... trzeba cały czas! Nie, że jak już podjęliśmy decyzję o ślubie/pobraliśmy się/urodziło nam się dziecko/posłaliśmy je do szkoły czy na studia, to można sobie odpuścić. NIE można. Trzeba wciąż na nowo dbać o siebie nawzajem - wymyślać ciekawe formy spędzania wspólnego czasu, obdarowywać się drobiazgami, przynosić jej kwiaty, upiec dla niego ciasto, wybrać się na romantyczny spacer, do kina, na koncert, zrobić razem coś głupiego, spełniać marzenia... Ruszyć tyłek i wziąć się w garść - pokazać, że ukochana osoba jest dla mnie najważniejsza! Że chce mi się wciąż ją zaskakiwać i na przeróżne sposoby zapewniać o mojej miłości i oddaniu.
Wiadomo, że czasem najlepszym dowodem tego oddania jest np. wyręczenie w jakichś obowiązkach, podwiezienie do pracy czy ustąpienie w niewiele znaczącej kłótni, żeby tę osobę zadowolić. Ale o. Szustak przekonuje, żeby wychodzić poza schemat i systematycznie, bez okazji robić coś "łaaał". To dobry sposób, żeby wciąż było "gorąco" - by po dziesięciu, piętnastu czy dwudziestu latach małżeństwa trwał żar zakochania, radość z bycia razem i błysk w oczach taki sam jak na początku związku. To naprawdę jest możliwe - trzeba tylko chcieć i działać.
I tu musieliśmy uderzyć się w piersi. Ostatnie miesiące były tak trudne i zwariowane, że... ciężko mówić o jakimś specjalnym staraniu z naszej strony. Spotkania, rozmowy telefoniczne - ograniczane do minimum, na szybko, w zmęczeniu, bo jest przecież tyle ważnych spraw... Owszem, pomagaliśmy sobie, jak tylko się dało i nie można powiedzieć, że się od siebie oddaliliśmy - chyba nawet wręcz przeciwnie. Ale żeby zrobić cokolwiek "ponad", jakiś drobiazg nawet, by na nowo rozniecić ten żar... No, nie bardzo. Taka trochę wegetacja... Dopiero teraz powoli zaczynamy odżywać i wracamy do normalności. Samo to, że w końcu zabraliśmy się za słuchanie Pachnideł już jest znakiem w dobrym kierunku. I całe szczęście, że jakimś cudem się w tym wszystkim jeszcze nie pogubiliśmy...
Ta konferencja (O staraniach) była nam teraz bardzo potrzebna*. To taki motywacyjny kop, żeby się wziąć w garść i na nowo zacząć starać się, zabiegać, zdobywać...!
Pierwszy spontaniczny pomysł - konkurs pt. "Ile o mnie wiesz?". Przez najbliższy tydzień każde z nas przygotowuje 20 pytań dla drugiej osoby, które mają pozwolić sprawdzić, ile o sobie (jeszcze nie) wiemy. Wygrany przygotowuje ciekawą kolejną randkę. ;D
*Chociaż mamy dziwne wrażenie, że w tej i poprzedniej konferencji Szustak nas prawie że zachęcał do rozstania się... :D Posłuchajcie sobie, naprawdę momentami człowiek się zastanawia, czy sobie całej tej miłości nie wmówił, bo dosłownie wszystko podaje w wątpliwość i stawia naprawdę trudne pytania... :o
Ale jak się na to spojrzy tak na chłodno i w szczerości na nie odpowie, to zupełnie inaczej później się na tę naszą relację patrzy. Bardziej się to wszystko docenia. No, ale ten moment TUŻ PO wysłuchaniu - podejrzliwe patrzenie na siebie, próbując się domyślać: "Jezu, a może on/ona ma po tym wątpliwości i zaraz powie: Chyba musimy poważnie porozmawiać...?!" - stan przedzawałowy nam Szustak zapewnił już drugi raz. :D Ale na szczęście później to uczucie ulgi i konstruktywne wnioski wszystko wynagrodziły. Uff. ;)
E ;) to jako to wygrany jak to on ma przygotowywac randke? :P
OdpowiedzUsuńNo nagroda to nagroda :D
UsuńDobra, przekonaliście mnie, ściągnę i ja. Dumni?! ;P
OdpowiedzUsuńAgata
Haha ;D
UsuńTo nie kwestia naszych ambicji czy dumy - po prostu warto! ;)
Swoją drogą, jak już przegadaliśmy co trzeba było po wysłuchaniu tej konferencji, zaczęliśmy rozkminiać, które znajome pary trzeba namówić do przesłuchania choćby tylko tej (i może jeszcze tej poprzedniej) konferencji). Wymyślanie forteli, jakby tu im przemycić to i owo (bo tak po prostu to raczej się nie dadzą namówić) - niezapomniane przeżycie. ;)
A tu nieznajomi sami się przekonują - rewelacja! :D
A tak jeszcze łącząc tę przekminę z poprzednią, "czy to ten/ta", to tak sobie myślę, że czasem wątpliwości biorą się z tego, że nie robi się superrzeczy razem. Łatwiej zacząć się zastanawiać, czy się kogoś jeszcze kocha, kiedy od miesięcy nigdzie się nie było, nie rozmawiało o marzeniach i nie jadło mrożonej pizzy przy świecach (polecam, mój patent na romantyczny wieczór w trakcie sesji. A i ukochany zaczyna doceniać moją domową pizzę :P).
OdpowiedzUsuńJa na przykład czuję się niekochana, kiedy brakuje mi nowych bodźców. Dobrze, że wreszcie odkryłam, że to o to mi chodzi ;))
Ostatnio szykowałam się na superwyjście, a tu zaczęło lać. Wyszłam na balkon, popatrzyłam w chmury i pomyślałam: "Boże, Ty sobie jaja robisz? Chcesz, żebym biedaka zasypała pretensjami tuż przed obroną?? Nie? No to niech przestanie padać!!!". Także ta pogoda to dzięki mnie :D
Pewnie, że zawsze się trzeba starać, ale nie można też popaść w drugą skrajność - wieczne poszukiwanie czegoś nowego, żądność wrażeń. Małżeństwo nie jest w końcu od zapewniania wrażeń :D Chodzi mi o to, by nie powstała postawa przymusowo-roszczeniowa, że trzeba, że musimy.
OdpowiedzUsuńBo czasami, kiedy naprawdę wszystko się wali, kiedy biegasz od szpitala do lekarza, kiedy nie ma pracy ani pieniędzy, kiedy nawet pogoda zawodzi - największym okazem miłości może być pozmywanie naczyń (stojących od trzech dni) bez skarg i zażaleń; a największą rozrywką możność pozostania w łóżku do południa.
Także tego, bez nadgorliwości ;)
Marysia
Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu - mawiała moja wychowawczyni w ogólniaku. ;) I Szustak też o tym wspomniał: "Jak już dziewczyna Cię błaga: MAM DOŚĆ! NIE MAM JUŻ MIEJSCA NA KWIATY!, to możesz sobie zrobić urlop na parę dni. A potem znowu jazda!" :D
UsuńWiadomo, że wszystko z rozsądkiem. Ale wydaje mi się, że nawet w trudnych chwilach można się zdobyć na drobne gesty, które nie wymagają ani pieniędzy, ani specjalnego czasu, ani nawet pogody - niech to będzie karteczka z miłym słowem zostawiona na lodówce, czy cukierek z bilecikiem "Kocham Cię" wrzucony żonie do torebki przed pracą. Drobiazg, a może wiele dać.
:)
Z pozostania w łóżku do południa też można zrobić fajną randkę, nie trzeba skakać na bungee ani wymyślać nie wiadomo czego, bo MUSIMY.;)
UsuńA im więcej i im gorzej się wali, tym bardziej warto zabiegać o takie randki, żeby odpocząć od tego wszystkiego, poczuć, że jesteśmy razem po tej samej stronie i wspólnie zebrać siły na wszystkie przeciwności.
Tylko że mi nie chodziło o takie codzienne trudności, w których trzeba uważać, by się nie zagubić. Ale o naprawdę ciężkie chwile, kiedy w ogóle nie ma się ani głowy, ani chęci do żadnych randek.
UsuńRozumiem, że są to konferencje kierowane do narzeczonych - przy takim odbiorcy trzeba kłaść nacisk na ciągłe staranie się. Tylko potem okazuje się, że to staranie się może mieć inne przejawy, niż romantyczne wizje.
Zresztą, w życiu codziennym, przy gromadce dzieci to sukcesem jest czas dla siebie dłuższy niż pięć minut rozmowy ;)
M.
A ja znam małżeństwo z 10-letnim stażem i czwórką dzieci, które średnio raz w miesiącu idzie na randkę. Załatwiają opiekę dla swojej gromadki i wybierają się a to do kina, a to na kolację, czasem nawet na zwykły spacer - ale dbają o ten czas tylko dla siebie. On często przynosi jej kwiaty nawet bez okazji, ona do listy zakupów dla niego zawsze dołącza jakieś kolorowe serduszko /cukierek /czekoladkę /karteczkę z ładnym cytatem itp. A problemów mają co nie miara i czasem widać, że jest im naprawdę ciężko, ale widać też, że te ich starania przynoszą konkretne owoce. Jeśliby przyrównać uczucia w miłości do wisienki na torcie, to oni z uporem maniaka wtaczają tę wisienkę po śliskim torcie, żeby była na swoim miejscu i wciąż zachwycała. ;D
UsuńMyślę, że wszystko zależy od konkretnych ludzi, ich doświadczeń i nastawienia do wielu spraw. W każdym razie - da się, jeśli tylko się chce.
Prawda jest taka że czasem serduszko namalowane keczupem na kanapce z szynką potrafi ucieszyć bardziej niż kolacja przy świecach we włoskiej restauracji. A wymaga to 2 sekund więcej niż przy robieniu zwyklej kanapki:)
UsuńJa akurat też nie mówiłam o zwykłych codziennych trudnościach. Właśnie w takich ekstremalnych sytuacjach dobrze czasem się "zmusić". Tak dla równowagi psychicznej. Bo to zazwyczaj na początku ciężko się zebrać, jak już się coś zrobi w tym kierunku, to wtedy dopiero widać, jak bardzo to było potrzebne. Na pewno jest wtedy o wiele trudniej się zebrać niż normalnie. Nam na pewno takie "randki" w pewnym momencie bardzo pomogły, to był taki moment wytchnienia, chociaż wyglądały zupełnie inaczej niż normalnie (jak był przez parę miesięcy do łóżka przykuty, to 99% pomyslow odpadało:p).
UsuńZgadzam się z Adą, też znam takie małżeństwo. Mają troje dzieci. Ale potrafią. Nawet znajdują czas by wyjechać na romantyczny weekend, a dzieci zostawić z dziadkami. Można? Można!:)
UsuńSwoją drogą Marysiu, nie obraź się ale w Twoich postach wiecznie przewija się przykład małżeństw z gromadką dzieci a sama z tego co wiem nie masz ani jednego. Skąd wiesz zatem czy oni mają czas czy nie, sama mam 4 rodzeństwa i moi rodzice zawsze potrafili wygospodarować trochę czasu dla siebie, czasem wyjeżdżali i zostawiali nas u dziadków. Po prostu lepsza organizacja czasu przy większej ilości dzieci i wszystko się da.
UsuńA mi się wydaje, że bardzo dużo zależy od człowieka. Bo na przykład mój mąż nie lubi i w ogóle nie zauważa takich pierdułek, jak jakieś serduszko z keczupu, karteczek, cukiereczków, słitaśnych smsków i td. On woli po prostu mieć zrobiony obiad po pracy i wyprane koszule. I tyle. I to działa też w drugą stronę, jemu wyjątkowo trudno jest dać od siebie dla mnie coś takiego niespodziewanego, kwiatka, miłego smsa czy coś, bo po prostu to nie jest jego bajka. Jak coś takiego chcę to muszę poprosić to dopiero wtedy dostanę;) Nie jestem przez to jakoś bardzo nieszczęśliwa. Najważniejsze dawać drugiej osobie po prostu to, czego naprawdę w tym momencie ona pragnie, nawet jeśli to jest całkiem zwyczajne.
UsuńZ dziećmi to jest największy problem na początku, jak są jeszcze karmione piersią, wtedy ciężko komuś takie dziecko zostawić. My Antka tak na dłużej mogliśmy koło roczku dopiero zostawić, bo nie chciał jeść nic innego niż cyc, a mleczko z butelki w pewnym momencie przestał tolerować. Czasem też inne czynniki wchodzą, np synek kuzyna ma w tej chwili 7 lat, ale jest pod opieką psychologa, bo wszystkiego się boi, z nikim nie chce zostawać, nie chce bawić się z dziećmi, itd, wszystko to nasiliło się po wypadku samochodowym jaki jakis czas temu przeżyli, ale w takich sytuacjach wcale nie tak łatwo zostawić komuś, nawet dziadkom, dziecko i gdzieś wyjść na randkę. Różne sytuacje są. Jednym dużo łatwiej zorganizować jakąś opiekę, innym trudniej.
W naszej "ekstramalnej" teraźniejszej sytuacji ja nie marzę o żadnych randkach;) Marzę tylko o tym, by mąż mógł mi pomagać w takich codziennych rzeczach, a jest jak jest. Żane randki, kwiaty, serduszka i inne pierdółki nie zastąpią wspólnej codzienności.
Bo to jak te randki wyglądają, zależą od człowieka i od, jak to się ładnie nazywa "języka miłości" i tego, co komu pasuje. ;) Nikt nikogo nie zmusza, żeby to było konkretnie np. wyjście do kina z kolacją przy świecach, zakończone sypialnią czy tam innym meblem:P. Ja na przykład w ogóle nie przepadam za kwiatami i małymi prezencikami bez okazji, jak kobiety się żalą, że "on to mi nawet kwiatka nie kupi", to ja w ogóle nie wiem, w czym problem, bo mi to w ogóle potrzebne nie jest. :P :P Chodzi o robienie czegoś, co będzie czymś typowo dla dwojga, dla związku, gdzie oboje czują, że jedno o drugie zabiega, czuje się kochane i takie tam, coś z wyjściem poza rozmowy o rachunkach, śmieciach, zakupach, czy chorobach.
UsuńZwyczajnie wyrosłam w dużej rodzinie i wiem, jak to wygląda. "Wyskoczyć do kina" - ach ten miastocentryzm. Wystarczy mieszkać poza dużym miastem i nie mieć z kim zostawić dzieci.
UsuńAbsolutnie doceniam to całe "staranie się" w takiej formie, jaka została przedstawiona we wpisie - ale uważam, że to nie decyduje o niczym i wcale niekoniecznie jest jedyną słuszną drogą. Owszem, trzeba to podkreślać wobec młodych narzeczonych. Ale nie róbmy z randek i serduszek jakiegoś sine qua non udanego małzeństwa. Ot ;)
M.
Ej, w małych miastach też jest co robić, a na wsi, jak nie ma co i nie ma z kim zostawić dzieci, można wieczorem posiedzieć przy herbacie i ciastkach, jak dzieci pójdą spać i po prostu poświęcić sobie trochę czasu i oderwać się od obowiązków i problemów.
UsuńŻe pierdółki nie decydują o niczym, to się zgadzam. Małżeństwo to zbyt skomplikowany twór, żeby jedna rzecz o wszystkim decydowała. Ale z drugiej spróbuj te "pierdoły" i to staranie się olać ;) Rozpaść się nie rozpadnie, ale hmmm. "Nie sztuka być razem, jak jest dobrze, sztuka być razem jak jest do bani", nuda, nie mamy o czym rozmawiać poza rachunkami, jesteśmy dla siebie obcy "ale trwamy". ;);) Nie no fajnie, ale po co tkwić w rutynie, kiedy można wprowadzić trochę życia i ognia nie wysilając się nawet jakoś nie wiadomo jak? Dlatego mnie osobiście (tu już nie do Ciebie konkretnie Marysiu) drażni trochę takie gadanie, że "małżeństwo nie jest od zapewniania wrażeń", "małżeństwo nie jest od spełniania planów i marzeń", "małżeństwo nie jest, żeby nam było dobrze". Strasznie to wszystko cierpiętnicze. Małżeństwo jest po dużo więcej, jasne, ale czy to coś wyklucza? Ja uważam, że może nie "jest od tego", ale jest najlepszym i najfajniejszym miejscem na to wszystko.
Przepraszam, ze to napiszę, ale to naprawdę smutne, że w małżeństwie nie ma takich czułych gestów....'tylko mąż zadowolony, że ma koszule wyprasowane". Tym bardziej w młodym małżeństwie.
UsuńHeh, żebrowa, mówisz o gadaniu - jak my się z mężem wkręcimy w rozmowę, to możemy rozmawiać godzinami. On mi coś wyjaśnia, ja coś opowiadam, omawiamy świat dookoła, rozważamy warianty przyszłości... Normalnei pyski nam się nie zamykają. Najfajniej w jakiś wolny dzień do śniadania, zasiedzimy się i można płynnie przejść do obiadu. Bo wieczorami to się znienacka północ robi ;)
UsuńI nie jest to żadne staranie się czy zabieganie - ale nie zamieniłabym tych naszych rozmów na nic innego ;)
M.
O! Ja o tym mówię właśnie! :) Każdy sposób jest dobry, nie każdy musi lubić serduszka. :) Dla mnie to, o czym Ty piszesz to już taka domowa wersja randki, a zabieganie to właśnie staranie się znaleźć czas na takie rzeczy. :)
UsuńTen czas nas sam znajduje, wystarczy zasiąść do posiłku :D
UsuńA przepraszam czy ja napisałam, że nie ma czułych gestów? Czy czułość to tylko serduszko z keczupu na kanapce? A przytulenie, a pocałunek, a nawet- zrobienie tego obiadu czy wyprasowanie koszul, czy kupienie żonie pomidora, chociaż się go nie znosi, kiedy wie się, że ona lubi? A łzy strachu w oczach, kiedy żona na operację jedzie? A swoją drogą... Gdyby nie było między nami czułych gestów, to nie mielibyśmy dwójki dzieci- tak pół żartem, ale pół serio też;) Pozdrawiam:)
UsuńZdaję sobie sprawę, że jest ciężko czasem coś zrobić "ponad normę", naprawdę ciężko. Ale tak jak napisaliście- najbardziej istotne są chęci. Dla kobiety nawet najmniejszy gest, słowo czy drobiazg potrafią zdziałać cuda:) I sama się o tym przekonałam, tak więc chęci i pełna mobilizacja, zaangażowanie- to jest to co sprawia, że związek nawet po długim czasie kwitnie:)
OdpowiedzUsuńPamiętam, jak na początku naszego związku słuchałam te konferencje. Wtedy wszystko wydawało mi się takie proste i oczywiste. :D
OdpowiedzUsuńChyba my też musimy powrócić do słuchania Pachnideł, coś czuję, że i u nas szykują się niezłe rozkminy. :)
Jeszcze mi się tak losowo przypomniało, jak to na rekolekcjach w Hermanicach (które wspominam do znudzenia) kilka poznanych osób powiedziało nam(niezależnie od siebie) pod koniec "A myśmy myśleli, że jesteście tylko narzeczonymi, bo tacy jesteście zakochani". Więc pewnie w coś tym jest, że entuzjazm może przygasać. Najlepsze, że nie wiem, z czego się brało to sprawiane przez nas wrażenie, bo byliśmy sobą i naprawdę nie robiliśmy nic szczególnego ;)
OdpowiedzUsuńAcz i tak wygrało małżeństwo jednego z prowadzących - siedem lat po ślubie, dwójka dzieci po pięciu latach walki z niepłodnością. Biło od nich pokojem i miłością, w dodatku mimo trudnych warunków pogodowych zawsze wyglądali bardzo elegancko, a mimo zmęczenia dla wszystkich mieli uśmiech i dobre słowo.
Marysia