Odliczamy!

poniedziałek, 1 września 2014

Z najgorszej strony

Im bliżej ślubu, tym rzadziej mówię: "narzeczony", a coraz częściej: "przyszły mąż"... Trzeba się przyzwyczajać. ;)

***

Ostatnio gdy zwracam uwagę na coś, co mnie drażni, albo uważam, że jakaś kwestia między nami jest nie do końca w porządku i coś trzeba by z nią zrobić, Narzeczony mój często dorzuca do rozmowy tekst w stylu:
- Bo wiesz, teraz tuż przed ślubem to ja Ci się pokazuję z jak najgorszej strony, żebyś potem nie mówiła, że nie wiedziałaś, jaki jestem naprawdę... :D

To tak trochę z przymrużeniem oka, ale... coś w tym jest. 

Chyba lepiej wiedzieć zawczasu i nastawić się, że niekoniecznie będzie tak miło i przyjemnie, jakby się mogło wydawać. Wszystkiego przewidzieć się nie da, ale ogólnie można chyba uznać, że to co jest pięknego, będzie 100 razy piękniejsze, ale też to co już teraz wkurza, będzie wkurzać 100 razy bardziej. I częściej. Taki urok małżeństwa. 

Tak sobie patrzę na otaczające mnie małżeństwa i ostatnio często zastanawiam się, jakie mieli narzeczeństwo. W jaki sposób je przeżyli? Jak je wspominają? Czy wtedy byli choć w części świadomi, jak może wyglądać ich życie teraz? Czy patrząc z perspektywy czasu, chcieliby coś zmienić? Czy przed czymś chcieliby przestrzec, a do czegoś innego zachęcić? Nie ma okazji, by sobie tak na spokojnie o tym porozmawiać, a szkoda. Może tutaj jest ku temu dobry czas i miejsce?

14 komentarzy:

  1. Nigdy nikogo nie można poznać na 100 % nawet jeśli ktoś znam się bardzo długo po latach można po prostu rozczarować.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nasze narzeczeństwo trochę mi przypomina Wasze.:) Co prawda jest parę dużych różnic, ale podobny kierunek. Chociaż u Was widać, że to był od początku genialnie obmyślony plan, a u nas to po prostu jakoś wyszło. Może dlatego, że byliśmy razem dużo dłużej, większość rzeczy już była po miliardy razy przegadana i już mieliśmy wyuczone pewne rzeczy i dlatego wszystko szło samo, bez dłuższego rozkminiania? I bardziej już było typowo organizacyjne i pod ślub i pod przyszłe życie. Wspominam bardzo pięknie.:) Głównie jako podekscytowanie, snucie planów, dużo, duuużo rozmów. Wspólne pisane modlitwy wiernych było bardzo intymne i zbliżające. W ogóle to był taki czas, kiedy najbardziej było widać jak mocno się różnimy tak pod względem charakteru, jak przychodziło do takich prostych czynności, zorganizowania czegoś, a tu dwie totalnie różne wizje, różne marzenia, a każdemu tak bardzo zależy, bo dnia ślubu się nie powtórzy.:) O mamo, ile było negocjacji...:D Nawet głupie zaproszenia pół roku wybieraliśmy, jak będziemy kiedyś mieszkanie remontować, to chyba już by trzeba było zacząć myśleć:D Pod koniec wyszły jeszcze różnice w takich, powiedziałabym, fundamentalnych sprawach, bo komuś się coś poodmieniało i trzeba było to jakoś na nowo dograć. Też mówiliśmy sobie, że musimy się sobie pokazać od jak najgorszej strony.;) Tak się umówiliśmy: otwarte karty i zero udawania i prób przypodobania się, jak coś komuś nie pasuje, to zmieniamy to teraz, żeby po ślubie nie było wielkiego szoku, tylko sielanka, a nie nerwowe docieranie. I rzeczywiście, całe docieranie poszło bezboleśnie, nie było jakiegoś wielkiego szoku, w sumie nic mnie nie zaskoczyło, jak już, to na plus, bo parę rzeczy, o które się baliśmy okazały się nie być jakieś mocno problematyczne, parę rzeczy wyszło inaczej, ale to się zmodyfikowało plan i luz. Chociaż te zmiany przyzwyczajeń, jak tak teraz patrzę, to chyba nie do końca wyszły. :D :D Ale jak człowiek widzi, że drugi się stara, to też inaczej patrzy, nawet jak na 100 prób mu wyjdzie jedna.
    Też dużo czytałam i dzieliłam się spostrzeżeniami, podsuwałam fragmenty i dyskutowaliśmy. Chyba nic bym nie zmieniła, a przynajmniej nic nie przychodzi mi do głowy. Fajnie było.:)

    Czy byłam świadoma? W zasadzie byłam, chociaż co innego być świadomym, a co innego rzeczywiście w to wejść. Nie na zasadzie, że jakiś szok nie wiadomo jaki i zejście na ziemie z hukiem, tylko po prostu inaczej się przeżywa. Dopóki w czymś nie siedzisz, to nawet jak mocno stoisz na ziemi i zdajesz sobie z czegoś sprawę, to i tak jest to jakoś bardziej odległe. Nie wiem, jak to wytłumaczyć. :P Na pewno nie myślałam, że tak szybko od ślubu będziemy musieli przechodzić przez trudne życiowe doświadczenia, raczej myślałam, że myć męża i przewracać go na łóżku będę musiała na starość dopiero. ;p A może to dlatego nie kłóciliśmy się o pierdoły, a nie dlatego, że było wcześniej przegadane?

    Zachęciłabym na pewno do spędzenia więcej czasu z rodzinami, bo potem jakoś jest dziwnie, jak się nie ma tej relacji z teściami itd. i przez rok mówisz do teściów bezosobowo.
    To się rozpisałam. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby jeszcze wszyscy teściowie i rodziny chciały spędzać czas z Tobą :]
      Moja rodzina jest bardzo otwarta i P. spędza z nami baaardzo dużo czasu - obiadki, święta itd. Niestety w drugą stronę nie jest aż tak kolorowo, ale to dłuższa historia.

      Usuń
    2. Aczkolwiek o relację z rodziną warto zabiegać mimo wszystko (to wręcz obowiązek). Znam małżeństwo, w której jedna strona ma rodzinęnieco problematyczną, a druga nie jest zbyt chętna do jakichkolwiek kontaktów z nią (łącznie z sugestiami samodzielnych wizyt tej pierwszej). Bardzo to przykro wychodzi.

      Usuń
    3. Zgadzam się, ale głową muru nie przebijesz - jeśli ktoś wprost mówi, że P. ma przyjechać sam, bo nie jestem jego żoną to co możemy zrobić? Teraz jest ok, ale niektórzy po prostu nie chcą mieć kontaktu i jedynie można liczyć, że potem się to zmieni.

      Usuń
    4. Zadajesz bardzo delikatne pytanie, ale odpowiem. Rozumiem takich rodziców - jeśli dziecko wprost sprzeciwia się zasadom, w jakich je wychowano, to dorosłemu nie można zabronić, można jedynie wyrazić swoją dezaprobatę, na przykład poprzez niewpuszczanie pod swój dach takiego "konkubenta", "cywilnego", czy cokolwiek to jest.

      To są dramatyczne i trudne decyzje i mam szczerą nadzieję, że w mojej rodzinie w ogóle nie będzie powodu do rozważania, jak postąpić wobec czegoś takiego.

      Nie wiem, jaka jest Twoja dokładna sytuacja, nie muszę wiedzieć, ale skoro zdecydowałaś, jak zdecydowałaś, powinnaś liczyć się z konsekwencjami.

      Ja mówiłam natomiast o sytuacji normalnego małżeństwa, gdzie jest się odpowiedzialnym nie tylko za siebie wzajem, ale też za swoje rodziny - to niejako "pakiet". Oczywiście może być bardzo różnie, oczywiście od patologii ucieka się nawet wobec krewnych, oczywiście rozsądza się to w swoim sumieniu - ale pewne zobowiązanie jest do końca życia.

      Usuń
    5. Ale to już nie jest DZIECKO, tylko dorosły człowiek, który sam mieszka, pracuje, studiuje....Dlatego nie rozumiem jak można mówić, że nie akceptuje się czyjejś wybranki/wybranka bo nie jest jego żoną/mężem? Kasia

      Usuń
    6. Ja rozumiem rodziców, którym może przeszkadzać, że "dziecko wprost sprzeciwia się zasadom, w jakich je wychowano", oczywiście mogą wyrazić dezaprobatę, ale co daje takie niewpuszczenie konkubenta pod swój dach poza zepsutymi relacjami z własnym potomkiem? Dla mnie to już nie jest wyrażenie dezaprobaty, tylko próba kontrolowania dorosłego człowieka w momencie, kiedy wychowanie już dawno powinno się skończyć. I nieważne, że w "dobrej wierze".

      Usuń
    7. To nie chodzi o "dobrą wiarę", tylko o coś takiego, jak grzech cudzy - tak sądzę. Traktowanie konkubenta/partnera/jakkolwiek tak samo, jak męża to przede wszystkim tworzenie iluzji, jak i dawanie przyzwolenia na grzech. Idąc tym tropem, "partnera" tej samej płci też należałoby traktować?

      Właśnie kontrolować się nie da, ale pod własnym dachem można mieć własne zasady. Tu nie chodzi o nieakceptowanie wybranka jako takiego, tylko życia w grzechu.

      Ale naprawdę nie chciałabym, by ktokolwiek z mej rodziny postawił mnie w takiej sytuacji. To musi być okropne dla wszystkich.

      M.

      Usuń
    8. A złe traktowanie konkubenta/partnera/jakkolwiek, bo "to nie żona/mąż" to nie jest grzech? ;) Czy doprowadzenie do zerwania więzi w rodzinie i życie w gniewie, to nie jest życie w grzechu? I czy jeśli przez takie twarde stawianie sprawy Twoje dziecko tym bardziej obstaje przy swoim i trwa grzechu (a w 99,9% twardo obstaje), to uważasz, że masz czyste sumienie i że nie przyłożyłaś do tego ręki?
      Dla mnie tutaj akurat sprawa jest prosta. Powiedzieć wprost swoje zdanie na ten temat, żeby nie było najmniejszych wątpliwości, spokojnie tłumaczyć ALE traktować niemęża/nieżonę po ludzku. Co najwyżej w imię własnych zasad we własnym domu ścielić dwa łóżka na dwóch różnicy końcach mieszkania.

      Usuń
    9. A ja myślę, że w ogóle sprawa jest skompikowana, bo, jeśli już ktoś ma ponosić konsekwencje, to chyba syn/córka, a nie jego partnerka/ jej partner. Bo np Blueberry jest protestantką, żyje w zgodzie ze swoim sumieniem i swoją wiarą i nie rozumiem czemu ma odpowiadać za to, że narzeczony złamał zasady wyniesione z domu. Prędzej on sam jest za to odpowiedzialny, a nie ona. I jeśli już to on powinien ponosić za to konsekwencje, a nie ona, przez to, że się ją odtrąca.

      Usuń
  3. U nas przez charakter "zaręczyn" długo nie umiałam przestawić się na "narzeczonego", bardziej mi podchodziło określenie " przyszły mąż " :)

    Mimo tego, że razem mieszkamy to dalej zdarzają się zgrzyty. Ale przez to, że rozmawiamy, wiele spraw jest przegadanych i przede wszystkim szanujemy się wzajemnie to udaje się to rozwiązywać. Nigdy nie jest idealnie, ale trzeba pracować :) Nigdy też nie przygotujesz się na wszystko i jestem bardzo ciekawa co przyniesie nam małżeństwo.
    Dla Was pewnie będzie to zupełnie inny przeskok niż dla nas, bo wspólne życie to ogromna zmiana.

    8 miesięcy, ale ten czas zleciał :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie, nie byłam świadoma, na co się piszę - i moim zdaniem nie da się przewidzieć czy nauczyć realiów wspólnego życia.

    Najważniejsze to być świadomym, że podejmuje się decyzje na całe życie, nieważne, co z tego wyniknie. Że nie ma odwrotu. Oraz ze zstąpią na nas bardzo konkretne łaski, z którymi mamy bardzo konkretnie współpracować. Reszta to właściwie pochodne ;)

    Moje narzeczeństwo miało trzy etapy: najpierw lato i ta oszałamiająca radość i duma, bycie razem, pielgrzymka, i tak dalej. Potem czas rozłąki na semestr, bardzo trudny, godziny na telefonie i dowiadywanie się gorszych rzeczy o sobie. A potem kilka miesięcy przygotowań, które zleciały szybciutko i właściwie nie wiem, co się wtedy ciekawego działo :D

    Nie odpowiem na pytanie o zmiany, bo nie lubię denerwować się gdybaniem. Jest jak jest, myślę o tym, na co mam wpływ - czyli o przyszlości.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  5. U nas od zaręczyn do slubu mineło 9 miesięcy - ja wogóle jestem wyznawcą dość dziwnej może tezy, że narzeczeństwo ma trwać max 1 rok - to jest optymalnny czas na przygotowanie uroczystości i siebie:) Chodziliśmy na kurs przedmałżeński metodą dialogową i tam były przegadywane różne waże w życiu kwestie - chociaż my np. nie gadaliśmy o tym godzinami. Każde mówiło drugiemu co myśli, jak czuje i już:) A poza tym świetnie powiedziała kiedyś prowadząca, że gadać przed ślubem to dużo można ale NIGDY nie jesteśmy sie wstanie przygotować w 100% bo nie wiemy jak się zachowamy w konkretnej sytuacji jak już ona nastąpi:) A po ślubie płynnie zaczeliśmy żyć razem, bez żadnego docierania się, po prostu samo wszystko zaczęło funkcjonować:) Ja nie jestem zwolennikiem wielkich obgadywań wszystkiego, po prostu lepiej czasem poczekać aż wyjdzie w praniu. A prawdą jest że jak coś nas denerwuje przed ślubem to po ślubie milion razy bardziej będzie nas denerwować;) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Jeśli chcesz, możesz skomentować to, o czym piszemy. Oczekujemy jednak podpisania się pod swoimi słowami, choćby pseudonimem. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...