Odliczamy!

niedziela, 26 kwietnia 2015

Dopadło mnie

Choć broniłam się przed tym rękami i nogami, nie jestem w stanie tego powstrzymać. Mój organizm nie jest chyba tak odporny, jak mi się wydawało i protestuje...

Na trzy tygodnie przed ślubem dopadł mnie chyba ten słynny przedślubny stres. Tylko mam wrażenie, że nie stresuję się samym ślubem czy weselem, a bardziej tym, co ma się wydarzyć do tego czasu... Karolasty mi wyjeżdża na cały weekend majowy. Nie wiem, dlaczego, ale paraliżuje mnie ta wizja. W sumie bezpodstawnie, bo przecież wszystko, co najważniejsze mamy już załatwione, resztę zaplanowaliśmy tak, żeby było dobrze, a jedyne, co mam do zrobienia w ten weekend, to... filmik z podziękowaniem dla rodziców. Tak, ten sam, który miałam robić już w styczniu... Jakoś tak zeszło... ;)

Mieszkanie posprzątane, jest już całkiem przytulnie, jeszcze tylko moje rzeczy czekają na przeprowadzkę, ale to wiadomo - jeszcze nie teraz. Pierwszy taniec powoli ogarniamy, ćwiczymy i podoba nam się, bo wygląda na to, że będzie całkiem ładnie. Zbieramy ostatnie potwierdzenia od gości i ustalamy końcowe szczegóły związane ze ślubem i weselem. Modlitwa wiernych napisana, szczęśliwcy, którzy przeczytają tę modlitwę i czytanie, wybrani, schola ćwiczy śpiewy, a nasi najbliżsi szykują się do naszego wielkiego dnia także w sposób czysto materialny, na przykład kompletując stroje. Ciągle coś się dzieje, sprawy powoli idą do przodu i obiektywnie patrząc, nie ma powodów do niepokoju.

A ja od kilku dni czuję, zwłaszcza przed południem, ściśnięty żołądek, pobolewa mnie brzuch, jest mi słabo, czasem też duszno i czuję ogólne napięcie w całym ciele... Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak się czułam... Nawet przed ważnymi egzaminami czy przed zeszłoroczną obroną magisterium nie odczuwałam takiego stresu. Co się dzieje? Nie mam pojęcia, ale jestem kompletnie zdezorientowana. Nie mam czym się stresować, więc o co chodzi? Zresztą, nawet nie nazwałabym tego stresem, a raczej przejęciem, ale te objawy ciężko zaliczyć do zwykłego przejęcia i podekscytowania... Tłumaczę to sobie tym, że normalne przecież przedślubne emocje potęguje zmęczenie, które ostatnio bardzo mi doskwierało przez szał przeprowadzkowo-sprzątaniowo-zawodowy. Stąd może tak silny efekt. Mam tylko nadzieję, że mój organizm upora się z tym tak jak na przykład przed egzaminami - jeśli już stres pojawiał się u mnie, to właśnie kilka dni przed, a w sądnym dniu szłam na egzamin już na luzaka. Jeśliby tak miało być i w tym przypadku, to mogę się przemęczyć teraz, a w dniu ślubu chciałabym być już w pełnej dyspozycji, chłonąć go całą sobą i przeżywać w pełni.

20 dni. Jak to wygląda! Szok! ;)

15 komentarzy:

  1. Mam nadzieję, że z czasem to minie, a na pewno po weekendzie - nie będzie już czasu na stres :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wydaje mi się, że każdą pannę młodą to czeka. Jakkolwiek byłaby na to przygotowana i w 100% pełna swojej decyzji. To zawsze nieodwołalna zmiana jest dla naszego organizmu stresująca. Podświadomie.
    Wiem co czujesz, z tym ściskaniem w żołądku itp. Ja mam tak codziennie, ponieważ moje życie jest na zakręcie. Jedyne co przynosi mi ulgę to zanurzenie się w Bożym Miłosierdziu. Tylko to daje pokój na maksa. Przy okazji, będę w dniu Waszego ślubu w Kalwarii, pomodlę się za Was, bo miło patrzeć jak się starannie przygotowujecie. Miło widzieć że nie jesteśmy jedyną parą we wszechświecie która ma wzgląd na świętość małżeństwa.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja pamiętam miałam takie motyle w brzuchu im było bliżej:) to takie przyjemne było bardzo, bo nie stres, bo wiedziałam że jestem pewna a wszystko jest przygotowane najlepiej jak mogliśmy, ale takie podekscytowanie że to już za chywile;) Trzymam kciuki żebyś przetrwała szczęśliwie ten czas i żeby było pięknie:D
    Pozdrawiam,
    Ania

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobrze, że nie jestem jedyna! :D
    17 dni ;) Szok!

    OdpowiedzUsuń
  5. Też tak miałam i też mniej więcej w tym czasie ;) Pamiętam, że był taki dzień, gdzieś w środku tygodnia, że kilka osób mówiło, że już tylko 3 tygodnie zostały, a ja im na to, że 3.5, bo jeszcze tyle było do poukładania (i formalnie, i we mnie), że te 2-3 dodatkowe dni to na wagę złota były :D Ale jakoś na 2 tyg. przed stres zaczął ustępować i im bliżej, tym radość większa, a ostatnie 5 dni to już w ogóle pozytywne szaleństwo :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Lepiej świrować teraz niż na weselu. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem jak Ty ale ja na weselu pełen luz:) Aż się ludzie dziwili. A przy przysiędze zaczęłam się śmiać:)

      Usuń
    2. Żono, ja tak samo! Chichrałam się jak głupia :D
      Rano miałam problem przełknąć śniadanie, ale jak już siadłam u fryzjera na fotelu, to samo poleciało i luz do samego końca zabawy.

      Usuń
    3. Przy przysiędze przerażona byłaś podobno. :p
      Ja przed ślubem pełen luz, zero nerwów, zero rozkmin, o których kiedyś pisałaś, tylko radocha i ekscytacja, non stop uhahana, przygotowania na luzaka, u kosmetyczki się chichrałam, na błogosławieństwie i na ślubie to samo, na przysiędze podobno wyglądaliśmy jakbyśmy mieli zaraz ryknąć śmiechem, na pierwszym tańcu luz, a po pierwszym tańcu jak mnie wzięło, to mnie świadek winem uspokajał. :D :D Ale po winie już znowu był luz :D Psychicznie czułam się fantastycznie, ale po ślubie żołądek i cykl musiał chyba nadmiar wrażeń odreagować.;)

      Usuń
    4. W pewnym sensie tak:) ale to tak w środku, no i przez chwilę, to było bardziej takie uświadomienie sobie wielkości i ważności tej decyzji.. ale na filmie się śmieję:) Teściowa mi też mówiła, że ja to się chyba w ogóle nie denerwowałam... :)
      Swoją drogą, ten śmiech przy przysiędze przepowiedział mój nauczyciel od historii kiedyś- pamiętam, że z dziewczynami ciągle śmiałyśmy się na lekcjach, a ja to w ogóle wariowałam, a on wtedy do mnie powiedział: - Ty to chyba nawet przy przysiędze na własnym ślubie będziesz się śmiała! :) Czekam aż go kiedyś może spotkam na ulicy, to mu powiem, że miał rację:)

      Usuń
    5. A ja mialam stesa do pierwszego tanca :) A najgorzej bylo w samochodzie z kosciola. Na sale :) A potem o 3 nad ranem mialam kryzys zmeczeniowy. I to bylo straszne. Bo nie moglam sobie pojsc do domu a mialam wrazeniw ze jak siade to usne :)

      Usuń
    6. Haha :D Ja wtedy miałam kryzys żołądkowy. :D Koniec wesela to był na miętowej herbatce (ale twardo tańczyłam, ani sekundy wesela tracić nie chciałam:))

      Usuń

Jeśli chcesz, możesz skomentować to, o czym piszemy. Oczekujemy jednak podpisania się pod swoimi słowami, choćby pseudonimem. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...