Odliczamy!

piątek, 31 stycznia 2014

Falstart


Prawie cały rok czekałam, żeby podzielić się tutaj tą zabawną historią. Prawie dokładnie rok temu zaliczyliśmy mały falstart... :)

Karol jak zawsze odwoził mnie do domu po randce. Najszybciej jest autostradą. Zawsze, gdy zbliżaliśmy się do zjazdu, wpatrywaliśmy się w tablicę informującą, jak dojechać do Kopalni Soli w Wieliczce i dziwiliśmy się, dlaczego dotąd jeszcze się tam nie wybraliśmy.
- Przecież to tak blisko, raptem parę kilometrów. To wstyd mieć pod nosem takie miejsce i jeszcze ani razu go nie zwiedzić – zauważył słusznie Karol.
- No właśnie, to może w końcu się tam wybierzemy?
- Koniecznie. Może w przyszły weekend? Masz wtedy wolne?
- O, może w sobotę. Sprawdzisz, jak z biletami?
- Sprawdzę i od razu zarezerwuję. 
Postanowione. Następnego dnia bilety były już zarezerwowane na przyszłą sobotę przed południem.

Chwilę przed południem miała ruszyć nasza grupa z przewodnikiem. Dotarliśmy na miejsce, odebraliśmy bilety i nieco podekscytowani oczekiwaliśmy na przewodnika. Po kilku minutach zjawił się wysoki, rosły, zupełnie łysy człowiek o całkiem sympatycznym wyrazie twarzy. Zaprosił grupę do windy, rozdając nam przy wejściu słuchawki, przez które lepiej będzie go słychać. „Bajer” – pomyśleliśmy oboje, zakładając sprzęt. Zaczęło się zwiedzanie. 

Prawdę mówiąc, spodziewaliśmy się więcej. Nie była to oszałamiająca rozrywka. Owszem, sama kopalnia jest bardzo ciekawie i momentami przepięknie zaaranżowana, ale zwiedzanie było wyraźnie ukierunkowane na dzieci. W całej grupie było może troje lub czworo maluchów poniżej 10 lat i to dla nich przewodnik serwował największe atrakcje, co chwilę zapraszając je do demonstrowania, jak działały kiedyś różne kopalniane sprzęty lub opowiadając legendarne historie o Skarbniku, gnomach i soliludkach. Mimo wszystko, nie narzekaliśmy. Od czasu do czasu przewodnik rzucił też wykwintnym żartem do dorosłych, więc było całkiem zabawnie. Najbardziej spodobała nam się Kaplica św. Kingi – po prostu przepiękna! Nie mogliśmy się napatrzeć! Z ciekawości zapytaliśmy nawet przewodnika, ile kosztuje ślub w tej kaplicy (chociaż jeszcze nie mieliśmy żadnych konkretnych planów ślubnych). Odpowiedź nas zmroziła: samo wynajęcie kaplicy na czas ślubu – 3000 zł. Hmm... Ciekawie. 

Tuż za kaplicą zatrzymaliśmy się całą grupą w jednej z komór na krótki odpoczynek po 1,5 godziny chodzenia pod ziemią. (Wszędzie obecna sól dała mi się we znaki w postaci ogromnego kataru i dużo szybszego męczenia się czymkolwiek, nawet chodzeniem, więc odpoczynek był zdecydowanie słuszny). W wolnej chwili usiedliśmy na ławce i wygłupialiśmy się z aparatem, próbując w tym półmroku złapać jakąś przyzwoitą ostrość. Wszyscy w najlepsze odpoczywają, a do nas nagle podchodzi pan przewodnik. 
- Chodź pan ze mną – zwraca się do Karola i obejmuje go ramieniem, prowadząc gdzieś. Karol zupełnie zdezorientowany odwraca się w moim kierunku i już chce zapytać, co ze mną, ale przewodnik ubiega go:
- Swoją panią też oczywiście zabierz! 

Roześmialiśmy się oboje na te słowa i nie dyskutując, poszliśmy za przewodnikiem. Grupa została. Przewodnik zaprowadził nas w milczeniu do następnej komory. Była to ciemna jaskinia, wypełniona wodą, a z boku był zbudowany niewielki pomost, coś jakby mini-molo tylko pod ziemią. Przewodnik zapala światło na tym pomoście, reszta komory pozostaje w ciemności.
- To jest jezioro solankowe. Jest tutaj doskonała akustyka! – prowadzi nas na „molo” i... zamyka bramkę.
Opowiada nam o rzeźbie Skarbnika, która spogląda na nas z boku. W tak zwanym międzyczasie do komory dochodzi reszta grupy. Wszyscy patrzą na nas z zaciekawieniem, a my, nieco zażenowani, stoimy na wyróżnionej części pomostu. Spoglądamy na siebie niepewnie. 
  
- O co chodzi? – pytam Karola. 
- Nie mam pojęcia. Może potrzebuje kogoś do demonstracji jakiejś atrakcji?
- Właśnie. Może ten pomost zacznie się zaraz ruszać? Albo będzie jakiś teatrzyk cieni na ścianie? – próbuję się domyślać, ukradkiem spoglądając na resztę grupy, która wpatruje się w nas z dziwnymi uśmieszkami. Zaczyna grać muzyka.
- To Chopin z wplecionymi odgłosami z kopalni – wyjaśnia nam przewodnik, rzucając dziwne uśmiechy. Na ścianach komory pojawiają się różne kolorowe światła, współgrające z muzyką.
- To unikalny spektakl muzyczno-świetlny! Bardzo romantyczny! – dodaje przewodnik.
- Aaa! Czyli że tutaj jakieś romantyczne spektakle i po prostu wybrał jedną parę z grupy, żeby to tak uwydatnić... – szepczę Karolowi do ucha. – Trochę śmiesznie, ale dobra.
- Dziwny gość, ciekawe czemu wybrał akurat nas? Przecież są tu też inne pary... 
- Nie wiem, może jesteśmy najpiękniejsi! – zaczynamy się wygłupiać, szepcząc. Chodzimy po tym pomoście, rozglądamy się, udając podziw dla tych migających światełek. Robimy cokolwiek, żeby jakoś zapełnić tę niezręczną pustkę, przez którą wszyscy wpatrują się w nas... Muzyka zaczyna cichnąć, dobiega już końca.
- Może zapytamy, czy możemy już stąd iść? Głupio się czuję – podpowiadam Karolowi.
Nagle do niego podchodzi przewodnik i mało dyskretnie bierze go na bok, ale i tak wszystko słyszę:
- No! Już!
- Ale co już? – pyta zupełnie zdezorientowany Karol.
- No już czas, bo muzyka się kończy! – nagli przewodnik.
- Ale... – Karol próbuje jakoś zrozumieć, o co chodzi.
- No, oświadczaj się pan!
- ??? Ale...
- Nie ma na co czekać!
- Ale to chyba jakaś pomyłka...
- COOO?! – wręcz wykrzyknął wyraźnie przerażony przewodnik i zaczął nerwowo rozglądać się po uczestnikach grupy. – TO NIE WY?!

Ja zaczęłam się ukradkiem śmiać, w grupie nastąpiło wielkie poruszenie, szepty, śmiechy, zdjęcia... Karol spojrzał na mnie, chcąc mi wytłumaczyć, co mówił mu przewodnik, ale nie musiał – i tak wszystko słyszałam. Zresztą, nawet by nie zdążył, bo pan przewodnik zdecydowanym ruchem wypchnął nas z pomostu, tłumacząc jednocześnie: 
- Drodzy państwo, zaszła drobna pomyłka. Zapraszam tutaj tego pana, który na samym początku mnie zaczepił w wiadomej sprawie! Zapraszam, zapraszam! Razem z dziewczyną! – i wyciąga z grupy niskiego, rozczochranego i dosyć mało rozgarniętego młodego mężczyznę, który ciągnie za rękę wyraźnie zdegustowaną blondynkę. Teraz to ich zamknął za bramką na pomoście. 
- Pan tutaj chciał skorzystać z romantycznej atmosfery i w obecności miłych państwa poprosić o rękę wybrankę serca! Proszę bardzo, teraz pan się oświadcza!

Nie dowierzałam w to, co się dzieje... Patrzyłam zszokowana to na przewodnika, próbującego rozpaczliwie „ratować” sytuację, to na speszonego chłopaka, mamroczącego coś na kolanach przed swoją ukochaną. Karol widział, że bardzo to przeżywam. Przytulił mnie, szepcząc: 
- Ale jazda... 

Na pomoście zabłysnął w słabym świetle brylant pierścionka, wkładanego na palec blondynki. Nic nie było słychać, ale nagle przytuliła się do mężczyzny. Chyba się zgodziła. Ale nikt tego nawet nie zauważył, poruszenie całą sytuacją było silniejsze. Zaczęłam klaskać i krzyknęłam:
- Brawo! Gratulacje! 

Reszta grupy przyłączyła się do oklasków. Dziewczyna w końcu choć trochę się uśmiechnęła. Ulżyło mi. Przecież tak naprawdę strasznie zepsuliśmy im tak piękne wydarzenie... Właściwie to nie my, tylko przewodnik. Starszy człowiek, nie dojrzał dobrze i się pomylił, zdarza się. Zwłaszcza, że Karol był trochę podobnej postury, co tamten mężczyzna. I też miał zawieszony na szyi podobny aparat... No i w dodatku chwilę wcześniej pytaliśmy o ślub w kaplicy – skojarzyło mu się i pomyślał, że to o nas chodzi...

Świeżo zaręczeni nie mieli nawet chwili, by nacieszyć się tą wyjątkową chwilą. Podobnie jak my wcześniej zostali zepchnięci z pomostu przez pana przewodnika, który ponaglał do dalszego zwiedzania. Było mi ich trochę żal – sama troszkę już wyczekiwałam na oświadczyny i byłoby mi bardzo smutno, gdyby ktoś (nawet niechcący) tak nam zepsuł takie wyjątkowe wydarzenie. Nie mogłam się już skupić na dalszym zwiedzaniu. Nie mam pojęcia, co było dalej, nie pamiętam kolejnych komór. Bardzo to przeżyłam i w duchu cieszyłam się, że Karol nie wpadł na tak idiotyczny pomysł jak zaręczyny podczas zwiedzania kopalni... Wolałam już poczekać, ale mieć pewność, że to będzie pięknie zaaranżowane nasze małe święto.
 
Przez kolejne dwa tygodnie znajomi, którym to opowiadaliśmy, zrywali boki. Tylko dwa tygodnie, bo po tym czasie... sami wiecie co, było. :D A żeby było śmieszniej okazało się, że już wtedy, gdy byliśmy w Wieliczce, Karol miał kupiony pierścionek i przygotowywał się do oświadczyn... :) 

Ech, mi się zebrało na wspomnienia... :)

9 komentarzy:

  1. Chciałam tylko powiedzieć, że będąc na Sylwestra w Krakowie, byłam też w Wieliczce, pierwszy raz w życiu, i bardzo mi się podobało, a w kaplicy oczywiście najbardziej, i też zafascynował mnie ślub pod ziemią :D

    A historia faktycznie trochę smutna. Może morał z niej taki, że przesada nie popłaca...?

    M.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahaha o mamo.. Biedni :p Troche mi się ich szkoda zrobiło, ale kiedyś będą się z tego śmiali.:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Całe szczęście, że ten oświadczynowy Horror nie nadwątlił Waszego entuzjazmu:-). Będzie co wspominać...

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawa historia:) Niesamowite:) Może to był znak abyś szykowała się na swoje zaręczyny?:D

    OdpowiedzUsuń
  5. I ja się uśmiałam.. co za historia :D

    OdpowiedzUsuń
  6. My Wieliczkę zaliczyliśmy jako dzieci - szkolne wycieczki ;)

    A historia niezła. Tak to jest polegając na innych. Pomysł na pewno super, ale kiepsko wyszło.

    OdpowiedzUsuń
  7. O matko! Haha! To nieźle... Ale szkoda mi tej pary...

    OdpowiedzUsuń
  8. Dwa razy przeczytałam: raz sobie, drugi raz Małżonkowi na głos ;) Uśmialiśmy się, że hej :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Śmieszna historia, ale też mi szkoda, że przez tą pomyłkę te oświadczyny nie były takie...magiczne, jedyne w swoim rodzaju...

    OdpowiedzUsuń

Jeśli chcesz, możesz skomentować to, o czym piszemy. Oczekujemy jednak podpisania się pod swoimi słowami, choćby pseudonimem. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...