Pierwsza ważna myśl: żeby było fajnie i owocnie w związku, samo nic się nie zrobi. Bóg też za nas wszystkiego nie zrobi. Potrzeba naszego zaangażowania. Trzeba robić, co tylko się da, a jednocześnie wszystko oddać Bogu i mieć świadomość, że cokolwiek dobrego się dzieje między nami, to tak naprawdę Jego dar. Brzmi trochę jak sprzeczność sama w sobie, ale przecież całe chrześcijaństwo takie jest. Bóg jest jeden, ale w trzech. Chrystus jest w stu procentach Bogiem i w stu procentach człowiekiem. W Eucharystii jest prawdziwy chleb i najprawdziwsze wino, które jednocześnie są prawdziwym Ciałem i najprawdziwszą Krwią Chrystusa. Może to brzmi trochę skomplikowanie, ale działa w życiu - coś na zasadzie słów św. Ignacego: Módl się tak jakby wszystko zależało od Boga, a działaj tak, jakby wszystko zależało od ciebie. Nie można ani siedzieć z założonymi rękami, modląc się tylko: "Boże, no zrób coś"*, ani działać tylko na własną rękę, nie wpuszczając w związek Boga.
To znaczy, teoretycznie można. I tu druga ważna myśl: w dużym uproszczeniu można w tym względzie wyróżnić dwa rodzaje związków - rosnące jak kwiaty na polu i w dolinach. Na polu to znaczy na dobrej glebie, w odpowiednio nasłonecznionym miejscu, w sprzyjających warunkach - czyli związek na fundamencie wiary, w którym nadzieję pokłada się w Bogu. Wiadomo, trzeba o niego dbać, trzeba się napracować, ale podstawą jest obecność Boża, Jego łaska, która wspiera. Kwiaty rosnące w dolinach mają dużo gorsze warunki, a nierzadko rosną między nimi bolesne ciernie - to trochę tak jak w związku ludzi, którzy nie chcą żyć z Bogiem. Nikt nie mówi, że się nie da - bo da się stworzyć wartościową relację, tylko pewnie będzie to dużo trudniejsze i niejednokrotnie może okupione różnymi zranieniami.
W tym wszystkim nie chodzi jednak o ocenianie, który związek jest jaki, tylko o pokazanie perspektywy wyboru. Jeśli masz wybór - lepiej posadzić swój kwiat na polu, a nie w dolinach. Pewnie, że nie na wszystko mamy wpływ, pewnie, że serce nie sługa i czasem miłość jest silniejsza od (nie)wiary, pewnie, że nikt nie skazuje związków osób niewierzących na straty. Ale jeśli jest możliwość wyboru - lepiej postawić współpracę z Szefem. Jego koncepcja miłości zawsze będzie doskonalsza i bardziej owocna niż samo ludzkie ciułanie.
Nawet jeśli - tak jak my - wybiera się od początku wersję all inclusive, czyli współpracę z Bożą łaską, to nie znaczy, że na tym koniec i już jesteśmy super hiper mega. To trzeba ciągle na nowo wybierać. Każdego dnia próbować, starać się, działać, budować, a jednocześnie dziękować tak, jakby tu nic nie zależało od nas. Już kiedyś chyba o tym pisałam, jak zadziwiające jest to uczucie, gdy sobie czasem uświadamiamy, że to wszystko, co jest między nami, jest jednocześnie naszą zasługą i Bożym darem. Po prostu niesamowite. I tak sobie myślę, że to w dużej mierze jest źródłem naszego szczęścia. Takiego doświadczenia życzylibyśmy każdemu.
* Karol to fajnie skomentował:
- To tak jakbyśmy się rozebrali do naga, położyli w jednym łóżku i zaczęli się modlić: Boże, prosimy Cię o czystość! :D
***
Ja: Mógłbyś trochę uważać, już w kilku miejscach zaciągnąłeś mi rajstopy...
K.: Ojej, przepraszam.
Ja: Przeprosiny to swoją drogą, ale chyba będziesz musiał mi je odkupić. ;D
K.: Dobra, kupię ci ze dwie pary.
Ja: Nie trzeba tyle, wystarczy jedna.
K.: Nawet trzy ci kupię, żebym mógł sobie spokojnie zaciągać... :D
Bardzo trafne słowa odnośnie związków wierzących i niewierzących. Związek na fundamentach wiary, można powiedzieć, ze jest łatwiejszy, zawierzenie Bogu i jego łaski dają siłę w trudnych sytuacjach. Wiadomo, wybór powinien być jasny. Natomiast w życiu czasem jest inaczej, znajduje się ktoś, kto może nie jest niewierzący, ale kwestia wiary jest dla niego niemalże nieznacząca. Jak w takim przypadku stworzyć wartosciowa relacje? Dominika
OdpowiedzUsuńW moim odczuciu osoba "wierząca", dla której wiara jest "niemalże nieznacząca" jest prawie na równi z niewierzącym. Bo jak można wierzyć i żyć tak, jakby to nie miało żadnego znaczenia? Mnie się to nie mieści w głowie. A tak swoją drogą to w Pachnidłach była też konferencja "O niewierzących", my jej nie słuchaliśmy, bo nas praktycznie nie dotyczy, ale jeśli ktoś jest tą tematyką zainteresowany, to myślę, że na pewno o. Szustak wiele w niej wyjaśnia.
UsuńDla wierzących te słowa są na pewno przypomnieniem o co w tym wszystkim naprawdę "biega". Bo wiadomo, że dla chrześcijanina "kwiat w polu" jest oczywistym wyborem. To znaczy tak teoretycznie powinno być. Niestety jak widać są chrześcijanie, którzy z całą odpowiedzialnością wybierają dolinę. Naprawdę szkoda.
OdpowiedzUsuńDziękuję za modlitwę. Udało się:))) Kasia
OdpowiedzUsuńWspaniale! Gratulacje! :) :)
UsuńJa mam mieszane uczucia co do tego, że łatwiej. Znaczy się, że jak się Bogu tak na maksa zawierzy, to rzeczywiście w koszmarnych sytuacjach spokój psychiczny nie z tej ziemi. Ale mimo wszystko wymagania o wiele większe i trzeba się sto razy bardziej narobić tam, gdzie niewierzący nie mają takich problemów.;) i odwrotnie. ;)
OdpowiedzUsuńA tak a propos notki, to kiedy mówię o tym, że samo się nic nie zrobi, że to robię, tamto, tu się tego nauczyłam, tam sobie flaki wyprułam, często mi się zarzuca, że z takim podejściem nie ma miejsca dla Boga, że samemu to sobie można, że coś tam. Jakby to się jedno z drugim wykluczało.;) Bardzo mi się podoba to zdanie św.Ignacego. Trzeba dać swoje 100%, a Bóg wkroczy tam, na co my nie mamy wpływu. Jezus po stągwie sam się nie fatygował, ryb bez wypłynięcia na jezioro też nie dawał (poza jednym wyjątkiem;) ale to też mu te dwie ryby przynieśli). No i ... Całe szczęście, że św. Józef się nie rozsiadł i nie czekał, że może ich wojska Heroda ominą, tylko wziął rodzinę pod pachę i wiał, jak było trzeba;)
To prawda, że wymagania większe i więcej dylematów niż u niewierzących. Ale tak sobie myślę, że to nie chodzi tylko o spokój psychiczny w trudnych chwilach. Sama perspektywa Bożej obecności w życiu daje niezwykłą siłę i motywację, żeby się starać, a dzięki temu można o wiele więcej razem wypracować i osiągnąć. Przecież te wymagania to nie są tak same dla siebie, żeby tylko wypełnić, bo trzeba. One są właśnie dlatego, żeby wskazywać, w jaki sposób można osiągnąć jak najwięcej dobra. Z takiej perspektywy można powiedzieć, że wierzącym jest w pewien sposób łatwiej. A druga sprawa - wszelkie formy wsparcia duchowego w tym budowaniu - od modlitwy, spowiedzi i Eucharystii poczynając, a kończąc na samej łasce sakramentu małżeństwa. To przecież nieoceniona pomoc i morze darów, z których można korzystać.
Usuń:)
Aa jeśli w tym sensie, to pełna zgoda. :)
UsuńNo właśnie mi też to że łatwiej, że nie ma cierni, zgrzytało. Bo moim zdaniem łatwiej wcale nie jest. Są inne problemy po prostu, siłą rzeczy... Tyle, że "rosnąc w słońcu", mamy na to wszystko zupełnie inną perspektywę i inne motywacje, żeby się nie poddawać, no i sakramenty... Ale to już wyjaśniłaś w komentarzu ;)
UsuńSamo się nigdy nic nie zrobi - nawet jeśli nasza wiara jest ogromna, to trochę musimy sobie zapracować na to, co dobre w naszym życiu i dać szansę Bogu, aby miał jak nam pomóc.
OdpowiedzUsuń