Odliczamy!

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Promowanie gołębiarstwa, czyli (raz jeszcze o tym) dlaczego warto czekać

Tytuł kolejnej "pachnącej" konferencji - O gołębiarstwie - to niezły podstęp. Skądinąd zresztą słuszny. Czasem warto pewne zagadnienia potraktować trochę z zaskoczenia. Bo gdyby tak wprost nazwać, że to rozważanie będzie o czystości przedmałżeńskiej, mogłoby się okazać, że znakomita większość potencjalnych słuchaczy nawet nie spróbuje kliknąć. A tak... Podpucha. Że Oblubienica jest podobna do klaczy w zaprzęgu, a jej szczęki są jak policzki gołębicy... A jak gołębica, to delikatność. Nieskalana delikatność. Czyli stąd już rzut beretem do intymności między dwojgiem ludzi i świetna okazja do poruszenia ważnego tematu. Kto by pomyślał, że można przejść od gołębiarstwa do czystości przedmałżeńskiej? (My nie. ;D)

O. Szustak mówił, że w tym momencie pewnie połowa sali (słuchających konferencji) ma ochotę wyjść, a tutaj pewnie połowa czytających ma ochotę się pochlastać i nacisnąć mały krzyżyk w prawym rogu ekranu. ;) Nie mam takich zdolności i charyzmy jak Szustak (u niego wszyscy jednak zostali na sali), ale postaram się coś niecoś przemycić z jego rozważań. Bo gadał bardzo sensownie. Podał tylko dwa argumenty, dlaczego warto czekać.

Pierwszy opiera się na prawdzie o ludzkiej seksualności. Jest to jedna z najpiękniejszych, najbardziej super extra hiper rzeczywistości, jakiej człowiek może doświadczyć. Jeśli ktoś ma taki obraz, że seks jest brudny, zły i grzeszny, to trzeba to sobie wybić z głowy, bo to zwyczajne kłamstwo. Bóg stworzył nas seksualnymi i kazał się rozmnażać, więc seks nie może być wbrew Niemu. Kolejna ważna sprawa - seks jest naturalny. Nie trzeba się go uczyć (niektórzy oczywiście próbują nam takie bajki wciskać - pełno jest poradników typu "Co zrobić, aby twoja kobieta osiągała orgazm?", "Jak zadowolić mężczyznę" itd.). Nie trzeba - pod jednym warunkiem. Jeśli się kocha. Ludzie, którzy naprawdę się kochają, nie mają problemów w łóżku (pomijamy wszelkie kwestie zdrowotne). Stąd prosty wniosek: żeby - cytując - nie spieprzyć sprawy, NAJPIERW TRZEBA NAUCZYĆ SIĘ KOCHAĆ. Pozwolić sobie na wzajemne poznanie się, przeżyć ze sobą wiele różnych chwil, także tych trudnych, doświadczyć konfliktów, przebaczania, wzajemnego wsparcia, mieć szansę okazywać tę miłość na różne sposoby... Dopiero potem jest miejsce na seks. Tylko w takiej kolejności to będzie działało tak, jak trzeba.

Argument dosyć prosty, powiedziałabym - rozumowy. Z tym, że... ma jeden poważny mankament. Działa tylko do pewnego czasu. Bo kiedy się jest ze sobą dłuższy czas, przeżyło się już razem sporo i podjęło decyzję o wspólnym życiu w miłości, to takie uzasadnienie nie jest już wystarczającą motywacją. Niejednokrotnie były już tutaj dyskusje na ten temat i padały właśnie takie głosy sprzeciwu - że przy dłuższym czekaniu taki argument przestaje wystarczać. I co wtedy?

Wtedy jest miejsce na argument z wiary. Jeśli w planach jest sakramentalne małżeństwo, to jego zrozumienie powinno być wystarczającym powodem, że warto czekać. Bo co dzieje się w sakramencie małżeństwa? W związek tych dwojga ludzi, którzy próbują się kochać, wkracza Ktoś Trzeci. Ktoś, kto jako jedyny ma taką moc, by tę miłość udoskonalić. Jeśli ma się świadomość swojego egoizmu, swoich słabości, swojej niedoskonałości w kochaniu, to poczekanie na dar sakramentu wydaje się być całkiem sensowną gwarancją udanego późniejszego pożycia. Jeśli wierzy się, że sakrament naprawdę ma nadprzyrodzoną moc przemienić nasze życie, dokonać w nas czegoś niezwykłego i realnie pomóc kochać coraz lepiej - to dlaczego próbować na własną rękę i nie wykorzystać daru, który Bóg specjalnie dla nas przewidział? Dlaczego nie poczekać, by móc doświadczyć pełni zjednoczenia z ukochaną osobą, zapraszając w tę relację Tego, który jest największą Miłością?

Ten argument też ma jeden mankament - ma sens i znaczenie tylko dla ludzi wierzących. Jeśli się nie wierzy w łaskę i świętość sakramentu, a ślub ma być tylko symboliczną ceremonią - to żadna motywacja do czekania.

Bardzo nas podbudowała ta konferencja. Od dłuższego czasu nie mamy już żadnych wątpliwości, co do naszego czekania (takich jak na przykład kiedyś), ale nie zmienia to faktu, że czasem jest po prostu trudno. W krytycznych momentach jedynym argumentem, który pozwala zebrać się do kupy i ogarnąć, jest złość: o nie, już tyle czasu czekaliśmy, to i ten niecały rok damy radę - wkurzyłabym się, gdyby się teraz nie udało! Dlatego dobrze było tego posłuchać. Przypomnieć sobie, o co w tym tak naprawdę chodzi, odświeżyć motywację, zainspirować się do owocnego i wartościowego czekania, a nie tylko "przetrwania". I jeszcze raz wbić sobie do głowy, dlaczego WARTO czekać.

42 komentarze:

  1. Fajnie uporządkowany tok myślowy tego wykładu ;)

    Nie zgodzę się tylko z jednym - że seksu, a mówiąc ładniej, pożycia małżeńskiego, nie trzeba się uczyć. Otóż trzeba, jak wszystkiego w życiu, a tego nawet bardziej - przeskok od stanowczego "pilnowania się" do absolutnej bliskości jest dość spory. Trzeba sporo przetrawić, i fizycznie, i praktycznie. "Uczyć się" - w sensie traktować to normalnie, nie zrażać się, rozmawiać szczerze. I nie dziwić się trudnymi początkami. Koncepcja "szybowania w gwiazdach" i czego tam jeszcze, co się w kulturze promuje, to może być oszukańcza ściema - bo na początku może być raczej nieprzyjemnie.

    Ale to tylko perspektywa fizyczna, a przecież dochodzi do tego dużo więcej - jedność małżeńska, wzajemne ofiarowanie się sobie i okazywanie miłości, dążenie do rodzicielstwa. Radość z pożycia to dużo więcej, niż czysta satysfakcja fizyczna, i tego szczęśliwie nie trzeba się uczyć, jeśli realizuje się tę miłość, o której mówi konferencja :)

    Marysia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. podpisuję się obiema rękami - to bardzo duże uproszczenie mówić, że jak ktoś prawdziwie kocha to nie ma problemów w łóżku. Uważam również że to bardzo krzywdzące określenie. I myślę, że sfera seksualna to w wielu, wielu małżeństwach temat trudny, którego trzeba się mozolnie uczyć. Dzieje się tak również z tego powodu, że ludziom właśnie wciska się bajki, że "jak kogoś kochasz to nie trzeba się uczyć seksu".

      Usuń
    2. Hmm, o. Szustak twierdzi, że nie zna małżeństwa, które się prawdziwie kocha, ma zdrową (nie toksyczną czy patologiczną) relację i miałoby problemy w łóżku. Ja nie wiem, nie znam się, ale wydaje mi się, że nie chodzi o problemy "techniczne" - bo tego to chyba wręcz trzeba się nauczyć, w sensie: poznać swoje ciała, swoje potrzeby, pragnienia, możliwości, ograniczenia, obawy itd. Wydaje mi się normalne, że ten przeskok z powściągliwości do zjednoczenia musi mieć jakąś "obudowę praktyczną", na którą potrzeba czasu i chęci nauczenia się siebie w tej nowej sferze.

      Zdaje mi się, że chodzi tu o inny rodzaj "uczenia się" - właśnie taki z pisemek kobiecych i poradników internetowych: "Jak ją/jego zaspokoić?", "58 sposobów na orgazm" itp. Rzecz w tym, że nie potrzeba się takimi pierdołami raczyć, jeśli dwoje ludzi wcześniej nauczyło się kochać siebie. Bo co to znaczy kochać? Umieć ze sobą szczerze rozmawiać, dzielić się swoimi uczuciami, obawami, rozwiązywać konflikty i problemy, wspierać się w trudnościach, przebaczać sobie, podejmować wspólne wysiłki itd. itd. Jeśli dwoje ludzi nauczyło się tego w innych sferach życia, to będą potrafili to zastosować tak samo w łóżku. Będzie to dla nich naturalne. W tym sensie nie trzeba się specjalnie uczyć jakichś technik czy Bóg wie czego, żeby pożycie dobrze się układało.

      Tak to zrozumieliśmy i myślę, że to jest sensowne spojrzenie i cenna wskazówka.

      Usuń
    3. Chyba to jednak do mnie nie przemawia ;). No bo to w końcu chodzi o techniczne sprawy czy nie ;) Bo w pisemkach kobiecych to raczej tylko ta kwestia jest poruszana i o. Szustak też o niej mówił (tak wynika z tego co napisałaś). Zgodzę się z tym, że jak się kogoś naprawdę kocha to wtedy nie ma problemu ze szczerą rozmową o trudnościach "łóżkowych", jest wzajemne zrozumienie itp. ale problemy w łóżku nie biorą się tylko z niedogadania. Mają różne, różne podłoże. Myślę, że każdy seksuolog to potwierdzi. Nie chcę wchodzić w szczegóły, ale tak chciałam zaznaczyć, bo np. facet, który ma stresującą pracę czy chore dziecko czy jeszcze inną sytuację i ma problemy w łóżku słucha takiej konferencji i myśli sobie "no to nic tylko sobie strzelić w łeb - w pracy mnie wykończą, w łóżku beznadzieja i jeszcze się dowiaduję, że żony nie kocham" - zaznaczając, że nie każdy facet rozumie, że stres może leżeć u podłoża problemu z seksem. no strzeżmy się uogólnień :-)

      Usuń
    4. Prawdę mówiąc, nie zastanawiałam się nad tym, bo zwyczajnie mnie to nie dotyczy. Konferencja była typowo dla osób przed ślubem i miała zachęcić, zainspirować do poczekania z seksem. Argument o tym, że nie trzeba się specjalnie uczyć seksu, miał dla mnie jasny wydźwięk: nie warto zaczynać pożycia łóżkowego wcześniej, żeby - jak to się mówi - "dopasować się" seksualnie, nauczyć różnych technik i ewentualnie zweryfikować, czy partner się nadaje do łóżka czy nie (jakkolwiek absurdalnie to brzmi, ale przecież wiele młodych osób tak właśnie myśli). Jeśli jest chęć do uczenia się prawdziwej miłości i wiara w realną pomoc Bożą, to nie trzeba się niczego specjalnego w sprawach łóżkowych uczyć. Wystarczy zdać się na łaskę sakramentu.

      Zdaję sobie sprawę, że jako osoba zamężna patrzysz na to z nieco innej perspektywy, inne masz doświadczenia, a ja tak naprawdę nie mam za wiele do powiedzenia. Ale wydaje mi się, że takie trudności, o których wspomniałaś (np. silny stres), to nie są problemy, o których mówił o. Szustak. Bo to już można tak naprawdę podciągnąć pod sprawy zdrowotne. Przecież stres zawsze, w mniejszym lub w większym stopniu, oddziałuje na nasze zdrowie i nie pozostaje obojętny organizmowi w różnych sferach, także tej seksualnej. Wydaje mi się, że problemy, o których była mowa, to właśnie to mityczne dopasowanie, magiczne sposoby i sztuczki, które mają magicznie przynieść pełną satysfakcję itd. Jeśli nie ma miłości, to na nic techniczne sposoby, bo wszystko zaczyna się przecież tak naprawdę w głowie (no i w sercu).

      Usuń
    5. Wiem, że pewnie nie o to chodziło :-) Ale jednak pomyślałam, że warto to zaznaczyć. Dodać coś od osoby zamężnej i do tego mającej do czynienia w jakiś tam sposób z tematem "zawodowo". Bo warto spojrzeć z obydwu stron i wytłumaczyć o co chodzi. Znam ojca Szustaka z moich beczkowych czasów i jest to wspaniały kaznodzieja, ale zawsze, każdemu zdarza się powiedzieć coś, co kogoś może zranić czy dotknąć. Dlatego ja staram wystrzegać się uogólnień typu "nie ma kochających się małżeństw, które..." bo nie znamy wszystkich małżeństw świata, a nawet jeżeli kogoś znamy to może on nam wszystkiego nie mówi i ma problemy o których się nam nawet nie śniło. Moim zdaniem lepiej brzmiałoby stwierdzenie "duża część kochających się małżeństw, nie ma ...." - może wtedy to byłaby prawda - nie znam statystyk. Pozdrawiam, życzę wytrwałości i dużo radości z narzeczeństwa i z przyszłego małżeństwa!

      Usuń
    6. A ja bym powiedziała, że uczyć się jednak trzeba ale na to jest czas po ślubie. Nie trzeba robić tego przed bo seks to nie egzamin który małżonkowie muszą zdać w noc poślubną i jak się wcześniej nie przygotują to się potem okaże że sesja niezaliczona :D Słuchałam kiedyś tej konferencji i ja ją tak rozumiem:) Że jak dwoje ludzi się kocha, czeka na siebie przez co nie traktuje seksu jako sprawy nadrzędnej to po ślubie będzie to grało wszystko bo nawet jak na początku trzeba będzie się trochę podocierać to nikt nie zrobi z tego tragedii że nie jest jak na filmach bo na pierwszym miejscu jest miłość a nie spełnienie fizyczne. Może o tym mówił o. Szustak? Bo dzisiaj wiele par traktuje seks jako cel sam w sobie, więc jak tu się go najpierw nie nauczyć...

      Usuń
    7. Z tego co pamiętam, to właśnie o to chodziło, nie uczyć się w sensie szukać instrukcji "tak się połóż, tutaj dotknij", bo to nie jest nikomu do niczego, tylko właśnie poznawać siebie na spontanie z miłością i na wyczucie.

      Usuń
    8. A no i nie że nie mają problemów, tylko mają większą tolerancję problemów bym powiedziała. ;) inaczej byłoby za prosto.

      Usuń
    9. "Że jak dwoje ludzi się kocha, czeka na siebie przez co nie traktuje seksu jako sprawy nadrzędnej to po ślubie będzie to grało wszystko bo nawet jak na początku trzeba będzie się trochę podocierać to nikt nie zrobi z tego tragedii że nie jest jak na filmach bo na pierwszym miejscu jest miłość a nie spełnienie fizyczne." Ja to również zrozumiałam w ten sposób. Bo właśnie często pojawia się argumentacja o "dopasowaniu się" a mnie sie wydaje że jak ktoś sie kocha naprawdę to jest w stanie właśnie uczyc się, próbować do oporu aż to dopasowanie się nastąpi a nie pójdzie szukać gdzie indziej bo "nie ma fajerwerków".

      Usuń
    10. Aaaameeeeen. :)

      Kropeczka, Ty też słuchasz? :)

      Usuń
    11. Jasne, jak mnie coś zainteresuje i jeszcze jest to w poniedziałek i wtorek (mój R. ma idiotyczny nawyk oglądania M jak miłość :D) to słuchawki na uczy i przynajmniej słucham czegoś co ma sens :P

      Usuń
    12. Po namyśle sądzę, że - podobnie jak kremówce - chodziło mi o to nieszczęsne sformułowanie o braku problemów w pożyciu. Rozumiem, że chodzi o rozprawienie się z mitami o konieczności dopasowania, ale nie tędy droga.

      Bo tak w sumie - skoro mogą pojawić się najróżniejsze problemy, to czemu niby nie takie? Dlaczego ma to stanowić o gorszości miłości takich małżonków? Takie problemy są wręcz naturalne - przychodzimy z pewnymi, najzwijmy to, oporami moralnymi (nawyki z barzeczeństwa), z pewnym wstydem, i tak dalej. A z drugiej strony mamy jakieś wydumane wyobrażenia, że musi być niebywale satysfakcjonująco i co tam jeszcze. A z trzeciej strony może się pojawiać czasem strach. I kiedy coś na początku nie wychodzi albo jest bardzo nieprzyjemne, łatwo się nadmiernie tym przejąć. A nie ma czym w sumie ;)

      M.

      Usuń
    13. O, zdecydowanie tak to nie działa, że jeśli jest miłość, to we współżyciu nie ma problemów. Zdecydowanie. Ale jak jest miłość, to te wszystkie problemy- szybko lub z czasem - da się pokonać.

      I zdecydowanie współżycia trzeba się uczyć:P Ja bym powiedziała nawet, że tego uczy się przez całe życie, bo NAuczyć raz na zawsze się tego nie da;) Naturalne to jest, mało delikatnie mówiąc, wkładanie i wyjmowanie, a czułości, delikatności, wrażliwości na swoje potrzeby trzeba się ciągle uczyć. Wszystko się zmienia, po kilku latach, w ciąży czy po porodzie może być już inaczej.

      Usuń
    14. Nawet i w różnych dniach cyklu może być inaczej a co dopiero po takiej rewolucji jak ciąża czy poród :) i właśnie po to jest miłość - nie ucieka się gdzie indziej tylko od nowa uczy i próbuje ale to jest chyba fajne, przynajmniej nie wieje nudą i nie robi się tego automatycznie według jakiegoś schematu :)

      Usuń
  2. Ja też uważam, że warto czekać. Zdecydowanie. I faktycznie wiara ma tu fundamentalne znaczenie. Ale nie uważam tego czekania za jakieś umniejszenie miłości czy cokolwiek podobnego. Tak naprawdę najlepsze- dopiero jest po ślubie:) Wy i tak macie lepszą sytuację z Karolem bo i mniejszy staż i mniej do czekania. A ja jestem już z chłopakiem ponad 3 i pół roku a ślub to perspektywa raczej kolejnych 3. W każdym bądź razie nie poddamy się:) Więc i jak nie mam wątpliwości, że dacie radę:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja z kolei uważam, że zbyt długie czekanie "bo rodzina, bo brak pieniędzy, bo coś tam" jest bez sensu. Mówię Ci. Nie ma sensu. Jeśli jesteście, pewni, że chcecie brać ślub ze sobą, to Jezu ufam Tobie i go bierzcie :). My po 5 latach czekania jesteśmy już tym naszym czekaniem, ze względu na rodziców strasznie zdenerwowani. I oboje uważamy, że ostatni rok przez to bardziej niszczy nasz związek, niż buduje. Oczywiście każdy związek ma inny czas rozwoju. Mówię to tylko z własnej perspektywy. I niecierpliwie odliczam te 40 dni do ślubu. :)
      Marta

      Usuń
    2. Ja się w całości mogę pod Martą podpisać. Choć też doskonale wiem, że z tym ślubem to nie tak hop siup jak to zazwyczaj się każdy mądrzy. :p

      Usuń
  3. Kurde, mam taką ochotę się rozpisać, ale ugryzę się w język, a właściwie w palec. ;p Wrócę do nauki i w wolniejszej chwili wysmaruję notkę u siebie na blogu.
    Warto czekać, mogę wymienić milion powodów dlaczego tak jest.
    Może inaczej to wygląda u osób, które nie są wierzące i dla których Bóg niewiele znaczy. Dla mnie obecnie największą stratą jest życie w grzechu, życie bez Boga i wyrzuty sumienia, bo chciało się inaczej a wyszło jak zwykle. No i to, że kiedy się kogoś kocha i ta osoba chce czekać, a przez nas znowu upadła, chociaż wczoraj była u spowiedzi. No nie można robić jej takich rzeczy.

    Wiem, że mi tyłek uratowały wszelkie rekolekcje i duszpasterstwo. Dla wierzącego nie ma innej opcji jak czekanie.
    I to czekanie nauczyło mnie pokory. Oj nauczyło, bo przecież jacy to my nie jesteśmy super, inni nie czekają, a my tak w ogóle och i ach. Łatwo jest innych oceniać. Długo to nie potrwało. I nieustanna walka i cotygodniowa spowiedź. To wszystko uczy pokory.
    Wiem, że piszę chaotycznie, przepraszam. :D
    W ogóle tak sobie myślę, że seks jest trochę przereklamowany (czekam na lincz;p).
    Warto czekać, mam nadzieję, że nam się uda dotrwać.
    Wracam do gramatyki opisowej, jest bardziej seksi :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno gramatyka opisowa jest o wieeeele łatwiejsza niż to czekanie (miałam tę przyjemność :D), ale co mi z tego, że znam gramatykę? Tyle, że potrafię się w miarę sprawnie posługiwać językiem (ale co mi z tego, jak większość ludzi wokół mnie żyje w świecie bez przecinków... :p).
      A czekanie można uczynić jedną z najbardziej wartościowych i owocnych rzeczy w związku (i w życiu w ogóle). O. Taka różnica. :D
      ;)

      Usuń
  4. A nie zaobserwowaliście w swoim środowisku, że sporo katolików "rozbija się" o naukę Kościoła w sprawie seksu? Na palcach jednej ręki mogę policzyć osoby z ponad czterdziestoosobowej grupy na KSM-ie, do której należałam w gimnazjum i trochę w liceum, które miały tę kwestię uporządkowaną. Bo dopóki byliśmy w gim i nikogo chyba to bezpośrednio nie dotyczyło, to wszyscy kiwali głowami, tak, czekamy do ślubu, Jezus najważniejszy, tak.

    A później przyszły pierwsze związki. Pierwsza ciąża 16-letniej koleżanki (z 23-latkiem. Na szczęście dziś są szczęśliwą rodziną). Pierwsze zastanawianie się "ale dlaczego". Zaobserwowałam kilka modeli "radzenia sobie" z byciem w związku i nieprzestrzeganiem TYCH przykazań:
    1. Jestem dobrym człowiekiem, chodzę na mszę, a co to za różnica co robię za zamkniętymi drzwiami, a czego nie?
    2. Przerwa od sakramentów z postanowieniem powrócenia do Komunii po ślubie, słowem: chwilowe niezaprzątanie sobie głowy
    3. Bez "wkładania" to nie grzech.
    To wiem z autentycznych rozmów ze znajomymi. Mnóstwo osób ma problem z czystością w związku! Jestem daleka od oceniania tych postaw, bo święta nie jestem, pragnę tylko zwrócić uwagę, że jeśli macie to poukładane w głowach w sposób spójny, TO I TAK WYGRALIŚCIE. A przynajmniej oszczędzacie sobie nerwów i wątpliwości ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo dopóki to człowieka nie dotyczy, to każdy taki mądry, każda myśli, że jak facet coś będzie chciał, to dostanie z liścia i po sprawie, a to tak nie działa.;) to z poukładaniem w głowie nie ma nic wspólnego, w to wchodzi tyle czynników, jakieś zranienia z przeszłości, pragnienie miłości jakiejkolwiek, no dużo różnych rzeczy. Dla wierzącej osoby żadna z tych sytuacji nigdy nie jest "niezaprzątaniem sobie głowy". Z zewnątrz tak może wyglądać, ale ludziom się nawet może nie śnić, jakie dramaty takie osoby przechodzą. Bardzo łatwo ludziom przychodzi ocenianie zwłaszcza tym, którzy zdecydowali się nie czekać (ciekawe jest to, że np. npr sobie nie wyobrażają, bo "taka długa przerwa w seksie" i jak nie można to im tak ciężko, więc chyba powinni rozumieć?) i tym, co czekali krótko. Czystość przedmałżeńska skutecznie leczy z poczucia własnej wspaniałości.

      Usuń
    2. I nie ma co się oszukiwać, długa wstrzemięźliwość jest nienaturalna. Kiedyś ludzie takich problemów nie mieli, naturalne były szybkie śluby. ;) ;)

      Usuń
    3. Tu się nie zgodzę, choć wiele mądrego piszesz ;). Od wieków czystość przedmałżeńska nie była przestrzegana. Teraz robi się z tego aferę, bo młodzi czekają z ślubem po 10 lat, antykoncepcja jest powszechna i pary mieszkają z sobą. Dawniej faktycznie śluby były szybciej, organizowali je rodzice i było mnóstwo 4 kilogramowych wcześniaków ;). I przyznam szczerze, że właśnie czystość nauczyła mnie pokory jak nic innego chyba...
      Marta

      Usuń
    4. Ja to mam na myśli jeszcze wcześniejsze czasy, kiedy śluby ludzie brali zanim im się jeszcze na dobre hormony rozhulały. :p o tych 4kilogramowych wcześniakach to też już tu kiedyś pisałam, to akurat święta racja :D

      Usuń
    5. Och, tazżebra, wiem jakie dramaty, niejedno wino wypiłam w babskim gronie! ;) Chodziło mi raczej o tę część osób, których wiara jest autentycznie podkopana, czasem na ten czas do ślubu, czasem dłużej, czasem na "stałe". Jak ktoś ma dramat, bo to nie jest tak łatwo, to moim zdaniem i tak nie ma dramatu, bo przynajmniej wie, że chce czekać.
      A jak chcą oboje to już w ogóle połowa problemu z głowy! ;)
      Tak mi się przynajmniej wydaje z obserwacji moich znajomych, ale wiem, że to żadna reprezentatywna próbka :P

      Usuń
    6. Nie, nawet jeżeli oboje chcą, to nie jest problem z głowy.
      Niestety nie. :)

      Usuń
    7. Zdecydowanie nie.:p Wtedy co najwyżej są ciut inne rozkminy.

      Usuń
  5. Dlatego ja mimo że chodzę do kościoła i modlę się do Boga nie nazywam siebie katoliczką, bo nie zgadzam się z tym, że seks przedmałżeński to grzech, mieszkanie to grzech, antykoncepcja też, a homoseksualizm to choroba. Jestem z moim narzeczonym 6 lat. Po 4 latach związku postanowiliśmy pójść do łózka. Mieliśmy wtedy 18 lat.Kocham go, on kocha mnie, seks tylko z miłości, z tym facetem chce mieć dzieci, będę jego żoną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W pierwszej chwili chciałem się bawić w jakieś pouczanie twojej osoby, ale postanowiłem "wejść w twoje buty" i spojrzeć na to z twojej perspektywy.

      Akceptuję to, że ktoś mniej lub bardziej nie zgadza się z katolicką etyką seksualną, nawet mnie to specjalnie nie dziwi. Masz prawo żyć jak chcesz, postępować w zgodzie z własnym sumieniem, ale jednej rzeczy nie jestem w stanie zrozumieć.

      Skupmy się na seksie przedmałżeńskim. Uważasz, że w tak istotnej kwestii Kościół Katolicki się myli i Kościół myli się w wielu innych miejscach. Gdybym przyznał Ci rację, usunął z Tradycji Kościoła to co mi nie pasuję, musiałbym stanąć w prawdzie ze samym sobą i zastanowić się, czy Kościół nie myli się w innych kwestiach? Piszesz, że chodzisz na kościoła, mniemam, że uczęszczasz na Msze Święte. A skąd wiesz, że Eucharystia to nie jest znowu jakiś wymysł katolików? Wspólnoty protestanckie uznają przeważnie wyłącznie symboliczne upamiętnienie ofiary Chrystusa.

      Nie jestem w stanie zrozumieć sensu katolicyzmu przy jednoczesnym odrzucaniu jakiś prawd wiary, dogmatów, co robi od groma katolików. Gdybym ja tak postępował, wybierał to, co mi się podoba, Kościół przestałby być dla mnie autorytetem, a wiara byłaby co najwyżej jakąś filozofią, może mniej lub bardziej interesującym spojrzeniem na świat. Oczywiście np. antykoncepcja to nie jest żaden dogmat i nie można kategorycznie stwierdzić, że nic w tej kwestii się nie zmieni. Ale czy zarzucanie Kościołowi błędnego i ślepego patrzenia na ludzką seksualność, przy jednoczesnej chęci trwania w nim cały czas, nie jest pewnego rodzaju rozdwojeniem jaźni?

      Nie odbieraj tego jako atak na siebie, to jedynie moje luźne przemyślenia ;).

      Pozdrawiam,
      Tomek

      Usuń
    2. Nie zgodzę się z Tobą Tomku z tym rozdwojeniem jaźni. Ludzie wychodzą z różnych środowisk, mają różne doświadczenia, różnie ich otoczenie od razu ukształtowało. Startują z różnych punktów. Wymaganie równo od każdego na dzień dobry, żeby zgadzał się ze wszystkim i nie miał żadnych wątpliwości jest absurdalne. Od którego momentu jest ok, żeby już można było nazywać się katolikiem? I dlaczego odtąd? Wątpliwości i poszukiwanie odpowiedzi, ba, nawet bunt, mogą być takim punktem zapalnym do wejścia w głęboką wiarę. Ja rozumiem, obowiązek upominania i takie tam. Ale przykre jest to, że często to jest tylko umoralnianie, ocenianie i wypychanie takich ludzi poza Kościół, bo hipokryci, bo sobie wybierają, bo coś tam, zamiast podejść do nich po ludzku, spróbować ich jakoś przyciągnąć, pogadać, zachęcić, żeby jednak spróbowali, że przecież życie blisko Boga jest mega! Chęć trwania mimo buntu to dobry znak, to zawsze jest jakiś początek.
      Nie tak dawno ja też byłam święcie przekonana, że np. z antykoncepcją to wszystko bzdura i ciemnogród. Ciekawe jak moje życie religijne by wyglądało, gdybym nie poznała kilku wspaniałych osób, które mnie pociągnęły, zamiast kręcić głową jak tak można się nie zgadzać, co z Ciebie Żebrowa za katoliczka. ;)

      Usuń
    3. I nie odbieram tego jako atak na moją osobą, mam świadomość, że jestem na blogu katolickim przez duże K :) To nie jest żaden bunt, ja kocham Boga i czuję się kochana przez Niego, nawet doświadczam Jego łaski (ostatnio na egzaminie) ale nie jestem katoliczka, zresztą jak 90% społeczeństwa polskiego bo np. rodzice narzeczonego super małżeństwo z 22 letnim stażem, chodzą do kościoła, ale używają gumek, moi rodzice też chodzą do kościoła( ale mają tylko dwoje dzieci, więc zamknęli się na życie wg prawdziwych katolików, ale myślę, że w niebie i dla nich znajdzie się miejsce. Znajomych i przyjaciół też mamy takich, którzy wierzą, praktykują, ale nie uważają, że to co mówi ksiądz to absolutna prawda i tylko NPR jest dobre (najbardziej nie lubię jak się wypowiadają kobiety o tabletkach a nie mają pojęcia jak to działa, nie są to poronne tabletki, bo kobieta w trakcie brania nie jajeczkuje, jest niepłodna)

      Usuń
    4. Ja kiedy zaczelam uprawiać seks bylam na etapie buntu, tzn. Wierzyłam w Boga, ale na zasadzie "fajnie ze jesteś ale daj mi spokój", nie chodziłam do koscioła, modliłam się może raz na pół roku (do dzisiaj nie potrafię zrozumieć czemu mimo wszystko czasem mnie na modlitwę brało:P). Później zamieszkałam z R. ale to nie byla decyzja "a pakuje walizki i się wprowadzam" tylko to wyszło samo z siebie, przez to że ja studiowałam w innym mieście a on pracował na delegacjach, jedyna opcja zeby się zobaczyć byla taka że on co środę po pracy walił do mnie 150 km w jedną stronę, był u mnie na mieszkaniu zazwyczaj koło 21 więc logiczne było ze go o 23 nie wygonie, wstawał o 3 i jechał zeby na 6 być w pracy. W weekendy zazwyczaj ja przyjezdzalam w piątek a on dopiero w sobotę wieczorem, wiec znowu zeby się widzieć trzeba było zarywać noce. Kiedy skończył delegacje, chcieliśmy się w końcu sobą nacieszyć więc znowu nocowałam u niego, w weekendy w ogole nie przyjeżdżałam do rodziców tylko siedziałam u niego, w tygodniu zrywalam się z zajęć i jeździłam 80 km zeby przywitać go obiadem. Aż pewnego dnia okazało się ze więcej rzeczy mam u niego niż u siebie i tam już zostało. Do koscioła wrocilam przez niego, bo co niedziele mnie tam ciągnął, Biblie zaczęłam czytać przez bloga Żony (muszę się pochwalić ze skonczylam 2 czerwca:D) i tak naprawdę od niedawna zaczęłam rozwijać swoją wiarę. Więc co teraz miałabym zrobić? Oświadczyć narzeczonemu że po 3 latach jednak zdecydowałam sie nie uprawiać seksu do ślubu? Pewnie by to zrozumiał ale ile byśmy wytrzymali? Miesiąc? Albo mam sie spakować i wyprowadzić? Hah teraz kiedy wyjeżdżamy z kraju mamy wynająć dwa mieszkanka w Stanach? Nie bardzo to możliwe. Dlatego Tomku, również się z Tobą nie zgodzę, ponieważ to nie jest tak że ja sobie wybrałam co mi się w wierze podoba i tego się trzymam, moje życie się potoczyło tak a nie inaczej, pewnie gdybym te kilka lat temu trafiła na bloga Żony lub ten to na pewno bym się starała zachować czystość, probowalabym inaczej rozwiązać kwestie spotkań z R. itd. No ale jest jak jest:)

      Btw. Tabletki to gówno i zorientowałam że tak jest dopiero jak je odstawiłam. I nie chodzi mi wcale o to że tak głosi kościół tylko o rozpierdziel hormonalny jakie oni robią. Już po 2 tygodniach kiedy je odstawiłam byłam zupełnie innym człowiekiem i to powiedział mi narzeczony, bo ja nie miałam pojęcia że zmienil mi sie charakter przy tabletkach :D a po odstawieniu okazało sie że jestem nawet miła:P

      Usuń
    5. Nie wiem, jakie bierzesz tabletki, ale jak mnie leczyli kiedyś antykami (dwa różne rodzaje), to na obu ulotkach jak byk było napisane, że działa na trzy sposoby: zmienia ją właściwości śluzu, blokują owulację, a jakby owulacja jednak wystąpiła (a wcale tak rzadko się to nie zdarza) i doszłoby do zapłodnienia, to zapobiegają zagnieżdżeniu.

      Usuń
    6. Ej! Kropka! Żona i Żona, a kto Ci takiego pięknego maila o npr wystosował!? Czuję się pominięta! :P :P :)

      Usuń
    7. Żeberkowa ja tylko o rozwijaniu wiary i zmianie pewnych poglądów mówię :P

      haha a najlepsze było jak opowiedziałam R. o wszystkim co mi napisałaś to on mi powiedział "to jak ja Ci to mówiłem od roku, że można tak to mi mówiłaś że jestem pieprznięty, a jak to samo ci obca baba napisała to juz mam jechać po termometr?" (dodam że było grubo po 2 w nocy):P A najbardziej mnie śmieszy jak jest po seksie, a R. leży, przytula mnie ja czekam na jakieś "kocham cię" czy coś a on mówi "Kurde, muszę tej lasce co cię przekonała do npr postawić jakieś wino czy pomnik" :P kilka razy tak było, Żeberkowa mój facet myśli po seksie o Tobie (mam nadzieje że nie w trakcie:P)i Ty chcesz żebym Ci dziękowała?:D:D

      Usuń
    8. Ale zależy jakie tabletki, ja mam dobrze dobrane i naprawdę nie mam męskiego owłosienia i nie ważę dużo (skromne 53 kg) i nie jestem jakoś rozchwiana emocjonalnie. Zależy na jakiego ginekologa się trafi, ja mam dobrego, najpierw szereg badań, a potem przepisanie, i po prostu cud, że trafił od razu, bo mam koleżankę, która się męczy i musiała przestać brać. Ja już biorę 3 lat i nic mi nie jest. A niestety nadal tak jest, że lekarz nie zrobi badań, tylko od razu przepiszę, a ja miałam wszystko sprawdzone (i hormony tarczycy, potas, itd.)

      Usuń
    9. Ale przede wszystkim chodzi o to, o czym napisała Ta z żebra - czyli o działanie wczesnoporonne, zapobieganie zagnieżdżeniu. Biorąc tabletki, liczysz się z tym, że do takiego efektu też może dojść. I to jest moje główne "nie" dla tabletek. Patrząc z punktu widzenia moralnego a nie wiary - bez zarzutu pozostają chyba tylko prezerwatywy i środki chemiczne (globulki itp).

      Usuń
    10. Hormony to hormony. Dodatkowo są to substancje syntetyczne. To zawsze pozostanie ingerencją w nasz organizm. Dobrze, że nie masz żadnych problemów i skutków ubocznych teraz, ale nigdy nie wiesz co będzie za 5 albo 10 lat.
      Także nie, nie zależy jakie tabletki, po ilu badaniach i jak dobrze dobrane. Ja mówię nie, bo przekonują mnie racjonalne, chemiczno-biologiczne argumenty.

      Usuń
  6. A i jeszcze dodam, że moja babcia też nie zachowała z dziadkiem czystości i wcale nie czuje się wielką grzesznicą. A i z tego co wiem to starali się używać prezerwatyw, choć w tamtych czasach trudno było z ich dostępnością, ale jakoś dawali radę.

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak odnosnie calej dyskusji: jak to ostatnio stwierdzil moj Luby - "co to za czasy, ze ludzie sie przechwalaja swomi grzechami..."

    #mspanc

    Pozdrowienia,
    manna

    OdpowiedzUsuń
  8. Tylko dla mnie to nie są grzechy i tym się manno różnimy.

    OdpowiedzUsuń

Jeśli chcesz, możesz skomentować to, o czym piszemy. Oczekujemy jednak podpisania się pod swoimi słowami, choćby pseudonimem. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...