Odliczamy!

wtorek, 5 sierpnia 2014

Przepadłam, czyli wstęp do podejścia drugiego

Mówię Pani Babci, że w sobotę przyjeżdża moja mama i wybieramy się do salonu sukien ślubnych, bo już chciałabym powoli sprecyzować, jaką sukienkę chciałabym dla siebie.

[P]ani [B]abcia: A ma już pani jakąś konkretna wizję, jaka miałaby być?
ja: Tak, skromna i elegancka. Z muślinu. Pokażę pani zdjęcie sukienki, w której się ostatnio zakochałam i mam zamiar ją w sobotę przymierzyć.

Szukam w moim "ślubnym" folderze Glorii i pokazuję Pani Babci. Patrzy, ogląda, zamyśliła się... Po chwili mówi:
- Piękna... Ma pani moje błogosławieństwo! :)

A tymczasem zapędziłam się trochę w przewijaniu fotek i włączyło się zdjęcie sweterka, które ostatnio też tutaj wrzuciłam.
PB: O! A co to? To też do ślubu??
ja: No, tak sobie pomyślałam, że chyba nie chciałabym tradycyjnego bolerka, tylko właśnie taki sweterek.
PB: No bardzo ładny. To co pani będzie kupować, pewnie to kosztuje w cholerę... Ja mogę pani zrobić taki na drutach! Mam kilkadziesiąt różnych wzorków, może sobie pani wybrać, jaki będzie najlepszy. Potrzebowałabym na to góra dwa tygodnie. :)

I zaczęła mi pokazywać te różne wzory - takie, śmakie, owakie, przeróżne nici, włóczki, kordonki, no normalnie cuda...! Przepadłam. Sweterek zaklepany. Pani Babcia jest niesamowita, słowo daję. :)

A przy okazji zdziwiła się bardzo, że jak to tak...
- ... mieszka tu pani u mnie już prawie rok i nie umie pani robić na drutach...! Nie chciałaby się pani przypadkiem nauczyć? Mam fajną, jasnoszarą włóczkę - w sam raz na szalik, pasowałby pani do płaszczyka na jesień. A to przecież bajecznie proste - mogę panią nauczyć!

I przepadłam po raz kolejny. Rzuciłam w kąt książki, które czytałam (nawet nowo nabyte Laboratorium miłości poszło na chwilę w odstawkę!) i siedzę, i dłubię - oczka prawe, oczka lewe... Frajda jak sto pięćdziesiąt! :D

***

- Ale ładnie pachniesz. 
- Czym?
- Sobą. Jak będziesz tak pachniał po weselu, to mmm... ale będzie się działo! :D
(po chwili) Chociaż w sumie... Może wcale niekoniecznie będziemy TO robić w samą noc poślubną... 
- To znaczy... Liczyć pieniądze?? :D

19 komentarzy:

  1. A jak Cię zachęcałam do szycia, to się śmiałaś :D

    Robótki ręczne są przyjemne, pożyteczne i szalenie kobiece!

    M.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedyś próbowałam szydełkować niestety straciłam cierpliwość po 3 dniach

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak podoba Ci się zapach faceta (ale taki właśnie jego zapach), to znaczy, że razem macie bardzo dobry komplet genów pod ewentualne przyszłe potomstwo. ;) Tak to jest sprytnie pomyślane, żeby była jak największa i najbardziej zróżnicowana mieszanka. Im bardziej biologicznie podobny do Ciebie facet (nie mówię, że z wyglądu, tylko w ogóle, łącznie z tymi cechami, których nie widać i z tymi recesywnymi, które się gdzieś tam czają), tym mniej przyjemnie sobie nawzajem pachniecie. ;) (musiałam się tym podzielić :D)

    Fajna taka Pani Babcia. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O widzisz, nie wiedziałam, że to tak jest zrobione... Dobre! ;D

      Usuń
    2. Przeczytałem komentarz i tak mi się zgrało z moimi ostatnimi przemyśleniami. Faktycznie wszystko w relacji kobieta - mężczyzna jest sprytnie, z naszej perspektywy może i genialnie, przemyślane, ale niestety można wszystko sprowadzić do chemii, biologii, fizyki kwantowej i innych nauk. Przyznam, że trochę to przykre, bo jak czytam rożne opracowania biologów, psychologów, neurologów to można odnieść wrażenie, że miłość to prostu jedna wielka chemiczna mieszanka różnych hormonów, oddziałujących na konkretne obszary w mózgu, dochodzą do tego jeszcze jakieś uwarunkowania genetyczne, od których jesteśmy niezależni i w zasadzie to cała filozofia.

      Oczywiście nie jestem jakimś niepoprawnym, naiwnym romantykiem i zawsze wiedziałem, że np. stan zakochania to po prostu jeden wielki fenyloetyloaminowy rausz, który po jakimś czasie mija, ale zawsze miałem w sobie jakieś przeświadczenie, że ta "prawdziwa miłość" to coś więcej niż chemiczne reakcje zachodzące w naszym mózgu, coś metafizycznego, jakaś nutka magii czy cuś. A tu się okazuje, że to i tak dopamina, oksytocyna, endorfiny i inne cuda, o których nie mam zielonego pojęcia.

      W zasadzie nasza tęsknota za drugą osobą, radość z bliskości (także tej cielesnej, nie mówię tylko o seksie ale nawet o niewinnym przytulaniu), euforia wiążąca się ze spotkaniem po dłuższej nieobecności i setki innych przyjemnych (a także tych może mniej przyjemnych rzeczy) to zastrzyki jednego czy drugiego hormonu..

      Posypią się gromy na mą głowę:)

      Usuń
    3. Zaraz tam gromy. ;) a co w tym złego, że hormony, fizyka kwantowa, chemiczne reakcje itp.? Czy coś ma przez to niższą wartość? Człowiek to też czysta biologia. Mnie to właśnie fascynuje niesamowicie, że wszystko jest tak idealnie dopracowane, każda najmniejsza pierdółka.
      A prawdziwa miłość to decyzja, później często wbrew chemicznym reakcjom.;)

      Usuń
    4. Co w tym złego ? - szczerze nie wiem. Czegoś mi tu brakuje. Miłość to decyzja, w pewnym sensie tak. Ale decyzja spowodowana właśnie działaniem biologii. Czy my faktycznie jesteśmy wolni w podejmowaniu tej i innych decyzji? Przecież nasza decyzja też jest uwarunkowana tym, jak się z drugą osobą czujemy, a przecież za to jak się czujemy, odpowiadają właśnie hormony.

      Jeśli nasz ukochany/ukochana wyjedzie np. na miesiąc potwornie tęsknimy. Ale za czym naprawdę tęsknimy? Za tym człowiekiem, jego sercem, umysłem, myślami, duszą, ciałem, czy może po prostu nasz mózg domaga się narkotyku, zastrzyku endorfin?

      Przykład miłości matczynej do nowo narodzonego dziecka. Czy decyzja o pokochaniu tego dziecka jest naprawdę wolna? Czy może kobieta (co ciekawe mężczyzna też) jest tak zalana oksycotyną, że tak na prawdę wyboru żadnego nie ma?

      Może decyzję o porzuceniu dziecka po porodzie, decyzję o zdradzie małżeńskiej po 20 latach małżeństwa są dla nas nieetyczne, podłe, nieludzkie a może brak w tych ludziach miłości, miłości, rozumianej jako chemia, której im po prostu brakuje i nie mogą z tym nic zrobić? Nie mam zamiaru nikogo rozgrzeszać, ale jak mamy np. oceniać psychopatycznych morderców, pozbawionych jakiejkolwiek empatii wskutek ich traumatycznego dzieciństwa czy nawet samych genów? Czy poddawanie ich czynów i ich samych takiej samej ocenie moralnej co innych ludzi jest samo w sobie... moralne?

      Może to trudne tematy, ale ile w naszej miłości do żony/męża, rodziny, znajomych, ile w naszym postępowaniu, ile w naszej moralności jest tak naprawdę wolności?

      Usuń
    5. Bez wolności nie ma prawdziwej miłości. To zdanie przewijało się np. przez całą książkę "Nas dwoje" i uważam, że jest bardzo trafne. Czy miłość to też decyzja niezależna od hormonów i emocji? Tak. Bo kiedy się pokłócimy i jesteśmy na siebie wściekli tak, że mamy ochotę siebie wzajemnie wysłać w kosmos, to co nam pozwala opanować te emocje, ochłonąć i przebaczyć? Miłość. Gdy bardzo się czymś stresujemy, a mąż/żona przychodzi z jakimiś pierdołami i zawraca głowę, bo potrzebuje właśnie uwagi, to co pozwala opanować ten wystrzał kortyzolu i nie udusić współmałżonka, tylko pomóc mu/przytulić/porozmawiać/spędzić wspólnie czas? Miłość. Gdy po raz setny prosisz, by ukochana osoba zrobiła dla Ciebie coś, na czym Ci zależy, a ona znów zapomina/nie chce jej się/ma inną wymówkę i krew Cię zalewa, to dzięki czemu znajdujesz w sobie cierpliwość i chęć, by poprosić sto pierwszy raz lub znaleźć na to inny sposób? Chyba dzięki miłości właśnie.
      I nawet jeśli chemia, hormony i poszczególne reakcje organizmu mają w tym swój znaczący udział, a może nawet determinują większość naszych zachowań, to uważam, że jest to swego rodzaju fenomen Bożego stworzenia - genialne skorygowanie działania duszy i ciała. I triumf wolności właśnie, którą Pan Bóg dał nam po to, by uczyć się panować nad swoim ciałem, a nie dać się zniewolić fizyczności. Wystarczy, że jesteśmy "zniewoleni" przymusem potrzeb fizjologicznych. Bo gdybyśmy zawsze mieli postępować tylko pod wpływem hormonów i reakcji organizmu, to myślę, że miłość nawet nie byłaby w stanie się w nas urzeczywistnić tak na serio.

      Usuń
    6. No ja się nie do końca zgodzę jednak. Raz, dlatego, że to, jak się czujemy z drugą osobą, to jednak nie są tylko hormony, a dwa, chemia jednak nie zmusza w żaden sposób, co najwyżej kusi, zawsze można jej odmówić.;) Tak samo możesz zdecydować się być z kimś, kto Cię nigdy fizycznie nie pociągał (nie mam pojęcia, po co, ale można:p). Po trzecie, jeśli chodzi o małżeństwo, to chemię trzeba podtrzymywać, bo jak się tego nie robi, to po biologii;) i tu znów już jest świadoma decyzja.
      Akurat zalanie oksytocyną to bardzo dobre pocieszenie dla matek, toć nie dość, że poród, to jeszcze noworodki są najpierw brzydkie jak noc. :D a tak poważnie, nie byłam w ciąży nigdy, ale słuchałam poporodowych opowieści koleżanek, które mówiły, że wcale nie miały miłości od pierwszego wejrzenia do dziecka, tylko pojawiała się z czasem, jak te dzieci "poznawały". Nie były te zdania wcale takie rzadkie.
      Ja tutaj w ogóle nie widzę nigdzie braku wolności.

      Ale kiedyś też zastanawiałam się nad tymi porzuceniami i psychopatami, ile w tym ich winy. Zresztą nad tym samym się zastanawiam w codziennych sytuacjach. Dlatego lepiej nie oceniać. Ale albo decyduje się z tego wyjść (czy też się szuka pomocy) - bo przecież ludzie wygrzebują się z takich rzeczy - albo się robi z własnego traumatycznego dzieciństwa wymówkę na wszystko. I tu znów jest miejsce na wolność.

      Usuń
    7. Oj, ta miłość macierzyńska zdecydowanie tak automatycznie nie dziła, a przynajmnije nie zawsze. Może też duży wpływ na to ma sam poród, jak się ma dziecko od razu przy sobie, jak się jest faktycznie "zalanym " oksytocyną, to może wtedy jest łatwiej, ja tego niestety uświadzyć okazji nie miałam. Ja po pierwszym porodzie, po 24 godzinach po cc, jak już byłam w stanie się podnieść i iść na noworodkowy, to jedyna rzecz, jaką pomyślałam, to: acha, no więc to jest moje dziecko;)
      Po drugim porodzie było ciut łatwiej ale drugi był sn, ale też dziecka nie dostałam od razu.
      A rozkminiać w tym kierunku, ile w miłości jest wolności, a ile hormonów, chemii, biologii, to można bez końca. Bo zobacz, jakbym ja wyglądała inaczej, to może mój mąż się w ogóle nie zainteresował? Może to wszystko zależy w takim razie od wyglądu, i gdzie tu wolność? A może od okoliczności? Bo gdybym ja spotkała mojego męża wcześniej, na pewno nawet na niego bym nie spojrzała, dopiero różne okoliczności sprawiły, że poznaliśmy się głębiej? Więc gdzie tu wolny wybór? A gdybym ja miała choć jedną cechę charakteru inną, to może też byśmy nie chcieli być razem? To może wszystko jest zdeterminowane dopasowaniem charakteru, a to nie jest żadna wolność, po prostu trzeba trafić na odpowiedni puzzel? No, można i tak na to patrzeć. Tylko to droga donikąd.
      Nie lepiej spojrzeć na człowieka jako na całość, z wyglądem, duszą, charakterem, hormonami i zweiązkami chemicznymi, odruchami biologicznymi i wszystkim innym, tak Bóg nas stworzył, tak zaplanował, wszystko jest niezbędne i potrzebne, a nie rozdrabniać się tak, że miłość to chemia, albo tylko hormony, albo tylko wygląd, albo nie wiadomo co? I patrząc na człowieka w całości, z tym wszystkim, czym został obdarzony, w wolności, pokochać go albo nie?

      Usuń
  4. Pewnie, ze frajda :)) Choć ja chyba wolę szydełkowanie, bo jakoś tak wydaje mi się, że jest więcej możliwości :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Pamiętam swoje pierwsze próby takiej nauki. Szaliki, potem swetry. Prawdziwa frajda! Teraz wszystko poszło w odstawkę:)).

    OdpowiedzUsuń
  6. Super z tym sweterkiem:) Jak pisałaś o takim pomyśle, zastanawiałam się, że pomysł super, ale gdzie znajdziesz taki idealny dla Ciebie - a tu masz jak znalazł:))))

    A z Laboratorium miłości niedawno przeczytałam tom 2:) Stwierdziłam, że do pierwszego nie będę wracać, skoro już po ślubie;) Ale może niespiesznie tak zdecydowałam - a Ty Ado, który tom czytasz?

    Pozdrawiam - Dominika :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja czytam pierwszy tom (na razie) - jest dosyć szeroko potraktowany i mogą go czytać zarówno single dopiero szukający miłości, pary na etapie poznawania się, jak i właśnie narzeczeni. Czy dla małżonków to byłaby ciekawa lektura? Trudno mi powiedzieć. Jak przeczytam całość, może łatwiej mi będzie się wypowiedzieć. Zresztą, na pewno będzie osobny wpis poświęcony tej książce. ;)

      Usuń
    2. Ah, pisałam na szybko i się pomyliłam - chodziło mi oczywiście o pośpiesznie;)
      Poczekam w takim razie na Twoją recenzję:)

      Usuń
  7. Też zaczęłam robic na drutach w zimię, nigdy nie mogłam tego załapac, ale w końcu ciocia męża mnie nauczyła. Wciągające jak się zacznie, ale jak odstawiłam na jakiś czas to trudno mi wrócic. Chociaż zawsze mi się to takie kobiece wydawało. Pamiętam jak moja mama robiła mi na drutach kamizelki jak byłam mała. No i prababcia zawsze mi powtarzała że najlepiej w życiu to dużo umiec a mało robic :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Mam nadzieję, że suknia wybrana! :)
    Pamiętam jak sama kilka miesięcy temu przygotowywałam się do ślubu :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Oj nawet nie wiesz jak zazdroszczę ci tej Pani Babci:) Ja bardzo chciałabym nauczyć się robić na drutach czy szydełku, ale nie ma mnie kto nauczyć:/

    OdpowiedzUsuń

Jeśli chcesz, możesz skomentować to, o czym piszemy. Oczekujemy jednak podpisania się pod swoimi słowami, choćby pseudonimem. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...