Odliczamy!

piątek, 18 października 2013

Dlaczego ja? Dlaczego teraz?

Straszny bigos nam się ostatnio narobił. Ciągle coś się dzieje. Ledwo sobie coś poukładamy, zaplanujemy, a tu znów wiadomość o jakichś drobnych trudnościach albo poważniejszych problemach... Nawał pracy i zajęć połączony z nadrabianiem zaległości po 2-tygodniowej przerwie, bolesne wydarzenia w rodzinie (jednej i drugiej), przyzwyczajanie się do mieszkania w nowych miejscach i wszystkie uciążliwości z tym związane, upartość czasu, który za cholerę nie chce się rozciągnąć, byśmy mogli na spokojnie uwinąć się ze wszystkimi obowiązkami i jeszcze poświęcić trochę uwagi sobie - trzeba wybierać: pogadać w końcu dłużej czy kolejną noc nie dospać? Do tego mnóstwo takich drobnych utrudnień, nagłych zmian planów, przeoczeń i niedociągnięć które, gdy się skumulują, potrafią przyprawić o zawrót głowy... To nie są żadne życiowe tragedie, wiem. Ale tak po swojemu przeżywamy trudniejszy czas i ciężko nam się ze wszystkim ogarnąć i nie zwariować. Ja jestem dodatkowo tym wszystkim przybita, zmęczona i rozdrażniona, bo jestem w tej nieszczęsnej fazie cyklu, kiedy organizm buntuje się: dlaczego On znowu cię nie zapłodnił?! i dowala mi tymi hormonami, co nie trzeba... Dlaczego właśnie teraz to wszystko tak mi się wali na głowę?

Często chyba w trudnych chwilach zadajemy sobie to pytanie: "Dlaczego ja?" - dzisiaj brzmiące głupawo przez równie głupawy program telewizyjny, ale w istocie pełne rozgoryczenia, niezrozumienia, lęku i żalu. Przez nieco prozaiczną sytuację troszkę mnie dzisiaj oświeciło w tym temacie i przyszła mi do głowy ciekawa refleksja.

Jednym z głównych elementów moich badań do pracy magisterskiej są wywiady przeprowadzane z dziećmi 4- i 5-letnimi. Na każdą taką rozmowę musi pisemnie wyrazić zgodę rodzic dziecka. Jest z tym małe zamieszanie, bo potrzeba trochę czasu na zebranie wszystkich podpisów, a mnie gonią terminy narzucone przez promotora. Udało się jednak w ciągu kilku dni zebrać zgody od rodziców części grupy, więc czym prędzej pobiegłam do przedszkola gadać z dzieciakami - chociaż z tą częścią grupy, zawsze to coś do przodu. Wszystkie były podekscytowane, bo przyszła nowa pani i chce z każdym osobiście porozmawiać w specjalnym pokoju! Ale, ale... może porozmawiać tylko z tymi dziećmi, których rodzice już się podpisali. Więc wybiera tylko te z listy. Grupa jest totalnie zdezorientowana...
- Dlaczego on poszedł, a ja nie?
- Czemu pani zabrała mnie, a nie Kubę? On chciał...
- Kiedy pani będzie rozmawiać z Olą? Ona też by chciała...
- Czemu pani chciała porozmawiać ze mną dzisiaj, a nie w inny dzień? Ja idę zaraz na basen...

Mnóstwo pytań, wątpliwości, obaw, niezrozumienia, rozgoryczenia... Takie dziecięce frustracje, można by rzec. Ale czy my się podobnie nie zachowujemy w dorosłym życiu? Z perspektywy wieczności jesteśmy jak takie zdezorientowane dzieciaki, bo coś nam się przytrafia właśnie teraz, a nie za tydzień czy dwa lata, bo coś nas w ogóle spotyka, a nam to nie odpowiada, bo ktoś inny dostał od losu jakiś prezent, a my nie i wcale nie wiemy, czy kiedykolwiek też się na niego doczekamy... Zasypujemy Pana Boga pytaniami podobnymi do tych dziecięcych, żądamy wyjaśnień, zamartwiając się wszystkim...

Myślicie, że tłumaczyłam dogłębnie każdemu dziecku, dlaczego wybieram właśnie te dzieci, a z innymi porozmawiam innym razem? Że odpowiadałam wyczerpująco na ich przeróżne pytania, pogłębiając dociekliwość w sprawie, której zrozumienie nie jest im do niczego potrzebne? Nie. Wyjaśniłam krótko - reszta dzieci następnym razem, nie ma się czego obawiać - na każdego przyjdzie pora. I z uśmiechem pożegnałam się z nimi, choć na niektórych twarzach widziałam autentyczny żal i smutek.

Tak mnie to nostalgicznie nastroiło, że w drodze powrotnej pomyślałam sobie, że Pan Bóg z nami postępuje chyba nieco podobnie. Dlaczego miałby nam zaprzątać głowę jakimś abstrakcyjnym wyjaśnianiem naszych życiowych zakrętów, których sensu i tak w danym momencie nie zrozumiemy? W imię czego miałby uchylać przed nami rąbka tajemnicy swoich przedziwnych planów, o których wiedza nie dałaby nam nic dobrego? Przyjdzie czas, wszystko się wyjaśni, z dalszej perspektywy dostrzeżemy całość i poznamy (najpóźniej w wieczności) prawdziwy sens zarówno tych drobnych, jak i potężnych doświadczeń. Najważniejsze, że On czuwa, wie, co się z nami dzieje i dlaczego, nie pozwoli nas skrzywdzić czy zanadto zranić, nie da nam doświadczeń cięższych niż jesteśmy w stanie unieść. Zna nas na wylot i z taką troską jak rodzice tych dzieci trzyma rękę na pulsie. Tyle powinno nam wystarczyć.

Zatem głowa do góry, (obolała) pierś do przodu i odrobinę zaufania, bo przecież Najbardziej Kochający czuwa...!

PS.
Tak, do wszystkiego jestem w stanie dorobić teologię... :)

11 komentarzy:

  1. Zgadzam się :) I sama często tak tłumaczę niektóre sprawy - On ma plan. I wszystko jakoś się ułoży. Kiedy mi się dużo wali na głowę to myślę sobie, że i tak jestem szczęściarą, bo żyję w dość wygodny sposób i mam wiele osób, które zawsze mi pomogą. Teraz jest trochę gorzej, ale potem znów się wszystko wyprostuje.

    Musisz mieć ciekawą magisterkę ;) Studiujesz coś związanego z pedagogiką?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, pedagogikę w najczystszej postaci. :) I rzeczywiście, moje magisterium zapowiada się całkiem ciekawie (napisana już połowa), ale wymaga ogromnego zaangażowania, czasu, mnóstwa pracy - i to bardzo zróżnicowanej: od zabawy w dziennikarza przy wywiadzie z autorką książki, na której bazuję, przez ślęczenie w literaturze i bieganie po czytelniach czasopism, aż po konkretny kontakt z dziećmi i wydobycie z nich tego, czego szukam... Jest zabawa. :)

      Usuń
  2. Ciekawa analogia. I troszke niby nagieta pod Twa osobista sytuacje no ale spodobalo mi sie porownanie z przedszkolakami.
    A z tymi szalejacymi hormonami i niespelnionym (jak na razie) instynktem macierzynskim to dajesz do wiwatu. Moze faktycznie przyspieszcie sobie ten slub skoro az tak straszliwie cisnie tu i teraz...Albo daj temu ujscie w inny sposob np. zaopiekuj sie jakims dzieckiem z rodziny, albo chociaz bezdomnym kociakiem lub psiakiem...albo chomika sobie spraw.
    Powodzenia z magisterka. Brzmi ciekawie.Pozdrawiam
    P.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tymi hormonami to nie chodziło wcale o niezaspokojony instynkt macierzyński, tylko o PMS, za który jest odpowiedzialny progesteron, a który w tym miesiącu bardzo daje mi się we znaki. Taki skrót myślowy.
      A pociąg do macierzyństwa na miarę możliwości zaspokajam na bieżąco opiekując się na co dzień dwojgiem dzieci, w tym jednym 2-miesięcznym. Spokojna głowa, nie jest tak źle. Wytrzymam do ślubu. ;)

      Usuń
    2. Czyli wyrabiasz sobie praktyke na przyszlosc. Zwlaszcza z tym niemowlakiem.
      A tak jeszcze w temacie magisterki- bo mnie sama tez to dotyczy-moze masz jakas godna polecenia modlitwe do Ducha Sw. o napisanie pracy?
      Moze akurat :)
      Pozdrawiam
      P.

      Usuń
    3. Hm, w moim przypadku rodzaj modlitwy zależy od humoru promotorki. Bywają lepsze dni - wtedy "wystarczy" spontaniczna modlitwa do Ducha Świętego i jakoś to wszystko idzie do przodu. Ale raz na czas zdarza się mały armagedon - wówczas nawet święci Juda Tadeusz i Rita (od spraw beznadziejnych) ledwo dają radę... :)

      Usuń
    4. Hmhmmm widze jakies podobienstwo. U mnie tez juz Swieta Rita 'zaprzezona' modlitwa do pomocy bo chyba ja jestem juz przypadkiem beznadziejnym. Ot nie lada wyzwanie dla Niej i dla Sw. Jozefa z Kupertynu (patron m.in. studentow)
      Milej niedzieli
      P.

      Usuń
  3. Wiem jak to jest, gdy wiele spraw się zwali na głowę... A PMS jest okropny! Każdego miesiąca mam i czuję się wtedy tak źle.. Tak, jakby każdy problem, nawet najmniejszy był nie do przejścia.
    Bardzo podoba mi się porównanie podejścia Pana Boga do tego, z dziećmi, które opisałaś :) Wszystkiego się dowiemy, trzeba zaufać.

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetna refleksja, podpisuję się pod nią całą sobą:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Umieć dorobić sobie do wszystkiego teologię to bardzo pomocna cecha :)

    Pozdrowienia,
    manna

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten wpis był mi bardzo potrzebny, wnioski niby proste, niby oczywiste porównanie... a sama bym na to nie wpadła!
    Na pocieszenie: u nas też zakręty, trzymamy się mocno razem, ale pewnych doświadczeń mam już dość...

    OdpowiedzUsuń

Jeśli chcesz, możesz skomentować to, o czym piszemy. Oczekujemy jednak podpisania się pod swoimi słowami, choćby pseudonimem. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...