Odliczamy!

środa, 26 lutego 2014

Wartości małżeństwa chrześcijańskiego

Najważniejszymi wartościami w chrześcijańskim małżeństwie są:
- potomstwo,
- wierność i nierozerwalność małżeństwa,
- sakramentalność małżeństwa.

Każda z tych wartości jest pewnym celem dla małżonków, którzy powinni dążyć do ich realizacji. Szkopuł polega na tym, że nie są to cele niezależne od siebie. Jedność małżeństwa jest możliwa tylko wtedy, gdy te trzy dobra są złączone, nierozerwalne. Wszystkie razem są bowiem ukierunkowane na jeden ostateczny cel: życie wieczne.

Teoretycznie jest to jasne jak słońce, ale w praktyce coraz częściej zdarza się, że małżonkowie jedną wartość przeciwstawiają drugiej. Na przykład - potomstwo przedkładają nad wierność i nierozerwalność małżeństwa. Mąż zdradza żonę, z tej relacji pozamałżeńskiej rodzi się dziecko i co mąż robi? Odchodzi od żony w imię troski o to dziecko. Jakby to potomstwo było celem samym w sobie. Ks. Woźny głosi bardzo niepopularny (zarówno wtedy, jak i dzisiaj) pogląd, z którym akurat się zgadzamy. Taki człowiek, który zdradza żonę i odchodzi do innej kobiety w imię wychowania tego pozamałżeńskiego dziecka, robi więcej szkody niż pożytku. Po pierwsze - jaki on da przykład temu dziecku? Jak je wychowa? Jak nauczy szacunku i miłości, skoro sam odchodząc, upokorzył własną żonę, której publicznie przysięgał miłość i wierność? W całym dramatyzmie sytuacji takie rozwiązanie to jeszcze dolewanie oliwy do ognia. A po drugie - patrząc z punktu widzenia takiej kobiety, która wiąże się z żonatym człowiekiem - jaką ona ma gwarancję, że ten człowiek jej też kiedyś nie zostawi z tym dzieckiem? Żadnej. A wtedy - jeszcze większe pasmo zranień...
Jaka zatem rada w takiej sytuacji? Wrócić do swojej żony, naprawiać błędy, walczyć o miłość... Już lepiej, żeby to dziecko wychowywało się bez ojca, niż z ojcem, który gorszy, daje zły przykład i rani... A nawet gdyby był dobry i nie wiem jak się starał wywiązywać się ze swoich obowiązków, to przecież dobro potomstwa nie jest najważniejszą rzeczą w małżeństwie. Niezwykle ważną, ale nie najważniejszą.

Dla nas to sytuacja bardzo teoretyczna. Nie dopuszczamy w ogóle takiej możliwości, mamy to raczej poukładane w głowach. Ale tak sobie pomyślałam, że warto tutaj o tym wspomnieć, bo to dramaty, które zdarzają się coraz częściej, a nigdy dotąd nie spotkałam się, by ktoś tak jasno stawiał sprawę w tej kwestii. Warto zatem przypomnieć, na czym polega istota małżeństwa chrześcijańskiego.

Druga, bardzo ważna rada dotyczyła przypomnienia istoty wierności małżeńskiej. Często można odnieść wrażenie, że ludzie uważają uczucia za najwyższe dobro, najsilniejszą i najświętszą wartość, której nie można się sprzeciwić. Jak się mąż zakocha w innej kobiecie, to co poradzić? Mówi się wtedy: "serce nie sługa", albo "miłość nie wybiera" - zakochał się i trudno. Nic nie może z tym zrobić. A właśnie, że guzik prawda. Nad emocjami i uczuciami można (i trzeba!) panować. Wielkie romanse pozamałżeńskie zwykle zaczynają się przecież od drobnych rzeczy. Nie od razu uczucie zwala z nóg. Pytanie tylko, na ile szybko rozeznasz, że coś się dzieje nie tak. Ktoś, kto się zorientuje, że zaczyna się przywiązywać do kogoś, a sumienie mówi, że tutaj przywiązywać się nie wolno, jeżeli tylko zechce, może wszystkie uczucia dobrze opanować. Tak, można się odkochać w imię wierności i nierozerwalności małżeństwa. Pewnie jest to strasznie trudne i wymaga mnóstwa pracy nad sobą, ale nie po to się przysięga tę wierność przed Bogiem i ludźmi, żeby nie zawalczyć o to, kiedy trzeba.

I trzecia kwestia, która zawsze bardzo mnie porusza. Sakrament. Małżeństwo jest sakramentem, czyli widzialnym znakiem czegoś niewidzialnego, nadprzyrodzonego - łaski. Co jest tym znakiem w sakramencie małżeństwa? My! Nasze ciała, nasze dusze, to wszystko, co nas łączy, cała nasza relacja w każdym wymiarze - to będzie materią SAKRAMENTU, którego sobie udzielimy. Zawsze mnie to zadziwia, gdy sobie to uświadamiam. To jest tak odjechana i tajemnicza prawda, że chyba można ją zgłębiać przez całe życie...

Słowem - część rozważań poświęcona małżeństwu jest naprawdę bardzo wartościowa. Rady niepopularne, ale ważne. I myślę, że bardzo mądre. A nawet jeśli ktoś się z nimi nie zgadza, to jest to dobra okazja i inspiracja do refleksji, przemyślenia sobie i poukładania tak ważnych kwestii, gdy się przygotowuje do małżeństwa. Warto.

92 komentarze:

  1. A mnie w kwestii potomstwa niepokoi inna sprawa. Dotyczy bardzo bliskich mi ludzi... Co kiedy On chce dziecka, ślub tuż, tuż, a ona się boi, mówi że nie wie... Martwię się, że to małżeństwo może nie przetrwać, zwłaszcza że wiem, że On rozstał się z kobietą (już ładnych 5 lat temu), w której był szaleńczo zakochany, ponieważ powiedziała mu, że nawet nie dopuszcza takiej możliwości, żeby mieli dzieci...
    Co Ty byś pomyślała? Tak pytam, bo miotam się strasznie w tej sytuacji czy z nimi porozmawiać czy nie. Nie chciałabym się wtrącać, z drugiej strony mi ich żal...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No trudna sprawa, niefajnie się wtrącać, ale możesz po prostu delikatnie zasugerować, że muszą to sobie uporządkować. Jeżeli ona sobie z tymi obawami nie poradzi przed ślubem i będzie wykluczać potomstwo, to co powie podczas zawierania małżeństwa, gdy kapłan zapyta oboje, czy chcą przyjąć potomstwo jakim ich Bóg obdarzy? Jeśli odpowie "Tak, chcemy", a będzie myśleć odwrotnie, to skłamie i małżeństwo będzie zawarte nieważnie. Może mieć obawy, chęć, by dziecko pojawiło się nieco później, za rok czy dwa, ale nie może mieć wątpliwości, czy w ogóle chce mieć dzieci, bo to jest sprzeczne z katolickim małżeństwem. Muszą to sobie wyjaśnić i uporządkować przed ślubem. Inaczej szykuje się dramat.

      Myślę, że warto delikatnie zacząć rozmowę, zainspirować ich do tej refleksji, może wyjaśnić, jak sprawa wygląda, bo (może) nie do końca wiedzą... Bez umoralniania i jakichś wzniosłych rad, ale tak po prostu po przyjacielsku pogadać, że się martwisz. Ja bym tak zrobiła. No i przy okazji modlić się za nich (my też będziemy pamiętać w modlitwie o tej bliskiej Tobie parze) - o światło Ducha Świętego.

      Usuń
    2. Pozwolę sobie dodać ad vocem - troszeczkę z własnego doświadczenia. Dziewczyna może się po pristu bać macierzyństwa (i jednocześnie go pragnąć) - ja się obawiałam. Dobrze jest spróbować nazwać te lęki, porozmawiać o nich, oswoić. Wymaga to wysiłku od obu osób: dziewczyna musi zrozumieć samą siebie i się wysłowić, chłopak zaś staje się odpowiedzialny za zniwelowanie tych strachów. Mogą być różne: finansowe, zdrowotne, związane z relacją... Bardzo trudna sprawa, ale chyba warto się tego podjąć.

      Takie lęki potrafią pojawić się znienacka, potrafią być irracjonalne - mnie dopadły tuż przed ślubem i minęły jakiś miesiąc po.

      Mam nadzieję, że wszystko się dobrze skończy :)

      Marysia

      Usuń
    3. Marysiu, same z siebie minęły te lęki? Jak sobie z nimi poradziłaś?

      Usuń
    4. Ja to się w ogóle zastanawiam, jak to możliwe, żeby para bez przedyskutowania tematu dzieci myślała o ślubie, przecież to podstawa:|
      I to nie jest tak, że wątpliwości czy chce się mieć dzieci czy nie od razu czynią zawarte małżeństwo nieważnym. Z góry wykluczenie możliwości potomstwa a wątpliwości, czy je mieć czy nie mieć to jednak ździebko co innego. Wątpliwości w mniejszym lub w większym stopniu myślę że przeżywa w pewnym momencie swojego życia większość kobiet, bo macierzyństwo nie jest usłane różami, a każda kobieta ma też inne doświadczenia tego dotyczące. Ja to po pierwszym porodzie wpadałam w panikę, że jeszcze kiedykolwiek mogę być w ciąży, serio:) Teraz cieszę się drugą ciążą i jest ok. Ważne, żeby o tych wątpliwościach rozmawiać z małżonkiem i powierzać je Bogu, a potem wspólnie podejmować decyzje.

      Usuń
    5. Mogła przedyskutować, a potem zmienić zdanie na przykład. ;)

      Usuń
    6. No tak, zdanie zmieniać ludzka rzecz, ale wtedy trzeba drugą stronę doinformować. Ja też przedyskutowałam przed ślubem z mężem, że dzieci tak za ok dwa lata, jak się ze studiów wygrzebię, a potem poczułam instynkt macierzyński i zmienilam zdanie, ale od razu mu to powiedziałam:) zdawaliśmy sobie sprawę z tego co robimy, on wiedział, co ja o tym myślę, ja wiedziałam co on myśli, decyzję podjęliśmy wspólnie w obu przypadkach, nie ma usprawiedliwienia, że on nie wiedział, albo ja nie wiedziałam:) Dlatego jeśli on nie wie, że ona ma wątpliwości, to dla mnie nieuczciwe, no chyba że wie i wszystko obgadali, i tylko Tulippa się ot tak martwi:)

      Usuń
    7. Dokładnie jak mówicie - rozmowa pomaga. Mówiłam o swoich strachach i niepewnościach, a mąż spokojnie i systematycznie wyjaśniał, czemu nie ma się czego bać i że on nad wszystkim czuwa. Zaufanie małżonkowi i jego poczucie odpowiedzialności do podstawa szczęsliwego rodzicielstwa, tak sądzę ;)

      M.

      Usuń
    8. Tak - to ja się martwię. Rozmowa o jej wątpliwościach odbywała się we czwórkę (ja, mój Mąż i oni). Z tej pary to pan narzeczony jest mi bliższy - znam go 7 lat, jego wybrankę jakieś pół roku. Oni oboje są już po 30. i to jest jedna z jej wątpliwości - że już późno, że decydować się trzeba, a ona nie ma pewności (trochę jej pomogło jak jej powiedziałam, że moim zdaniem nigdy całkiem wątpliwości się nie pozbędzie, że każdy je ma, bo to WIELKA sprawa, że my też je mieliśmy - z niedowierzaniem zapytała "naprawdę?! to mnie pocieszyłaś"). Niestety do tego wszystkiego dochodzi jej depresja, podejrzenie Hashimoto (czeka na wyniki) i generalnie jakieś traumy, o które też nie chciałam za bardzo wypytywać... Wiem, że się nie zabezpieczają i że kilka razy już myśleli, że "wpadli" (on się cieszył bardzo) i właśnie on ją bardzo wspierał, uspokajał, ale ona nadal ma lęki... Wprost, przy nas, powiedziała, że ma wątpliwości co do tego czy on się nadaje na ojca... Kiedy mój Mąż wspomniał o NPR napadła na niego... Że ona jest na lekach, że u niej by się to nie sprawdziło, że ona i tak nie wie czy chce mieć dzieci... To wszystko mnie niepokoi. (Na jej "usprawiedliwienie" dodam, że ona się robi wylewna i nieco agresywna po winie... Bez tego "trzyma fason").

      Polubiłam ją, jest fajną, ciepłą dziewczyną, ale jednak M. jest mi bliższy od niej i boję się, że "pakuje się" w coś, co go przerośnie... Zastanawiam się czy wolno mi porozmawiać z nimi, ale z każdym z osobna. Może ona potrzebuje po prostu przyjaciółki, wygadania się, opowiedzenia o tych traumach (ja sama kiedyś byłam mocno "porąbana", więc staram się ją rozumieć i czuję z nią nawet jakąś więź), a M. chciałabym wprost zapytać czy wie w co się pakuje, jak to dalej widzi - jaki ma plan na to, żeby jej pomóc sobie poukładać pewne rzeczy i co jeśli się okaże, że ona nigdy nie będzie gotowa na dziecko (nawet adoptowane, jeśli np. okaże się, że faktycznie nie może mieć dzieci).

      Do tego mnie poprosili na świadka na swoim ślubie (byłam MOCNO zaskoczona), tym mocniej czuję się odpowiedzialna... Chciałabym, żeby im się udało. Żeby się nie poranili i za kilka lat nie mieli pretensji do siebie, że "miało być inaczej" i "czemu nikt nas nie odwiódł od tego pomysłu". Z drugiej strony jestem bardzo ostrożna, bo sama nie byłam i nie jestem w pełni akceptowana przez część rodziny Męża i wiem jak to boli, nie chciałabym dolać oliwy do ognia... Ech...

      W ogóle dziękuję Wam pięknie, że podjęłyście ten temat, bo może sobie jakoś poukładam w głowie co i jak powinnam zrobić, żeby nie zostawić ich samych z problemem. Bo, że problem jest nie mam niestety wątpliwości, wierzę tylko, że nie jest "nie do przeskoczenia".

      Usuń
    9. Wiesz, jeżeli oni wiedzą o swoich poglądach, to myślę, że to jest już najważniejsze, że jakoś sobie to ułożą... A może jest tak, że ona z jednej strony chciałaby mieć dzieci i boli ją to, że jest w ten sposób obciążona, że może mieć problem zeby je mieć (Hashimoto), dlatego w jakiś sposób próbuje się "pocieszyć", że nawet nie warto się starać, bo obn się nie nadaje, bo ona za stara i tak dalej... Przede wszystkim to myślę, że powinniście ją zachęcać do leczenia depresji, bo póki choruje, ciąża może nie być faktycznie dobrym pomysłem, bo może ją pogłębić, a wtedy dzieją się tragedie... A jemu bym chyba tylko delikatnie zasugerowała, czy byłby gotowy być jej mężem także wtedy, jeśli nigdy nie będzie gotowa na dziecko... no i też próbowała go zachęcać, żeby namówił ją na leczenie... Najważniejsze że wiedzą, że rozmawiają, myślę, że wtedy da się wszystko poukładać.

      Usuń
    10. Pocieszyłaś mnie trochę, Żono, dziękuję. Z tego co wiem to ona się leczy cały czas, tylko nie wiem czy samymi lekami czy i jakąś terapią.

      Usuń
  2. Bardzo podoba mi się ta myśl, że te trzy cele ziemskie powinny współpracować razem ku celowi niebiańskiemu :)

    Jeśli chodzi o tę wierność, o czym już chyba kiedyś pisałam. Wszystko ma jakąs przyczynę. Mam tu na mysli dwie rzeczy. Primo, każdy romans zaczyna się od "niewinnego flirtu", drobnych zakazanych myśli, drobiazgów. Secundo, uważam, iż takiej sytuacji w pewien sposób są winne obie strony - oczywiście nie tak samo - ale w jakiś sposób odpowiadają za zaniedbania, za drobne zranienia i problemy, których efektem staje się "wpuszczenie" osoby trzeciej.

    Cieszę się, że poruszacie także tak poważne tematy, które nie tracą na uniwersalności i nad którymi można podjąć refleksję.

    Pozdrawiam!

    M.

    OdpowiedzUsuń
  3. A w co w sytuacji, kiedy mąż nie ma już do kogo wrócić-tzn. żona nie jest w stanie przebaczyć zdrady i posiadania pozamałżeńskiego dziecka? Bo ja sobie szczerze mówiąc nie wyobrażam, żebym mogła z powrotem żyć z człowiekiem, który coś takiego mi zrobił...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro sobie nie wyobrażasz wybaczenia zdrady, to myślę, że najlepszym sposobem jest zapobieganie jej, tzn. takie dbanie o związek, żeby do tej zdrady w ogóle nie doszło. Bo to naprawdę nie bierze się z niczego, zaczyna się od drobnych zaniedbań - i to z obu stron. Bo jeśli nawet bez Twojej wiedzy pojawi się jakaś osoba trzecia, która zechce mącić w małżeństwie, to jeśli się pielęgnuje relację, szczerze rozmawia, dba o jedność, rozwiązuje wszystkie konflikty na bieżąco itd., to do zdrady nie dojdzie, bo można się szybko zorientować, że coś się zaczyna dziać i w porę wycofać, odciąć od tej trzeciej osoby.

      Jeśli już do zdrady dojdzie, to zawsze ciężar winy i odpowiedzialności za to leży po obu stronach (w różnych proporcjach, ale po obu). Dlatego naprawa relacji też musi działać z obu stron. Skoro mąż zrozumiał swój błąd i chce wrócić do żony, naprawić wyrządzone zło i przywrócić jedność, to - moim zdaniem - żona powinna się przemóc i spróbować podjąć ten wysiłek, by odnowić relację małżeńską. Domyślam się, że to musi być strasznie trudne po takim potężnym zranieniu, ale przebaczenie zdrady jest możliwe. Wiele małżeństw przez to przechodzi i udaje im się - z Bożą pomocą.
      Jeśli się (w jakiś sposób) zawiniło wcześniej tak, że do zdrady doszło, to tym bardziej trzeba podjąć ten trud, by to naprawić. Razem. Chociaż pozwolić sobie i małżonkowi na powrót i naprawienie krzywd. Jeśli się na to nie chce nawet pozwolić, to jest to przecież także działanie przeciw wierności i nierozerwalności małżeństwa...

      Usuń
    2. Bingo! A poza tym w takiej sytuacji żona znajduje się dokładnie w takiej samej pozycji jak kochanka. Jaką żona ma mieć pewność że za pol roku mąż jej znowu nie zdradzi? Nie da się zbudować miłości bez zaufania a żeby odbudować zaufanie po zdradzie to graniczy z cudem. Nigdy prze nigdy bym nie wybaczyła zdrady.

      Usuń
    3. Nie zgadzam się z Tobą Ada. Byłam wcześniej w 3,5 letnim związku, dawałam z siebie wszystko, może to głupio zabrzmi ale starałam się bardziej niż obecnie. Obiadki, prezenciki bez okazji, wielogodzinne rozmowy, pomoc w każdej sytuacji, potrafiłam zawalić swoje sprawy byleby mu pomóc. Nie mam sobie kompletnie nic do zarzucenia w poprzednim związku a mimo to zostałam zdradzona (i to 3 razy), więc nigdy się nie zgodzę że wina zawsze leży po obu stronach. Bo nie da się kochać i pielęgnować miłość za dwojga.

      Usuń
    4. Też się z Tobą w tym nie zgodzę - mogę być winna zaniedbywania relacji, oziębiania stosunku między nami, jakiś problemów w związku, ale jeśli mój mąż by zdecydował się mnie zdradzić to jest to już wyłącznie jego świadoma decyzja, jego złamanie przysięgi. Choćby działo się w naszym związku bardzo źle nie jest to żadnym usprawiedliwieniem dla zdrady i nie może być powodem dla podzielenia odpowiedzialności.

      Ale jeśli chodzi o zdradę to pogląd na to jest bardzo osobistą sprawą i każdy ma do tego trochę inny stosunek. Tak samo jeśli chodzi o przebaczenie zdrady-szczerze mówiąc samą zdradę wydaje mi się, że potrafiłam przebaczyć, ale chodziło mi o tą sytuację, którą przytoczyłaś w poście-z dzieckiem pozamałżeńskim, to już by chyba było dla mnie nie do przeskoczenia.

      Usuń
    5. Dokładnie. Kochający człowiek jeśli czuje że w małżeństwie się sypie to staje na głowie żeby to naprawić (nawet jeśli obie strony zaniedbują się na wzajem) a nie ucieka do wyrka sąsiadki. Wg mnie to całe gadanie że wina leży po obu stronach jest po to żeby złagodzić nadszarpnięta dumę strony zdradzonej. Dużo łatwiej wybaczyć wszystko jeśli się doszuka swojego współudziału. Wiem sama po sobie, też sobie to wmawiałam. Dopiero po czasie dociera że nawet gdybym była najgorszą dziewczyną na świecie to przecież nie ja go wsadziłam do łóżka innej. A człowiek po to ma mózg żeby nim myśleć a nie pewnym narządem, nie jesteśmy robotami zaprogramowanymi tak żeby szukać innej osoby jeśli z małżonkiem sie nie układa. Tłumaczenie zdrady "bo ona to w ogóle dla mnie nie ma czasu" jest prawie tak zabawne jak slowacki rap, oj biedny chłopczyk, poczuł sie samotny bo wredna zona musiała zostać w domu a on na tygodniowej delegacji -.-

      Ja się pogodziłam z tym że niektórzy faceci po prostu zdradzają bo lubią/są ciekawi/dla relaksu/rozrywki i nigdy juz z pewnością nie wezmę winy na siebie nawet gdybym ewidentnie była mega zołza.

      Usuń
    6. Wiesz co, Kropka, ja mam mieszane uczucia. Ja się zgadzam z tym, że strony zdradzającej absolutnie NIC nie usprawiedliwia i nie ma prawa oczekiwać, że druga strona przyjmie go z powrotem ze względu na jedność i nierozerwalność. A z drugiej strony obserwowałam małżeństwo i jedną parę, w obu przypadkach facet był traktowany jak śmieć, publicznie poniżany, krytykowany, ona wiecznie darła na niego mordę (inaczej tego nie można nazwać) i robiła awantury o byle pierdoły, na prawdę straszne słowa padały i w ogóle. I serio, każdy wiedział, że to tylko kwestia czasu, że on poleci na pierwszą, która będzie dla niego zwyczajnie miła. I wiadomo, że zrobił źle i nie miał prawa tego robić, nikt tego nie pochwalał, ale też nikt mu się ani trochę nie dziwił. Nie powiesz mi, że tu odpowiedzialność leży po jednej stronie.
      Z drugiej strony znam też idiotę nałogowego zdradzacza - taki typ. Więc też bym nie powiedziała, że odpowiedzialność jest zawsze po obu stronach. To są zbyt skomplikowane sprawy, żeby wszystkie się wpisały w jakąś regułę.

      Usuń
    7. W przypadku który przedstawiłaś, nadal uważam że zdrada to tylko i wyłącznie jego wina, natomiast jej winą jest to że zniszczyła miłość. Ten człowiek miał przynajmniej kilka wyjść z tej sytuacji. Co mu dała zdrada? Rozładowanie napięcia seksualnego? Bo jak szukał tylko zrozumienia to mógł poprzestać na rozmowie z tą panią. Jeśli chciał wzbudzić zazdrość w małżonce, mógł upozorować romans. A jeśli chcial sie wyrwać z chorego związku mógł wziąć rozwód najpierw a później szukać pocieszenia. Żeby nie było, nie pochwalam rozwodów, ale akceptuje je w przypadku zdrady i przemocy (zarówno fizycznej jak i psychicznej).

      Usuń
    8. W styczniowym "W drodze" tematem numeru były trudne małżeństwa - w temacie wybaczenia po zdradzie polecam ten artykuł: http://www.miesiecznik.wdrodze.pl/?mod=archiwumtekst&id=15127 - świadectwo kobiety, która zostala zdradzona i porzucona, udało jej się wybaczyć, choć małżonek i tak doprowadzil do rozwodu. I nie ukrywa, że była częściowo winna ich problemów w relacji, co oczywiście nie usprawiedliwia zdrady. Zresztą w tym numerze bardzo podkreślana jest potrzeba dochowania wierności małżonkowi nawet po porzuceniu przez niego.

      Usuń
    9. Bardzo ciekawy i wartościowy artykuł, dzięki!

      Usuń
    10. Ja nie mówię, że to nie jego wina, bo nadal uważam, że to szczyt nie powiem czego, tylko zwracam uwagę na kolejność. Odszedł do innej, bo tamta zniszczyła miłość, a nie że miłość się rozpadła, bo on poszedł do innej. Ja nie wiem, jak to tam było dokładnie, czy on się najpierw rozwiódł zamiast zdradzić, na pewno ją zostawił dla tej drugiej, więc jeśli nie zdradził fizycznie, to na pewno się zakochał i trudno mu się dziwić niestety... I jeszcze raz podkreślam, nie chodzi mi o szukanie usprawiedliwienia, bo dla mnie nie ma żadnego. Ale niestety taki bywa mechanizm...

      Usuń
    11. Ja rozumiem o co Ci chodzi:) I nie mowie że nie masz racji, bo masz. Tylko ja tu się cały czas odnoszę do samego aktu zdrady. Ona go pchnęła w tamtym kierunku ale to on przez drzwi przeszedł. I sama też mu się nie dziwię bo sama pod koniec poprzedniego związku, dzięki zachowaniu mojego eks miałam myśli żeby znaleźć sobie innego, po części żeby się od eks uwolnić a po części żeby mu zwyczajnie zrobić na złość, nie zdradziłam go chyba tylko dlatego że po prostu nie wyobrażam sobie seksu bez miłości :P

      Usuń
  4. Tylko, Kropko, ja mówię cały czas o małżeństwie. Owszem, nie ma żadnej pewności, że znów nie zdradzi. Ale sakrament trwa i jego gwarantem jest Bóg. I po ludzku wybaczenie i odbudowanie zaufania rzeczywiście graniczy z cudem. Ale z Bogiem - nie ma nic niemożliwego. Skoro przed Bogiem się przysięga, to Jego pomocy trzeba przyzywać w takich ekstremalnych (i innych) sytuacjach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja wiem że o małżeństwie ale jakoś nie wydaje mi się żeby sakrament mógł cokolwiek zmienić w tamtym człowieku. Tym bardziej że on teraz robi dokładnie to samo swojej obecnej narzeczonej. Więc serio nie uwierzę nigdy że ślub go zmieni. Bo bez łaski płynącej z sakramentu można zbłądzić raz czy dwa a nie za każdym razem jak się trafi okazja. Taki typ, cóż poradzić, dobrze się maskuje na początku a później wychodzi prawdziwe oblicze i z pewnością nie jest on jedyny.

      Mam też znajomego który ma dziewczynę, naprawdę fajną z pewnością dużo lepszą niż ja a mimo to ją zdradza jak tylko natrafi się okazja, a jak próbowałam z nim gadać to powiedział prosto z mostu że jego to bawi i robi to dla rozrywki i myślisz że kogoś takiego zmieni sakrament? Bo jakoś ciężko mi w to uwierzyć.

      Pewnie, można się nie wiązać z taką osobą, tylko problem pojawia się kiedy on się tak dobrze maskuje jak mój eks, strach pomyśleć ale my naprawdę planowaliśmy ślub tylko miałam najpierw skończyć liceum, a tak to byliśmy już nawet sale oglądać. Później się dowiedziałam że "byłam super, idealny materiał na żonę ale on lubił dreszczyk emocji kiedy robił coś czego nie powinien".

      Usuń
    2. No ale skoro taki delikwent potrafiłby z premedytacją przysięgać publicznie wierność, a miałby takie upodobania do "rozrywki" i "dreszczyku emocji", to sakrament byłby zawarty nieważnie. Bycie w ten sposób oszukaną musi być strasznym ciosem, ale to w ogóle są mega trudne rozważania, bo dotykają bardzo delikatnej materii.

      Usuń
    3. Oj byłby, byłby. Dla takich ludzi ślub to tylko impreza do rana noc więcej. I naprawdę czasem ciężko to wyczuć. Można rozmawiać o tym jak ważna jest przysięga,on będzie pięknie o tym mówił a myśli sobie swoje. Ciesz się że trafiłaś na takiego Karola który nie kłamie, ja też się już teraz cieszę bo mój R. też serio traktuje przysięgę i da się to zauważyć nie tylko kiedy o tym rozmawiamy.

      A jesli chodzi o samopoczucie po zdradzie to powiem Ci że nie taki diabeł straszny, bo jak się zostanie zdradzoną kiedy się mega kocha, to szybko sobie idzie dorobić ideę że to też na pewno moja wina bla bla bla i po jakimś czasie przechodzi. Najbardziej boli kiedy okazuje się że to TY bylas zwyczajnie głupia i kiedy dociera do Ciebie że nawet jakbys stanęła na rzesach to on i tak by to zrobił. No ale człowiek jest tylko człowiekiem i zapomina:) wbrew pozorom nie mam żadnego urazu po tych przeżyciach, nie sprawdzam smsów, maili czy fejsa R., nie doszukuję się drugiego dna kiedy on chce wyjść z kolegami itd. Jedyny uraz jaki pozostał to to że jeśli faktycznie by się mu kiedyś noga powinęła i by mnie zdradził to najprawdopodobniej bym nie wybaczyła nawet gdyby miał milion świadków na to że to moja wina bo coś tam. Po prostu (tak jak pisałam wyżej) przestałam wierzyć że zdrada jest winą obojga, bo nawet gdybym była najgorsza na świecie to mimo wszystko to nie ja zapanowałam go do łóżka innej kobiety.

      Usuń
  5. Ten Sakrament jest przeogromną tajemnicą. Czymś niesamowitym. I mówię to jako NIE żona:) Ale już czuję jaka to musi być wielka łaska i dar. Wy odkryjecie tę tajemnicę nieco wcześniej:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny post, zgadzam się w stu procentach, chociaż temat zdrady jest mocno różnorodny. Chociażby co innego jest mówic o zdradzie w małżeństwie osób wierzących, niewierzących, o zdradzie w związkach bez małżeństwa. Bo wbrew pozorom nie można powiedziec że zdrada to zdrada. Dajmy na to Ciebie i Karola. Oboje jesteście osobami wierzącymi, praktykującymi i z takim zapałem przygotowujecie się do małżeństwa że ryzyko zdrady jest raczej znikome. Do tego dochodzi sakrament. Który jest czymś MEGA. A wesele w Kanie jest jednym z moich ulubionych fragmentów Pisma, bo to kapka w kapkę historia życia w małżeństwie. Jak się nie zaprosi Jezusa i Maryi to się w pewnym momencie może okazac że czegoś zabrakło, że ta miłośc (wino) się skończyła i mamy do picia tylko jakąś nijaką, bezsmakową wodę. Ale od tego jest sakrament żeby zawsze prosic o pomoc a wina nigdy nie zabraknie i to takiego dobrego na sam koniec:) Ale jak dla kogoś ślub jest tylko jakąś tam formalnością, niczym istotnym to ja na miejscu takiej pary młodej bałabym się każdego dnia. Bo żadnej gwarancji na udane życie bez zdrad i w miłości nie ma. A co do tego że dziecko powinno miec ojca to na moim własnym klinie ( jakby ktoś nie wiedział to takie poprawiny poprawin) nasłuchałam się jak to się jest szczęśliwym w związku zawartym ze względu na dziecko:/ Ale cóż każdy musi popełniac swoje błędy. Takie życie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ej, Margolciu, ale ojciec dziecka nie musi być zaraz mężem matki! Ojciec to ojciec, ma być z dzieckiem, towarzyszyć mu, wychowywać dziecko, utrzymywać je, być dla niego wzorem i być za nie odpowiedzialnym i to jest według mnie ojcostwo, a nie od razu żeniaczka z matką. Biologicznie każde dziecko ma ojca, w małżeństwie czy poza, tak to Bóg rozwiązał, dlatego zdecydowanie nie zgadzam się z tym, że lepsze dla dziecka wychowywać się bez ojca.

      Usuń
    2. Może trochę nie sprecyzowałam, oczywiście dziecko zawsze ma ojca pod względem biologicznym a jak ojciec chce byc ojcem nie tylko biologicznie to też bardzo dobrze, głównie chodziło mi o tą właśnie żeniaczkę i takie "ojcowanie" które ogranicza się tylko do wzięcia ślubu z matką dziecka, wtedy nikt na prawdę szczęśliwy w takim związku nie jest, Ale tak jak piszesz odpowiedzialnośc to co innego. Kurcze takie sprawy związane z dziecmi, małżeństwami, zdradami to jest coś okropnie trudnego, można sobie teoretyzowac a jak przyjdzie co do czego to jedna zła decyzja i konsekwencje na całe życie i to zazwyczaj dla więcej niż jednej osoby. Dlatego napisałam że według mnie związki/małżeństwa które najpierw starają się poukładac sprawy związane z wiarą i które stawiają Boga na pierwszym miejscu mogą czuc się pewniejsze. Ale tutaj też każdy ma takie zdanie na jakich doświadczeniach się opiera. Ja myślę właśnie w taki sposób bo mam przykłady pięknych katolickich małżeństw, małżeństw takich po środku i niestety takich gdzie wszystko jest na odwrót (niestety w najbliższej rodzinie) Może życie pokaże mi jeszcze inne przykłady ale na razie opieram się na tych które widziałam:)

      Usuń
    3. Z zaciekawieniem przeczytałam ten post i komentarze, ale Margolciu nie zgadzam się z tobą co do kwestii, że skoro Ada i Karol są wierzący to zdrada jest znikoma. Choćby nie wiem jak bardzo byli wierzący i choćbyśmy nie wiem jak ich znały i okazało by się, że są aniołami to nie powiedziałabym, że ryzyko zdrady jest znikome. Fakt, życie pewnymi wartościami hamuje pewne zachowania, ale z drugiej strony jesteśmy tylko ludźmi i każdy z nas upada. Czasem jest nawet tak, że małżeństwa żyjące bardzo po chrześcijańsku nagle się rozwodzą. Oczywiście, że życzę tego żadnej parze, tak samo nie życzę autorom tego bloga, ale z drugiej strony nie gloryfikujmy ich aż tak.

      Usuń
    4. Dlatego napisałam znikoma a nie zerowa:) Bo na pewno w małżeństwach wierzących odsetek rozwodów jest znacznie mniejszy. Może ja tak do tego podchodzę bo wolę szukac pozytywów, wolę nastawic się że rozstanie w małżeństwie nie może miec miejsca, może dlatego że denerwuje mnie jak słyszę od znajomych krakanie: "teraz jest wam dobrze a potem to nie wiadomo, potem to wszystko się psuje, ile teraz rozwodów, nie wiadomo co się może wydarzyc." Może to i prawda ale z takim nastawieniem, to kiepsko jednym słowem...

      Usuń
  7. A ja się z Wami zdecydowanie nie zgadzam. " Już lepiej, żeby to dziecko wychowywało się bez ojca, niż z ojcem, który gorszy, daje zły przykład i rani..." W ogóle co to za wyjście, że dziecko ma wychowywać się bez ojca, bo brak ojca jest lepszy, niż ojciec, który popełnił jakiś tam błąd? Dziecko ZAWSZE ma ojca, i ojciec ZAWSZE powinien dziecku towarzyszyć w życiu, tego wymaga zwyczajna odpowiedzialność, nie jesteśmy zwierzętami i odpowiadamy za swoje czyny. Nawet jeśli mój mąż by mnie zdradził i z tamtego związku byłoby dziecko to NIE MA TAKIEJ OPCJI, żeby nie poniósł odpowiedzialności za to, że powołał do życia nowego człowieka. Dziecko nie jest winne tego, że poczęło się w wyniku zdrady i naprawdę, lepszym świadectwem dla dziecka będzie to, że facet weźmie na klatę konsekwencje swoich czynów a nie schowa głowę w piasek i uda, że go nigdy nie było. Bóg też zaplanował rodzinę jako ojca, matkę i dziecko, ojca i matkę, którzy popełniają błędy, ale przecież rozmnażają się przez konkretny akt, a nie przez pączkowanie. Kochanka, która jest w ciąży, i która być może nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że jej kochanek ma męża, musi z czegoś żyć i za coś to dziecko wykarmić. Nie mówię, że facet ma zostawić żonę i odejść do kochanki- ale MUSI wziąć odpowiedzialność za to dziecko, nie tylko finansową, ale też opiekuńczą i wychowawczą.
    Życie nie jest czarno białe, nie kazdy kto żyje w sakramentalnym związku korzysta z łask z niego płynących, i nie każdy, kto w życiu gdzieś się pogubił i żyje w powtórnym związku jest złym człowiekiem i nie jest dobrym przykładem dla swoich dzieci, bo znam powtórne, niesakramentalne małżeństwa, żyjace bliżej kościoła niż niejedno sakramentalne. Życie funduje różne atrakcje, problemy finansowe, nałogi, sekty, choroby itd, itp... długo by wymieniać. Im dłużej żyję w małżeństwie, tym bardziej widzę, że jednak przy rozpadzie małżeństwa nie zawsze wina jest po obu stronach (choć kiedyś się z tym zgadzałam). Są sytuacje, w których człowiek jest po prostu bezradny. Siłą przy sobie nikogo nie zatrzymasz. A Bóg też pozwala w naszym życiu na różne doświadczenia, nie zawsze zawinione. Łatwo nam zrzucać i dzielić winę na jedno i drugie, tak uczcciwie;) Ale prawdę i to, co jest w sercach tych ludzi zna tylko Bóg.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze słowo o tym, że dla Was to sytuacja teoretyczna- Nie wiem, może już kiedyś to tutaj pisałam, ale przy podpisywaniu protokołu przedślubnego rozmawiałam z mężem o naszych wątpliwościach tego dotyczących. Były tam różne pytania tego typu czy uznajesz nierozerwalność małżeństwa itd... I mój kochany stwierdził, że on w żaden sposób nie może mi zagwarantować, że za x lat coś mu nie odbije i mnie nie zdradzi. Że bardzo by nie chciał, ale życie układa się różnie. Na początku się strasznie wkurzyłam:P Ale potem zrozumiałam, że miał rację. Nikt z nas nie wie, jak potoczy się jego życie. Możemy robić wszystko, żeby do tego nie dopuścić, na ten moment mieć wszystko poukładane w głowie, a za 30 lat mieć poukładane wszystko zupełnie odwrotnie. Naprawdę, czasem przydaje się więcej pokory, człowiek i to co ma ustawione w głowie nigdy nie jest czymś na 100% pewnym:) Były już wspaniałe małżeństwa, które pokonała choroba dziecka, bezpłodność, nałogi, bezrobocie itd... Pewnie nie szukały też wsparcia u góry, ale przecież nasza wiara, też potrafi być przecież krucha, nie? Pewna w życiu jest tylko śmierć i podatki, no i Bóg oczywiście:)

      Usuń
    2. Dokładnie to samo miałam pisać o tym dziecku, lepiej bym tego nie ujęła!

      Usuń
    3. My też mamy świadomość tego, że przeróżne rzeczy mogą się zdarzyć. Rozmawialiśmy wielokrotnie na temat zdrady, tego, co by było gdyby, czy potrafilibyśmy wybaczyć, co zrobić, gdyby któreś z nas nagle się zorientowało, że coś zaczyna się chrzanić, albo gdyby pojawił się ktoś trzeci i tak dalej. Także to nie jest tak, że "nie ma takiej opcji i już". Bardziej chodziło mi o to, że trudno nam teraz rozprawiać o takich ewentualnościach, gdy jesteśmy zakochani i rzeczywiście wydaje się, że to wręcz niemożliwe. Jesteśmy jednak świadomi, że jedynym, który NA PEWNO dotrzyma wierności jest tylko Bóg. My tak naprawdę nie możemy niczego zagwarantować na 100% i wiemy doskonale, że różnie może być.

      Usuń
    4. A tu też mam mieszane uczucia.;) Czy "nie wiem czy Cię nie zdradzę, różnie bywa" nie jest taką hmmm ... Furtką? Znaczy się, ja wiem, że tego nikt nie może wiedzieć i że to prawda, ale czy samo mówienie tego już nie jest jakąś sugestią łapiącą się pod samospełniające się "proroctwo"?

      Usuń
    5. Ja jak słyszę takie zdanie (mimo że wiem, że gwarancji nigdy nie ma i nigdy jej nie będzie!) od razu mam przed oczami sytuację po zdradzie pt. "przecież nigdy nie obiecywałem, że na pewno nie zdradzę". ;)

      Usuń
    6. Heh czekałam Żono na Twoją wypowiedź na temat dziecka bo wiedziałam że zrobisz to najlepiej :P sama tego tematu nie poruszałam ponieważ w moim przypadku zdrada oznacza koniec a więc i na męża bym nie miała wpływu żeby się dzieckiem zajął. Jednak czasem trzeba się postawic w roli tego najbardziej niewinnego. A więc należy sie zastanowić czy gdybym to ja była dzieckiem "z nieprawego łoża" to naprawdę uważałabym za lepsze to że ojciec nie chcąc mi dawać złego przykładu zwyczajnie sie mną nie interesuje czy jednak wolałabym żeby był chociaż na weekend ale serio zaangażowany. Osobiście bym wolała żeby był i myślę że to właśnie byłby najlepszy dla mnie przykład odpowiedzialności:)

      Usuń
    7. Tak sobie myślę, że z punktu widzenia dziecka, to nie ma dobrego rozwiązania. To zawsze będzie dziecięcy dramat. Jak ojca nie ma wcale, to chciałoby, żeby był chociaż czasem. Jak jest w weekendy, to dlaczego nie może być codziennie? Jak jest codziennie, to dlaczego nie zostaje na noc? Dlaczego nie kocha mamusi? Itd. To zawsze będzie cierpienie, poczucie osamotnienia i odrzucenia, bo to zwyczajnie nie jest normalna sytuacja dla dziecka.

      Inna sprawa, że jak taki ojciec będzie w miarę często widywał się z dzieckiem, to będzie dochodziło do częstego kontaktu z jego matką. Wtedy odkochanie się i przerwanie tej pozamałżeńskiej relacji jest mocno utrudnione, jeśli nie wręcz niemożliwe.

      Wiedziałam, spodziewałam się, że taki będzie odzew, bo taki pogląd na sprawę jest dziś bardzo niepopularny, uważany za wręcz nieludzki, niezdrowy. A z drugiej strony nikt nie powiedział, że jeśli lepiej, by dziecko kochanki wychowywało się bez ojca, to znaczy, żeby ten ojciec się nim kompletnie nie interesował i zwiał. Jego obowiązkiem wówczas jest zadbanie o odpowiednią pomoc materialną, finansową dla matki dziecka, zorganizowanie jej wsparcia w opiece i wychowaniu tego dziecka, no i przede wszystkim odpowiedzialność duchowa. Modlitwa, pokuta, wsparcie duchowe tego dziecka. Żeby się nim Pan Bóg zaopiekował, bo może lepiej byłoby dla niego, gdyby jego matka związała się z innym człowiekiem, który przyjąłby i pokochał to dziecko jak własne?

      Nie mówię, że to jedyne słuszne rozwiązanie. Każda sytuacja jest inna, indywidualna, może być mnóstwo okoliczności, które komplikują sprawę. Każdy może mieć swoje zdanie na ten temat, bo patrzymy z różnych perspektyw. Można tylko życzyć sobie, oby nikomu z nas teoretyzujących teraz nie przyszło kiedyś zmierzyć się z takim dramatem w rzeczywistości...

      Usuń
    8. Do Tej z żebra: Nie, to nie jest żadna furtka, bo przecież koniec końców Mąż przysiągł mi, że mnie nie zdradzi;) "ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską "... Tylko że jest drobna różnica. On zrobił to nie w imię tego, że ma w głowie wszystko poustawiane, więc może się na to zdobyć, tylko w imię Boga: "tak mi dopomóż, Panie Boże wszechmogący (dopomóż mi właśnie dlatego, że mimo tego, że mam w głowie wszystko poustawiane, to wszystko może się stać)"
      Ech, uwierz mi, już dużo dramatów widziałam, gdzie dałabyś sobie głowę uciąc, zabić się, że to się nie wydarzy. W najbliższej mi rodzinie osoba wpadła w nałóg alkoholowy, gdzie naprawdę, wszyscy daliby się pokroić, że ty, ja, każdy, tylko nie ona, taka była wierząca, silna, antyalkoholowa. A od nałogu do rozpadu małżeństwa czy zdrady już niedaleka droga.
      Ado kochana- patrząc w ten sposób, to może w ogóle swoje wszystkie dzieci zostawmy pod opieką domów dziecka, a nóż Bóg tak pokieruje ich drogą, że znajdą lepszego ojca/ lepszą matkę? Nie popadajmy w absurdy! Tak patrząc, to w ogóle nie jest dobrym rozwiązaniem płodzenie dzieci, bo zapewniam Cię, że niezależnie od tego, jak bardzo będziesz się starać, z pewnością w którymś momencie, nawet nieświadomie, zrobisz jakiś tam błąd i zgorszysz swoje dziecko, bo nie ma rodziców doskonałych i bezbłędnych. To, że Bóg akurat tego mężczyznę/ tą kobietę obdarował dzieckiem, to znaczy, że uznał, że to właśnie oni mają być jego rodzicami! Tak, zdrada jest dramatem, ale udawanie, że dziecko "samo się" poczęło wcale go nie umniejszy, wręcz przeciwnie. Dzieci, które wychowywały się bez rodziców biologicznych same często szukają śladów swoich prawdziwych rodziców, dlaczego? Bo człowiek ma naturalną potrzebę wiedzy, skąd pochodzi, co jest jego korzeniami.
      Dla mnie sformułowanie "wychowanie bez ojca", którego użyłaś, brzmi jednoznacznie- Bez ojca znaczy BEZ ojca w jakiejkolwiek postaci.
      W starym testamencie, pewnie już dawno masz to za sobą;) Jest historia Abrahama i Sary, oraz nieślubnego dziecka Abrahama Izmaela i jego matki Hagar. Kiedy Hagar ucieka z Izmaelem od Sary i Abrahama, Bóg spotyka ich na pustyni i co mówi? Mówi: dobrze zrobiłaś, dam Izmaelowi innego ojca, bo Abraham go tylko gorszy? Nie, mówi: wróć do swej pani Sary i Abrahama. I Hagar razem z dzieckiem wraca. Izmael wychowuje się razem z ojcem i jest z nim aż do jego śmierci, w przeciwieństwie do jego dzieci z drugiego (prawego przecież, bo zawartego po śmierci Sary) małżeństwa Abrahama.
      Ojciec ZAWSZE ma obowiązki wobec dziecka. Zawsze. Podejmując współżycie pozamałżeńskie, musi się z tym liczyć. Z jednej strony oczekujemy od faceta odpowiedzialności, a z drugiej głaszczemy go po główce, jak on się wycofuje i od tej odpowiedzialności ucieka, bo przecież "nie będzie dziecka gorszył". W takich sytuacjach właśnie jest TYLKO JEDNO właściwe rozwiązanie, wziąć odpowiedzialność i wychować dziecko, które się powołało na świat, to, że może ktoś inny zaopiekowałby się tym dzieckiem jak swoim to TYLKO i AŻ świadectwo Bożej opieki nad tym dzieckiem i tego, że On z każdego zła umie wyprowadzić dobro, a nie żadna lepsza sytuacja.
      Reasumując: oburzyłam się tak, bo jako matka widzę codziennie, że dziecko POTRZEBUJE ojca. Nawet takie małe dziecko, jak nasz Antek. Nie wyobrażam sobie skrzywdzić dziecka zabieraniem mu ojca, nawet kosztem patrzenia co tydzień na twarz kobiety, z którą mój mąż by mnie zdradził. Nie, nie i nie. Dorosły facet musi być odpowiedzialny, za siebie i za swoje czyny, a konsekwencje zdrady zawsze, nawet kiedy nie pocznie się dziecko, małżeństwo nosi w sobie do końca życia, to nie jest tak, że bez dziecka się zapomina i nic nie było. Nie da się autentycznie wrócić do siebie bez przebaczenia, a nie da się przebaczyć bez uznania, że to naprawdę się stało i ma swoje konsekwencje.
      Gdybym wiedziała, że mój mąż mnie zdradził, a potem nie uznał tego dziecka tylko wrócił do mnie, pierwsza wystawiłabym mu walizki za drzwi, serio.

      Usuń
    9. Do Margolci: widzisz kochana, bo to, jaki właśnie my często mamy obraz ojcostwa, świadczy tylko o wielkim kryzysie ojcostwa. Myślisz ojciec nieślubnego dziecka i już wydaje nam się, że musi on wziąć ślub z matką dzieciaka i na tym jego funkcja się kończy. Nie, wcale nie musi, wręcz jeśli wie, że to prędzej czy później doprowadzi do dramatu rozwodu, NIE WOLNO mu tego robić. Ale ojcem musi być, koniec kropka. Nie wychowujmy facetów na gumki od majtek, które udają, że nie wiedzą, skąd się dzieci biorą i jakie konsekwencje ma współżycie.

      Usuń
    10. "przecież koniec końców Mąż przysiągł mi, że mnie nie zdradzi;) "ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską "... Tylko że jest drobna różnica. On zrobił to nie w imię tego, że ma w głowie wszystko poustawiane, więc może się na to zdobyć, tylko w imię Boga: "tak mi dopomóż, Panie Boże wszechmogący (dopomóż mi właśnie dlatego, że mimo tego, że mam w głowie wszystko poustawiane, to wszystko może się stać)"
      A no to mi właśnie o to chodzi. :) Ja o samych słowach myślałam, że jednak ważna jest ta przysięga, że się tego nie zakłada z góry - bo koniec końców przysiągł i nie wyglądało to jak: "ślubuję Ci miłość wierność, uczciwość małżeńską, oraz że Cię nie odpuszczę - chyba że mi odbije, bo w sumie nigdy nie wiadomo". ;) Tylko właśnie ja absolutnie nie chcę, nie zakładam, nie zrobię, ale "tak mi dopomóż...". ;) Czyli się zgadzamy jednak. :)

      Ja bym się pokusiła wręcz o stwierdzenie, że chyba każda osoba (ok, prawie każda), która się dopuściła zdrady, czy innego świństwa wcześniej stwierdziła, że "ja absolutnie, nie, nigdy w życiu". Oczywiście wiem, że to w ogóle nie jest kwestia poukładania w głowie. Ja patrzę optymistycznie ogólnie na wszystko, widzę ile dostaliśmy od Boga sił i możliwości i ile możemy z Nim zrobić, żeby prawdopodobieństwo wystąpienia pewnych rzeczy zminimalizować i ograniczyć do minimum. Ale nie jestem głupia. "Kto stoi, niech baczy aby nie upadł" mi zawsze na myśl przychodzi, jak mam ochotę powiedzieć "bo ja to bym nigdy". Wystarczy, że się człowiek zbyt pewnie poczuje (już nie tylko w temacie zdrad, ogólnie w radzeniu sobie w małżeństwie, czy gdziekolwiek), przestanie się pilnować i zaraz coś spieprzy. ;)

      Usuń
    11. Ja od początku wiedziałam że się zgadzamy:)
      Mój mąż jest za to do bólu "życiowy" i praktyczny, on widzi świat właśnie takim, jakim jest, bez zbędnych ubarwień:) I mnie zawsze sprowadza na ziemię z tymi różowymi kolorkami i optymizmem:) Heh no cóż:) Takiego se wzięłam i takiego kocham:)

      Usuń
    12. A propos dziecka - to zawsze jest jakaś hierarchia obowiązków, Obowiązki sakramentalne stoją wyżej od obowiązków naturalnych wynikających z rodzicielstwa. Nikomu się nie życzy tak dramatycznych wyborów, ale czasami takie jest życie.

      Co do zdrady i nierozerwalności - to są dwie różne rzeczy. Zdrada nijak nie wpływa na nierozerwalność małżeństwa (której nb. nieuznawanie jest podstawą nieważności...). Zdrada to grzech, który rani, przysparza cierpienia, ale nie rozrywa małżeństwa. Który, owszem, może się zdarzyć każdemu ("Kto stoi, niech baczy, by nie upadł"). Ale nijak się ma do przymiotu małżeństwa, jakim jest jego trwanie aż do śmierci.

      M.

      Usuń
    13. Przepraszam Ciebie Marysiu, ale czy Ty masz dzieci?
      Czy gdyby Twój mąż bił i maltretował Twoje dzieci, to też byś pogładziła męża po główce i powiedziała: no cóż, dzieci są mniej ważne od męża?
      A gdyby Twój mąż chciał zmusić Cię do aborcji, bo on akurat nie ma ochoty brać odpowiedzialności za dziecko, które począł, to też byś powiedziała: No cóż, taka jest hierarchia wartości, a życie czasem jest dramatyczne?
      Ja się podpisuję obiema rękami pod tym, że priorytetem jest małżonek i że nie można przekładać dzieci nad więź małżeńską. Ale ten priorytet więzi małżeńskiej nie oznacza, że można w imię tej więzi drugiemu wyrządzać krzywdę! Czy naprawdę Waszym zdaniem więź małżeńska wyklucza wzięcie odpowiedzialności za dziecko, które się zrodziło poza małżeństwem?! Czy celem małżeństwa nie jest przybliżanie siebie do zbawienia również przez upominanie w razie potrzeby, przypominanie, że za swoje czyny trzeba wziąć odpowiedzialność?! Jak miłość może ograniczać się do dwóch osób, a trzecią krzywdzić w myśl, a jakoś tam Bóg się nią zaopiekuje? Nie zwalajcie wszystko na to że Bóg, bo Bóg ma na tym świecie przede wszystkim nasze serca i ręce do pomagania innym. Miłość nie krzywdzi nikogo, a jeśli już skrzywdziła, to szuka takiej drogi, żeby tą krzywdę naprawić i nie może być tak, że ja nagle odczuwam przypływ miłości do męża/ żony i w dupie mam wszystkich pokrzywdzonych, bo oni zagrażają tej mojej miłości. Jedyne, co tak naprawdę zagraża miłości, to egozim, a nim jest właśnie ucieczka od odpowiedzialności.
      Ja wiem, że małżeństwo zawarte w KK trwa do śmierci, tylko ze świecą szukać takich, co po zdradzie potrafią sobie wybaczyć i zaufać na nowo. To tylko świadczy, jak trudno się goją takie rany w małżeństwie.

      Usuń
    14. A ja bym się chciała zapytać Marysiu co byś zrobiła w odwrotnej sytuacji. Gdybyś miała dziecko ze swoim mężem i jemu nagle odbiło i postawnowil sobie pójść do innej to też byś odcięła go od kontaktu z dzieckiem? Też byś powiedziała że nie powinien się z nim widywać by nie gorszyl dziecka swoją postawą (wszak olał sakrament iposzedl do innej) czy będziesz gadać ze to co innego bo to dziecko zrodzone w sakramencie i bo ja wiem "ma łaskę Boga i zachowanie ojca go nie zgorszy"?

      Usuń
    15. Nie, nie mam dzieci, bo jak pisałam już na tym blogu, Pan Bóg ich mi nie daje. I informuję, że argument z "nieposiadania dzieci" jest największą przykrością, jaką można kobiecie niepłodnej zrobić w dyskusji. Jakby ta niepłodność przy okazji pozbawiała ją mózgu, zdolności myślenia i posiadania poglądów.

      Po pierwsze to powiem, że te wszystkie sytuacje są absolutnie abstrakcyjne. Po to sobie wybrałam takiego męża, jakiego wybrałam, żeby mieć pewność, że nie zrobi takich rzeczy. I mam tę pewność. Opieram ją na mężu i na naszym wspólnym oparciu się na Bogu.

      Niemniej w opisanych przez Ciebie sytuacjach skrajnych i patologicznych stosuje się oczywiście środki adekwatne. Z mężem patologicznym można (a czasem trzeba) wziąć separację. Mąż namawiający do zabicia dziecka to dla mnie taka abstrakcja, że na początku zastanowiłabym się, czy tam w ogóle zaistniało małżeństwo.

      Mam wrażenie, że rozmawiamy tutaj o normalnych relacjach i normalnych rodzinach. W których funkcjonuje normalny porządek rzeczy.

      I nijak to się ma do wzięcia odpowiedzialności za życie poczęte gdzie indziej. Tylko ta odpowiedzialnośc może polegać na innych rzeczach aniżeli rozwalanie własnej rodziny. I jeśli czasem trzeba wybrać, to wybór jest prosty.

      Znam bardzo wielu, którzy po zdradzie zaufali na nowo.

      M.

      Usuń
    16. Marysiu, nie zaglądam aż tak często na tego bloga i nie śledzę komentarzy, żeby wiedzieć, czy możesz mieć dzieci czy nie, wyżej pisałaś coś o wątpliwościach z tym związanych i z tego nie wynikało to, co napisałaś teraz, jeśli poczułaś się urażona, to przepraszam.
      Widzisz, dla Ciebie to są patologiczne sytuacje, bo wprost wyrządza się krzywdę dziecku, prawda? W wypadku pozodtawienia dziecka bez ojca to nie jest tak wprost, co wcale nie znaczy, że to mniejsza krzywda, bo to zostawia ślad na psychice na całe życie. Dlatego zapytałam Cię o dzieci, bo mając dzieci, przebywając z nimi na co dzień, bardziej widzisz, jak rozwija się ich psychika.
      Życie to życie, Marysiu. Poczęte w małżeństwie czy poza nim, nie ważne, Bóg tego nie szereguje jako bardziej lub mniej ważne. Za każde życie jesteśmy równo odpowiedzialni. Zresztą, wg mnie relacje w rodzinie, w której doszło do zdrady też odbiegają od normalności.
      Nie rozumiem tylko i Ty mi tego wytłumaczyć nie chcesz, dlaczego nie widzisz trzeciego rozwiązania, zajmowania się dzieckiem nieślubnym bez rozwalania własnej rodziny, no nie czaję tego, przecież to da się pogodzić, jeśli jest naprawdę wola naprawienia krzywdy.

      Usuń
    17. Ależ tu się poważnie zrobiło :D Dobrze że do rękoczynów w internetach dojśc nie może (oczywiście żartuję) Do Żony: czym dłużej czytam Twoje komentarze tym bardziej rozumiem Twój punkt widzenia i całkiem mi się podoba, szczególnie z tą odpowiedzialnością i historia Abrahama i Sary jakoś nigdy nie zwróciłam na nią uwagi w ten sposób.(Człowiek uczy się całe życie) Jednak dalej podtrzymuję swoje zdanie na temat brania ślubu ze względu na dziecko, bo głównie to miałam na myśli, nie myślałam o przypadkach zdrady, wtedy Twoja propozycja rozwiązania sytuacji wydaje się najbardziej rozsądna. No i ten cytat: "Kto stoi, niech baczy, by nie upadł" też mi dał trochę do myślenia, ale z drugiej strony to źle że ideały istnieją? Że wierzymy że się da, że "U nas będzie inaczej" Może cienka granica oddziela to od pychy ale gdyby człowiek miał się cały czas bac i dopuszczac możliwośc porażki to małżeństwa nie miałyby sensu. Może dlatego teraz mamy kryzys małżeństw bo ludzie od razu zakładają zdrady, rozwody etc. Zawsze można powiedziec że nie wiadomo co się wydarzy.

      Usuń
    18. Margolciu, wiesz dobrze, że ja jestem z tych, którzy całym sercem zachęcają, żeby się nawzajem mobilizować, żeby się udało, że "wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia" i tak dalej, zamiast podcinać skrzydła na zasadzie "teraz Wam dobrze, ale poczekaj aż...", bo przecież jak jednej, czy drugiej coś nie wyszło, to i reszcie na bank też nie wyjdzie, a jak wychodzi i nie daj Boże jeszcze się z tego cieszą, to zróbmy coś, żeby się tym nie cieszyli za bardzo i żeby lepiej niż my nie mieli.;) Z tym cytatem, to oczywiście nie chodzi o życie w wiecznym stresie i obsesyjne pilnowanie i czekanie na nieszczęście, żeby być "przygotowanym", bo to by człowiek zwariował. Pewność i co za tym idzie, spokój i poczucie bezpieczeństwa - to wszystko nie jest złe. TRZEBA wierzyć, że się uda! Jeżeli ktoś wchodzi w związek z innym nastawieniem, to nie rozumiem, po co w niego wchodzi, serio. Szczęśliwe, dobre małżeństwa trzeba wspierać i mobilizować, a nie bez sensu wmawiać, że im się wcale może nie udać - bo MOŻE im się udać, to wcale nie jest nie do zrobienie. Mnie chodzi o ZBYTNIĄ pewność, taką, która przestaje mobilizować, żeby nadal o to dbać, bo "taka jestem fajna, tak mi świetnie idzie, już to wszystko wiem i umiem, nic więcej nie trzeba, NA PEWNO bym tak nie zrobiła". Jest różnica między wiarą, że nam się uda i robieniem wszystkiego, żeby te plany i marzenia się ziściły, pomaganiem innym dojść do tego samego szczęśliwego etapu, a tym, że stwierdzam nagle, że jesteśmy tak fajni, że już nic nie trzeba robić, więc teraz wszystkim będę mówić, jakie to mają marne te małżeństwa. Kiedyś już pisałam o tym przy okazji tematu komunikacji - że to wszystko to nie jest coś, czego raz się nauczysz i masz z bani do końca życia i jest super. Możesz sobie wyrobić nawyk - jasne, będzie to wychodziło niejako automatycznie i wcale nie będziesz musiała się jakoś mocno wysilać (w większości). To daje sielankę i poczucie bezpieczeństwa i to jest super i trzeba się cieszyć, że się udaje i Bogu dziękować. Ale jak już wejdziesz w tę pewność, że taka swietna jesteś, że już w zasadzie cała robota odwalona i starczy, jak raz odpuścisz i się nie tak odezwiesz, to już leci taśmowo. I nawet nie wiesz kiedy. Prosta sprawa - jak idziesz po lesie i łeb za wysoko do góry zadzierasz, to się wypieprzysz na pierwszym lepszym korzeniu, ale przecież to nie oznacza, że masz na wszelki wypadek z nosem przy ziemi chodzić, bo całej pięknej reszty nie zauważysz.

      Usuń
    19. He he mój mąż by powiedział "Mądrze gada, polac jej"

      Usuń
    20. Dla nieprzekonanych jeszcze proponuję, żeby odwrócić sytuację: to nie mąż, tylko żona zdradza, i w wyniku zdrady zachodzi w ciążę. I co teraz? Dalej jesteście tacy przekonani, że porzucenie tego dziecka jest najlepszym wyjściem? Tak, tylko kobieta nie porzuci go ot tak, bo musi je 9 miesięcy nosić pod sercem, bo rozumiem, że w tym towarzystwie aborcja nie wchodzi w grę. Oczywiście, może je mąż uznać jako swoje i wychować, ale co, jak kochanek domaga się praw do tego, swojego przecież, dziecka?
      Przeraża mnie to, jak nasze społeczeństwo spycha opdpowiedzialność za ciążę tylko na kobietę. A mężczyzna to co, nie brał w tym udziału? Siedzimy jaikis czas temu przy stole, obiadek rodzinny, a tu narzeczony siostry się wyrywa: macie szczęście, że macie syna, z synem jest mniej problemów. Ja mówię: słucham? A on: no tak, bo córka to może z brzuchem wrócić któregoś dnia ze szkoły, a syn to nawet jak którejś zrobi dziecko, to może się nie przyznać. WTF?! Aż chce się powiedzieć, tak właśnie tak wychowujmy naszych synków, niech od początku wiedzą, kto jest odpowiedzialny za ciążę i kogo to problem! A jak któregoś dnia synek wróci ze szkoły i powie, mamo, zrobiłem tej i tej dziecko, ale nie zamierzam się przyznać, w końcu tatuś też swojej kochance zrobił dziecko i je porzucił i każdy mówił że dobrze zrobił, to jeszcze pochwalmy i powiedzmy, że szlachetnie zrobił, bo przecież nieślubne dziecko może zaburzyć jego jedność małżeńską w przyszłości!
      Tylko wiecie, pamiętajmy, że nasze córki będą miały dokładnie takich mężów, jakich my synów wychowamy. A synowie będą tacy, jaki dostają przykład od ojców. Synowie nieodpowiedzialnych rodziców z dużym prawdopodobieństwem sami nie będą potrafili wziąć odpowiedzialności za swoje czyny.
      Nikt mnie nie przekona, że wolą Boga jest czynienie krzywdy tym najmniejszym i najbarrdziej bezbronnym (tym bardziej, że pozostawiona sama sobie, bez pomocy, bez środków do życia, może czasem oszukana kochanka może dalej pociągnąć pasmo zła i na przykład wybrać aborcje, nie widzicie, że w tym momencie odpowiedzialność za to spoczywa również na ojcu dziecka? czym się różni przymuszanie do aborcji w małżeństwie od zachęcania do aborcji poza małżeństwem przez nie udzielenie pomocy kobiecie, która tego potrzebuje?) Wolą Boga jest czynienie dobra. Rolą małżeństwa jest przybliżanie małżonków do zbawienia, a nie obciążanie ich dodatkowymi grzechami, związanymi z porzucaniem dzieci początych poza małżeństwem. Choć tych, co nie chcą tego zobaczyć, pewnie i tak nie przekonam.

      Usuń
    21. Margolciu, ja się z Tobą w 100% zgadzam, że branie ślubu tylko ze względu na dziecko to bardzo głupi pomysł- żeby nie było:P

      Usuń
    22. Przekonasz czy nie przekonasz, na pewno dasz do myślenia i to jest fajne w tym wątku, bo tyle tu już zostało mądrych rzeczy powiedzianych że przynajmniej ja się czuję o pół kroczku do przodu :D

      Usuń
    23. @Żono - to ja przepraszam, że się tak uniosłam, ale jak to zwykle przy kobietach takich jak ja bywa - reagujemy histerią.

      Jest całkiem sporo rzeczy, które można zrobić pomiędzy nierobieniem niczego a opuszczeniem własnej rodziny. Oczywiście, że odpowiedzialnośc za własne czyny to także odpowiedzialność za dziecko powołane do życia. I ta odpowiedzialnośc zostanie na zawsze, również ślubna żona ją w jakiś sposób odczuje (zresztą to samo tyczyć się może dziecka przedślubnego). Ale ta odpowiedzialnośc to niekoniecznie musi być zakładanie "nowej rodziny".

      M.

      Usuń
    24. No i właśnie o to mi chodzi! Facet nie ma odejść od żony i ożenić się z kochanką, absolutnie! tylko otoczyć to dziecko taką opieką, jaką może mu dać, nie rozwalając swojej rodziny. Przecież to jest do pogodzenia i to właśnie będzie najlepsze świadectwo i wyjście. A powiedzenie "niech to dziecko zostawi, bo będzie dla niego złym przykładem, lepszy jest brak ojca niż zły ojciec" to droga na skróty i donikąd. Cieszę się, że się wreszcie dogadałyśmy, Marysiu. I naprawdę przepraszam, że Cię niechcący dotknęłam, ja zaglądam i czytam ten blog rzadziej niż wcześniej, bo mam teraz sporo własnych spraw na głowie (chyba że coś mnie poruszy- tak jak ten temat), i naprawdę nie pamiętam już, kto pisał jaki komentarz.

      Usuń
    25. Też się cieszę, że się porozumiałyśmy :) Bo to nie mnie chodziło o to bycie złym przykładem i tak dalej. Mnie chodzi tylko o mimo wszystko hierarchię obowiązków, w której sakramentalne stoją wyżej. Ale OCZYWIŚCIE, że trzeba się takim dzieckiem zając, bo to także odpowiedzialność.

      M.

      Usuń
  8. Warto uświadamiać kandydatom do małżeństwa wszystkie te konieczności i wymogi. To nie są żarty, do małżeństwa trzeba się przygotować. Bo mam wrażenie, że ogromna większość tych wszystkich kościelnych małżeństw zawarta jest nieważnie. Sakrament to nie jakaś magia, która będzie działać niezależnie od nas. Ważnie przyjęty sakrament angażuje naszą wolę. Stąd wymóg przysięgi. Ktoś, kto twierdzi, że "nie wie, co się zdarzy za te ileś-dziesiąt lat", nie jest w stanie w sposób ważny przysiąc. Ergo? wszystko to (mówiąc słowami mojego wujka) lipa i nawalanka:-))). Trzeba ROZUMIEĆ, co się przysięga. Albo nie przysięgać wcale.
    Gdyby wszyscy umieli tak, jak robicie to Wy, świadomie przygotowywać się do małżeństwa, ucząc się i poznając, na co się decydują i "w co wchodzą"... Nie byłoby tylu rozstań tudzież nieszczęśliwych związków.
    Przy okazji dziękuję, że między wierszami uświadomiłaś mi pewną ważną kwestię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. " Sakrament to nie jakaś magia, która będzie działać niezależnie od nas. "

      Normalnie złotymi zgłoskami możnaby to wypisać. Wiele dramatów bierze się stąd, iż małżonkowie uważają, że sakrament sam z siebie wszystko załatwi. Szkoda, że nie można "lajkować" komnetarzy ;)

      M.

      Usuń
    2. Errato, masz rację. Podpisuję się pod tym, oprócz jednego. Ada i Karol nie są wyjątkami. Wokół mnie pełno takich narzeczonych, którzy potrafią odpowiednio duchowo przygotować się do Sakramentu Małżeństwa i robią to nawet z większą pokorą i zaangażowaniem niż Ada i Karol. Zawsze powtarzam, że pokora to coś bardzo cennego i życzyłabym tego Adzie i Karolowi, bo skoro postanowili to przygotowywanie się pokazać poprzez bloga to niech nie wychodzą "ponad". Czytam ten blog od początku, bo chcę, ale jedna rzecz mnie razi. To takie bycie "ponad". Kiedy czytam posty mam odczucia dosyć dziwne, tak jakby Ada i Karol myśleli, że są jedyni, którzy tak żyją i myślą. Na początku widziałam tutaj sporo komentujących osób a teraz jedynie garstka. Dlaczego? Podejrzewam, że z braku takiej zwyczajnej pokory. Brakuje im tej pokory, która by się tutaj przydała. Nie mówię tego złośliwie, a tylko po to aby zauważyli, że mają czytelników i coś jest nie tak. Oczywiście Ada napisze, że mają prawo tak pisać, a ja nie muszę czytać. Ok. Ale to nie o to chodzi. Po to są komentarze, aby pisać. Dlatego ja napisałam. Może wcale się tym nie przejmą, bo pomyślą, że i tak są idealni aby zgłębiać się w to, ale może przyjdzie w ich życiu czas kiedy zobaczą, że nie są aż tak OCH i ACH.

      Usuń
    3. Jakiś czas pod jedną z notek napisałam dokładnie to samo i powiem Ci że nie przejęli się ani trochę dalej piszą tak samo :) a ja czasem sobie wpadam, czytam i zastanawiam jak wiele osób oni zrazili do katolików. Gdyby nie to że znam osobiście normalnych katolików to chyba po tej lekturze sama bym zaczęła unikać wierzących jak ognia:) z tego całego bloga aż bije po oczach zdecydowanie zbyt duza pewność siebie, przekonanie o tym jacy są wspaniali a co za tym idzie brak pokory.

      A najbardziej bawi mnie to kiedy Ada napisze notkę i nie zgodzi się z nią Tulippa albo ta z żebra i Ada wtedy tak fajnie miesza żeby wyszło na to że jej chodziło o to samo tylko zle się wyraziła :D

      Usuń
    4. Tak sobie myślę o tym, skąd bierze się takie odczucie, że piszemy o sobie, jakbyśmy byli jedyni, wyjątkowi, idealni itd. I wymyśliłam. Stąd, że piszemy tylko o sobie. Nie mamy wśród swoich znajomych żadnej innej pary, która by podchodziła do przeżywania relacji podobnie jak my, która by miała ochotę przeczytać czasem jakąś mądrą książkę (jak proponuję, zwykle spotykam się z marudzeniem, że to pic na wodę), która chciałaby wspólnie rozwijać swoją wiarę, czy podzielić się z nami swoim przeżywaniem tej wiary. Nie znamy nikogo, kto byłby trochę podobny do nas. Takie doświadczenie przeżyliśmy tylko, gdy byliśmy na rekolekcjach dla par i to było mega odjechane móc pogadać z innymi parami o takich rzeczach, które są dla nas ważne. Na co dzień nasi "sparowani" znajomi żyją po prostu zupełnie inaczej niż my. Nie ma jakiegoś punktu odniesienia, żebyśmy mogli siebie jakoś obiektywnie ocenić.

      Może rzeczywiście do tego dochodzi brak pokory, ale wydaje mi się, że to głównie dlatego, że to wszystko, co robimy, jak przeżywamy to nasze narzeczeństwo, wydaje nam się takie ekscytujące i wyjątkowe, bo wcześniej nie widzieliśmy tego nigdzie, nawet się nie spodziewaliśmy, że tak można! I może dlatego wrażenie jest takie, jakbyśmy byli zapatrzeni w siebie jak w święty obrazek. Tak czy inaczej, pewnie i tak trochę jesteśmy, bo na pewno gdzieś wkrada się pycha, ale chciałam, żeby tutaj wybrzmiało, że to nie są zamierzone działania, by siebie stawiać "ponad" i pokazać jacy jesteśmy wspaniali, a wszyscy inni są be.

      Nie mniej jednak sprawę weźmiemy na tapetę, przemyślimy, bo może warto nabrać pewnego dystansu.

      Usuń
    5. To ja mam rozwiązanie Twojego problemu ze znajomymi - poznajcie się z czytelniczkami bloga i ich mężczyznami ;) Na pewno jedna jest z Krakowa!

      Miałam podobne odczucia w sprawie znajomych przez sporą część studiów - a potem naglę wsiąkłam w inne środowisko, poznałam różnych ludzi (także przez internet!) i stworzyło mi się cudowne grono znajomych, z którymi można się razem modlić, szukać Mszy na wakacjach, rozmawiać o Bogu i Kościele, i tak dalej. :)

      I nie uważam, żebyś była zarozumiała, tylko po prostu bardzo zdecydowana ;)

      M.

      Usuń
    6. Errato, zrozumiałam, że do mnie pijesz, więc ja Cię zapytam tak: Znasz kogoś, kto wie, co się wydarzy za x lat? Jasnowidz jakiś czy wróżka? Ja nie twierdzę, że sakrament z racji tego, że jest sakramentem załatwia wszystko, bo wówczas każdy sakramentalny związek byłby trwały, a tak nie jest. Twierdzę tylko, że w dotrzymaniu przysięgi musi być element Bożej pomocy, bo człowiek sam z siebie może jej nie być w stanie dotrzymać- sam Kościół to zauważa umieszczając w przysiędze małżeńskiej formułkę: tak mi dopomóż Boże Wszechmogący w Trojcy jedyny i wszyscy Święci. Gdyby wszystko zależało tylko od nas, to zdanie byłoby niepotrzebne. Jak mówisz: trzeba ROZUMIEĆ co się przysięga, a to zdanie zamykające przysięgę nie jest ładną figurą literacką tylko też ma znaczenie.

      Usuń
    7. No co jak co ale opinie o tym że Ada i Karol mają problem z pokorą, że ich blog zniechęca katolików są mocno subiektywne. Ja tam wcale się nie czuję zniechęcona, nie widzę też żeby ktoś stąd uciekał w popłochach. Chyba po to jest blog żeby pisac o tym o czym się podoba i w jaki sposób się podoba a jak komuś nie odpowiada styl to przecież nikt go tutaj siłą nie trzyma. Czyta się to co się lubi i to co jest dla kogoś wartościowe prawda? Dla kontrastu ja tam wcale bym nie chciała żeby Ada zmieniała w swoim stylu pisania cokolwiek, ważne jest żeby miec swoje zdanie, a Ada ma i to jest fajne, jak ktoś ma swoje zdanie to oznacza że brak mu pokory? Nie sądzę. Ten blog zafascynował mnie właśnie takim podejściem do życia, do narzeczeństwa. Dlatego krytyka prowadzenia bloga jest dla mnie mocno niezrozumiała.

      Usuń
    8. Margolciu, ale tutaj wszystkie opinie są subiektywne. Chodzi mi o to, że dla mnie osobiście takie blogi są ważne, wartościowe i dlatego chciałabym je czytać. Powiedziałam tylko, to co może warto czasem przemyśleć. Cieszę się, że Ada chce bardziej się w to zgłębić. Blog jest nie tylko po to aby wymieniać się opiniami, ale żeby też pracować nad sobą. Tak mi się wydaje. Może się mylę. Może dla Ady i Karola ważne są tylko opinie i pokazywanie swojego świata. Nie wiem. Ale poprzez blog można wiele się nauczyć, wypracować swój charakter itd. Nie chciałabym aby Ada zmieniła technikę pisania, bo bardzo przyjemnie się to wszystko czyta, jednak brakuje mi tutaj takiej zwyczajnej pokory, tak jak napisałam wcześniej. Gdybym była niewierząca i nie znała żadnego katolika pewnie po przeczytaniu tego bloga pomyślałabym: ależ ci katolicy są zarozumiali i wyniośli. Warto może czasem otworzyć się na inne płaszczyzny, na innych ludzi i czytelników. Zniżyć się nieco do nich, a nie patrzeć jedynie z góry.

      Usuń
    9. Witam

      Ja również czytam ten blog od początku i po raz pierwszy odważyłem się skomentować, bo niby mężczyzna i czytanie takiego bloga? no, ale odważyłem się.

      I to ze względu na te powyższe kilka komentarzy, z którymi niestety muszę się zgodzić. Nie są one negatywne, ale dające do myślenia. Nie ganię Ady, bo każdy ma swój charakter i to widać poprzez kolejne wpisy na blogu. Chciałbym jedynie dodać, że bardzo odznacza się tutaj świat Ady i osób, które są obyte z Pismem Świętym, a na uboczu zostają osoby, które nie zawsze są aż tak "mądre", a też chciałayby poruszyć pewne kwestie. Tak obserwuję bloga Twojego Ado z takiej perspektywy i są to moje subiektywne słowa. Ado, jest mnóstwo blogów, nawet wśrod twoich czytelnikow, ktorzy gleboko wierza. W prawdzie moze nie pisza o narzeczenstwie, ale poruszaja ciekawe kwestie, pisza bardzo ciekawie o swoim zyciu. Podejrzewam, ze na spora czesc z tych blogow, nawet nie spojrzalas. Polecam, bo chetnie czytam rozne blogi i widze sporo dobra.

      Pozdrawiam Cię
      Andrzej

      Usuń
    10. Ja na przykład w ogóle tak tego nie odbieram. Ok, parę razy taki brak pokory się przebił, ale wg mnie wynikał z pewnego idealizowania, a nie stawiania się "ponad" innymi. A tak normalnie to podpisałabym się w całości pod Tomkiem. Te zarzuty o idealizowanie swojego związku i tworzenie nieprawdziwego obrazu i że tu niby się brak pokory pokazuje, trochę mnie dziwi. Jakby blog był praniem brudów i wiecznym wytykaniem wad drugiego to byłoby bardziej pokornie i prawdziwie?

      Usuń
    11. Ta z żebra, nie odbierasz tego tak, bo z Adą nawzajem wymieniacie się opiniami i macie w tych kwestiach mądre rzeczy do powiedzenia. Nie każdy potrafi w iście inteligentny sposób wypowiadać się czy cytować Biblię. Wiec nie dziwię się, że sporo osób odbiera to jako izolację od reszty czytelników. Mają oni prawo czuć się tak a nie inaczej. Ciekawy blog, ciekawy pomysł na niego, ciekawy wręcz tytuł, ale co z tego? I dlaczego od razu pokora ma być praniem brudów i wytykaniem wad?

      Usuń
    12. Andrzeju, ale tyle tu było dyskusji już najrożniejszych i jeszcze nikt nikomu nie zabraniał się odzywać, ani nie potraktował na zasadzie "głupi jesteś, nie znasz się, co Ty możesz wiedzieć". Inna sprawa, że nie widzę tych wybitnych i obeznanych, ani tych "mniej mądrych", bo wątpliwości najróżniejsze miał tutaj chyba każdy bez wyjątku, tylko każdy inne.;) Ten, kto akurat w tej konkretnej sprawie nie miał, zazwyczaj spokojnie tłumaczył i wyjaśniał.

      Usuń
    13. Nie mówię, że nie mają prawa tak się czuć, tylko, że mnie to dziwi, bo nikt nigdy nie zabraniał się nikomu odzywać, ani nie pokazywał, że ktoś jest głupi i nic nie wie. Co proponujesz w takim razie? "Stare" towarzystwo ma przestać się odzywać, bo reszta się czuję izolowana? Wszyscy się bardzo cieszą, jak się ktoś nowy pojawi i zawsze tak było. Można się i bez cytowania Biblii obejść, a z tym inteligentny, wypowiadaniem się? No cóż, ja może mam dużo do powiedzenia zawsze (może i za dużo czasami:P), ale w piękne, mądre słowa to ja ubierać myśli nie umiem, jak Żona, czy Miletta (ta to w ogóle jest mistrzyni) na przykład, używam słów, które ktoś tu już gdzieś raz powiedział, że razi u kobiet i... zwisa mi to w sumie, głupsza przez to nie jestem (mam taką nadzieję:)). :P

      "I dlaczego od razu pokora ma być praniem brudów i wytykaniem wad?" - właśnie nie wiem dlaczego.;) Pytam tylko. Bo jeżeli mówisz (Ty? bo mi już się mylą anonimy), że brakuje pokory, że czuć, że są "ponad", ale nie wynika to ze sposobu pisania (tak zrozumiałam, skoro sposób pisania akurat Ci się podoba), to w czym problem, jak nie w tym? Za dużo możliwości nie ma, zostaje kolejny zarzut, że się "kreują na idealnych", bo akurat piszą, o tym, co im wychodzi, zamiast narzekać jedno na drugiego. Stąd moje pytanie.

      Usuń
    14. Ta z żebra, rozumiem i masz rację. Ale mam wrażenie, że tutaj chodzi o coś innego. O to, że niektórzy wyczuwają pewne rzeczy, które ich dotyczą, czują się dotknięci. Chcieliby coś powiedzieć na poziomie wypowiedzi Ady, ale cos ich blokuje. Ja osobiście trafiłem na tego bloga poprzez moich bliskich znajomych. Z racji tego, ze lubilem poczytywać blogi, pewnego razu powiedzieli: Andrzej, poczytaj sobie, to coś dla ciebie. Dla nas tam nie ma miejsca. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, ze Ania i Daniel sa niewierzacy. Ich rodzice byli niewierzacy i oni tak samo. Przygotowywali sie do slubu cywilnego. W internecie szukali dla siebie jakiegos miejsca, gdzie mogliby poczytac cos ciekawego i wbrew temu, ze to slub cywilny, dobrze przygotowac sie do malzenstwa, Trafili tutaj, czytali tego bloga, bo ciekawie Ada pisala i zwrocila ich uwage na slub koscielny, na warosci, ktore do tej pory byly dla nich neutralne. Dlaczego stwierdzili, ze nie ma dla nich tutaj miejsca? Podejrzwam, ze czuli sie na marginesie. Katolikowi zawsze ateista kojarzy się źle. Mi też się tak kojarzyło, dopoki nie poznalem Ani i Daniela. Żyli oni wyznajac wartosciowe zasady, oprocz tego, ze zwyczajnie w swiecie nie poznali Boga. Nie mieli mozliwosci go poznac. Chccieli tutaj zaczerpnac czegos wiecej, ale nie czuli sie tutaj dobrze. Oczywiscie kazdy ma prawo poszukiwac. Napisalem to dlatego, bo kiedy zobaczylem te powyzsze komenatrze od razu przypomnieli mi sie moi bliscy znajomi. Pomyslalem, ze to jest podobna sytuacja. Może nie ma to nic wspolnego z tamtymi wypowiedziami, ale faktycznie cos w tym jest. Ludzie czuja pewna bariere, bo widza, ze to nie ich poziom. chcieliby sie zglebiac, ale nie czuja sie tutaj potrzebni.

      Pozdrawia Andrzej

      Usuń
    15. I absolutnie, ze chodzi mi o to, aby stali goscie przestali pisac itd. Pamiętam kiedy Ada napisala notke, ktora zawierala pewne zapiski z pamietnika. Bardzo mi sie podobala ta notka, Byla szczera i oddaja caly sens wszystkiego. Mysle, ze ludziom bardziej brakuje zywego swiadectwa. Oczywiscie, Ada z narzeczonym daja to swidectwo. Bardziej chodzi o jego forme.

      Pozdrawia Andrzej

      Usuń
    16. Kumam o co chodzi, tylko jest jeden problem - choćbyś nie wiem, jak chciał, nie jesteś w stanie "upilnować" wszystkich czytelników odwiedzających tego bloga, żeby przypadkiem czegoś tam sobie w swoich głowach nie pomyśleli. Co ja poradzę na to, że ktoś zdecyduje, że mojego bloga komentować nie będzie, bo sobie wymyślił coś, na co ja bym nawet nie wpadła? Gdyby Ada jawnie pisała, że my z tymi niedobrymi ateistami nie chcemy mieć nic wspólnego, to jeszcze bym zrozumiała, ale za każdym razem dziękuje za nowy i inny punkt widzenia. No i jednak nierzadko przewijają się inne wyznania, nie tylko katolicy, ateiści też bywali z tego, co pamiętam.
      Szkoda, że nie zdecydowali się tutaj udzielać, bo na pewno bardzo dużo by wnieśli.

      Usuń
    17. No właśnie, nigdy nie będzie tak że każdemu się dogodzi. Jak dla mnie najważniejsze jest akceptowanie drugiej osoby taką jaką jest, jak pisze, co pisze bo próba zmiany kogoś tylko dlatego żeby ktoś inny poczuł się lepiej może przynieśc więcej szkody niż pożytku. Rozumiem upominanie jeśli ktoś robi coś naprawdę nie tak, ale tutaj chyba nie ma takiej potrzeby skoro jak wiadomo opinie są subiektywne i nie dotyczą tematu notki tylko osoby. Każdy człowiek jest inny, każdy ma własną historię, własne zranienia i skojarzenia i od tego zależy cała interpretacja a styl pisany ma to do siebie że nie widzimy rozmówcy, jej gestów, nie słyszymy tonu jej głosu a to wszystko może prowadzic do niejasności i nieporozumień. Moje leciutkie oburzenie wynikało z tego że dla mnie blog to są dwie części: posty( tutaj cały subiektywizm, opinie, dyskusje są jak najbardziej na miejscu) i osoba pisząca (jak dla mnie nietykalna, jeśli tylko nie narusza jakichś z góry ustalonych granic) Krytykowanie osoby kojarzy mi się z wejściem do cudzego domu i wyjechanie z tekstem: "słuchaj, weź przestaw to łóżko bo mi się nie podoba, i co to za beznadziejny kolor ścian? Coś mi tu nie pasuje, więcej nie przyjdę bo masz niewygodną kanapę"

      Usuń
    18. Głównie do tej z żebra: ciężko jest coś komentować jeśli człowiek z góry nie czuję się akceptowany przez osobę prowadzącą bloga. Liczne pisanie a bo inni to razem mieszkają a my nie a to przecież tak nie wolno, mówienie że inne pary to nie potrafią ze sobą rozmawiać a my mamy łagodne charaktery. Czy też ostatni komentarz Ady, że oni mają samych znajomych którzy żyją inaczej: tak jakby to inaczej znaczylo źle. Ja pomimo, że sama jestem katoliczką wysuwam bardzo wiele mądrych rzeczy od innych par, nawet tyh niewierzących. Niektóre opowiedzą o przedwczesnym współżyciu, inne o minusach życia bez ślubu a jeszcze inne opowiedzą jak w ciężkich chwilach znosić siebie nawzajem przekazując proste mądrośi ludowe. I wcale nie potrzeba tutaj unoszenia się że ja jestem katolikiem i zyje lepiej i czytuję super wiele mądrych książek. Mądrych, dobrych ludzi możemy spotkać wszędzie a mam wrażenie że Ada z Karolem zamknęli się w swoim stereotypie - stereotypie że niechrześcijanie żyją niepoprawnie. I przychylam się do wypowiedzi, że jak ktos nie poznał wcześniej wspaniałych chrześcijan to tylko może utwierdzić się w zakłamanym przekonaniu że my chrześcijanie uważamy że żyjemy idealnie i wszyscy inni dookoła są źli.
      Szczerze to zastanawia mnie czy jest choć jedna osoba niewierzącą lub niepraktykujaca która dzięki temu blogowi pomyślała że chce poznać i zbliżyć się do Boga, Jest??
      O ile mi wiadomo wątki o pysze prowadzących pojawiały się wielokrotnie. Zazwyczaj osoba która je wywoływała była krytykowana przez narzeczonych: no jak to? my tacy nie jesteśmy... Jest mi naprawdę miło że w końcu to do Was dotarło i że to przemyślicie.

      Pozdrawiam
      Kasia
      Ps. Do Margolci. " Rozumiem upominanie jeśli ktoś robi coś naprawdę nie tak, ale tutaj chyba nie ma takiej potrzeby skoro jak wiadomo opinie są subiektywne i nie dotyczą tematu notki tylko osoby." No właśnie co do subiektywnych rzeczy przyczepić się nie mogę ale do kreowania fałszywego obrazu katolika już tak. Zadaniem chrześcijanina nie jest krytykowanie innych tylko UPOMINANIE. A u Narzeczonych niestety występuje częśiej to pierwsze.
      Ps2. Tak sobie myślę, że dziwi mnie że znajomi jeszcze Was lubią: dosyć czesto odnosicie się do nich z górnolotnośią: bo oni nie czytają żadnych mądrych książek bo oni marudzą bo oni mieszkają razem, bo oni nie przeżywają wiary..... Oni żyją swoim życiem, którego nie macie prawa publicznie krytykować....

      Usuń
    19. Twój odbiór "bo oni razem mieszkają, a tak nie wolno" jeszcz ewentualnie mogę zrozumieć, ale z tymi znajomymi i ostatnim komentarzem, uważam, że już przesadzasz i inadinterpretujesz. Stwierdzenie, że są w swoim otoczeniu jedyną parą, która tak żyje to stwierdzenie faktu. Jak powiesz, że ktoś żyje inaczej innymi słowami, bardziej neutralnymi niż zwykłe "ktoś żyje inaczej"? My w naszym otoczeniu też jesteśmy jedyną parą, która tak żyje. I naprawdę, uwielbiam wszystkich bez wyjątku, o wielu rzeczach mogę porozmawiać, ale o wielu nie mogę, bo zwyczajnie spotkam się z lekceważeniem, albo ze zwyczajnym brakiem zainteresowania, a przecież nie będę ich zanudzać. Może Ty nie masz takich problemów i stąd brak pomysłu, że to zdanie oznacza dokładnie to, co oznacza. ;) Zazdroszczę, serio, też bym tak chciała. Ale stwierdzenie faktu, że z kimś nie mogę rozmawiać o pewnych rzeczach, bo żyjemy inaczej, to nie jest to samo, co "nie mam zamiaru się zniżać i z tymi grzesznikami rozmawiać"- a tego drugiego w tym komentarzu obiektywnie nie było.

      Usuń
    20. Kasiu,
      mamy fantastycznych znajomych, z którymi bardzo się lubimy (i często podkreślają, że lubią się z nami spotykać), bo wbrew pozorom łatwiej jest dawać świadectwo na co dzień, w realu. Tutaj muszę się ciągle zastanawiać, jak coś napisać, żeby nikogo nie urazić, nie wywołać złych skojarzeń itd., a i tak zawsze znajdują się osoby, które czują się w jakiś sposób dotknięte tym, co tutaj piszę. Taki urok słowa pisanego - każdy odbiera po swojemu i nie mam na to wpływu. Mogę coś próbować później wyjaśniać, że nie to miałam na myśli, ale to zwykle niewiele albo nic nie daje.

      W realnych kontaktach ze znajomymi jest o wiele łatwiej. Żyją inaczej, tzn. nie według naszego systemu wartości, ale to wcale nie przeszkadza nam się lubić, rozmawiać, dyskutować. Co ciekawe, wiesz z kim jedynie wymieniam się fajnymi książkami? Z osobą, która nie ma nic wspólnego z Kościołem, podpisała nawet apostazję, żyje według totalnie innych zasad, a to z nią (i jej chłopakiem) najczęściej wynikają ciekawe rozmowy, z których obie strony wyciągają coś wartościowego dla siebie.
      Ale jednocześnie o pewnych rzeczach, tak jak pisze ta z żebra, zwyczajnie nie ma sensu z nimi rozmawiać, bo ich to kompletnie nie interesuje.

      Tak czy inaczej, dużo łatwiej jest się dogadać w realu. Wątpliwości co do zrozumienia czy interpretacji jakiejś wypowiedzi można wyjaśniać na bieżąco, zanim druga strona sobie pomyśli tysiąc innych rzeczy. I przyznaję (z pokorą), że tego się zupełnie nie spodziewałam, gdy zaczynałam pisać tego bloga. Myślałam, że jak komuś się tu nie będzie podobać, styl pisania czy tematyka nie będzie odpowiadać, to zwyczajnie nie będzie tu zaglądał. Do głowy mi nie przyszło, że Czytelnicy będą w komentarzach zgłaszać sprzeciw co do osoby autora i sposobu prowadzenia bloga. Wychodzi na to, że byłam bardzo naiwna, ale spoko, człowiek się uczy całe życie.

      Usuń
  9. Co do zdrady... Na pewno jest czymś zupełnie innym w małżeństwie, a czym innym w związku niesakramentalnym. Mój Mąż, jako młody chłopak miał doprawiane rogi przez dziewczynę z którą chciał wziąć ślub i mieć dwójkę dzieci. Jego "winą" było to, że był rok w wojsku, a ona korzystała... Wątpię, by ktokolwiek uznał to za winę obustronną, zwłaszcza że uświadomili Go przyjaciele tej dziewczyny! "Bo z ciebie fajny chłopak i kurcze nie możemy na to patrzeć i milczeć...".
    W małżeństwie pewnie wcale nie byłoby takiej sytuacji - raz, że zwykle mężczyźni są już po wojsku, dwa że żona może mieszkać przy koszarach jak już, etc.

    Ja za to miałam taką sytuację, że kolega ze studiów zapytał mnie czy chcę z nim być (a od 5 lat miał dziewczynę), zapytałam go "a co z M.?", "zostawię ją", "ale jesteście razem?", "no tak", "mimo że się wam nie układa? bo przecież gdyby było inaczej to byś ją zostawił. O nie, mój drogi, nie będę twoją furtką i deską ratunkową. Jeśli nie jest ci dobrze z M. to albo to napraw albo się z nią rozstań, a nie najpierw chcesz sobie znaleźć zastępstwo"... Byli razem jeszcze 2 lata.

    Później poznałam dziewczynę, która wplątała się w trójkąt małżeński (dziś nawrócona) i ona powiedziała, że nie żal jej tej żony, bo skoro nie umie utrzymać męża przy sobie (co ciekawe ta żona też była drugą - rozbiła jego pierwsze małżeństwo) to jej problem i ona skrupułów nie ma. Wiecie co? W duchu poczułam, że przyznaję jej rację. Może dlatego, że byłam wtedy świeżo po rozstaniu i generalnie nic nie miało dla mnie wartości, ale jedyne co wzbudzało moje wątpliwości to "co z dziećmi?", "bardzo się lubimy, bo je poznałam jako znajoma rodziny". Oczy mi z orbit wyszły. Teraz kiedy widzę tego faceta (to znany aktor) od razu mówię "O, to ta obrzydliwa świnia". Tak, mimo że koleżanka wplątała się w ten romans świadomie to jednak on znacznie starszy - w wieku jej ojca, wykorzystał swoją pozycję (ona też grywa trochę). Ona sama też miała burzliwą przeszłość (łącznie z wykorzystaniem przez kolegę ojca i aborcją)... To pokazuje, że każda historia jest bardzo skomplikowana, niejednoznaczna, że wina może być po wszystkich stronach, jedyne co pewne to to, że dzieci są zawsze niewinne i straszne jest to, że są wplątywane w takie sprawy. Myślę, że każdy kto zdradza powinien się 10 razy zastanowić nad dziećmi, które już ma i nad tymi potencjalnymi (kto z nas chciałby być owocem zdrady?)... Czy naprawdę jego szczęście/przyjemność jest ważniejsze od nich, za które wziął odpowiedzialność? Źle ci w małżeństwie? Małżonek cię upokarza, maltretuje, etc.? Odejdź. Kościół dopuszcza separację. Odejdź, znajdź przyjaciela/przyjaciółkę, który cię wysłucha, który ci pomoże nawet w razie choroby, ale nie zdradzaj!

    Oczywiście to nadal wszystko bardzo teoretyczne i życzę wszystkim nam, by zdrada w małżeństwie na zawsze pozostała dla nas tylko tematem do teoretycznych rozważań.

    OdpowiedzUsuń
  10. Szczerze mówiąc, to (dziś wyjątkowo:-) do nikogo konktretnego nie "piłam". Wiem, że nikt nie jest jasnowidzem i przyszłości znać nie może. Ale jednak nawet i w tym przypadku MOŻE przysięgać. Może, a nawet ma obowiązek, pod warunkiem, że decyduje się małżeństwo zawrzeć w Kościele, który takie prawo stanowi. Jeśli ktoś uważa, że Kościół nie ma prawa żądać od niego zobowiązania na całe życie, nie ma najmniejszego prawa takich słów wypowiadać. Pod sankcją nieważności sakramentu. Po prostu słowa przysięgi powinny uwięznąć mu w gardle.
    Co do postawy Ady i Karola, to w tej kwestii, którą omawiamy, podoba mi się. Czy uważają, że są "ponad to"? Nie wydaje mi się. Wszystkie inne (drobniejszej rangi) rozbieżności komentuję na bieżąco.
    I jeszcze jedno - o czym należałoby tutaj wspomnieć - bo jest ważne. Czyjaś konkretna sytuacja nie jest najmniejszą przeszkodą, by mógł wypowiadać się na jakikolwiek temat. Na przykład stan posiadania, bądź
    nieposiadania dzieci, stan cywilny itp. Idąc tym tropem musielibyśmy bowiem odmówić wypowiadania się na temat małżeństwa i rodziny osobom duchownym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to ulżyło mi:P
      Choć dostrzegam u Ciebie pewną niekonsekwencję: wyżej: Ktoś, kto twierdzi, że "nie wie, co się zdarzy za te ileś-dziesiąt lat", nie jest w stanie w sposób ważny przysiąc.
      A tutaj: Wiem, że nikt nie jest jasnowidzem i przyszłości znać nie może. Ale jednak nawet i w tym przypadku MOŻE przysięgać.
      To może czy nie może? :)

      Usuń
    2. Niekonsekwencji nie ma, to tylko wynik ujęcia rzeczy z przeciwnego końca.
      Przecież fakt, że nie znamy przyszłości, w niczym nie koliduje z przysięgą. Możemy ją ważnie złożyć jedynie wtedy, gdy zobowiążemy się do wierności. Czyli OBIECAMY jej dotrzymać. Ręcząc własnym honorem, twarzą, czy przede wszystkim, pod sankcją grzechu. Ten, kto twierdzi, że Kościół nie ma prawa żądać od człowieka takiego zobowiązania, bo człowiek nie może być siebie pewien, nie powinien takiej przysięgi składać. Jak można przysięgać, skoro z góry zakłada się możliwość zdrady, nawet jeśli w chwili obecnej nie chce się jej.
      Bardzo natomiast spodobała mi się Twoja wypowiedź na temat dziecka będącego owocem odstępstwa od wierności. Bo takie dziecko jest na zawsze wpisane w życie małżonków, konsekwencje zdrady małżeństwo nosi w sobie do końca życia. Ponosi odpowiedzialność za poczęte życie. Dlatego tak ważne jest, by nie dopuścić do takiej sytuacji. W trosce o to, by nie obciążyć współmałżonka konsekwencjami swojego upadku. Życie jest naprawdę skomplikowane, różne pułapki czekają na nieostrożnych ludzi. Warto mieć drogowskaz, któremu możemy w pełni zaufać. Dla wierzących jest nim nauka Kościoła. O tym właśnie napisała Ada. Lecz najistotniejsze jest, by kierować się tą mądrością od samego początku. Tak, by wybrać tę właściwą osobę; żeby nie było nam potem "pod górkę". I to jest najtrudniejsze.

      Usuń
    3. Wymysliłam skojarzenie. To jest jak z mocnym postanowieniem poprawy po spowiedzi. Jest ono warunkiem niezbędnym, to jasne. I my w tym momencie naprawdę zakładamy, że już nigdy więcej nie zgrzeszymy. Wychodzi jak wychodzi (zazwyczaj nie wychodzi, chyba że ktoś się na łożu śmierci spowiada...), ale chodzi o wewnętrzną postawę. I tak samo z uczciwością i wiernością. Chodzi o nasze absolutne założenie, że zrobimy wszystko, aby wypełnić to i to, a tego i owego nie uczynić. Nie chodzi o jasnowidztwo, tylko o postawę.

      M.

      Usuń
    4. No ja wiem o co chodzi, trochę specjalnie zapytałam Erratę o tą sprzeczność bo myślę, że troche źle to sformuowała w pierwszej wypowiedzi:) chociaż to co napisałaś bym uściśliła trochę, myślę, że nikt przy spowiedzi nie zakłada, że już więcej nie zgrzeszy, bo to byłby szczyt naiwności, bo nawet święci grzeszyli, tylko zakłada poprawę- że tych grzechów będzie jak najmniej i jak najmniejszych.

      Usuń
  11. Ja prawdę powiedziawszy również nie rozumiem osób, które oskarżają autorkę o brak pokory, idealizowanie swojej osoby czy związku...

    Czytam ten blog od dłuższego czasu regularnie, wiele wpisów mi się bardzo podobało i pomogło we własnym przeżywaniu narzeczeństwa, wiele wpisów również wydawało mi się zbyt cukierkowych, idealizujących rzeczywistość, ale wtedy brałem udział w dyskusji i przedstawiałem swoje racje (np. odnośnie czystości czy kwestia posiadania potomostwa poruszona w omawianej przez Adę książce). Dyskusje są zawsze otwarte, prowadzone w kulturalny sposób, a co mi się podoba najbardziej, autorka chętnie wysłuchuje opinii innych i nie rzadko przyznaje im rację, co już jest jednoznaczym dowodem, że nie ma u niej problemów z pokorą.

    Mam nadzieję, że Ada nie zrazi się negatywnymi opiniami i nadal będzie prowadziła ten blog - tu nie chodzi o to, żeby tworzyć kółko wzajemnej adoracji, ale żeby przedstawiać własne poglądy, racje, spierać się i być otwartym na opinie innych. I ja zarówno u autorki, jak i u większości osób komentujących, to właśnie widzę. W końcu my wszyscy chcemy tego samego. Szczęśliwego związku, nad którym będzie czuwał sam Bóg.

    Tomek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tak: zresztą poczekamy, co powiedzą Narzeczeni po ślubie, czy po narodzinach dziecka:-))). To dla nas wszystkich bardzo ważne. Życzymy im w każdym razie jak najlepiej, wierząc, że się uda.

      Usuń
    2. A mi się zdaje, że ten wałkowany brak pokory jest po prostu brakiem doświadczenia. Ja też przed ślubem miałam zupełnie inną wizję małżeństwa. Taką jak Ada i Karol. Taką idealną. My też się nie kłóciliśmy prawie i czytaliśmy mądre książki i myśleliśmy, że nic nas nie zaskoczy. I co? I to było piękne! I nigdy bym tego nie zamieniła na nic innego! Bo właśnie narzeczeństwo od tego jest. Od marzeń! A to, że czytają i modlą się pozwoli im po ślubie troszkę łatwiej przywyknąć do tej codzienności nieraz szarej i trudnej. Już powolutku zaczynają się w życiu jakieś problemy - i Ada i Karol uczą się radzić sobie z tym, mimo, że jak piszą są tym zadziwieni"bo co jak co, ale żebyśmy mieli problem z dogadywaniem się w tym wszystkim? Jeszcze jakiś czas temu powiedziałabym, że to niezły żart". Ja bym raczej niż gorszyć się brakiem pokory radziła się cieszyć i doładowywać akumulatory tymi marzeniami i idealnym spojrzeniem na świat. To ten czas, najwłaściwszy na to. I życzę Adzie i Karolowi jeszcze wiele radości i idealizowania. Dobrze się potem wspomina narzeczeństwo jako idealny czas a nie jako okres kiedy baliśmy się wszystkiego i uważaliśmy, żeby nie być czasami za optymistyczni :-)

      Usuń
    3. No dokładnie! Ja mam nadzieję, że im to nie przejdzie nigdy, bo taki upór i praca nad związkiem z takim zapałem i optymizmem po ślubie są wręcz niezbędne!

      Usuń
  12. Miałam mocne postanowienie, że przeczytam wszystkie komentarze, ale wymiękłam ;)
    Co do zdrady, ostatnio prowadziłam na fb długą dyskusję, która wywiązała się z komentarzy pod wiadomością o tym, że papież udzielił chrztu dziecku pary niesakramentalnej. Zeszło potem na pary niesakramentalne w ogóle i autentycznie nie mnie przeraził poziom przyzwolenia na konkubinat wśród katolików (w tym np. redaktorów deonu). W pełni się zgadzam z Tobą, Ado, co do tego, że zdrada małżeńska nie powinna i nie może równać się odejściu jednego współmałżonka od drugiego. A naprawdę wszystko można wybaczyć. Wystarczy przeskoczyć siebie, własne ego i powiedzieć sobie zdecydowanie: tam, gdzie kończy się moja moc, zaczyna się Boża, więc jeśli nie mogę przebaczyć, niech Bóg przebaczy i da mi siłę, bym i ja mogła. "Wszystko mogę w tym, który mnie umacnia", serio.

    Pozdrowienia,
    manna

    OdpowiedzUsuń

Jeśli chcesz, możesz skomentować to, o czym piszemy. Oczekujemy jednak podpisania się pod swoimi słowami, choćby pseudonimem. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...