Odliczamy!

niedziela, 13 października 2013

Nikt nam nie zabierze tamtych chwil

Gdy wracaliśmy samochodem do Krakowa (już po tej nieszczęsnej 26-godzinnej podróży powrotnej z Francji) w radiu usłyszeliśmy tę piosenkę.



Nie żeby mi się specjalnie podobała, ogólnie jakoś nie przepadam za tym wokalistą, jego stylem, wiecznie zatkanym nosem i bardzo zmanierowanym śpiewem, ale ten kawałek idealnie pasował wówczas do nas - rozmarzonych we wspomnieniach, zmęczonych ale przeszczęśliwych... Ten utwór będzie mi się już zawsze kojarzył z powrotem z Francji.

Ten wyjazd był od dawna zaplanowany i omodlony na wszystkie strony. Wiedzieliśmy, że będzie trudno, że to będą bardzo specyficzne warunki i będzie nam szczególnie potrzebne wsparcie z góry. W drodze do Francji śmialiśmy się nawet, że może wrócimy stamtąd w końcu pokłóceni. :) Nie kłóciliśmy się, lecz przeżyliśmy swoiste małe katharsis. Bo przez 2 tygodnie non stop razem nie dało się już niczego zatuszować, jakoś zamaskować tak jak na randkach. Cała prawda o nas ujawniła się ze zdwojoną mocą. To, o czym do tej pory wiedzieliśmy tylko pobieżnie, albo jedynie przypuszczaliśmy, wtedy mogliśmy odczuć na własnej skórze bardzo mocno. On już wcześniej zwrócił uwagę, że mam wyniesione z domu tendencje do dominowania, ale tam zobaczył to w całej okazałości, kiedy byliśmy prawie cały czas w otoczeniu innych ludzi - tych znanych, bliskich nawet z dalszej rodziny, ale też zupełnie obcych, których dopiero poznawaliśmy. Ja wiedziałam, że On przywiązuje ogromną wagę do słów, które wypowiadam także wobec innych, ale dopiero tam przekonałam się o tym aż za dobrze, gdy analizował każde moje zdanie wypowiedziane zwłaszcza do innego mężczyzny (a było ich tam sporo - 9 facetów i tylko 3 kobiety). To tylko jeden przykład, bo zobaczyliśmy siebie nawzajem w prawdzie wielowymiarowo, w bardzo różnych sytuacjach.

Wieczorami wychodziliśmy na pobliskie wzniesienie i podziwiając nocny krajobraz szampańskich wiosek, rozmawialiśmy. O swoich spostrzeżeniach, emocjach, obawach, przeczuciach... Dostrzegaliśmy rzeczy, które nas w jakiś sposób dzielą i staraliśmy się mimo tego dążyć do jedności, omawiając, co konstruktywnego można byłoby z tym czy innym fantem zrobić. A na koniec wspólnie modliliśmy się. Myślę, że dzięki temu dokonał się w nas bardzo owocny i głęboki proces dojrzewania. Mam wrażenie, że zrobiliśmy kolejny ogromny krok w rozwoju naszej relacji.

Dodać do tego trzeba wiele ciekawych rozmów z innymi ludźmi - młodymi, starszymi, znajomymi i obcymi. Tematy rozmów "pokojowych" lub "stołowych" były przeróżne - od przekabacania nas, byśmy jednak pobrali się wcześniej, bo po co czekać, przez rozmowy z biegłym sądu biskupiego, który opiniuje wnioski o stwierdzenie nieważności małżeństwa i opowiadał przeróżne dziwaczne historie różnych par, aż po bawiące nieraz do łez rady starszych na temat pożycia małżeńskiego także w aspekcie łóżkowym... :)

A tak zupełnie poważnie, szczególnie ubogacające było dla nas świadectwo życia jednego małżeństwa z 35-letnim stażem. Pan Andrzej i pani Ela zrobili na nas ogromne wrażenie swoją pogodą ducha, wzajemną troską o siebie w takich zwykłych codziennych sprawach, niegasnącą czułością... Kiedy któregoś razu pan Andrzej przyszedł do żony, a ta już usnęła (spałyśmy w jednym pokoju, a on w innym) i przeuroczo pogłaskał ją po włosach, mówiąc: "Oj, moja Jarzębinka już usnęła..." - łzy mi stanęły w oczach... :) Chciałabym, żebyśmy też potrafili wytrwać w takiej miłości i radości z bycia razem przez najbliższe 30, 40, a może nawet 50 lat.

Ten czas był dla nas naprawdę wyjątkowy. Doświadczyliśmy niesamowitej Bożej obecności między nami, mimo że przez 2 tygodnie nie mieliśmy nawet możliwości pójścia do kościoła. Poczuliśmy choć przez chwilę, co to znaczy naprawdę kochać, gdy się jest każdego dnia zmęczonym, rozdrażnionym, obolałym i bez możliwości odetchnięcia od siebie lub dłuższego pobycia sam na sam. Zobaczyliśmy, jak można się mierzyć z mnożącymi się trudnościami i dzięki temu zbliżać się do siebie. Jeszcze bardziej doceniliśmy to, że mamy siebie i zaczęliśmy patrzeć na siebie nieco inaczej. Na nowo się w sobie zakochaliśmy...

Te chwile są z nami i nigdy nie zabierze nam już ich nikt... :)

Na kolacji pożegnalnej


6 komentarzy:

  1. I to jest właśnie to, co jest najpiękniejsze w małżeństwie! :D:D Że to, co już znasz z randek doświadczasz ze zdwojoną mocą. Codziennie i na amen. :) Cieszę się, że to był dla Was taki dobry czas.:) Jarzębinka mnie rozczuliła, uwielbiam takie historie, to jest moje największe marzenie, żeby tak to wyglądało u nas. Marzenie i plan.;)

    Z tym przyspieszeniem ślubu jestem za! :D i przyznam, że zaciekawiłaś mnie tymi radami odnośnie pożycia... :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co wy wszyscy z tym przyspieszeniem ślubu? :) Żeby ostudzić te zapędy delikatnie zaznaczę, że szybszy ślub = szybsze zwieńczenie bloga, bo nie przewiduję kontynuowania pisania po ślubie, zatem jeśli ktoś naprawdę darzy nas sympatią i lubi nas czytać (a takie odnoszę wrażenie, że chyba lubisz :P), to tego typu rady działają na Twoją niekorzyść w pewnym sensie. :D

      Usuń
    2. Jak zwieńczenie bloga??? Po ślubie to dopiero się jazda zaczyna i jest o czym pisać! :P Ja to strasznie żałuję, że nie uwieczniłam nigdzie pierwszego roku małżeństwa... Poza małżeńską kroniką, ale tam to głównie zdjęcia, pamiątki, pierwszy "praktyczny" wykres npr...:P Bez jakichś dłuższych przemyśleń.

      Usuń
    3. Może jednak nie wybiegajmy zbyt w przyszłość - póki co nie zmieniliśmy planów dotyczących ślubu, więc jeszcze 1,5 roku frajdy pisania przede mną. :D

      Usuń
  2. Jak miło czyta się takie notki. Pięknie:) Trwajcie w tym, a kawałek Bednarka jest naprawdę fajny i nastrojowy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ładne to wszystko takie... swoiste rekolekcje z życia ;) A jacy uśmiechnięci do siebie! Pięknie!

    OdpowiedzUsuń

Jeśli chcesz, możesz skomentować to, o czym piszemy. Oczekujemy jednak podpisania się pod swoimi słowami, choćby pseudonimem. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...