, autobusy kończyły się wcześnie i często wracając ode mnie musiał drałowac pieszo, niby tylko 3 km, no ale jednak), i było wielkie zdziwienie, czemu nie zostanie u mnie na noc. No bo nie, kurczę, zasada jest zasadą.
OdpowiedzUsuńZaś do mojej koleżanki narzeczony przeprowadzał się z innego kraju, i też był szok i niedowierzanie że na to "kilka miesięcy" szuka osobnego pokoju, choć ona ma swoje mieszkanie.
Cóż. Stykamy się z różnymi ludźmi i trzeba z nimi żyć, ale na szczęście tych najbliższych i najważniejszych można wybrać :)
Marysia
Ja aż się martwię, jak ja się przebiję przez to wszystko, jak mi przyjdzie dzieciom to wpoić.. Już się zaczęłam modlić o dar przekonywania.:p
OdpowiedzUsuńTeż miałam kilka takich sytuacji, trochę się nasłuchałam. Ale powiem Ci, że nasz ślub, atmosfera i w ogóle przebywanie z nami, trochę ludzi ruszyło i obudziło jakąś taką tęsknotę, że też by tak chcieli. Ten, który najbardziej gadał, że to głupota, płakał na naszym ślubie, jak dzieciak i stwierdził, że coś w tym jest jednak i że nie widział takiej pary jeszcze. Nie wiem, ludzie chyba nie wierzą, że to się może udać, nie mają przykładów, że można i że jest pięknie, rozwodów coraz więcej, że niemieszkanie się wydaje jakimś wielkim ryzykiem. Po nas ludzie zrobili się jacyś odważniejsi, żeby zrobić inaczej, mam wrażenie. Ci, co chcieli razem mieszkać i nam się dziwili, potem stwierdzili, że jednak nie.;) I tu już nikt zdziwiony nie był. Parę związków się rozpadło, bo dziewczyny przestały udawać, że odpowiada im wieczny konkubinat.
To tradycyjne podejście jest piękne, teraźniejszość wiele traci.:) Jakbym mogła, to najchętniej dałabym się uroczystym orszakiem do domu wnieść jak to kiedyś było :D (tylko pokładziny i wieszanie prześcieradła bym sobie darowała:D) Wspólnego zamieszkania, przed czy po ślubie nikt normalny żałować nie będzie. Ale nigdy nie zapomnę pierwszego poranka po ślubie, jak wszystko było takie zupełnie nowe. Taki namacalny pełen przełom. Bajka.:) Każdemu bym czegoś takiego życzyła.:)
Szczerze....argument, z tym wynajmem jest nietrafiony. Bo czy będziesz przed ślubem czy po ślubie koszty wynajmu są takie same.
OdpowiedzUsuńWiadomo, że sam ślub nie ma nic do zmiany kosztów wynajmu. Chodziło mi tylko o to, że często pada taki argument: "musimy zamieszkać ze sobą już, teraz, bo to oszczędność - czekanie z tym do ślubu niesie ze sobą większe koszty!". A według naszych obliczeń nijak ma się to do rzeczywistości.
UsuńA ja znam parę, która zamieszkała razem, ale do niczego nie doszło, więc nie rozumiem czemu ludzie, którzy mają poglądy takie a nie inne, aż tak się przed tym wzbraniają, kiedy np. jest to wygodniejsze. Z tego co pisałaś, Karol u Ciebie czasami nocował i przecież nic się nie stało, prawda? Ola
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, zdarzało się, że nocowaliśmy razem i do niczego nie doszło, ale sądzę, że na dłuższą metę tak się nie da. Kiedy dwoje kochających się ludzi mieszka ze sobą przez dłuższy czas i nie czują do siebie pociągu fizycznego, to coś jest chyba nie tak. Ja wiem, że my nie dalibyśmy rady mieszkając ze sobą podołać wyzwaniu pt. "czystość przedmałżeńska". A walczymy o to już prawie 3 lata, więc głupio byłoby tak na ostatniej prostej się poddać.
UsuńA tak zupełnie poza tym, to chcielibyśmy doświadczyć tego przełomu, o którym pisze Ta z żebra - zacząć wspólne życie jako małżeństwo, pokazać, że da się zrobić tak, żeby to oczekiwanie było piękne i dobre, może też zainspirować kogoś do zastanowienia się nad tym wszystkim...
We wspólnym mieszkaniu nie chodzi o to, że "do czegoś dojdzie". Nie wątpię, że znalazłoby się mnóstwo par, które po zamieszkaniu razem, poczekałyby do ślubu. Grzech wspólnego mieszkania polega na tym, że żyje się jak małżeństwo (nawet śpiąc w dwóch różnych pokojach) - nie będąc nim, udaje się coś czym się nie jest. Bo wspólne życie, mieszkanie, prowadzenie razem gospodarstwa domowego - jest czymś przynależnym małżonkom, a nie narzeczonym czy parom.
UsuńMy na miesiąc przed ślubem wynajęliśmy już razem mieszkanie, narzeczony wprowadził się tam, ja musiałam przenieść tam już wszystkie swoje rzeczy, bo opuszczałam dotychczasowe mieszkanie, ale przez ten ostatni miesiąc zatrzymałam się w mieszkaniu brata. Było to nieekonomiczne - no bo tamto mieszkanie już normalnie opłacone, a tu ja dodatkowe opłaty za ten pokój przez miesiąc; było niewygodne - bo spanie na kanapie, pod śpiworem, bez miejsca tylko dla siebie, kłopotliwe, dłuższe dojazdy. Ale z drugiej strony - nie mieliśmy żadnych wątpliwości, że zamieszkanie razem, dopiero po ślubie. U nas nikt jakoś specjalnie tej decyzji nie komentował, poza moją mamą, która wielokrotnie się głośno dziwiła, po co tak sobie to wszystko komplikujemy, przecież nic złego by w tym już nie było;)
No i jest jeszcze grzech zgorszenia, o którym nie można zapominać. Świadectwo jest bardzo cenne, zwłaszcza w dzisiejszych powariowanych czasach.
Usuńno tak, niby nic, a jednak przykro, że ludzie mają takie podejście. Moja dobra koleżanka, gdy dowiedziała się, że się JESZCZE nie przespałam z chłopakiem, stwierdziła: "O to wy sie chyba naprawdę nie kochacie... " Byłam w niezlym szoku, teraz się tylko z tego smieje :P
OdpowiedzUsuńGratuluje Wam :) I sama juz sie nie moge doczekac na Wasz ślub :D Mam nadzieję, że bedziesz dalej pisać, juz z perspektywy Zony. :) No i czy warto było czekac :)
L.
Gdyby nie było warto, to byśmy chyba nie czekali aż tyle. :D W ciemno mogę powiedzieć po 3 latach, że JUŻ warto. :) A po ślubie? Pewnie trochę wspomnę i podzielę się naszymi przeżyciami w tym temacie, ale ogólnie nie przewiduję pisania tutaj jako żona. Ale to niezwykle miłe czuć taką sympatię od obcych osób. :)
UsuńDzięki i pozdrawiam!
O nie... Dlaczego? :(
UsuńBo to blog o narzeczeństwie. ;D
UsuńTak jak tworzeniu tego miejsca towarzyszyło mi wiele celów, pomysłów, chęci podzielenia się czymś ciekawym, tak jeśli chodzi o przeżywanie małżeństwa nie widzę żadnego powodu, dla którego miałabym kontynuować pisanie. Po prostu. ;)
A nawet jak czaaaasem się troszkę nad tym zastanawiam, to od razu przypominam sobie regularne swego czasu najazdy anonimów z kosmosu, co skutecznie wybija mi z głowy pomysł dalszego blogowania. ;)
Teraz z perspektywy żony, gdy już razem mieszkamy mogę Ci powiedzieć, że przy wspólnym mieszkaniu koszty są takie same, a niejednokrotnie i większe. A może tylko w Krakowie tak jest? Nie wiem. Wiem jedynie, że czystość 'aż tak" bardzo razi i to mnóstwo osób. Chyba nie spotkałam przed ślubem osób, które by się tym zachwyciły, że nie chcemy mieszkać razem (włączając w to moich rodziców).
OdpowiedzUsuńI mówię Wam dotrwajcie do końca! Warto. Sakrament tak wszystko mega przemienia, że to jest aż nie do opisania. ;)
I nasz ślub, był dla wielu osób też takim innym ślubem i Ci, co nam go odradzali kiedyś, już po byli nim zachwyceni :)
Marta
Ja też spotkałam się kilka razy z tym, że ludzie pytali się mnie, czemu nie mieszkam razem z Adamem, odpowiadałam, że takie mamy przekonania i tyle. Zresztą, wśród naszych znajomych mieszkanie razem nie jest tak powszechne. Nikt się specjalnie do tego nie pcha. Cenią sobie wolność, niezależność, nie myślą o sobie w perspektywie spędzenia całego życia. Po co sobie wszystko komplikować wspólnym mieszkaniem? Jak chcą to zostają u siebie na noc i tyle. Także nie wynika to z chęci zachowania tradycji, a wygodnictwa i życia przyjemnością. Tu i teraz.
OdpowiedzUsuńCi którzy mieszkają razem, to pary ociekające swoim zakochaniem, papużki nierozłączki, przykład:
- Ania, jakie Ty masz hobby?
- No...moim hobby jest Krzysio...
:o :o :o
Może mamy o tyle łatwiej, że nikt specjalnie nie wnika w nasze poglądy. Zresztą, nasi znajomi wiedzą, że jesteśmy wierzący, szanują to. Czasami ktoś, kogo dopiero poznałam jest zaskoczony, mówi na mnie świętoszka ;) ale to wszystko z przymrużeniem oka. Nie czułam się nigdy potraktowana jak dziwoląg.
My też nie jesteśmy tak, hmmm...jakby to powiedzieć. Nie narzucamy sobie surowego przestrzegania wszystkich zasad. Adam u mnie nocuje, wyjeżdżamy gdzieś tylko we dwójkę. Pewnie większość osób myśli, że już uprawialiśmy seks.
Niech myślą, co chcą. Mnie to średnio interesuje, dobrze, że ja swoje wiem. :) A najbardziej się cieszę, kiedy swoim postępowaniem, mogę zmienić coś w myśleniu osób żyjących z dala od Kościoła, zasiać jakieś wątpliwości w ich głowach. :)
Kozackim argumentem jest myślenie mojego współlokatora (gej).
Elka, weź ty pomyśl. Zanim Adam ogarnie się z doktoratem, zanim ty skończysz studia, zanim się hajtniecie to z 5 lat. On będzie miał 30 lat. Przy dobrych wiatrach pobzykacie się z 15lat i potem przestanie mu stawać. Po co rezygnować z przyjemności? Co daje ci Kościół za to, że się nie bzykasz? Nie wiesz, co tracisz...
Nawet tego nie komentuję. :)
Groch z kapustą chyba mi wyszedł. ;<
PS
Zamówiłam sobie w polecanej przez Ciebie księgarni Laboratorium Miłości. :)
Argument pierwsza klasa!!! :D :D
UsuńCieszę się z książki - myślę, że naprawdę warto, ale to już sama ocenisz. Może zechcesz się później podzielić wrażeniami - chętnie poczytam. ;)
I bardzo dobrze! Tak trzymaj:) Szkoda tylko, że inni ludzie zupełnie tego nie szanują. Kiedyś mieszkanie ze sobą było skrajnością, a teraz ta skrajność dominuje. I to jest wbrew pozorom bardzo niebezpieczne. A najsmutniejsze jest to, że mieszkają przed ślubem pary, które mówią o sobie: jesteśmy chrześcijanami. I gdzie tu poszanowanie dla sakramentu małżeństwa?
OdpowiedzUsuńJako sześciodniowa żona mówię - warto! :-)
OdpowiedzUsuńMoje koleżanki wiedziały, jakie mamy poglądy i wartości, a mimo to zareagowały zdziwieniem, gdy na 3 tyg. przed ślubem skomentowała plotki o ciąży (ach, uroki mieszkania na wsi) zdaniem "Niemożliwe, żaden Anioł Gabriel mnie nie nawiedził". I jakoś tak pod tym szokiem dało się wyczuć jednak mimo wszystko podziw i szacunek, co z kolei zaskoczyło mnie.
A do powszechności mieszkania razem... Dziś załatwiliśmy dla siebie akademik i dwie panie na moje "Zmieniłam nazwisko od czasu podania" zadały pytanie, na jakie. Rozumiem, że mogę mieć podwójne albo męża, ale sądząc po ich reakcji nie tego się spodziewały i to było dla mnie wstrząsające.
Pozdrawiam ciepło,
roccolampone
Jak miło czytać Twoje potwierdzenie, że warto...! ;D
UsuńA "szcześciodniowa żona" brzmi poetycko! :) ;) :)