Prawie cały rok czekałam, żeby podzielić się tutaj tą zabawną historią. Prawie dokładnie rok temu zaliczyliśmy mały falstart... :)
- Przecież to tak blisko, raptem
parę kilometrów. To wstyd mieć pod nosem takie miejsce i jeszcze ani razu go
nie zwiedzić – zauważył słusznie Karol.
- No właśnie, to może w końcu się
tam wybierzemy?
- Koniecznie. Może w przyszły
weekend? Masz wtedy wolne?
- O, może w sobotę. Sprawdzisz,
jak z biletami?
- Sprawdzę i od razu zarezerwuję.
Postanowione.
Następnego dnia bilety były już zarezerwowane na przyszłą sobotę przed
południem.
Chwilę przed południem miała ruszyć nasza
grupa z przewodnikiem. Dotarliśmy na miejsce, odebraliśmy bilety i nieco
podekscytowani oczekiwaliśmy na przewodnika. Po kilku minutach zjawił się
wysoki, rosły, zupełnie łysy człowiek o całkiem sympatycznym wyrazie twarzy.
Zaprosił grupę do windy, rozdając nam przy wejściu słuchawki, przez które
lepiej będzie go słychać. „Bajer” – pomyśleliśmy oboje, zakładając sprzęt.
Zaczęło się zwiedzanie.
Tuż za kaplicą zatrzymaliśmy się całą grupą w jednej z komór na krótki odpoczynek po 1,5 godziny chodzenia pod ziemią. (Wszędzie obecna sól dała mi się we znaki w postaci ogromnego kataru i dużo szybszego męczenia się czymkolwiek, nawet chodzeniem, więc odpoczynek był zdecydowanie słuszny). W wolnej chwili usiedliśmy na ławce i wygłupialiśmy się z aparatem, próbując w tym półmroku złapać jakąś przyzwoitą ostrość. Wszyscy w najlepsze odpoczywają, a do nas nagle podchodzi pan przewodnik.
- Chodź pan ze mną – zwraca się do Karola i obejmuje go ramieniem, prowadząc gdzieś. Karol zupełnie zdezorientowany odwraca się w moim kierunku i już chce zapytać, co ze mną, ale przewodnik ubiega go:
- Swoją panią też oczywiście
zabierz!
- To jest jezioro solankowe. Jest
tutaj doskonała akustyka! – prowadzi nas na „molo” i... zamyka bramkę.
Opowiada
nam o rzeźbie Skarbnika, która spogląda na nas z boku. W tak zwanym międzyczasie
do komory dochodzi reszta grupy. Wszyscy patrzą na nas z zaciekawieniem, a my,
nieco zażenowani, stoimy na wyróżnionej części pomostu. Spoglądamy na siebie
niepewnie.
- O co chodzi? – pytam Karola.
- Nie mam pojęcia. Może
potrzebuje kogoś do demonstracji jakiejś atrakcji?
- Właśnie. Może ten pomost
zacznie się zaraz ruszać? Albo będzie jakiś teatrzyk cieni na ścianie? –
próbuję się domyślać, ukradkiem spoglądając na resztę grupy, która wpatruje się
w nas z dziwnymi uśmieszkami. Zaczyna grać muzyka.
- To Chopin z wplecionymi
odgłosami z kopalni – wyjaśnia nam przewodnik, rzucając dziwne uśmiechy. Na
ścianach komory pojawiają się różne kolorowe światła, współgrające z muzyką.
- To unikalny spektakl
muzyczno-świetlny! Bardzo romantyczny! – dodaje przewodnik.
- Aaa! Czyli że tutaj jakieś
romantyczne spektakle i po prostu wybrał jedną parę z grupy, żeby to tak uwydatnić...
– szepczę Karolowi do ucha. – Trochę śmiesznie, ale dobra.
- Dziwny gość, ciekawe czemu
wybrał akurat nas? Przecież są tu też inne pary... - Nie wiem, może jesteśmy najpiękniejsi! – zaczynamy się wygłupiać, szepcząc. Chodzimy po tym pomoście, rozglądamy się, udając podziw dla tych migających światełek. Robimy cokolwiek, żeby jakoś zapełnić tę niezręczną pustkę, przez którą wszyscy wpatrują się w nas... Muzyka zaczyna cichnąć, dobiega już końca.
- Może zapytamy, czy możemy już
stąd iść? Głupio się czuję – podpowiadam Karolowi.
Nagle do niego podchodzi
przewodnik i mało dyskretnie bierze go na bok, ale i tak wszystko słyszę:
- No! Już!
- Ale co już? – pyta zupełnie
zdezorientowany Karol.
- No już czas, bo muzyka się
kończy! – nagli przewodnik.
- Ale... – Karol próbuje jakoś
zrozumieć, o co chodzi.
- No, oświadczaj się pan!
- ??? Ale...
- Nie ma na co czekać!
- Ale to chyba jakaś pomyłka...
- COOO?! – wręcz wykrzyknął
wyraźnie przerażony przewodnik i zaczął nerwowo rozglądać się po uczestnikach
grupy. – TO NIE WY?! - Drodzy państwo, zaszła drobna pomyłka. Zapraszam tutaj tego pana, który na samym początku mnie zaczepił w wiadomej sprawie! Zapraszam, zapraszam! Razem z dziewczyną! – i wyciąga z grupy niskiego, rozczochranego i dosyć mało rozgarniętego młodego mężczyznę, który ciągnie za rękę wyraźnie zdegustowaną blondynkę. Teraz to ich zamknął za bramką na pomoście.
- Pan tutaj chciał skorzystać z romantycznej atmosfery i w obecności miłych państwa poprosić o rękę wybrankę serca! Proszę bardzo, teraz pan się oświadcza!
- Ale jazda...
Na pomoście zabłysnął w słabym świetle brylant pierścionka, wkładanego na palec blondynki. Nic nie było słychać, ale nagle przytuliła się do mężczyzny. Chyba się zgodziła. Ale nikt tego nawet nie zauważył, poruszenie całą sytuacją było silniejsze. Zaczęłam klaskać i krzyknęłam:
- Brawo! Gratulacje!
Reszta grupy
przyłączyła się do oklasków. Dziewczyna w końcu choć trochę się uśmiechnęła.
Ulżyło mi. Przecież tak naprawdę strasznie zepsuliśmy im tak piękne
wydarzenie... Właściwie to nie my, tylko przewodnik. Starszy człowiek, nie
dojrzał dobrze i się pomylił, zdarza się. Zwłaszcza, że Karol był trochę podobnej
postury, co tamten mężczyzna. I też miał zawieszony na szyi podobny aparat...
No i w dodatku chwilę wcześniej pytaliśmy o ślub w kaplicy – skojarzyło mu się
i pomyślał, że to o nas chodzi...
Świeżo
zaręczeni nie mieli nawet chwili, by nacieszyć się tą wyjątkową chwilą.
Podobnie jak my wcześniej zostali zepchnięci z pomostu przez pana przewodnika,
który ponaglał do dalszego zwiedzania. Było mi ich trochę żal – sama
troszkę już wyczekiwałam na oświadczyny i byłoby mi bardzo smutno,
gdyby ktoś (nawet niechcący) tak nam zepsuł takie wyjątkowe wydarzenie. Nie
mogłam się już skupić na dalszym zwiedzaniu. Nie mam pojęcia, co było dalej,
nie pamiętam kolejnych komór. Bardzo to przeżyłam i w duchu cieszyłam
się, że Karol nie wpadł na tak idiotyczny pomysł jak zaręczyny podczas
zwiedzania kopalni... Wolałam już poczekać, ale mieć pewność, że to będzie
pięknie zaaranżowane nasze małe święto.
Przez kolejne dwa tygodnie znajomi, którym to opowiadaliśmy, zrywali boki. Tylko
dwa tygodnie, bo po tym czasie... sami wiecie co, było. :D A żeby było śmieszniej okazało się, że już wtedy, gdy
byliśmy w Wieliczce, Karol miał kupiony pierścionek i
przygotowywał się do oświadczyn... :)
Ech, mi się zebrało na wspomnienia... :)
Chciałam tylko powiedzieć, że będąc na Sylwestra w Krakowie, byłam też w Wieliczce, pierwszy raz w życiu, i bardzo mi się podobało, a w kaplicy oczywiście najbardziej, i też zafascynował mnie ślub pod ziemią :D
OdpowiedzUsuńA historia faktycznie trochę smutna. Może morał z niej taki, że przesada nie popłaca...?
M.
Hahaha o mamo.. Biedni :p Troche mi się ich szkoda zrobiło, ale kiedyś będą się z tego śmiali.:)
OdpowiedzUsuńCałe szczęście, że ten oświadczynowy Horror nie nadwątlił Waszego entuzjazmu:-). Będzie co wspominać...
OdpowiedzUsuńCiekawa historia:) Niesamowite:) Może to był znak abyś szykowała się na swoje zaręczyny?:D
OdpowiedzUsuńI ja się uśmiałam.. co za historia :D
OdpowiedzUsuńMy Wieliczkę zaliczyliśmy jako dzieci - szkolne wycieczki ;)
OdpowiedzUsuńA historia niezła. Tak to jest polegając na innych. Pomysł na pewno super, ale kiepsko wyszło.
O matko! Haha! To nieźle... Ale szkoda mi tej pary...
OdpowiedzUsuńDwa razy przeczytałam: raz sobie, drugi raz Małżonkowi na głos ;) Uśmialiśmy się, że hej :)
OdpowiedzUsuńŚmieszna historia, ale też mi szkoda, że przez tą pomyłkę te oświadczyny nie były takie...magiczne, jedyne w swoim rodzaju...
OdpowiedzUsuń