Odliczamy!

czwartek, 13 lutego 2014

Trudniej

To słowo-klucz ostatnich tygodni. Jest nam trudniej niż zwykle.

Trudniej skupić się na sobie nawzajem, obdarzać się uwagą, słuchać z zaangażowaniem...
Trudniej wsłuchiwać się we wzajemne potrzeby, powstrzymać się od niepotrzebnych uwag i złośliwości...
Trudniej kochać, kiedy drobne spięcia mnożą się jak grzyby po deszczu, a atmosfera naszych spotkań niemal w niczym nie przypomina pełnej spokoju sielanki, do której się przyzwyczailiśmy...

A najgorsze/najlepsze (niepotrzebne skreślić) w tym wszystkim jest to, że doskonale znamy przyczynę i cały mechanizm, od czego to zależy i dlaczego tak się dzieje, że nam trudniej. Tylko nie bardzo można tę przyczynę wyeliminować... Jedyne co możemy, to starać się jak najbardziej ograniczyć te negatywne skutki, skupić się raczej na pozytywach całej sytuacji, uzbroić się w wyrozumiałość i cierpliwość oraz uczyć się funkcjonowania w nowych warunkach.

Słowo się rzekło, Karol otwiera własną przychodnię. Oto cała przyczyna.
Może najpierw o tych pozytywach, bo są naprawdę ogromnym błogosławieństwem.

Po pierwsze - miejsce. Czego Ada najbardziej się bała, gdy Karol podawał proponowane lokalizacje pod przychodnię? Że teraz to już w ogóle nie będziemy się widywać... W grę wchodziły przeróżne miejsca od Swoszowic po Chrzanów. Co by to dla nas znaczyło? Jedno, najwyżej dwa spotkania w tygodniu i to przy dobrych wiatrach. A gdzie w ostateczności znalazł się lokal? Na moim osiedlu, 6 minut piechotą od mojego bloku... :) Efekt? Widujemy się prawie codziennie. Na krócej, bo czasem Karol tylko wpadnie na godzinkę, na obiad, ale jest to prawie codziennie. A jak przychodnia ruszy, to przecież żaden problem wpaść do Niego choć na chwilę po drodze z tramwaju i pewnie każdego dnia będziemy mogli się zobaczyć... Ale odlot. :D

Po drugie - przyjaźń. Zaczęliśmy wkraczać na jakiś wyższy level na płaszczyźnie więzi przyjaźni, która nas łączy. Uczymy się, co to tak naprawdę znaczy móc zawsze na siebie liczyć i być dla siebie nawzajem wsparciem. Począwszy od wspólnego łażenia po sklepach w celu znalezienia odpowiednich płytek, zlewów, szafek, blatów i innych takich, a skończywszy na którymś z kolei uspokajaniu, żeby nie martwić się tymi drzwiami, bo może są właśnie dobre i niech to oceni specjalista, który będzie je montował. Poświęcanie czasu i energii na różnoraką wzajemną pomoc, staranie się być blisko i służyć radą, gdy jest taka potrzeba. Dotąd, owszem, zdarzało się to nieraz. Teraz dzieje się prawie non stop.

Po trzecie - wiadomo, cała gama zwykłych korzyści płynących z pracowania na siebie, a nie na kogoś. Do tego wyklarowanie się w końcu jakiejś spójnej wizji, gdzie będziemy mieszkać po ślubie i to w momencie, gdy ja zaczynam szukać stałej pracy na "po studiach". To wszystko tak się ze sobą zgrało w czasie, że przynosi jakieś poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa. Na razie nikłe, bo to wszystko jeszcze w rozsypce, ale pracujemy nad tym i myślę, że, jak Bóg da, w ciągu kilku najbliższych miesięcy uda nam się zbudować swój mały świat, choć trochę przewidywalny i bezpieczny.

Tylko że sam proces "pracowania nad tym" nastręcza wielu wspomnianych już trudności. Ciężko pogadać o czymś innym, niż remont, płytki, kolory ścian, sprzęty, lampy, meble, banery, szablony stron internetowych czy te nieszczęsne drzwi. Jak już uda nam się na chwilę od tego wszystkiego oderwać, to zwykle po to, by sobie (nadmiernie) podokuczać. Poważnie, w życiu sobie tak nie cisnęliśmy jak teraz. A jednocześnie nigdy dotąd nie czuliśmy, jak ogromną moc ma wzajemna obecność i bliskość, jak bardzo może pomóc się zregenerować, nabrać sił, spojrzeć na wszystko z dystansu. Jak ważne jest to, że jesteśmy w tym wszystkim razem. Że tak naprawdę dopiero teraz zaczynamy się uczyć kochać.

Cała ta sytuacja jest niemałym wyzwaniem dla naszej relacji, ale... Na szczęście jest nas troje. Bo jedyne, co się nie zmieniło, to uporczywe ściąganie nieba na ziemię za każdym razem, gdy siadamy do modlitwy i jak mantrę powtarzamy intencję: żeby się działa wola Boża...

31 komentarzy:

  1. Wiem, że pojawiają się różne trudności, ale... łapcie piękno tych chwil, początków budowania wspólnej stabilizacji, bo one się już nie powtórzą... (brzmi jak wypowiedź starej babci, przepraszam ;)
    Jest czas głębokich rozmów i patrzenia sobie w oczy, ale jest też czas wybierania kafelek. I on jest inny. Nie gorszy, nie lepszy - inny. I równie potrzebny. Tą różnorodność i inność od naszych wyobrażeń dobrze jest zaakceptować, bo życie ciągle się zmienia i przynosi nowe wyzwania i sytuacje, o których filozofom ani nam się nie śniło ;)
    Nie przyjmij tego Ado jako wymądrzanie, bo nie z takich pobudek piszę, ale jako dzielenie się doświadczeniem trochę starszej koleżanki ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo to tak niestety jest, że wszelkie frustracje wyładowujemy na najbliższych. Jak sobie to człowiek uświadomi to już jest połowa sukcesu, bo i łatwiej pogodzić się z tym, że ktoś nam ciśnie i łatwiej się zatrzymać w tym ciśnięciu... I wreszcie łatwiej przeprosić.

    OdpowiedzUsuń
  3. No to skutecznie się modlicie bo ja tu w każdym zdaniu widzę Palec Boży:) Te trudności to błogosławieństwo w czystej postaci i choc trudno to taka para jak wy wykorzysta to i przerobi na takie dobro że głowa mała. No po prostu aż serce rośnie jak się czyta:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Może i "trudniej", za to z całą pewnością owocniej:-)).

    OdpowiedzUsuń
  5. Przede wszystkim - gratuluję! I tej realizacji zawodowej, i Waszej stabilizacji. Tylko powiedz - co to za przychodnia? Lekarska?

    Poza tym - za przyjaźń, o której mówisz, to jedna z najważniejszych części małżeństwa. To, z czego składa się nasza codzienność, stanie się codziennością wspólną. Rozmawianie o zakupach, pracach, urwanych klamkach, to wszystko wzajemnie interesuje dwie kochające się osoby. Patrzenie w oczy jest słodkie, ale kiedyś trzeba zejśc na ziemię ;)

    Będziesz mu mogła donosić kanapki dp pracy! :D

    M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kanapki? Co tam kanapki... Ja już mam plan, żeby kupić taki specjalny termos na obiady! :D :P

      A przychodnia... Jak ktoś czyta uważnie bloga, to powinien wiedzieć, jaka. ;)
      (nie może być wszystko podane tutaj jak na tacy, żeby Czytelnicy też mieli choć trochę trudniej, nie tylko my ;P :)) :)

      Usuń
    2. Ej no, parę miesięcy temu przeczytałam ówczesną całość na raz, mogło mi coś umknąć!

      Ale za to teraz zauważyłam coś innego - jak to "siadacie" do modlitwy? :D Wyobraziłam to sobie :D

      Usuń
    3. :)

      Modlimy się, siedząc na łóżku, w pobliżu krzyża lub obrazu Pana Jezusa. Po prostu "siadamy". :)

      Usuń
    4. Hm. Wyjdę na etatowego czepiacza, ale co mi tak. Nie jest tak, że do modlitwy raczej powinno się klękać, w miarę możliwości?

      Usuń
    5. Można się modlić w różnych pozycjach, ważne by było godnie i wygodnie. Np. na Mszy świętej raz stoimy, raz siedzimy, innym razem klęczymy, a to przecież cały czas jedna wielka modlitwa. Ja mam jakiś opór przed klękaniem przed ścianą z obrazem czy nawet z zawieszonym krzyżem. Dużo łatwiej mi się skupić na siedząco. Jest to pozycja i godna modlitwy i wygodna, więc dlaczego nie? Może kiedyś mi przejdzie i będziemy klękać do modlitwy.
      :)

      Usuń
    6. ja nie widzę w tym nic złego. sama często modlę się na leżąco, pod prysznicem, siedząc w autobusie... Skoro Bóg jest wszędzie, to uważam, że w każdej sytuacji możemy się do niego zwracać w modlitwie.

      Usuń
    7. Znaczy tak: Bóg jest wszędzie i zawsze możemy (a może nawet powinniśmy) się modlić, ale co innego sytuacja pt. siedzę w autobusie i odmawiam różaniec albo modlitwę Jezusową albo stoję sobie pod strumieniem ciepłej wody pod prysznicem i dziękuję Bogu, że ona taka ciepła i że to taka ulga po całym dniu gonitwy, a co innego Msza św. lub modlitwa wspólnotowa (a dwoje Was lub dwoje nas to już wspólnota). Postawy na Mszy św. mają swój głęboki sens i uzasadnienie: stojąca wyraża szacunek, siedząca jest postawą słuchania, a klęcząca - uniżenia i adoracji. A co się tyczy wspólnoty, to uważam, że warto zwracać uwagę na takie szczegóły jak postawa i budować rytuały.
      Tak swoją drogą nie bardzo potrafię sobie wyobrazić modlitwę z dziećmi inaczej niż klękamy i się wspólnie modlimy.
      A opory po to są, żeby je przełamywać. Zwłaszcza te duchowe. Kard. Ratzinger pisał w "Duchu liturgii", że "Niezdolność klęczenia okazuje się istotą elementu diabolicznego" ;)

      Pozdrowienia,
      manna

      Usuń
    8. A siedząc przy stole i rozprawiając o fragmentach Biblii? A czytając dzieciom Biblię na siedząco? Śpiewając? To też formy modlitwy we wspólnocie i rytuały.
      Ja nie rozumiem w czym problem. W modlitwie jak w normalnej rozmowie i w każdym języku, to mowa ciała odzwierciedla to, co w sercu, a nie odwrotnie. I to idzie automatycznie. Jak sobie z Bogiem odpoczywasz i opowiadasz na luzaku o swoim dniu to naturalnie się położysz, albo usiądziesz, jak Cię weźmie na mega uwielbianie, albo sobie swoją głupotę uświadomisz, to nawet jak z reguły modlisz się inaczej, to aż samo Cię pchnie z hukiem na kolana. Ważne żeby się modlić. Po prostu. Z sercem, bo możesz tak leżeć, że się niebiosa trzęsą i odwrotnie, tak klęczeć, że się tam u góry będą zastanawiać, co Ty za cyrk odstawiasz.;)

      Usuń
    9. A niechęć klękania przed ścianą akurat rozumiem i to nie przez diaboliczną niezdolność klęczenia, tylko uczucie dziecka w kącie, albo w Blair Witch Project. Wolę z uwielbieniem symbolicznie patrzeć okno i wlepić wzrok w niebo.

      Usuń
    10. Tylko wszystko ma swój czas. Czym innym jest modlitwa w podróży, w czasie wędrówki, przed posiłkiem czy w każdej dowolnej spontanicznej sytuacji. A czym innym - "zinstytucjonalizowana" modlitwa poranna, wieczorna czy okolicznościowa. Nie wyobrażam sobie nie klękać do wspólnej rodzinnej modlitwy - bo co, te sześć osób ma usiąść w salonie na kanapach?

      Nasza postawa ma coś wyrażać. Klękanie, tak wyjątkowe w naszej kulturze, to oznaka pokory i szacunku, uniżenia się - i to jest właściwe wobec Wszechmogącego.

      M.

      Usuń
    11. Co to jest "zinstytucjonalizowana modlitwa poranna, wieczorna itp."? Modlitwa wygląda różnie na różnych etapach życia duchowego i w różnych momentach życia w ogóle. To, że coś dla Ciebie jest modlitwą, nie oznacza, że będzie nią też dla innych. To, że coś jest modlitwą dla innych, nie oznacza, że będzie modlitwą dla Ciebie. Mało tego, to, że coś jest dla Ciebie wspaniałą modlitwą teraz, nie oznacza, że za jakiś czas nadal tak będzie. Ja nie neguję piękna klękania. Ale sam fakt, że klęczysz nigdy nie będzie oznaczał, że masz większy szacunek, większą pokorę i bardziej się uniżasz.

      Usuń
    12. Nie wiedzialam, jak to nazwac - chodzi o codzienna modlitwe, rozaniec, pacierz, nowenne, litanie, cokolwiek to bedzie, takze wlasne wezwania. To jest modlitwa obiektywnie.

      Co do ostatniego zdania - coz, co do zasady tak jest. Jestesmy Bogu winni wszelka czesc i chwale, jaka Mu mozemy dac.

      P.s. Przepraszam za brak polskich znakow.

      Usuń
    13. O właśnie, jesteśmy winni wszelką chwałę, jaką możemy Mu dać. Nie uwierzę, że uważasz, że klęczenie i myślenie o bolących kolanach i kręgosłupie i przez to "odklepanie" modlitwy jest większym szacunkiem dla Boga niż gorąca modlitwa, w której w pełni uczestniczysz na siedząco tylko dlatego, że z zewnątrz ładnie, pokornie wyglądasz klęcząc.

      Usuń
    14. To uwierz. Niewygoda, a czasem ból, to coś drobnego, co możemu Bogu ofiarować chociażby jako zadośćuczynienie. Postawa klęcząca zawsze będzie nacechowana większym szacunkiem, tu nie chodzi o ładne wyglądanie, bo modlitwa nie jest dla mojego lepszego samopoczucia, tylko dla oddania czci Bogu. Postawy kształtują nasze nastawienie, przełamywanie własnego dyskomfortu to kształtowanie swojej duszy. Czy na Przeistoczenie lub Adorację też usiądziesz, bo tak będzie wygodniej albo bo tak poczujesz? A nawet Jezus w Ogrójcu modlił się na klęcząco.

      Usuń
    15. Postawy nie kształtują nastawienia, jest dokładnie odwrotnie. Wszelkie gesty i cała mowa ciała, która nie idzie w parze z tym, co się naprawdę myśli, jest zwyczajnym fałszem. Iz 1, 10-20 jest kwintesencją stawiania wyżej formy niż tego, co w spotkaniu z Bogiem jest najważniejsze. Ja nie mówię, że forma jest zła, absolutnie nie. Ale to forma ma służyć treści, a nie treść formie. Nie mówię też, że każdy kto klęka na pewno klepie i że nie można ofiarować Bogu bólu kolan.;) Na moje to możesz klęczeć na grochu nawet i bić się pokrzywami po plecach przez dwie godziny, jeżeli czujesz, że to Cię najbardziej przybliża do Boga, ale nie mów, że inne sposoby modlitwy (osobistej! czy nawet tej we dwójkę, Eucharystia, Adoracja to zupełnie inna bajka) są złe, czy niewłaściwe, bo to po prostu nieprawda.

      Usuń
    16. Będę mówić to, co uważam za prawdę. Nigdzie nie użyłam słowa "złe", gdybym poszukiwałą epitetu, wybrałabym raczej "niegodne" czy "niestosowne".

      Człowiek jest jednoscią psychofizyczną, to znaczy jednością duszy i ciała. Oddziałują one na siebie wzajemnie, to znaczy mają wpływ. Treśc ma wpływ na formę, forma na treść. Nasze postawy świadczą o wewnętrznym nastawieniu: w obecności osób godnych szacunku stoimy (głowa państwa, wejście rektora czy sądu, męzczyźni wstają na widok kobiet), klękamy przed biskupem czy papieżem. Istnieją pewne obiektywne kryteria zachowania. Tym bardziej zatem istnieją one w relacji z Bogiem. Relacja ta jest zarazem rozumowa - a nie oparta na uczuciach - jak i z natury swej publiczna, bo kult Boży zawsze jest sprawą całego Kościoła.

      Relatywizacja formy za chwilę doprowadzi nas do dowolnego zachowania wobec Realnej Obecności czy dowolnego przyjmowania Komunii Świętej (co zresztą już się czasami dzieje). Tymczasem wiara nigdy nei jest sprawą relatywną i osobistą.

      M.

      Usuń
    17. O mamo, ale nie popadajmy w skrajności ani w jedną, ani w drugą stronę z tą relatywizacją. Ja mówię o normalnej, godnej i wygodnej pozycji na modlitwie osobistej (która, jak sama nazwa wskazuje JEST osobista), a nie o mszach czy nabożeństwach, gdzie oprócz tego Najważniejszego, wchodzą w grę też elementy czysto porządkowe (jakby tak każdy siadał, wstawał, klękał jak mu się podoba, to by masakra była, a nie spotkanie z Bogiem). O wygodnej, ale GODNEJ pozycji, a nie o rozkładaniu się, jak żaba na liściu, czy kobieta na fotelu ginekologicznym.

      Wiara jest też sprawą osobistą w tym sensie, że Bóg rozmawia i przychodzi do każdego z osobna, pojedynczo. Każdego prowadzi do siebie INNYM sposobem, takim, jaki według Niego jest najlepszy - a i po Biblii widać, że nie zamyka się w schematach i lubuje się w dość powiedziałabym niestandardowych rozwiązaniach. Jasne, jest mnóstwo fragmentów o klękaniu i padaniu na twarz, ale masz też przecież cały wachlarz innych postaw przy modlitwie, do wyboru, do koloru. Abraham głównie stał przed Panem, z tego, co pamiętam. Celnik i faryzeusz w świątyni stali. Jezus przed rozmnożeniem chleba kazał ludziom usiąść. W ogóle ludzie wokół Niego siadali głównie. Był jeden, co się wspinał na drzewa;). Dawid tańczył. Że nie wspomnę o tym, w jaki sposób oni tam z Bogiem rozmawiali! Uuuhuhu kłócili się z Nim czasem i wrzeszczeli. No masz, kurczę, jacy oni wszyscy niegodni, bez szacunku i w ogóle niewychowani... A Apostołowie - o zgrozo!- LEŻĄCY, Jan zadowolony z głową na Jezusie, w czasie ostatniej wieczerzy to już w ogóle przegięli. Czy ktokolwiek posądziłby któregokolwiek o lekceważenie? Bo Realnej Obecności wtedy, to chyba Jemu nie odmówisz? To były różne sytuacje - tak. Dlatego mówię też o różnych sposobach modlitwy osobistej, o czytaniu i rozważaniu Pisma, o śpiewie, o nie wiem, czym tam jeszcze, bo modlitwa to nie sam pacierz i litanie. Ja jestem w stanie zrozumieć, o co Ci chodzi, z pewnymi rzeczami mogłabym się zgodzić. Tylko za nic nie mogę ogarnąć tego, że uważasz, że SAMO uklęknięcie już całkowicie załatwia sprawę, że SAMO klęknięcie jest wyrażeniem największego szacunku i że to się automatycznie przełoży na nastawienie (może coś źle zrozumiałam, popraw mnie, jeśli się mylę). To, że ludzie wstają na Twój widok, nie oznacza jeszcze, że w myślach nie marzą o tym, żeby Cię w łyżce wody utopić i że Cię zaczną szanować z miejsca tylko dlatego, że nauczeni są wstawać.;) Św. Paweł na początku na zewnątrz modlił przepięknie i w ogóle, no postawa po prostu cud miód, a jakoś mu się na "treść" to jednak jakimś dziwnym trafem nie przełożyło. Dopóki Jezus się do niego osobiście nie pofatygował i nie uświadomił mu, że chyba go troszeczkę poniosło i że się za tę wiarę wziął od... nie tej strony co trzeba. ;)

      O tym mówię właśnie. Wszyscy tamci z Bogiem byli w pierwszej kolejności sercem. Bóg nie przychodzi do człowieka, ani nie słucha go tylko wtedy, kiedy ten wypełni punkt po punkcie wszystkie piękne, ładnie wyglądające zewnętrzne znaki. Co oczywiście nie oznacza, że są one w ogóle niepotrzebne, ani że jak intencje mamy dobre, to można się lekceważąco rozwalić, bo "przecież Bóg i tak wie, o co chodzi". [WY]GODNIE ma być. Sercem. I tyle.

      Na to, jak wygląda modlitwa i pobożność ma ogromny wpływ obraz Boga, jaki człowiek w sobie nosi. Pewnie dlatego, raczej są małe szanse, że jedna drugą w tutaj kiedykolwiek zrozumie.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  6. Własna przychodnia uuuuu grubo. :) Z racji powiązań rodzinnych trochę się w tym temacie orientuję, więc tym bardziej podziwiam.
    Wszystkie życiowe zawirowania są idealną szansą na rozwój związku, albo możliwością spieprzenia go, jeśli się jej dobrze nie wykorzysta. Na szczęście we troje może być tylko dobrze. :) powodzenia! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też Go podziwiam, nawet bardzo. :) :)
      Dzięki! ;)

      Usuń
  7. Wow, jak to w ogóle jest możliwe w tak młodym wieku założyć własną przychodnię? Gratuluję! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak młodym? :D No już Mu tak nie schlebiaj, wcale nie jest taki młody... :P ;)
      A gratulacje będziemy przyjmować, jak wszystko ruszy i się rozkręci. Na razie w "przychodni" jest totalna rozpierducha... ;)
      Ale po remoncie... Będzie cycuś glancuś, aż się nie mogę doczekać. :)

      Usuń
  8. Sami widzicie, że nie wszystko jest takie idealne i nieskazitelne, nawet w samej relacji między dwojgiem kochających się ludzi:) Codzienne życie wyciąga na powierzchnię nasze charakterki i przyzwyczajenia. Pojawiają się wtedy pierwsze sprzeczki czy bardziej konkretne wymiany zdań, co do tej pory mogło wydawać się czymś nienaturalnym, bo przecież myślimy, że do tej pory byliśmy idealną parą i wcale się nie kłóciliśmy. Ale każdy związek musi się kiedyś w tym zmierzyć, więc na Was przyszedł ten czas:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W dalszym ciągu się nie pokłóciliśmy... :D
      Dawno już wyszliśmy z etapu zapatrzenia w siebie i totalnego zauroczenia, zdarzały nam się "bardziej konkretne wymiany zdań" i nigdy nie mówiliśmy, że jesteśmy "idealną parą" (co wmawiasz nam regularnie z uporem maniaka... :p). Po prostu teraz jest trudniej, bo nałożyło się na siebie wiele różnych spraw.
      Nie mniej jednak, radzimy sobie i to całkiem nieźle.
      :)

      Usuń

Jeśli chcesz, możesz skomentować to, o czym piszemy. Oczekujemy jednak podpisania się pod swoimi słowami, choćby pseudonimem. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...