Odliczamy!

poniedziałek, 3 lutego 2014

Małżeństwo z miłości czy z rozsądku?

Wśród licznych zawirowań, wyzwań, przeżyć i trudności w naszym życiu ostatnio w końcu udało nam się znaleźć czas, by podzielić się wrażeniami i przemyśleniami dotyczącymi pierwszego rozdziału książki ks. Woźnego "Dobre rady dla narzeczonych i małżonków". Przychodzi nam to nieco trudniej niż przy książce "Nas dwoje...", bo tam były konkretne pytania i zadania dla nas po każdym rozdziale. Tutaj tego nie ma, a w dodatku tak naprawdę trudno jest uchwycić główną myśl całego rozważania. Ja dopiero po trzykrotnym przeczytaniu tego rozdziału doszłam do wniosku, jakie przesłanie może z niego płynąć. Ale po kolei.

W naszej rozmowie skupiliśmy się na trzech istotnych według nas refleksjach, które podsuwa ks. Woźny. Pierwsza (choć niewiele ma wspólnego z tematyką wychodzenia za mąż z miłości lub rozsądku) dotyczyła książek, które czytają młodzi ludzie. Autor przestrzega przed książkami, które przedstawiają zakłamany obraz rzeczywistości w relacjach damsko-męskich, fałszują poglądy na temat miłości i mają na celu pobudzenie zmysłów. Nie należy czytać takich książek i, co najważniejsze, trzeba wyrobić sobie pewną czujność, by potrafić dostrzec w nich to zło i zrezygnować z ich czytania. Bo gdy się nie jest świadomym tego zła, można sobie wyrządzić jeszcze większą krzywdę. Może brzmi to wszystko trochę staroświecko, ale tak sobie rozmawialiśmy, że trochę racji w tym jest. Rzeczywiście pewnych książek chyba nie powinno się czytać w newralgicznym wieku nastoletnim, kiedy do kształtującego się poglądu na życie dochodzą szalejące hormony. Podsycanie tego przekłamanymi obrazami literackimi może jakąś szkodę wyrządzić.

Mnie zdarzyło się odłożyć książkę, którą można byłoby zaliczyć do tych, o których mówi ks. Woźny - tak nafaszerowaną erotyką i patologicznymi wzorcami relacji damsko-męskich, że aż zaczęłam czuć niesmak, w połowie przerwałam czytanie i pozbyłam się jej, a byłam już wtedy chyba na studiach. Tyle że z praktycznego punktu widzenia to zależy chyba od wrażliwości czytelnika. Jednego to dotknie i odrzuci (tak jak mnie), a inny przyjmie to po prostu za barwną literacką fikcję i nic sobie z tego nie będzie robił, wręcz wyda mu się śmieszne doszukiwanie się tutaj znamion zła. Nie wiem też, jak miałoby wyglądać na przykład z punktu widzenia rodzica kontrolowanie wszystkiego, co czytają dzieci, żeby je ustrzec przed tym domniemanym złem. O tym ks. Woźny nie mówi, bo zupełnie z innej beczki zaczyna podawać przykłady małżeństw zawieranych z miłości, ale bez rozsądku i z rozsądku, ale bez miłości.

Przykłady ciekawe, bo... niecodzienne. O młodej kobiecie, która związała się z dużo starszym byłym więźniem obozu, o intrydze uknutej przez dziewczynę, która chciała odbić narzeczonego koleżance i bardzo pomógł jej w tym fakt, że nie było facebooka, skype'a, smsów, a nawet zwykłych telefonów... Przy okazji zaciekawił nas ciekawy pogląd, że warto byłoby zapytać lekarza, czy np.  narzeczony jest "cieleśnie zdolny do małżeństwa", czy fizycznie podoła tym trudnym obowiązkom. Dobra, to jest trochę śmieszne, ale tak po prawdzie może też jest w tym trochę racji? Nie wiem, tak tylko sobie głośno myślę, bo budzi to we mnie mieszane odczucia. Tak czy inaczej, na razie chyba jednak nie będę ciągać Karola po lekarzach, żeby mi potwierdzili, czy się nadaje na męża... :)

Sednem całego rozdziału było bardzo ważne rozważanie na temat istoty miłości. Autor dogłębnie wyjaśnił, że prawdziwa miłość składa się jakby z dwóch części. Pierwszą jest miłość pożądania, która niekoniecznie musi wyrażać się w pożądaniu fizycznym. Chodzi o silne pragnienie dobra, które się widzi w innym człowieku, chce się je mieć dla siebie. Tutaj pozwolę sobie zacytować mały fragment, o którym Karol powiedział, że "to o nas":

Na przykład dziewczyna zauważa, że młodzieniec nie pali, nie pije, jest porządnym człowiekiem, ma wykształcenie, jest zdrów, rozsądny... Albo chłopiec dostrzega w dziewczynie zalety; widzi, że jest czysta, obowiązkowa, że do rodziców dobrze się odnosi, zna się na wielu sprawach. Widzi w niej również dobra czysto fizyczne; że jest ładna, powabna, że umie rozmawiać, wszyscy ją lubią, ma dobre serce.

No wypisz, wymaluj o nas! :D

Ale to jeszcze nie jest prawdziwa miłość. Druga jej część to miłość życzliwa (inaczej przyjaźni), która oznacza, że życzymy drugiej osobie jakiegoś dobra i staramy się o nie dla niej. Jest to ten szlachetniejszy, ale zarazem też trudniejszy wymiar miłości, bo zakłada pewne zaangażowanie, ofiarność, wyrzeczenie dla dobra kochanej osoby. Co ciekawe, autor twierdzi, że oczyszczenie tej pierwotnej miłości pożądania z egoizmu przychodzi dopiero wraz z narodzinami dziecka. Że prawdziwa miłość życzliwości może rozwijać się dopiero wtedy, gdy przychodzą na świat wspólne dzieci. Dlatego pierwszym celem małżeństwa jest sprowadzenie na świat potomstwa - żeby umożliwić ten naturalny rozwój i doskonalenie małżeńskiej miłości. Jesteśmy skłonni się z tym zgodzić, bo rzeczywiście wydaje się, że to ma głęboki sens.

Pytanie postawione w nagłówku, które jest zarazem tytułem rozdziału, zostało tak naprawdę bez odpowiedzi w książce. Albo inaczej - odpowiedź pewnie tam jest, tylko gdzieś między wierszami. Ja uchwyciłam ją (przynajmniej tak mi się wydaje) dopiero, gdy przeczytałam rozdział po raz trzeci. Sądzę, że całe to rozważanie, którego jakąś namiastką chciałam tutaj się podzielić, miało prowadzić do w sumie prostego wniosku: jeżeli małżeństwo, to i z miłości, i z rozsądkiem. Chodzi chyba o to, żeby nie pozwolić się zaślepić samej tylko miłości, szczególnie, że przed ślubem często dominuje ta jej pożądliwa postać, która niejednokrotnie więcej ma wspólnego z samolubstwem, niż z prawdziwą miłością. Żeby włączyć rozsądek, przeanalizować wszelkie obiektywne okoliczności relacji i sytuacji, w jakiej się znajdujemy. I żeby mieć świadomość, że tę miłość w małżeństwie trzeba będzie pielęgnować, rozwijać, oczyszczać z egoizmu, dążyć do jak najpełniejszej jedności...

I jeszcze słów kilka o warstwie "technicznej" książki. Moje obawy potwierdziły się. Kariery to ona nie zrobi wśród młodych ludzi. To, że te rozważania dzieli dystans 50 lat, to jedna rzecz i to wcale nie taka odstraszająca, bo niektóre z podawanych przykładów naprawdę są ciekawe, nieraz śmieszne, a czasem nawet zadziwiająco aktualne i przystające do współczesnych problemów. Ale sam język jest naprawdę niemałą barierą. Raz, że to język innej już epoki, a dwa - że to notowany język mówiony, a nie pisany. To stwarza ogromną różnicę w odbiorze. Poszczególne akapity nieraz są zupełnie ze sobą niezwiązane, całe rozważanie nieco chaotyczne, z licznymi wtrąceniami, dygresjami, które chyba były problematyczne w zapisie. Już łatwiej chyba byłoby, gdyby ktoś NA PODSTAWIE nagrań i notatek słuchaczy konferencji i rekolekcji ks. Woźnego napisał książkę z takimi rozważaniami i radami. Chyba byłoby to przystępniejsze w odbiorze, a okraszenie jakimś bardziej współczesnym komentarzem też by się przydało. Tak czy inaczej, nie zrażamy się i jesteśmy ciekawi dalszych dobrych rad.

47 komentarzy:

  1. Chyba faktycznie ta książka musi być trudna w odbiorze, co szczególnie widać po dzisiejszym Twoim poście. Wasze przemyślenia z poprzedniej książki były takie bardzo jednolite, skupione na jednym aspekcie i było to widać. A tutaj już zaczyna się robić mały chaos, mimo, że wątek główny rozdziału również skupia się na wybranym aspekcie. No, ale mimo wszystko gratuluję, że przebrnęliście przez ten rozdział:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wydaje mi się, że ta różnica 50-ciu lat też robi swoje w podejściu do wielu aspektów. Mimo tego, że zasady moralne w kościołach chrześcijańskich wiele się nie zmieniły to zmieniła się obyczajowość i nasza rzeczywistość. Kiedyś scena pocałunku w filmie była czymś kontrowersyjnym, dziś bez większych emocji przechodzimy nad scenami łóżkowymi w filmach. Przynajmniej ja tak mam, nie traktuję tego jako coś bulwersującego - nie oglądam pornografii, tylko film, który ma zupełnie inne przesłanie. Zaczyna mi to przeszkadzać, jeśli pojawia się zbyt często ;) Z drugiej strony czasem dzięki temu obraz staje się mocniejszy i wywiera większe wrażenie.

    Tezę o wpływie potomstwa na miłość rodziców mam nadzieję, że sama kiedyś zweryfikuję ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie przechodzę bez emocji nad scenami łóżkowymi - odwracam głowę lub zamykam oczy.

      M.

      Usuń
    2. :| ale średniowiecze. Ale masz racje nie parz bo ci oczy wypali hehehe

      Usuń
    3. Nie życzę sobie na moim blogu takich chamskich odzywek w stosunku do mnie czy do innych czytelników. Skoro nie masz odwagi jakkolwiek się podpisać, to daruj sobie też popisywanie się takimi tekstami.

      Usuń
    4. To nie koncert życzeń Ariadno.

      Usuń
    5. Może nie koncert życzeń, ale to moje miejsce i jako odpowiedzialna za atmosferę tutaj, zwyczajnie nie będę tolerować takich zagrywek.

      Usuń
    6. No i co nią zrobisz?:)

      Usuń
    7. Zwyczajnie zwracam uwagę, że to mi się nie podoba i granica dobrego smaku została przekroczona.

      Usuń
    8. Dzięki, Ado, choć na mnie ta odzywka nie zrobiła szczególnego wrażenia ;) Średniowiecze to piękna, ciekawa epoka, pełna wspaniałych wydarzeć i wielu wzorów duchowych, z których chętnie korzystam. Myślę, że oni faktycznie odwracali by wzrok, gdyby mieli telewizor ;)

      M.

      Usuń
    9. Niektórzy wręcz z domu by nie wyszli, jakby mieli na własne oczy zobaczyć kobietę w spódnicy powyżej kostek. To dopiero piękny zwyczaj zamurowywania się żywcem w celach by szał zrobił! ;)

      Usuń
  3. Innymi słowy, stara, dobra instytucja cenzury:-). Jednak się wyjaśniło: to "arcydzieło" jest sprzed pół wieku...
    Celem pierwszoplanowym jest Wzajemne świadczenie sobie miłości oblubieńczej, ukierunkowane na zrodzenie potomstwa. Przecież nie ma pewności, czy owo potomstwo będzie w ogóle do życia powołane.
    Miłość nie stoi w opozycji wobec rozsądku. Gdyby ktoś tak twierdził, dowodziłoby to jego pogardliwego, a co najmniej protekcjonalnego stosunku do miłości. A przecież jest ona najważniejszym zaleceniem Pana Jezusa. Przykazanie nowe daję wam...(J 13, 34).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To samo miałam pisać o tych dzieciach. Jeśli "dopiero wtedy" może się rozwijać, to co z parami, które w ogóle dzieci mieć nie mogą? Strasznie uproszczone według mnie. Ułatwia rozwijanie - ok. Ale nie, że "dopiero wtedy".
      Jakiekolwiek poważniejsze problemy dają niezłą okazję do rozwoju, zaangażowania, ofiarności i wyrzeczeń dla dobra drugiej osoby. Boleśnie to odczuwam i bez dzieci. :P

      Usuń
  4. Ta wizyta u lekarza mnie nie przekonuje. Jak on niby miałby to sprawdzić? O jakie cechy fizyczne chodzi?
    A jeśli narzeczony miałby problemy zdrowotne, to co, koniec? Rozstaniemy się?
    Może źle to interpretuję, ale dla mnie takie podejście to właśnie zaprzeczenie miłości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może chodzi o to, że np. impotent nie dostanie ślubu w Kościele Katolickim i to jest bardzo ważna przesłanka do unieważnienia małżeństwa.

      Usuń
    2. Tak, chyba chodzi przede wszystkim o impotencję.

      Usuń
    3. Czy "cieleśnie zdolny" to też w pierwszej chwili pomyślałam o impotencji, ale żeby "czy fizycznie podoła tym TRUDNYM OBOWIĄZKOM" ??????? :)

      Usuń
    4. Żałosne. Impotent to też człowiek i też ma prawo mieć rodzinę. A unieważnienia małżeństwa z tak blachego powodu fajnie pokazują jak człowiek jest traktowany w Kościele Katolickim: jak krowa rozpłodowa. Jak coś biologicznie nie gra w człowieku to nie ma prawa on zakładać rodziny, jest gorszy. A podobno w "w zdrowiu i CHOROBIE".

      Usuń
    5. Jak człowiek niezdolny FIZYCZNIE do posiadania rodziny ma ją mieć? Przecież to przeczy samo sobie.

      Usuń
    6. Przez adopcję np.?
      A poza tym rodzina to nie tylko dzieci i nie widzę powodu dla którego Bóg mógłby być mniej przychylny mojemu małżeństwu tylko dlatego że nigdy nie będziemy mogli być biologicznymi rodzicami. No ale to wiadomo nie od dziś że Bóg sobie a księża sobie.

      Usuń
    7. Z Ewangelii (słowa Jezusa): Mt.19.12
      "Bo są niezdatni do małżeństwa, którzy z łona matki takimi się urodzili; i są niezdatni do małżeństwa, których ludzie takimi uczynili; a są i tacy bezżenni, którzy dla królestwa niebieskiego sami zostali bezżenni. Kto może pojąć, niech pojmuje! "
      Marta

      Usuń
    8. Jeśli mogę wtrącić, uważam że takie spojrzenie na impotencję jest faktycznie krzywdzące dla człowieka. Bo wygląda to tak jakby w całym chrześcijaństwie nie chodziło o miłość tylko o splodzenie jak najwięcej nowych katolików. Nie jestem sobie również w stanie sobie wyobrazić ze ciagam mojego przyszłego męża po lekarzach w celu sprawdzenia czy wszystko z nim ok, bo po pierwsze faktycznie mam z nim być w zdrowiu i chorobie a po drugie nikt mi nie zagwarantuje ze np. Tydzień po ślubie nie wydarzy się jakas tragedia i straci on płodność.

      Wydaje mi się że całe Pismo Święte zostało napisane w czasach gdzie adopcja nie istniała. Dziś, impotencja (wg mnie) niepowinna byc problemem ponieważ dziecko można adoptować, wychować w wierze i kochać jak swoje. A że seksu nie będzie? No cóż, dla mnie nie jest on najważniejszy i kochalabym mojego faceta nawet gdybym miała z nim nigdy się juz nie kochać. Więc nie wyobrażam sobie by coś takiego było przeszkodą.

      Usuń
    9. Ja mówię tylko jak stanowi prawo kościelne. I impotent nie może też np. otrzymać świeceń kapłańskich, bo musi być w pełni mężczyzną, by móc je otrzymać. I jedyne, co może zrobić w takiej sytuacji to modlić się, by impotencja ustąpiła. Kropko, nie musisz ciągać swojego faceta po lekarzach, żeby takie coś wiedzieć, z tym, że w protokole ślubnym jest pytanie skierowane zarówno do mężczyzny jak i kobiety, czy według swojej wiedzy są zdolni do współżycia seksualnego. Małżeństwo samo przez się zakłada współżycie. Nie ma współżycia - nie ma małżeństwa. Oczywiście, jeśli taka sytuacja zaistnieje po ślubie i małżeństwo zostało "skonsumowane", nie może ono być unieważnione. I powtarzam jeszcze raz. To jest wykładnia Kościoła Katolickiego.
      Marta

      Usuń
    10. Jeśli chodzi o to ciaganie po lekarzach to ciaganie po lekarzach to odniosłam się do tego co było w książce.

      Cóż, wyglada wiec na to że ja mimo szczerych chęci, nigdy nie będę się zgadzać do końca z koscielnym prawem... Trochę to frustrujące...

      Usuń
    11. Impotent nie może dostąpić sakramentu, jest do tego fizycznie niezdolny. Sakrament to forma i materia. Formą sakramentu małżeństwa jest świadome i dobrowolne wyrażenie woli ("TAAAAAAAAK!"). Materią - skonsumowanie związku. Mówić prościej: bez pożycia nie ma małżeństwa. Jeśli ktoś straci tę zdolnośc później, to co innego, ale związku dopełnił.

      Natomiast osoba niepłodna czy wręcz bezpłodna związek zawrzeć może.

      M.

      Usuń
    12. A białe małżeństwa? Jak to wygląda w takim przypadku?

      Usuń
    13. Białe małżeństwo jest decyzją małżonków, ale fizycznie są zdolni do współżycia więc małżeństwo może być zawarte. Inna sprawa, że może być to podstawą do późniejszego unieważnienia małżeństwa.

      Usuń
    14. Nie "unieważnienia", bo to niemożliwe, a rozwiązania - małżeństwo nieskonsumowane można rozwiązać.

      Co do białych małżeństw - te, które ja znam (ze słyszenia), podjęły tę decyzję po jakimś czasie, tzn. wcześniej skonsumowały związek. Sądzę, że taką kwestię poważnie rozważa się przy pomocy spowiednika, wiele może zależeć od intencji i celu.

      M.

      Usuń
    15. No w sumie logiczne, świadome poświęcenie współżycia a nie brak innej możliwości to znaczna różnica. Dzięki za "do informowanie":)

      Usuń
    16. Zacznijmy od tego, że kościół w ogóle nie dopuszcza białych małżeństw w takich normalnych warunkach (tylko kiedyś kieeeedyś nadal ich uważano za małżeństwa). Jeżeli ktoś z góry zakłada, że współżycia po ślubie nigdy nie będzie, to małżeństwo jest nieważne. To jest tylko umowna nazwa dla osób, które po rozwodzie są w nowych związkach po cywilnym i żyją razem, ale nie współżyją, ale z punktu widzenia kościoła to nie jest w ogóle małżeństwo. Nazywanie "małżeństwem" związku po rozwodzie to taki "schabowy sojowy". ;)

      Usuń
    17. No dokładnie z ust mi to wyjęłaś:) Białe małżeństwo nie jest małżeństwem tak naprawdę, jest formą zaledwie dopuszczoną przez Kościół w szczególnych przypadkach, ale nawet nie zalecaną ani popieraną.
      Co do tych dzieci, to ja myślę, że ks Woźnemu chodziło o to, że jednak dzieci są jakimś dopełnieniem miłości małżeńskiej. Większość ludzi nawet intuicyjnie to wyczuwa, starając się nieraz latami o poczęcie, decydując na adopcje itp. Myślę, że robią to ie tylko dlatego, że CHCĄ MIEĆ dziecko, ale właśnie dlatego, że to jest naturalna droga rozwoju miłości małżeńskiej. Co nie znaczy, że małżeństwa bezdzietne są w czymś gorsze, absolutnie nie, one są po prostu obarczone ogromnym krzyżem, którego sens Bóg tylko zna... Miłość, w tym miłość małżeńska, musi wydawać owoce, owoce te mogą być różne, i może to być wsparcie w innych doświadczeniach, tak jak napisała ta z żebra... ale z drugiej strony, nie ma się co oszukiwać, ktoś wyżej napisał: współżycie fizyczne jest materią małżeństwa, więc i te fizyczne owoce w postaci dzieci to szczególne dopełnienie... Ale ostateczna pełnia i tak będzie na tamtym drugim świecie;)
      No i zgadzam się z tym, co Marysia (chyba)
      gdzieś w komentarzach napisała... Nie chodzi o to, by i z miłości, i z rozsądku, tylko o to, że miłość zawiera w sobie rozsądek, bo jak go nie zawiera, to nie jest miłością, tylko ślepym zakochaniem...

      Usuń
  5. Ojejuś jejuś, ale ja czekałam na taki wpis i na Wasze refleksje :)

    Masz rację, że książka jest trudna w odbiorze, ale wiedziałam, że ambitnej parze polecić ją można ;) W archidiecezji poznańskiej rozpoczął się właśnie proces beatyfikacyjny ks. Woźnego, może to wpłynie pozytywnie na wydawanie jego dzieł.

    Co do książek, mam podobne refleksje - to dość niedzisiejsze, ale trzeba umieć odsunąć siebie złe obrazy, fikcje. To samo, a nawet bardziej, tyczy się filmów czy seriali. Zdarza mi się wyłączyć jakąś produkcję, zdarzało mi się odkładać ksiązki (a czasem nie - i ze złych lektur spowiadać).

    Co do senda - powiedziałabym więcej, że w miłości zawiera się rozsądek! Ten pierwszy opisany etap, to rodzaj zakochania, emocji, zachtywu, wspólnej radości. A miłośc to akt woli, powinien zatem oparty być na rozumie. Nie ma precyzyjnych reguł, są ogólne (które dalej w książce będą), ale każdy przypadek rozważa się indywidualnie.

    Pozdrawiam serdecznie,

    Marysia

    OdpowiedzUsuń
  6. "Co ciekawe, autor twierdzi, że oczyszczenie tej pierwotnej miłości pożądania z egoizmu przychodzi DOPIERO wraz z narodzinami dziecka. Że prawdziwa miłość życzliwości może rozwijać się DOPIERO wtedy, gdy przychodzą na świat wspólne dzieci. Dlatego pierwszym celem małżeństwa jest sprowadzenie na świat potomstwa - żeby umożliwić ten naturalny rozwój i doskonalenie małżeńskiej miłości. Jesteśmy skłonni się z tym zgodzić, bo rzeczywiście wydaje się, że to ma głęboki sens."

    Jeśli tak jest w rzeczywistości, jak pisze ks. Woźny, to może Kościół powinien nieco zweryfikować przepisy odnośnie sakramentu małżeństwa i stwierdzać jego ważność dopiero wtedy, kiedy urodzi się pierwsze dziecko. Bo jeśli "prawdziwa miłość życzliwości", "oczyszczenie pierwotnej miłości pożądania z egoizmu" przychodzi DOPIERO z momentem narodzin potomka, to może zaczniemy interpretować bezpłodność któregoś z małżonków jako znak od Pana Boga, że dani małżonkowie wcale nie są powołani do życia razem w małżeństwie i pora odczytać prawdziwe powołanie?

    Do mojego ślubu zostało już niedługo. Ani jednak ja, ani moja przyszła żona nie poczyniliśmy nigdy większych starań, czy istnieją jakieś przeszkody w poczęciu i urodzeniu dziecka u nas. Podchodzimy bardzo optymistycznie do sprawy, ale zdajemy sobie sprawa jak wiele małżeństw nie może mieć dzisiaj dzieci. Ciekawe, że w Kościele (słusznie zresztą) krytykuje się postawę "ja MUSZĘ mieć dziecko" (np. kwestia in-vitro), a z drugiej strony dowiadujemy się, że tylko w ten sposób możliwy jest naturalny rozwój małżeństwa.

    W momencie pisania tego postu jestem w stanie wymienić co najmniej dwa małżeństwa, fantastycznych i oddanych sobie ludzi, którzy nie mogą mieć dzieci (jedna z par nie może bezwględnie, w przypadku drugiej jest to bardzo skomplikowane - nie wiem za bardzo o co chodzi, ale były już chyba dwa poronienia). Jestem ciekaw, jak oni mogliby się poczuć, czytając coś takiego.

    Coraz więcej czytam różnych publikacji osób duchownych odnośnie sensu małżeństwa i coraz bardziej czuję się zniesmaczony. Prym w tym wiedzie chyba ks. Dziewiecki, który niektórymi sformułowaniami, stawianymi tezami, stawia się w roli alfy i omegi, chociaż często jego stanowiska są tak bardzo oddalone od rzeczywistości.

    P.S. Lubię sobie ponarzekać :)

    Tomek

    OdpowiedzUsuń
  7. Mogę Ci powiedzieć, jak czują się osoby niemogące mieć dzieci podczas lektury "czegoś takiego". Otóż wiedzą one, że to prawda. Pierwszorzędznym celem małżeństwa jest powołanie na świat potomstwa, w związku z czym każde małżeństwo winno być "otwarte na życie". A niektórym Pan Bóg tego daru, mimo ich otwartości, odmawia. Czemu? Nie mamy pojęcia, podobnie jak nie ma się pojęcia, czemu istniają choroby, cierpienie, wszelkie zło. Pan Bóg każdemu odmierza jego dawkę cierpienia.

    Jest jednak faktem, że małżeństwo bezdzietne traci coś bardzo istotnego, nie jest (metaforycznie mówiąc) "w pełni rodziną". Że to niesprawiedliwe, niezrozumiałe? Pewnie tak. Tak samo, jak niezrozumiała może być czyjaś choroba, niepełnosprawność, śmierć. Ale z tym trzeba jakoś żyć, po prostu.

    P.s. Z całego serca doradzałabym Tobie i Twojej narzeczonej choć najprostsze badania, które mogą wykluczyć podstawowe problemy, może to oszczędzić cierpienia i zachodu później. Wiele zresztą wiadomo z obserwacji NPRowych.

    M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty serio jesteś jakaś nawiedzona.Nie mamy dziecka z wyboru I nie czuję żeby moja rodzina była gorsza i wcale nie czuję żebym nie mogła w pełni rozwinąć swojego małżeństwa, wiec z laski swojej wypowiadaj się za siebie a nie za wszystkich.

      Tomek ja czytając takie pseudo poradniki napisane przez księży, uruchamiam ironiczny uśmieszek i zastanawiam się jakim nauczycielem miłości małżeńskiej może być ktoś kto nigdy legalnie rodziny założyć nie może:-] Ciekawe czy gdybym przeczytała kilkadziesiąt medycznych książek to pozwolono by mi zrobić operacje na otwartym sercu albo chociaż zdiagnozować wyrostek robaczkowy... Cóż myślę że nie bardzo...

      Usuń
    2. Oczywistą rzeczą jest fakt, że pierwszorzędnym celem małżeństwa jest powołanie na świat potomstwa. Zgadzam się również, że każde małżeństwo winno być otwarte na życie i nie chodzi tutaj tylko o fakt zrodzenia pierwszego dziecka, ale o "otwartość" przez całe małżeńskie życie, czyli brak ograniczania liczby potomstwa bez ważnych powodów.

      Normalne jest również to, że małżeństwo bezdzietne, które bardzo pragnie dziecka, czuje z tego powodu wielką pustkę i smutek. Bezpłodność jest krzyżem, który wiele małżeństw musi nosić.

      Ale czymś zupełnie innym jest mówienie ludziom związanym świętym węzłem małżeńskim, a zarazem bedzietnym (z przyczyn od nich niezależnych, nie mówimy oczywiście o świadomym unikaniu dziecka), że nie mają szans prawdziwe doskonalić swojej miłości i prowadzić do jej naturalnego rozwoju!

      Bezpłodność jest upośledzeniem, ale nie musi automatycznie prowadzić do upośledzenia miłości pomiędzy małżonkami. Autor zasugerował niejako, że bezdzietni małżonkowie nie mają szans przejścia "na drugi poziom miłości", nie są zdolni do ofiary, wyrzeczeń itp.

      Cytuję: "Druga jej część to miłość życzliwa (inaczej przyjaźni), która oznacza, że życzymy drugiej osobie jakiegoś dobra i staramy się o nie dla niej. Jest to ten szlachetniejszy, ale zarazem też trudniejszy wymiar miłości, bo zakłada pewne zaangażowanie, ofiarność, wyrzeczenie dla dobra kochanej osoby. Co ciekawe, autor twierdzi, że oczyszczenie tej pierwotnej miłości pożądania z egoizmu przychodzi dopiero wraz z narodzinami dziecka"

      Wydaję mi się to bardzo krzywdzące. Może coś źle zrozumiałem, więc mnie poprawcie.

      Usuń
    3. Aha, zapomniałem się podpisać. Tomek :)

      Usuń
    4. Tomku,
      nie spodziewałam się, że ta kwestia związana z rodzicielstwem wzbudzi tutaj aż tyle negatywnych emocji i może nie do końca precyzyjnie o niej napisałam. My potraktowaliśmy to jako pewną ciekawostkę, takie niedzisiejsze spojrzenie na sprawę, w którym może kryć się głęboki sens i poniekąd uznajemy ten pogląd za swój. Problem jednak w tym, że ks. Woźny też nie mówi o tym tak precyzyjnie, żeby wyjaśnić wszelkie wątpliwości. Może zacytuję:
      "Przy zawarciu małżeństwa zawsze będzie także myśl o sobie, o własnym szczęściu. Oczyścić to samolubstwo w nas może myśl o kimś trzecim, myśl o potomstwie. Miłość małżeńska oczyszcza się dopiero w dzieciach. Wtedy nie myśli się o sobie, ale oboje rodzice zaczynają myśleć o dzieciach".

      To jest chyba klucz i odpowiedź na zarzuty o krzywdzącym traktowaniu małżonków zmagających się z niepłodnością. Chodzi przede wszystkim o MYŚL o potomstwie, czyli pragnienie, otwarcie się na ten inny wymiar miłości, jakim jest troska rodzicielska. I z całego rozdziału można wywnioskować, że nie chodzi o jakieś "piętnowanie" małżeństw niepłodnych czy skazywanie ich na niemożność rozwoju i pogłębiania miłości. Nie, zresztą pisała o tym Ta z żebra, że przecież i bez dzieci w wielu trudnych sytuacjach życiowych małżonkowie mogą "wykazać się" ofiarną i pełną wyrzeczeń miłością, uczyć się jej i doskonalić ją. Chodzi głównie o pokazanie, o ile uboższa jest relacja małżeńska, gdy się na dzieci zamyka. Gdy zostaje się w tej postawie, jak to nazywa ks. Woźny, samolubstwa. Bo świadome odrzucanie myśli o rodzicielstwie jest w pewnym sensie samolubstwem, ale przede wszystkim jest niebezpieczne, bo zamyka na rozwój relacji. Nie bez powodu przy zawieraniu małżeństwa kapłan pyta młodych, czy chcą przyjąć potomstwo, jakim ich Bóg obdarzy.

      Jeśli Pan Bóg przez jakiś czas lub w ogóle tym potomstwem nie obdarza, to znaczy, że ma inny pomysł dla takiego małżeństwa, że to jest im w jakiś sposób potrzebne, że cierpienie, które przeżywają, ma jakiś sens i może do czegoś ważnego i wartościowego doprowadzić. Ale nie można powiedzieć, że niepłodni małżonkowie nie są zdolni do ofiarnej miłości. To chciałam wyjaśnić i podkreślić, specjalnie jeszcze raz przeczytałam rozdział i ewidentnie przesłanie jest ukierunkowane głównie na otwarcie się na potomstwo. A spełnione rodzicielstwo jest dopełnieniem tego oczyszczenia miłości z samolubstwa, co zapewne wielu rodziców mogłoby potwierdzić. :)

      Usuń
    5. Ok. Teraz rozumiem :) W zasadzie mogę podpisać się pod tym, co napisałaś.

      Tomek.

      Usuń
    6. Tak zupełnie na marginesie - bardzo doceniam takich Czytelników, jak Ty, którzy, gdy mają pewne wątpliwości, nie są pewni, czegoś nie wiedzą, potrafią o tym napisać kulturalnie, bez niepotrzebnych negatywnych emocji, dopytać, poprosić o wyjaśnienie. To bardzo cenna umiejętność prowadzenia dialogu, który w sieci jest mocno utrudniony. Dziękuję za taką budującą postawę. :)

      Usuń
    7. Narzeczony: Swoją drogą myślę, że dla małżeństwa które dowiaduje się że nie będzie miało nigdy dzieci to zaakceptowanie tego faktu bez żalu do siebie nawzajem i do Pana Boga, bez jakichś pretensji, to dopiero oczyszcza ich miłość z egoizmu. Tak mi się wydaje... Karol Adowy:)

      Usuń
    8. Cóż, mogę mówić tylko za siebie - czuję się "gorsza", "uboższa", czuję, że moje małżeństwo nei rozwija się w pełni, że nie mogę się doskonalić. Może Karol ma rację, że właśnie tą drogą Pan Bóg uczy nas pokory i oczyszcza serca z "chcemisia". (Mówiłam, Ado, ile mi dobra daje Twój blog! <3)

      A może zawsze będę się czuła taką żoną drugiej kategorii. Nie wiem tego. Niemniej, niepłodnośc jest jakimś upośledzeniem, zarówno biologicznym, jak i duchowym, dla obojga małżonków.

      Ale dziękuję za dyskusję i cenne uwagi :)

      Marysia

      Usuń
  8. Ja tylko na marginesie tego wątku : przeczytałem chyba wszystkie wpisy na blogu (trochę może za szybko i za pobieżnie, ale tak mnie wciągnęło...może kiedyś do nich jeszcze wrócę, bo Wasza historia, chociaż osobista i niepowtarzalna, mówi jednak wiele o tym, co jest wartościowe, godne pragnienia...) i widzę Wasze szczęście bycia razem i dzielenia się miłością, radością. Przyjmijcie proszę życzenia Bożego błogosławieństwa. Ja sam niezdecydowany, nieśmiały i z różnymi problemami rodzinnymi na razie trochę dryfuję i nie wiem, gdzie Bóg chciał mnie mieć, a lata lecą. Czy mógłbym Was poprosić o krótkie westchnięcie modlitewne za mną?

    Mariusz (kiedyś również studiowałem w Krakowie :-) )

    P.S. Ksiądz Jan Reczek posługiwał (chyba do dzisiaj posługuje) indywidualną modlitwą wstawienniczą w parafii Matki Bożej Pocieszenia, na ul. Bulwarowej w Nowej Hucie (trzeba było się wcześniej telefonicznie umówić z panią prowadzącą zapisy).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, będziemy pamiętać szczególniej w modlitwie (bo tak normalnie to zawsze się modlimy za czytelników bloga ;)). Tylko wiesz, zdarzyło nam się już parę razy, że ktoś nas prosił o szczególne wsparcie i już dwie odpowiedzi dostaliśmy, że te osoby w krótkim czasie spotkały na swojej drodze wyjątkowych ludzi i z nimi się szczęśliwie związały! Co ciekawe, w obydwu przypadkach przyczynił się do tego portal, na którym i my się poznaliśmy. :)
      Także widzisz, to nie są puste słowa. Tu naprawdę wbrew naszym słabościom działa Boża łaska! :)
      Powodzenia i wszystkiego dobrego! +

      Usuń
    2. Dziękuję! Bóg zapłać!

      Usuń
  9. A ja mam ogromną prośbę do prowadzącej bloga. Nie pierwszy raz się zdarza że piszesz w taki sposób że wielu czytelników odbiera kościół katolicki jako wrogi, nie lubiący małżeństw bez dzieci, czy ludzi wierzących jako zacofanych. Oczywiście są osoby które skomentują i dopytają o co chodzi a Ty wyjaśnisz ale za pewne jest też duże grono osób które przeczytają i utwierdzą się w przekonaniu że kościół jest źle nastawiony do człowieka. Zatem bardzo proszę o przemyślenie umieszczanej treści i zastanowienie się jak inne osoby mogą to odebrać. Rozumiem, że jest to Twój blog ale z racji że często odnosisz się do przynależności do kościoła katolickiego to go reprezentujesz.
    Ps. Do niektórych osób: szczególnie Kropki. Pojawił się wątek co do impotencji. W impotencji absolutnie nie chodzi o to że ktoś nie może mieć dzieci a o TRWAŁĄ niezdolność do współżycia. Czyli jeżeli lekarz stwierdzi że pan lub pani X dzisiaj współżyć nie może ale za 10 lat już tak, jeżeli istnieje jakakolwiek szansa na to że kiedyś będzie mógł/mogła to Kościół może zawrzeć takie małżeństwo. Dlaczego nie można zawrzeć małżeństwa z osobą trwale niezdolną do współżycia? Bo małżeństwo nieskonsumowane czyli które nie współżyło ze sobą po ślubie jest NIEWAŻNE i można je spokojnie unieważnić. Polecam legendę o świętym Aleksym który opuścił swoją żonę po ślubie by zostać pustelnikiem (jakoś tak to szło). Zresztą myślę że niewiele osób byłoby skłonne się na tyle poświęcić by żyć przez być może nawet 50 lat z jedną osobą pod jednym dachem z osobą która nas pociąga fizycznie a z nią nie współżyć. Kościołowi właśnie chodzi o troskę o drugiego człowieka, bo On wie że nie jest prostym takie zadanie, które rodzi wiele frustracji w człowieku który jest istotą płciową.
    Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawdę mówiąc, nie do końca rozumiem Twoje zarzuty.
      Po pierwsze, nie napisałam nic od siebie, co mogłoby pokazywać Kościół jako wrogi czy nieprzyjazny. Odniosłam się tylko do treści dotyczących małżeństwa, a zawartych w katolickiej książce, która chyba nawet ma imprimatur (nie mogę teraz sprawdzić, bo jest akurat u Karola), więc żadnych zdrożnych rzeczy tam przecież nie ma.
      A po drugie, owszem, reprezentuję sobą Kościół, ale to miejsce nie jest wykładnią teologiczną nauki katolickiej. Moim zdaniem to właśnie dobrze, że jest to miejsce dyskusji, że pojawiają się różne wątpliwości i wspólnie z czytelnikami dochodzimy do jakichś wniosków. Ja czasem czegoś nie wiem, mylę się, nie rozumiem, nie potrafię wyjaśnić i uważam, że te dyskusje tutaj są niejednokrotnie o wiele cenniejsze niż same moje wpisy. Ja tylko podsuwam temat, próbuję pokazać go ze swojej strony, a najczęściej okazuje się, że widzę tylko maleńki wycinek rzeczywistości. I bardzo się cieszę, że inni ludzie tutaj dzielą się swoją wiedzą i doświadczeniem, a dzięki temu ubogacamy się nawzajem.

      Przykro mi, jeśli ktoś tutaj czuje się nieswojo, widząc fałszywy obraz Kościoła. Ale nie mogę odpowiadać za to, że ktoś czyta blog wybiórczo, albo pomija komentarze. Bo z całości na pewno nie wynika to, o czym piszesz.

      Nie mniej jednak dziękuję za uwagę, to cenne spostrzeżenie i na pewno postaram się bardziej wnikliwie analizować to, co się tutaj pojawia.

      Usuń

Jeśli chcesz, możesz skomentować to, o czym piszemy. Oczekujemy jednak podpisania się pod swoimi słowami, choćby pseudonimem. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...