Odliczamy!

środa, 12 lutego 2014

Jak uniknąć złego małżeństwa?

Nie żenić się z Adą. :D

Odpowiedzią w tym stylu zaczęliśmy rozmowę na temat drugiego rozdziału książki "Dobre rady...". Tak o, chcieliśmy pożartować. A okazuje się, że to wcale nie jest takie śmieszne. Gdybyśmy mieli wziąć sobie do serca wszystkie rady ks. Woźnego, dotyczące wyboru przyszłego współmałżonka i zastosować się do wszystkich podanych kryteriów to... Wychodzi na to, że mamy nikłe szanse na stworzenie szczęśliwego małżeństwa....

 Żeby nie być gołosłownym...

Nie wdawać się w bliższe znajomości, jeżeli nie ma perspektywy, że w ciągu roku zostanie zawarte małżeństwo. (Owszem, w miarę szybko zaczęliśmy myśleć o sobie w perspektywie małżeństwa, ale nawet by mi do głowy nie przyszło, żeby pobrać się po roku. W ogóle nie było takiej opcji. A w tym samym akapicie jest jeszcze mowa o długim narzeczeństwie - to już w ogóle jesteśmy na spalonym).

Unikać znajomości z takimi rodzinami, w których na przykład ojciec jest alkoholikiem, a matka kłótliwa, nieznośna, albo zakochana w swoich dzieciach... (Cóż, z tą matką to może trochę przesada, aż tak bardzo nieznośna nie jest. :D Ale ogólnie - wypisz, wymaluj o mojej rodzinie.)

Przestrzegam przed zawieraniem małżeństwa z osobą, pochodzącą z rodziny, w której rozwody miały już miejsce i rodzice praktycznie te rozwody uznali. (Dzisiaj chyba trudno znaleźć rodzinę, w której nie byłoby ani jednego rozwodu, nas też to dotyczy).

Nie przebywaj z nikim w warunkach, w których może dojść do grzechu. (To jest to, co często radzą spowiednicy parom w celu wytrwania w czystości - unikać spotkań sam na sam! A my przeważnie widujemy się tylko tak. Bo co, mamy zapraszać panią Babcię albo Karolowego współlokatora, żeby nam towarzyszyli w pogaduchach tak dla zasady?)

Osoba, którą chciałoby się wybrać za współmałżonka, powinna być odpowiednia pod względem fizycznym, na przykład wzrostu, aby się z was ludzie potem nie śmiali. (A my oboje jesteśmy niscy i już się z nas śmieją... ;)).

I to są tylko te kryteria, które odnoszą się do nas, bo było ich o wiele więcej.
Dobra, pośmialiśmy się. Popatrzyliśmy na to wszystko z pewnym dystansem, mając na uwadze i te 50 lat różnicy, i język, przez który te treści stają się trochę karykaturalne. Trochę podyskutowaliśmy, próbując nazwać i określić, co jest według nas nie tak w całej tej książce, że zaczyna nas powoli wkurzać. Tylko - pytam Karola - co ja mam napisać na blogu? Oto jest pytanie...

Z jednej strony nie chcę tej książki wyśmiewać, oceniać jednoznacznie negatywnie, odradzać ją. Nie, bo w gruncie rzeczy niektóre treści są wartościowe. Na przykład o tym, że jest możliwe odkochanie się w kimś (jeśli zachodzi taka potrzeba, gdy widzi się przeszkodę do zawarcia małżeństwa, np. narzeczony okazuje się oszustem) i to wcale nie na zasadzie zemsty i znienawidzenia tej drugiej osoby, a dzięki wierze i miłości do Pana Boga. To rozważanie było ciekawe, ale... No jednak to są ekstremalne przypadki, przeciętni narzeczeni, którzy sięgają po taką książkę, raczej chcą się dowiedzieć, jak tę swoją miłość rozwijać i pielęgnować, przygotowując się do małżeństwa, a nie jak się odkochać... Podobnie z tymi wszystkimi wskazówkami z jakimi osobami w ogóle nie warto zawierać bliższych znajomości - przecież po zaręczynach to już, brzydko mówiąc, po ptokach. To byłoby chyba bardziej przydatne na etapie na przykład okołolicealnym, kiedy dopiero klaruje się jakiś tam obraz, kogo szukamy.

Ale dobra, jakieś inne wartościowe treści z tego rozdziału - choćby poszerzone później rozważanie na temat grzechu w relacji. Żeby nie prowokować siebie wzajemnie do grzechu "tak na próbę", że żądanie "dowodu miłości" jest grzechem, że grzech zawsze rozdziela, nawet ten, który pozoruje miłość. Albo o tym, żeby się nie wstydzić swoich poglądów, otwarcie przyznawać się do swojej wiary i wyznawanych wartości. Wtedy wszyscy, którzy chcieliby zainteresować się tobą, jeśli chodzi o zawarcie małżeństwa, będą z góry wiedzieli, kogo mają przed sobą. Taka autentyczność nam też wydaje się bardzo cenna, zwłaszcza, gdy szuka się osoby o podobnych do nas wartościach.

Na czym polega problem z tą książką? Przede wszystkim na tym, że ks. Woźny przedstawia świat, jakby był czarno-biały, w którym wszystko jest klarowne i bezdyskusyjne. Jak w jego rodzinie zdarzały się rozwody, a rodzice nie zerwali kontaktu z rozwodnikami, to znaczy, że w tej rodzinie jest podważone prawo Boże, podważona moralność i to zły kandydat na męża. Jak ze zdrowiem coś szwankuje, to znaczy, że ta osoba po prostu nie nadaje się do małżeństwa. Jak zbyt duża różnica wieku między ludźmi, to nie sprzyja to życiu i szczęściu małżeńskiemu. 

I tutaj kolejna drażniąca sprawa - dlaczego? To naturalne, że przy czytaniu takich "rad" rodzą się wątpliwości i człowiek chce dociec, dlaczego ks. Woźny uważa tak i tak. Ale wyjaśnień nie ma. Po prostu tak jest i koniec. Dlaczego duża (co to w ogóle znaczy? 5 lat? 10? 20? 35?) różnica wieku nie sprzyja szczęściu małżeńskiemu? Odpowiedź: To jest niedobre, niepotrzebne i należy o tym pamiętać. Dlaczego, jeśli narzeczona mieszka w innym mieście, nie powinna sama chodzić na zabawy? Nie chciałbym tego uzasadniać, ale jest to bardzo niebezpieczne - wierzcie mi. 

No cóż, czytelnik uwierzy, albo i nie. Pytanie tylko, co tak naprawdę wyniesie z tego czytania...

Rozdział był bardzo długi i obszerny, poruszał całe mnóstwo spraw, i tych ważnych, i tych - według nas - nieistotnych. Wywołał w nas wiele kontrowersji, wiele sprzeciwu i zwykłego niezrozumienia. Trudno tutaj uchwycić wszystko, a jeszcze trudniej ustosunkować się do tego tak, by nie spłycać tych treści przez wzburzone emocje, wyrazić w pełni swoje zdanie, a jednocześnie nikogo nie urazić. W obliczu tego mętliku, który wywołał w nas ten rozdział, nie chcę porywać się na jednoznaczne oceny. To była część dotycząca narzeczeństwa, może rozważania o małżeństwie będą ciekawsze i bardziej owocne. A może kogoś innego właśnie te "rady" zainspirują do poszukiwań i refleksji?

24 komentarze:

  1. A to się uśmiałam :D Szczególnie z tego doboru fizycznego, że ludzie się będą śmiali :D :D To ja z moim mężem powinnam się gdzieś pod ziemię zapaśc ( ja 1,57 wzrostu, on prawie dwa metry) jak flip i flap wyglądamy. I jakoś nie uważam żeby to nam szkodziło w jakiś sposób. Może przed ślubem trochę się nad tym zastanawiałam ale z dniem ślubu ten problem przestał istniec, po prostu wyparował gdzieś. No i z tymi rozwodami, no nie... jakby od złych związków małżeńskich wychodziły tylko złe dzieci to świat już dawno by się skończył. A przecież Pan Bóg zazwyczaj wyprowadza dobro z największego bagna, z największych przeciwności. Wydaje mi się że te rady to taka typowa cecha starego kościoła, zamkniętego, ograniczonego, nie wychodzącego do ludzi. Na szczęście papież Franciszek ostro z tym walczy bo wystarczy to wziąśc na zdrowy chłopski rozum. Gdyby pobożny katolik przystawał tylko z pobożnymi katolikami to czy jakieś dobro by się z tego urodziło? Nie. Dwa pieniążki były i dwa w ziemi zostały. Oczywiście są przypadki które nie rokują i tutaj coś z tych rozważań można by było uszczknąć no ale... Całe szczęście że z głową do tej książki podchodzicie bo już sobie wyobraziłam że po tej lekturze następne wasze spotkanie wyglądałoby tak: Ty na krześle w jednym kącie, Karol na Krześle w drugim kącie a między wami babcia-przyzwoitka robiąca na drutach... Wydaje mi się że ta książka w nieodpowiednich rękach mogłaby zrobic więcej szkody niż pożytku. Okładka za to fajna:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Heh, dokładnie o to samo, o tę "nieżyciowość" pokłóciłam się z wtedy-jeszcze-narzeczonym świeżo po lekturze tej książki. A potem zrozumiałam.

    Bo to są tylko wskazówki, a nie bezdyskusyjne zasady. Wskazówki, które mają w sobie ogólną mądrość "szukaj katolika z katolickiej rodziny". Owszem, ani ja, ani mój mąż nie spełniamy tych wszystkich kryteriów na 100%. Ale uświadomiliśmy sobie, czego i czemu nie spełniamy, i możemy pracować nad tym, by nie miało to na nas złego wpływu. To nie jest tak, że dziecko z rozbitej czy patologicznej rodziny nie może utworzyć szczęśliwej - może, ale przez swoje obciążenie będzie to wymagało mnóstwa, ale to mnóstwa wielkiej pracy.

    Co do spotkań - zawsze można położyć akcent na "wychodzenie", zarówno na głupi spacer, jak i ogólnie do ludzi, do wspólnych znajomych, na jakieś wykłady czy filmy, i tak dalej. Wiadomo, że przy obcych dużo trudniej zgrzeszyć :D

    Z tym szybkim małżeństwem to znowu słowo klucz "perspektywa", a nie mus. Owszem, znam parę, która musiała na siebie 6 lat (!) czekać, mieli bardzo poważne powody. Ale jest to raczej wyjątek od całkiem zdrowej reguły, która i dzisiaj może mieć zastosowanie, bo wiele par wokół mnie przeciąga "zbierając na wesele", jakby to ono było najważniejsze, podczas gdy do samego ślubu nie mają żadnych praktycznych przeciwwskazań.

    Ech dużo by gadać. Mnie w każdym razie ta książka przysłuża się z każdym kolejnym czytaniem, ale i tak najwięcej z niej zrozumiałam po ślubie ;)

    Uściski!

    Marysia

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie chcę Was odciągać od czytania tej książki - chociaż wydaje mi się taka jednak trochę "niedzisiejsza". Może faktycznie można z niej wyciągnąć jakieś cenne myśli, ale nie wiem, wydaje mi się, że może jest to taka książka bardziej "do przejrzenia" niż do wgłębiania się. Już kiedyś polecałam Wam jedną książkę dot. małżeństw i związków. Była ona wybitnie psychologiczna - może z racji zawodu jaki już wykonuję i jakiego ciągle się uczę - uważam ją za wartościową, ale też ściśle warsztatową. Ale teraz razem z mężem czytamy inną książkę, którą mogę polecić pełnym sercem. Nazywa się "Razem przez życie" a jej autor to Michał Piekara. Kupiliśmy ją jeszcze jako narzeczeni w Tyńcu, zachęcenia poleceniem ks, Knabita. I faktycznie jest ciekawa i przede wszystkim podobają nam się zadania, które autor proponuje do wspólnego wypełniania i pytania do przemyśleń. Autor jest terapeutą rodzinnym, mężem i katolikiem i z perspektywy tych trzech "funkcji" ta książka jest napisana. Mimo, że na okładce jest napisane "Przewodnik dla małżeństw, które pragną zwyciężać" to zaraz we wstępie Michał Piekara pisze, że jest to książka zarówno dla małżeństw, jak i dla narzeczonych. Bardzo polecam. Szczególnie jeżeli nie mieliście styczności z takim trochę "psychologicznym" podejściem do relacji - i takie się przydaje, ułatwia pewne sprawy. W gruncie rzeczy i psychologia i religia zajmują się duszą :-) A połączenie tych dwóch wymiarów duchowych w jednej książce - naprawdę polecam :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podpisuję się! Ja UWIELBIAM tę książkę Piekary, kilka razy już ją czytałam i już miliard razy polecałam tu na blogu. :D

      Usuń
    2. Tak, tak, Ta z żebra polecała, ale jakoś nam umknęło. Kurczę, nam się niezła lista robi do przeczytania... :)
      A jakich mamy fajnych Czytelników, że tak o nas dbają... :D

      Usuń
    3. Bo o narzeczonych to nigdy nikt nie dba, narzeczonych się tylko umoralnia, gasi "poczekaj aż..." i ogólnie truje dupę. :P więc ktoś musi dbać. :D

      To jak już tak dbamy i polecamy i lista Ci się rozrasta ;), to oprócz Piekary dopisałabym jeszcze:
      - "Jaką żoną jestem" (Linda Dillow) - teoretycznie dla żon, ale wg mnie dla narzeczonych też super, bo dobitnie pokazuje, na czym naprawdę polega małżeństwo (jako przyszła żona możesz się przygotować psychicznie:)), przewraca do góry nogami wszystkie takie popularne podejścia do związku.
      - "Cenniejsza niż perły - o tym, jak mądra żona pomaga mężowi osiągnąć pełnię męskości" (Gary L. Thomas)
      Ogólnie mam całą długaśną listę fajnych książek, ale te to są moje "TOP 3". :) A teraz pewnie coś nowego dojdzie, bo już wyczaiłam, że Mężny mi kupił jakieś dwie książki na rocznicę, więc może któraś moje typy zdetronizuje :D

      A Piekara napisał też książki jak być twórczym w małżeństwie, osobną dla pań, osobną dla panów. Też fajne i inspirujące (tzn, wiem tylko o tej dla kobiet, męskiej nie czytałam). Konferencje jakieś prowadzi też, na youtube można znaleźć, ale mnie się go akurat zdecydowanie lepiej czyta niż słucha. :)

      Usuń
    4. Ok, powiększanie listy książek też może być truciem... :D Ale zawsze lepsze niż "po co Wam ten ślub" / "ślub wszystko psuje" / "małżeństwo to koniec wolności" itd. ;)

      Usuń
    5. właśnie zamówiłam do wypożyczenia "Cenniejsza niż perły ..." - zobaczymy :-)

      Usuń
    6. Nie pozostaje nam nic innego, jak szybko uwinąć się z "Dobrymi radami..." i szukać dalej tego, co polecacie. :)

      Usuń
  4. Jestem bardzo ciekawa jaki jest rok wydania tej książki, skoro można ją spotkać i kupić. Nawet po kilkunastu latach może się okazać że małżonek to zło wcielone, nie ma na to żadnej definicji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rok wydania 2008 dlatego, że dopiero w latach 90. zaczęto spisywać i wydawać dzieła ks. Woźnego, którego ogłoszono Sługą Bożym.

      Usuń
  5. Fakt, że "niektóre" treści są wartościowe, nie powinien przesądzać o tym, czy taką lekturę polecać. Moim zdaniem, niestety, nadaje się tylko jako brukowiec do śniadania. Pasjami takie lubię:-). Natomiast normalnych ludzi mogłaby wręcz zgorszyć. Czytajcie sobie na zdrowie, Wam nic nie zaszkodzi:-)). Nie popularyzujcie jednak; na moje oko toto nawet ma obraźliwy wydźwięk.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam podobne odczucia, coś czuję że u mnie ta książka mogłaby co najwyżej posłużyć do mordowania pająków ;p

      Usuń
    2. Ooo, Karol by Ci dał za zabijanie pająków...! :D "To też stworzenie Boże i to pożyteczne! Nie wolno zabijać!"... ;)
      PS
      Ja i tak morduję pająki jak On nie widzi, ale ciiii... ;)

      Usuń
    3. Ja rzadko, bo mnie za bardzo przerażają - zwykle wyskakuję na 2 metry w górę, uwieszam się szyi Męża i drę się "Zabij dziada, zabij!" (w domyśle: "zanim on nas pozabija" ;D ).
      A karaluchów i komarów też nie pozwala zabijać? ;p

      Usuń
    4. Też. :) Jak kiedyś zabiłam z trzy czy cztery komary na suficie w moim pokoju, to stwierdził, że będę teraz spać pod cmentarzyskiem... ;P
      Taki mój obrońca zwierząt. Wszystkich. ;)

      Usuń
  6. Nie znoszę uzasadnień w stylu "nie, bo nie", od razu mi się włącza opór, nawet jeśli się z takim zdaniem zgadzam. Może kiedyś kościół miał większy autorytet i ludziom wystarczało samo to, że ksiądz to mówi i nikt nie dyskutował. Teraz by to w życiu nie przeszło. I całe szczęście! To jest jedna dobra strona kryzysu kościoła - ludzie zaczynają myśleć, stawiać pytania, szukać relacji z Bogiem, jak coś robią, to z przekonania i z serca, a księża muszą uczyć się nie traktować ludzi jak stado baranów, którzy będą robić, co im się każe, tylko wreszcie muszą się starać ich autentycznie przyciągać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jestem przekonana, czy dawniej ludziom to wystarczało. Mówię o tych kategorycznych zakazach. Najlepszym na to dowodem są konsekwencje takiej polityki. To, co się obecnie dzieje, ma swoją ścisłą przyczynę. Nie tędy droga. Przecież: "po owocach ich poznacie".
      Ogólnie biorąc, coś takiego zabiera ludziom ducha. W efekcie prowadzi do kompletnego odcięcia się od Kościoła. Popełnia on bowiem wielki błąd, gdy tak uporczywie opowiada się po stronie z lekka nawet "skompromitowanych" autorytetów. Nawet, jeśli w trosce o wiernych dyskretnie odsuwa je na boczny tor, zastępując bardziej aktualnymi i światłymi. To może nie wystarczyć. Mamy tego smutne dowody w postaci pożałowania godnej polityki zamiatania wstydliwych spraw pod dywan.

      Usuń
    2. Oj wystarczało. Myślę tu chociażby o obu moich babciach. Kiedyś ksiądz to była niemalże najważniejsza osoba we wsi i autorytet. Jak kiedyś za dzieciaka zaczęłam zadawać pytania dlaczego to, dlaczego tamto, to był bulwers i jedyna uniwersalna odpowiedź na wszystko: tak mówi ksiądz i trzeba być posłusznym księdzu i już. Zero wyjaśnienia jakiegokolwiek, nawet takich pierdół typu czemu ktoś zdecydował, że mamy nie jeść mięsa, a co jak ktoś nie lubi mięsa, czy może sobie zmienić, skoro taka "ofiara" to żadna ofiara;)

      Usuń
  7. gdyby ludzie mieli brać pod uwagę te kryteria nie byłoby raczej zbyt wiele małżeństw

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to. A co z ludźmi otyłymi? Oni też do niczego się nie nadają? Uchowaj nas Boże od takich pożal się Boże "sług Bożych":-)).

      Usuń
    2. Wiesz, myślę, że to przesada w drugą stronę. Bo skoro rozpoczęto proces beatyfikacyjny tego człowieka, to znaczy, że są ku temu podstawy, że wielu ludziom pomógł, że jego posługa (przynajmniej na tamte czasy) była owocna i ważna. A książka - powtarzam - nie jest napisana przez ks. Woźnego, tylko na podstawie nagrań i notatek ze rekolekcji i konferencji, które głosił. To, że wydawcy nie przewidzieli bardziej współczesnego komentarza i odbiór treści jest zniekształcony, nie znaczy, że można tak sobie nazywać ks. Woźnego pożal się Boże "sługą Bożym". To jednak obraźliwe, a nawet nie znasz tego człowieka...

      Usuń
    3. Zgadza się, że trochę mnie poniosło. Tak już mam. Czasami:-)).

      Usuń
  8. Nie miałam styczności z tą książką, więc nie mnie ją oceniać, ale po tym co przeczytałam w Twojej relacji mam wrażenie, że jest ona taka bardzo hm, jakby to nazwać... dziwna? śmieszna? Sama nie wiem jakiego przymiotnika użyć, ale te "rady" są absurdalne. Większość osób poruszyła konkretne przypadki tych absurdów, więc nie będę się powtarzać, ale taka "komedia" z tej książki trochę. Bynajmniej z tych rozdziałów, o których mowa. No cóż, pewnie będziecie chcieli dobrnąć do końca, ale ja na waszym miejscu dałabym sobie spokój:)

    OdpowiedzUsuń

Jeśli chcesz, możesz skomentować to, o czym piszemy. Oczekujemy jednak podpisania się pod swoimi słowami, choćby pseudonimem. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...