Dobre pytanie.
Dziwnie się czuję.
Z jednej strony świetnie. Wszystko załatwiamy sobie powoli i na spokojnie, nie ma niepotrzebnego pośpiechu i nerwów, nie ma stresu. I choć jest kilka spraw, które trochę nas niepokoją, podchodzimy do tego raczej na luzie, oddając to po prostu Szefowi. Wychodzę z założenia, że moje martwienie się nic nie zmieni, więc nie ma sensu. Jeśli przyjdzie nam zmierzyć się z jakimiś trudnościami, to pozostaje nam prosić w modlitwie o dar umiejętnego poradzenia sobie z tym. Będzie, co ma być. I tak w całych naszych przygotowaniach o wiele więcej jest rzeczy przynoszących mnóstwo radości, więc te nasze małe strachy i obawy raczej rzadko dochodzą do głosu. Przysłania je ogrom szczęścia, jakiego nigdy dotąd nie doświadczyliśmy.
Z drugiej strony uciekający jak szaleniec czas skłonił mnie ostatnio do tego, by próbować się cieszyć ostatnimi chwilami narzeczeństwa. Jakkolwiek trudny i wymagający jest to czas, jego uroki są nie do przecenienia i nie powtórzą się już nigdy. Staram się zatem w tym, co dotąd mi doskwierało, widzieć pozytywy i cieszyć się tym. Podobno niektórzy po iluś latach małżeństwa tęsknią za czasem narzeczeństwa. Toteż próbuję to doceniać (i nawet mi czasem wychodzi). Rychło wczas, wiem. Ale lepiej późno niż wcale. Nie mniej jednak trochę dziwnie tak cieszyć się z przeklinanego dotąd samotnego zasypiania czy tych nieszczęsnych wieczornych pożegnań... ;)
Jest też trzecia strona, która objawia się bardzo intensywnie od kilku dni. Nie mogę w to wszystko uwierzyć. Nie dociera do mnie, że za niecałe 3 miesiące mamy wziąć ślub. Mam wrażenie, że jestem na to kompletnie niegotowa, choć rozsądnie patrząc na ogrom pracy, który dotąd włożyliśmy w przygotowanie się do małżeństwa, brzmi to co najmniej głupio. Są osoby borykające się z chorobliwym perfekcjonizmem, które całe życie i w każdej sferze czują się "nie dość". Ja teraz czuję się tak przed ślubem. Jakbym była nie dość dojrzała, nie dość przygotowana, nie dość dobra, w ogóle nie dość... To coś jak przed ważnym egzaminem - im więcej się uczysz, tym bardziej masz wrażenie, że nic nie umiesz. Dokładnie tak się czuję. Może to i dobrze, bo to pozwala nabrać trochę dystansu i pokory. Ale jest to też nieco przytłaczające i próbuję sobie to jakoś przepracować i poradzić z tym.
W sumie - lepiej teraz niż kilka dni przed ślubem...
A Ty jak się czujesz przed ślubem?
Jak się czuje, na te niecałe 3 miechy przed ślubem. Ja mam rozdwojenie jaźni ;)
OdpowiedzUsuńZ jednej strony jest ten ogrom szczęścia o jakim piszesz. Wiem, że Ona to Ona, na pewno. Znałem kiedyś kogoś kto na kilka miesięcy przed ślubem zaczynał mieć pietra czy dobrze wybrał, czy na pewno wytrzyma z jego żoną i jak to będzie gdy wszystkie wolne chwile będzie musiał spędzać w jej towarzystwie. Ja tak nie mam, i nie rozumiem takich myśli. Ja właśnie tak na krótko przed ślubem, coraz bardziej uświadamiam sobie jakie wielkie szczęście mnie spotkało i nie mogę się doczekać tej chwili gdy wreszcie staniemy się Małżeństwem.
Z drugiej jednak strony ogrom pracy który wynika z przygotowań do ślubu, który jeszcze został nam do wykonania sprawia że czuje obawę czy to wszystko się uda zamknąć tak jakbyśmy to sobie marzyli. Pełno obaw mam także w tym, co dalej, bo nasza przyszłość w sensie miejsca zamieszkania ciągle nie jest określona. Na dodatek w tym okresie pojawił się nawał spraw zawodowych, a to wszystko sprawia że nie mamy czasu przygotować się do tego dnia tak jak byśmy to sobie marzyli. Coraz mniej czasu dla siebie, by cieszyć się tym ostatnimi chwilami narzeczeństwa i tyle pracy które trzeba wykonywać co dzień, sprawia że jakoś trudno jest nam celebrować te ostatnie tygodnie do ślubu. U nas to raczej wygląda tak, że łapiemy te krótkie chwile w których możemy być razem jak dawniej, które są tylko takimi iskierkami w zwykłej codzienności.
To wszystko sprawia, że nie mogę się doczekać by w końcu ten maj przyszedł, by było to już za nami. By ten dzień wreszcie nastał.
No i bym w końcu mógł zobaczyć ją w tej jej białej sukni, bo kurcze ukrywa ją skutecznie ;)
Pozdrawiam
A.
Ja teraz na samą myśl, że KIEDYŚ tam miałabym wziąć ślub mam ściśnięty żołądek:D Każdy człowiek przeżywa inaczej. Pewnie sporo też daje samo narzeczeństwo, które pomaga oswoić się z tym co ma się wydarzyć.
OdpowiedzUsuńJa w ostatnich tygodniach przed ślubem miałam takie poczucie, że waga tego sakramentu mnie totalnie przerasta, że nie umiem jej udźwignąć. To było dla mnie po prostu nie do pojęcia:) Była oczywiście radość z przygotowań, było szczęście na myśl, że już niedługo będziemy małżeństwem, ale kiedy rozważałam czym rzeczywiście jest ten sakrament, czułam się jakbym do tego nie dorosła. Rozwiązanie na to miałam bardzo proste - zawierzałam wszystko Panu Bogu, w końcu wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia;) Jeśli ja czuję, że to dla mnie za duże - On sprawi, że dam radę:) No i tak niedługo już 10 miesięcy nam od ślubu minie i bardzo sobie małżeństwo chwalimy;)
OdpowiedzUsuńRozumiem Cię dobrze...! Też tak się czułam. 'Że co, że ja mam być czyjąś żoną...?' Kosmos.
OdpowiedzUsuńAle nie znam wiele osób, które włożyły tyle serca i przygotowania do bycia mężem i żoną co Wy... Tak jak piszesz, Wy 'odwaliliście Waszą robotę', a resztę możecie tylko (aż!) oddać dobremu Bogu, który będzie w Was pracował aż do samego końca.....! ;*
Kochana :)
OdpowiedzUsuńMam dokładnie tak samo jak Ty. W czwartek spisaliśmy protokół w Krakowie, przyjeżdżamy do domu a ja jakaś taka przygaszona, lekko ponurawa nawet i sfochowana (jak to określa mój Luby). W sumie nie umiałam tego racjonalnie wytłumaczyć, ale to pewnie pod wpływem pytań mojej Rodzicielki: "Czy Ty aby jesteś pewna, że chcesz ten ślub wziąć? " Kocham moją Mamę, ale Jej troskliwe pytanie w tym nerwowym momencie czasem doprowadzają mnie do skraju.
No bo oczywiście, że wiem i podjęłam decyzję, ale jednak gdzieś czuję ciężar tego TAK na całe życie.
Oboje traktujemy się poważnie i nikt nas do decyzji i małżeństwie nie zmuszał(na takie pytania też odpowiadaliśmy osobno podczas spisywania protokołu), nie dopuszczamy możliwości rozpadu małżeństwa i rozwodu.
Niby wszystko w teorii umiemy(tyle książek przeczytaliśmy i w ogóle), ale jednak jest dokładnie tak jak piszesz Ada- 16 maja zaczyna się nasz wspólny życiowy egzamin i czasem myślę, czy podołam jako żona, mama?
Przecież jestem taka słaba, mam tyle wad, ale jednak jest ON, Który pozwolił, żebyśmy się poznali i pokochali, więc czego mamy się obawiać??
Pozdrawiam ciepło
Już tylko 84 dni oczekiwania...
P.S. A życie samo w sobie nas też nie rozpieszcza. Mój Luby wciąż szuka pracy w moim mieście i wciąż nie wiemy gdzie nas rzuci los. Nawet o żadnej podróży poślubnej trudno teraz myśleć, ale co tam. ON WIE +
Jadzia
"On, który jest samą Mocą przychodzi do nas,którzy jesteśmy samą słabością, i czyni nas mocnymi."
OdpowiedzUsuńTo tak odnośnie tych wątpliwości, jedna mysl z Kongregacji Odpowiedzialnych Ruchu Światło-Życie na Jasnej Górze, z której serdecznie pozdrawiam :)
Pola.
Hmm ja nigdy nie miałam tak, żeby mnie powaga sakramentu przerażała, żebym się przejmowała, że się nie nadaję na żonę, czy że niedojrzała jestem. Jak wyzwanie to traktowałam, bardziej mnie to motywowało niż przerażało. Nie wiem, czy taka nieustraszona jestem, czy po prostu miałam tyle czasu na psychiczne przygotowanie, że już tylko ekscytacja była.:p Macierzyństwo mnie pod tym względem bardziej martwiło zawsze niż małżeństwo.
OdpowiedzUsuńJesteśmy niecałe pół roku przed i mnie też nachodzi co jakiś czas... "Taki jestem dzieciak niedojrzały, dopiero studia kończę i mam się w małżeństwo pakować? A my się przecież tak różnimy, czemu tego wcześniej nie widziałam? A może trzeba jeszcze poczekać jednak, zastanowić się lepiej?" Tiaaa, bo po 23 miesiącach narzeczeństwa jeszcze bym się chciała zastanawiać. Miły mój uspokaja, że kiedyś ludzie jeszcze wcześniej się pobierali i nie było problemu, że przecież się nauczymy, ciągle się uczymy, żyć z tymi różnicami... I pewnie ma rację. Oby do sierpnia :)
OdpowiedzUsuńAdo Karolowa! Czy zaglądasz tu jeszcze niekiedy? :) Twój blog zainspirował mnie na maxa, na tyle, że mega chciałabym Was poznać.Choć wiem, że to mało reale to mam cichą nadzieję, że powrócicie już jako małżeństwo może z nowym blogiem. Baardzo żałuję, że dopiero teraz Was odnalazłam.. Gorąco pozdrawiam! Asia z Tczewa :)
OdpowiedzUsuńOwszem, zaglądam tu nawet dość często i regularnie korzystam z "blogowego" maila. Jeśli masz ochotę, możesz napisać przez formularz kontaktowy. Tak się składa, że mam teraz sporo wolnego czasu, więc chętnie pomailuję. :)
UsuńNowego bloga nie przewiduję.
Pozdrawiam! :)
ja również podziwiam Cię Ado za tak poważne traktowanie małżeństwa <3
OdpowiedzUsuń