Odliczamy!

wtorek, 25 marca 2014

Zakochani są w Kościele

Pani Babcia przynosi mi ulotkę z planem wizytacji kanonicznej w naszej parafii.
- Niech pani spojrzy, ile różnych Mszy i spotkań! Na pewno pani sobie coś wybierze!

Hm, nie przepadam za tego typu atrakcjami, ale spoko - jak rzeczywiście będzie coś interesującego, to czemu nie. Patrzę, czytam, szukam... Msza z nauką dla osób samotnych, dla chorych, dla małżeństw, dla młodych małżeństw spodziewających się dziecka, dla starszych małżeństw, dla poszczególnych grup parafialnych... To, że specjalnie dla narzeczonych nic nie ma, jakoś mnie nie dziwi. Ale żeby nie było NIC dla młodych? Zupełnie nic, jeśli się nie jest w oazie... A dla małżeństw nawet w trzech kategoriach są spotkania.

Kilka dni później rozmawiam z koleżanką, świeżo upieczoną narzeczoną. Opowiada mi:
- Wiesz, u nas w parafii są rekolekcje wielkopostne. I jest sporo różnych nauk, najwięcej dla małżeństw oczywiście. To z braku laku, poszłam na te dla małżonków. I tak się dziwnie czułam, jak ksiądz co chwila mówił: "Pamiętaj, żono o czymśtam...", "Musisz wiedzieć, mężu, że cośtam...". To o czym była mowa, to był dla mnie jakiś kosmos. Chętnie posłuchałabym, jak się do tego kosmosu przygotować, ale nie ma nic, kompletnie nic dla par czy narzeczonych. Nawet tak po prostu dla młodych nic nie ma. Mam wrażenie, że jak kończysz szkołę średnią, a nie jesteś w duszpasterstwie akademickim, to dla Kościoła przestajesz istnieć aż do czasu, gdy potrzebujesz zrobić obowiązkowe nauki przedmałżeńskie...

A potem się dziwimy, że jest kryzys małżeństwa i rodziny, że związki rozpadają się tak szybko... To już sobie dopowiedziałam sama, bo uważam, że moja koleżanka ma trochę racji. Zresztą rozmawialiśmy o tym ostatnio z Karolem i wnioski mieliśmy mieszane.

Młodzi ludzie, dopiero przygotowujący się do małżeństwa (nie tylko narzeczeni, mam na myśli takie bardziej ogólne, dalsze przygotowanie), naprawdę mogą czuć się nieco nieswojo w Kościele. Moim zdaniem, to jest pewien paradoks, że powstaje ostatnio coraz więcej duszpasterstw osób w związkach niesakramentalnych, a jednocześnie tak mało jest inicjatyw dla młodych, zakochanych ludzi, którzy dopiero uczą się relacji i warto byłoby im podpowiedzieć, na co zwracać uwagę, jak pracować nad sobą i związkiem, jak rozwijać się duchowo itd... Nie mówię, że wcale nie ma. Pewnie są i chętnie poczytam o różnych formach takiego duszpasterstwa dla młodych z ukierunkowaniem na uczenie się miłości i przygotowanie do małżeństwa.

W duszpasterstwach akademickich na pewno dzieje się pod tym względem wiele dobrego. Słyszałam już o wielu różnych cyklach spotkań, rekolekcjach, wykładach itp. Ale poza nimi? Przez 5 lat mieszkania w Krakowie spotkałam się tylko z dwoma tego typu inicjatywami.

Na moim pierwszym roku studiów u karmelitów był cykl wykładów dla par (i nie tylko), które głosili różni ludzie - pamiętam Wandę Półtawską, jedno małżeństwo wielodzietne z neokatechumenatu, drugie małżeństwo prowadzące kursy przedmałżeńskie i o. Knotza, ale spotkań na pewno było więcej. Były to wykłady otwarte dla wszystkich, raz w miesiącu, w niedzielę po wieczornej Mszy. Było bardzo ciekawie, a kościół zawsze był pełen. Ale później kapłana, który to zainicjował przeniesiono i nie znalazł się nikt, kto zechciałby to kontynuować.

A drugi raz to w parafii, w której mieszkałam poprzednio, przez pół roku też raz w miesiącu wieczorem, była Msza dla zakochanych, ze specjalnym kazaniem i błogosławieństwem. I tak samo kościół pękał w szwach - przychodzili bardzo młodzi ludzie, w wieku gimnazjalno-licealnym, studenci, ale też około-trzydziestolatkowie i starsi, małżonkowie tak samo. Pamiętam któregoś razu było nawet indywidualne błogosławieństwo Najświętszym Sakramentem dla każdej z par - mega wzruszające, jak w jednej kolejce stali trzymając się za ręce 16-latkowie i 60-latkowie. To było bardzo wartościowe, ja do dziś pamiętam wiele treści z tamtych kazań. Po wakacjach jednak nie wrócono już do tego zwyczaju, a szkoda. Bo pomysł moim zdaniem rewelacyjny i nie wymagający przecież nie wiadomo czego, tylko trochę chęci.

A poza tym? Nie spotkałam się, żeby na jakichś rekolekcjach adwentowych czy wielkopostnych, albo misjach parafialnych było choćby jedno spotkanie dla zakochanych czy narzeczonych. Z tym wyodrębnieniem narzeczonych to może przesada, bo narzeczeństwo może trwać krótko - to raz, a dwa - że to niepotrzebne zawężanie grupy potencjalnych odbiorców. Ale naprawdę mam wrażenie, że jest jakaś pustka, niezagospodarowana przestrzeń w Kościele jeśli chodzi o to tzw. dalsze przygotowanie do małżeństwa. Katecheza w szkole średniej i kilka (w najlepszym wypadku kilkanaście) godzin nauk na kursach przedmałżeńskich to za mało. Zdecydowanie za mało uwagi poświęca się w Kościele na przygotowanie młodych ludzi do zakładania rodzin. Wiadomo, że jak ktoś bardzo chce, to znajdzie, zwłaszcza w większych miastach. Ale w przeciętnej parafii ta kwestia leży i kwiczy.

Szkoda. Myślę, że chętni na pewno by się znaleźli. Zwłaszcza jeśli jakieś sensowne propozycje Mszy, spotkań czy nauk pojawiałyby się chociaż raz na jakiś czas, w miarę regularnie. Żeby ludzie tacy jak my, jak moja koleżanka i jej narzeczony, i jak wielu naszych znajomych wiedzieli, że w Kościele jest dla nich miejsce, że mają wsparcie i pomoc w uczeniu się miłości.

58 komentarzy:

  1. Może faktycznie jest takich form mniej, ale... no są jednak :P Za moich krakowskich czasów studiów była np. Pomarańczarnia - grupa dla par, ale dla osób samotnych też, która analizowała treść Pieśni nad Pieśniami. Genialne konferencje poruszające świetne tematy dla zakochanych właśnie, ale też dla osób szukających drugiej połówki. No i w duszpasterstwach jest właśnie takich grup najwięcej .... ale w sumie czy to dziwne? Studia to okres właśnie okres takiego "chodzenia ze sobą", więc właśnie tam najlepiej szukać :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, a jeśli mieszka się daleko od ośrodka akademickiego? Albo już dawno skończyło się studia, a chodzenie ze sobą dopiero się zaczyna?
      Tak jak napisałam, nie mówię, że nic nie ma. O Pomarańczarni słyszałam i całe szczęście można sobie jej posłuchać w Internecie. Ale chodzi mi o konkret duszpasterski tu i teraz, żywe słowo, Msza, błogosławieństwo, modlitwa... No z tym już słabo.

      Usuń
    2. Wiesz, jeśli mieszkasz w mniejszej miejscowości, to generalnie będzie kicha (im mniejsza, tym gorzej, pochodzę z wiejskiej parafii to coś wiem). Będzie Caritas, Żywy Różaniec i ewentualnie ministranci. Przy dobrym organiście jakiś chór. I to tyle, a nie ma się co gniewać, bo jeśli jest jeden kapłan na parafii, to się nie roztroi i nic więcej nie zrobi...

      Jasne, że wielu ludzi bardzo by chciało rozmaitej formacji, ale trzeba zawsze pamiętać, że i sytuacja kapłanów jest ciężka i wielu z nich naprawdę daje z siebie wszystko.

      M.

      Usuń
    3. Dla absolwentów są wspólnoty post-akademickie. :D

      Usuń
    4. O! :) Byłam pewna, Marysiu, żeś z wiejskiej parafii. :) oczywiście nie żeby to coś złego było, po prostu widzę u Ciebie dużo takiej ładnej ludowej pobożności. Do pełnego obrazka brakuje mi tylko, że jesteś z południa Polski i że masz wymagających rodziców (albo dość surowego ojca) :)

      Usuń
    5. Ojej, to jedne z milszych słów, jakie ostatnio usłyszałam :)

      Nie, nie jestem z południa, jestem z Poznania, a wychowywałam się w wiosce pod. A moi rodzice są po prostu normalni, bardzo kochający, więc siłą rzeczy wymagający - bo miłośc wymaga.

      Często o sobie mówię, że jestem prostą dziewczyną ze wsi, bo to uwalnia od wielu egzystencjanych rozkmin: trzeba żyć porządnie, nie grzeszyć, czcić Pana Boga, a reszta sama się układa :D

      M.

      Usuń
  2. Zaskoczyły mnie Twoje spostrzeżenia. Ja studiuję w Warszawie i dostrzegam coś zupełnie innego. Multum spotkań i różnych wydarzeń dla młodych ludzi. I nie koniecznie trzeba być w duszpasterstwie akademickim. Soli Deo organizuje dużo takich rzeczy, są randki dla zakochanych, na każdym kroku COŚ, nic tylko korzystać.
    A pomarańczarnia to w ogóle hit. :D
    No i to, że są duszpasterstwa akademcikie chyba świadczy właśnie o tym, że kościół o młodych nie zapomina. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Elu, no przecież wiadomo, że Warszawa to zupełnie inna bajka. Ale poza stolicą też jest życie. :D
      Ja piszę o swoich spostrzeżeniach, przyjmując perspektywę osoby, która mieszka w mniejszym mieście/na wsi, nie studiuje lub studiuje zaocznie, albo po prostu już skończyła studia i pracuje poza ośrodkiem akademickim. Wierz mi, takich ludzi jest całe mnóstwo i po ostatniej rozmowie z koleżanką naprawdę mam wrażenie, że mogą czuć się trochę zaniedbani w Kościele.

      Usuń
  3. Są "Wieczory dla zakochanych". Tylko trzeba się na nie zapisywać z półrocznym wyprzedzeniem :P
    Ale w sumie czemu by nie spróbować czegoś takiego stworzyć. Podrzucę ten pomysł pewnemu księdzu ;)

    Pozdrawiam,
    manna

    PS. Zdaje się, że jesteś sąsiadką mojego Lubego :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Masz rację. Potrzeba tego typu spotkań dla młodych. Ja dopiero teraz to widzę, ale ja jestem w tej dobrej sytuacji, że męża już mam i mogę uczestniczyć w spotkaniach dla małżeństw ;) Może porozmawiajcie z proboszczem w Waszej parafii i coś zorganizuje? ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. To u mnie znów odwrotnie - nic dla małżeństw. No chyba że to tylko do mnie wieści nie docierają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem jak u Was, ale w Trójmieście jest dużo fajnych spotkań, jeśli mąż nie chce to jest też "szkoła żon"- dla samych pań:) Ja nie chodziłam ale koleżanka tak i była bardzo zadowolona. Największy problem moim zdaniem jest z tym, że właśnie te informacje najczęściej tylko pocztą pantoflową, bo nikt tego nie ogłasza z ambony, w necie trudno odkopać takie informacje, a niestety nie ma jakiejś jednego kalendarium, co by to ogarnęło... :( U nas na ogłoszeniach nawet nie ogłaszają tego, co się dzieje w sąsiedniej parafii, chyba się boją, że im ludzie uciekna, bo dzieje się dużo w przeciwieństwie do tego co jest u nas:/

      Usuń
    2. Z pocztą pantoflową to u mnie ciężko, bo nikogo poza Tobą tutaj jeszcze nie znam. :D tzn. są ludzie z pracy, ale chyba nie są zainteresowani takimi rzeczami.
      U nas na razie były tylko spotkania dla kobiet (bardzo chciałam iść, ale mi terminy nie pasowały:/) i o. Knotz - ale bity cały dzień konferencji to ponad siły męża. :D Na takie krótsze rekolekcje, msze, konferencje itp. dla małżeństw to on by bardzo chętnie się wybrał.
      Ale ta szkoła żon to mnie zaciekawiła, aż zaraz net przegrzebię. :)

      Usuń
    3. Jeśli chcesz to jak będę miała chwile czasu to mogę Ci podesłać stronki gdzie warto zagladać ;)

      Usuń
    4. Ooo to ja bym była bardzo wdzięczna za namiary. :D

      Usuń
  6. Zgadzam się z kermowką: w Warszawie jest mnóstwo takich spotkań. Co do Krakowa: to też są wieczory dla zakochanych czy wyjazdy dla zakochanych (sama byłam na jednym). I wiem o tym pomimo że w Krakowie nie mieszkam. Moje pytanie jest jednak takie czy rzeczywiście potrzeba takich "specjalnych" spotkań dla zakochanych? Przecież zadaniem Kościoła jest uczenie miłości w ogóle a nie tylko do tego jedynego/ do tej jedynej. Wiele kursów narzeczeńskich jest obecnie bardzo długich stawiających nie tylko na przekazanie katolickich treści ale na poznanie partnera, na zastanowienie się nad tym czy to ta osoba. Myślę że trochę straciliście idąc na kurs weekendowy. Może dlatego czujecie że zakochani są niepotrzebni. Zarówno ja, jak i moi znajomi robili takie kursy przez kilka miesięcy i dało nam to wiele do myślenia. Zresztą chyba nie rozumiem postawy narzekania. przecież skoro Wam czegoś brakuje to może iść do lubianego księdza i mu przedstawić propozycję, że czujecie się niepotrzebni w kościele bo nie ma nic dla zakochanych w tej parafii.
    Mnie się jednak osobiście wydaję że jest to niepotrzebne rozdrabnianie. Nawet nie bardzo umiem sobie wyobrazić w czym miałaby ta msza być lepsza niż msza po prostu ze wszystkimi? Ks. Pawlukiewicz który jako jeden z nielicznych księży mówiących często o seksie i masturbacji był często zapraszany na konferencje dotyczące tych tematów. Na jednej z nich powiedział mądre zdanie: że ludzie tu przychodzą by posłuchać o seksie a nie o Jezusie który jest dla nas najważniejszy. Myślę że takie ciągłe skupianie się tylko na swoim stanie zakochania prowadzi do sprowadzania życia wokół tej drugiej osoby. Do odbiegania zarówno przez księży jak i wiernych od spraw najważniejszych do spraw powierzchownych. Bo Kościół ma uczyć miłości do wszystkich a nie tylko narzeczonego/ narzeczonej. Co do dobrego przygotowania do małżeństwa to jak wspomniałam jest naprawdę wiele długich kursów które dobrze przekazują takie treści a po drugie nikt nam definitywnie nie powie czy małżeństwo z tą osobą to dobra czy zła inwestycja. Nikt nam jednoznacznie nie powie jak stworzyć szczęśliwe małżeństwo. Kośćiół daje nam wskazówki jak żyć by być szczęśliwym. jak okazywać Miłość, pokazuje że trzeba się modlić przed ważnymi decyzjami i myślę że stosowanie tych zasad i naprawdę dobry kurs przedmałżeński to wystarczająca droga do szczęścia małżeńskiego.
    W ogóle wyobraźmy sobie że w każdej parafii powstają osobne msze dla zakochanych, osobne dla osób starszych, jeszcze inne dla samotnych - byłaby to czysta paranoja. Kościół to wspólnota i od samego początku chodziło o szerzenie wiary między sobą. Po to są wspólne msze by uczyć się od siebie doświadczenia by ze sobą rozmawiać. Rozmawiać nie tylko z księżmi ale właśnie z parą 60-latków którzy trzymają się za ręklę obok w kościele. Świadectwo mają dawać nie tylko księża z ambony ale zwyczajni ludzie. Kościół to nie tylko księża i ich spotkania formacyjne. Kościół to cała wspólnota chrześcijan. Więc może po mszy po prostu warto zaczepić parę trzymającą się za rękę i zapytać co zrobić by wytrwać ze sobą przez wiele lat? Mogą oni mieć naprawdę dużo do powiedzenia....
    Pozdrawiam
    Ania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, i tu też się trochę zgodzę z Anią. Znałam parę narzeczonych z różnych wspólnot i oni zastanawiali się, czy nie przejść razem do jednej, i ksiądz im wręcz to odradzał. Że po ślubie tak, ale przed ślubem lepiej, by każde z nich zostało w swojej, żeby nie właśnie uniknąć tylko skupiania się na sobie ale rozwijać w ogóle w wierze. Bo to jest najlepsze "dalsze" przygotowanie do małżeństwa.
      Poza tym sama mam wątpliwości np co do tego błogosławienia parom jeszcze niesakramentalnym, czy takiej 16 latce nie przysłoni to zdrowego rozsądku i trzeźwego spojrzenia na chłopaka,czy to błogosławieństwo nie byłoby takim pustym znakiem bo co jak taka 16-latka później z tym chłopakiem zerwie albo on z nią, a przecież Bóg im błogosławił? itd... Co innego pary narzeczeńskie bo one już w konkretnym celu zmierzają, pary małżeńskie to już w oggóle jak najbardziej, w czasie ślubu jest przecież uroczyste błogosławieństwo, ale takie zwykłe chodzenie ze sobą, które czasem nawet nie jest poważne... No nie wiem, ja mam wątpliwości, czy to jest pożyteczne, czy więcej szkody nie narobi. Nie lepiej pozostawić etapu chodzenia ze sobą jako po prostu poznawania się wzajemnie ale nie jako jedności?

      Usuń
    2. To są mądre spostrzeżenia, co do tej wspólnoty bo nie można ciągle przebywać z tą drugą osobą. Z jednej strony jest to bardzo kuszące ale może prowadzić do złych relacji. Bo gdy relacje zaczynają się psuć to tym trudniej podejść zdroworozsądkowo i zostawić tą osobę bo przecież tyle mamy wspólnego: wspólnych znajomych, wspólne spotkania duszpasterskie. I co powiedzą wokół znajomi? Znowu mam zmieniać wspólnotę? Bo przecież bezsensu się męczyć w jednej. Myślę że na takich spotkaniach dla zakochanych może postawać niepotrzebna presja: a oni się rozstali, a patrz oni się już zaręczyli po pół roku a mój się nadal zastanawia.
      Poza tym teraz robi się tyle szumu wokół miłości i zakochania. I pomimo tego szumu i faktu że kościół wychodzi nam bardziej naprzeciw i rozmawia z nami na te tematy, to rozwodów jest coraz więcej a ludzie w związkach bardziej nieszczęśliwi. Gdy rozmawia się ze starszymi ludźmi (z którymi swoją drogą uwielbiam rozmawiać) to wskazują oni na umiejętność PRZEBACZANIA, by wychodzić sobie na przeciw i nie oczekiwać ideałów. Liczyć się ze słabościami drugiego. Może właśnie to jest recepta na szczęście i żadne kazania, książki nas tego nie nauczą? Tego nauczy nas Jezus na mszy i nieważne czy na mszy dla starszych czy dzieci czy zakochanych czy niezakochanych?
      Ania

      Usuń
  7. Moim zdaniem w większych miastach na pewno coś się znajdzie, a już w Krakowie na pewno, tylko czasem wieści nie docierają, bo trzeba czasem dobrze szukać informacji o takich rzeczach... A w mniejszych... no cóż. Nie można zadowolić wszystkich, jak czasem jest na parafii jeden czy dwóch księży, to oni nie ogarną spotkań dla wszystkich grup wiekowych i społecznych, no to niemożliwe po prostu. Ale ja mam generalnie takie podejście, że póki nie pogadam z księdzem jakie mam propozycje i co by się w parafii przydało, to nie mogę mieć do nikogo pretensji, że tego nie ma. Bo może takiemu księdzu do głowy nawet nie przyszło, że na takie spotkania jest zapotrzebowanie. A nawet jak nie ma takich spotkań, to przecież mnóstwo jest konferencji czy nauk w necie, więc nie myślę, żeby młodzi zakochani byli w jakiś sposób pokrzywdzeni.
    Swoją drogą to nie jest tak, że duszpasterstwa akademickie są tylko i wyłącznie dla studentów, a reszta out, bo nie studiują, albo co gorsza, studia już skończyli. Moja siostra do tej pory chodzi na spotkania do duszpasterstwa, chociaż studia skończyła kilka lat temu. My z mężem też chodziliśmy na rekolekcje dla studentów, chociaż on studentem już nie był. Ba, sami chodziliśmy do wspólnoty, która "wyrosła" właśnie z duszpasterstwa akademickiego, a średnia wieku była koło 30, albo nawet 30+ tak myślę;)

    Jedna rzecz mnie bardzo ciekawi, trochę w temacie nawet:) Kiedyś pisaliście, że nie chcecie należeć po ślubie do żadnej wspólnoty, a z drugiej strony, bardzo często mówicie, że nie macie w otoczeniu żadnych par, które by przeżywały narzeczeństwo tak jak Wy, że jedynie gdzieś tam na jakiś rekolekcjach spotkaliście takich ludzi i to było bardzo fajne doświadczenie, teraz, że nie ma żadnych spotkań dla młodych... Trochę mnie to dziwi, bo gdybyście się zdecydowali właśnie na jakąś wspólnotę, nawet nie taką typową formacyjną (teraz jest tyle wspólnot, że chyba trudno nie znaleźć nic dla siebie), to byście mieli i znajomych o podobnych wartościach, i spotkania, i też większy wpływ na to, co się dzieje w danej parafii...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To się nazywa wewnętrzny opór przed wspólnotami, też tak mam i za nic nie jestem w stanie wyjaśnić, dlaczego. :p

      Usuń
    2. Ej, ale Ada z tego co pamietam była kiedyś w oazie, więc nie sądzę, że to jest taki opór na zasadzie fobii;)

      Usuń
    3. Zgadzam się, że warto proponować. W mojej rodzinnej parafii, wiejskiej, gdzie jest jeden ksiądz, mój Tata samodzielnie zorganizował Męską Różę Różańcową. Może nic wielkiego, ale udało mu się namówić kilku kolegów i nagle się okazało, że i dla mężczyzn jest miejsce. To dopiero był szok! :D

      Co do formacji - nie musi być stricte "wspólnotowa". Mnie też kiedyś brakowało "katolickich" znajomych, ale znalazłam ich poprzez pewnie (nieistniejące już) forum katolickie. Nawiązały się przyjaźnie trwające do dzisiaj, a i pośrednio poznałam dzięki niemu mojego męża :) I teraz mam mnóstwo świetnych znajomych w różnych miastach Polski, działam w cudownej Fundacji i w ogóle masa pozytywnej energii. Z innymi ludźmi nie potrafię być tak blisko, kiedy nie można się razem modlić.

      O, i jeszcze z pielgrzymek wyniosłam wartościowe znajomości. Ale to znowu nie była byle wędrówka z darciem mordy i gitarą, tylko porządnie prowadzone i naprawdę formacyjne pielgrzymki.

      Anyway - internet też może być świetnym sposobem, także blogi, a jak się pozna jednych ludzi, to potem leci z górki :)

      M.

      Usuń
    4. No właśnie mi bardziej chodzi o wspólnotę w szerszym znaczeniu. Np moja siostra była po oazie młodzieżowej dość negatywnie nastawiona do wszystkich wspólnot, ale po jakimś czasie znalazła DA, które organizowało rajdy piesze. I wkręciła się w to tak bardzo, że jest tam do teraz, i poznała tam swojego narzeczonego, a także wiele innych osób. Ja po oazie też byłam dość negatywnie nastawiona, ale po zastanowieniu postanowiłam spróbować jeszcze raz... i tak przez trzy lata byłam nawet animatorką. Jest wiele wspólnot o różnej duchowości, albo grup wolontariatu przy parafiach czy grup tylko i wyłącznie modlitewnych, albo nawet można utrzymywać kontakt z ludźmi poznanymi przez bloga/internet czy spotkanymi w różnych sytuacjach w życiu, żeby mieć jakiś kontakt z innymi o podobnych wartościach. To wbrew pozorom dużo daje. Mam znajomych niewierzących też i też mam z nimi super kontakt, ale jednak fajnie jest czasem zobaczyć, że nie jest się jedynym na świecie, że w razie czego jest kogo poprosić o modlitwę, pogadać o wierze czy coś. No i szczególnie późnieij, jak już są dzieci, to ważne, żeby one widziały, że ich rodzice nie są jakimiś dziwakami, tylko że są też inni ludzie dla których te same rzeczy są ważne.
      Ja Ady namawiać nie zamierzam, jeśli nie chce;) Bo każdy ma swoją drogę, czasem moment nie ten i później jest łatwiej się zdecydować, tylko ciekawi mnie bardzo, czemu odrzucają z Karolem tą drogę, skoro z drugiej strony te braki im dokuczają.

      Usuń
    5. A skąd to negatywne wrażenie po oazie?

      Usuń
    6. Ej, a nie opowiadałam Ci tego? :))) U mnie to dłuższa historia, generalnie nie zaaklimatyzowałam się w ówczesnej grupie, byłam tam "piątym kołem u wozu". A moja siostra po prostu doszła do pewnego punktu i stwierdziła, że to nie jej duchowość. W ogóle to nie były lata świetności tej wspólnoty, nic się nie działo, ksiądz się nie interesował w ogóle, animatorzy się nie angażowali, tylko odklepać konspekt i tyle... Jak odchodziłam to w życiu bym nie powiedziała, że tam wrócę, tak bylam negatywnie nastawiona... A jednak życie się tak ułożyło że po trzech latach wróciłam i już zupełnie inaczej to wyglądało, miałam tam swoje miejsce, jakieś swoje zadania, byłam potrzebna, to od razu się odnalazlam. Generalnie ja uważam teraz, że oaza jest super, program, duchowość, no geniusz jak dla mnie, tylko cholernie łatwo to popsuć i zrobić z tego wspólnotę "bez ducha", że tak powiem;)

      Usuń
    7. Zaczęłaś opowiadać, ale Antkowi temat nie przypasował. :D

      Usuń
  8. Ada, obczaj stronę Michała Piekary, albo jego Fundacji Pełna Chata. On z żoną w Krakowie też jakieś wieczorki dla zakochanych organizuje, jakieś konferencje/wspólnoty dla mężczyzn (to jakby Karola zainteresowało:)), ogólnie swego czasu wychodziło sporo inicjatyw, dużo robi dla narzeczonych.
    Chociaż mi osobiście lepiej się go czyta niż słucha. ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Mam niestety trochę odmienne wrażenie - że dla "zakochanych" jest sporo formacji, bo jest sporo formacji dla młodzieży. Wszystkie duszpasterstwa aż kipią od omawiania relacji, miłości i czego tam jeszcze. Sztandarowym tematem jest niemieszkanie ze sobą przed ślubem.

    Tymczasem dla rodzin jest chyba tylko Kościół Domowy. Który z jednej strony mnie kusi, z drugiej jednak, wywodzi się z oazy, czyli nie do końca wiadomo, jakby to było. Choć, jak słyszałam, i tak najwięcej zależy od księdza moderatora. Nie ma żadnej innej stałej formacji rodzinnej (chyba że ktoś bierze pod uwagę wszelkiej maści charyzmatyków, ale ja nie). Mój mąż korzysta czasami z posługi Opus Dei, rekolekcji wykładów, itd. Są też osobne spotkania dla kobiet ale razem - już nie.

    Od wielkiego dzwonu jest dużo, ale w codzienności - niekoniecznie.

    M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A Ruch Rodzin Nazaretańskich?

      Usuń
    2. Są rodziny nazaretańskie, ale kiedyś tam jakaś afera była że to już sektą zalatywało;) Później to niby wszystko naprostowali ale mimo wszystko ja nie chciałam tam iść. Są przy zakonach czasem wspólnoty małżeństw, u nas u Jezuitów, albo siostr Szenstackich. Jest Neokatechumenat i wspólnoty małżeństw przy SNE i są takie wspólnoty niezrzeszone że tak powiem. U nas w okolicy wspólnot małżeńskich jest sporo, tylko jak znaleźć taką co by zapewniała opiekę do dzieci albo umożliwiała bycie z dziećmi to już tylko DK i NEO zostaje chyba:( A u nas właśnie tu był problem, bo zależało mi na wspólnocie bardziej rodzinnej. No ale mąż się przełamał, postanowiliśmy spróbować z DK, więc Marysiu, jeśli byś chciała, to za jakiś czas będę mogła Ci powiedzieć więcej jak to wygląda, ale już teraz wydaje mi się, że to jednak inna historia niż oaza młodzieżowa. No zobaczymy:)

      Usuń
    3. O tu muszę się pochwalic że w mojej byłej wspólnocie (Przyjaciele Oblubieńca) też ostatnio wpadli na pomysł że pasowałoby coś zrobic z dziecmi. I teraz dzieci mają w tym samym czasie spotkania w salce obok (takiej specjalnej dla dzieci) i mają swój program. Niestety juz tam nie chodzę więc mogę oglądac tylko zdjęcia na facebooku ale pomysł według mnie bardzo fajny. I też wyszedł w praniu bo rodzice którzy byli mocno zaangażowani ciągali za sobą dzieci, które nie ukrywajmy przez większośc czasu się nudziły. A teraz bawią się a przez zabawę poznają Pismo Święte, i już od małego nawiązują relację z Bogiem odpowiednio do swojego wieku. Może i w innych wspólnotach można zasiac takie ziarno?

      Usuń
    4. A to ja nie słyszałam o żadnej aferze, u mnie w parafii to właśnie głównie Ruch Rodzin Nazaretańskich króluje. Ale jeśli chodzi o sekty, to już chyba wszystkie możliwe wspólnoty w Kościele przechodziły przez taki zarzut.;););) Neo - sekta, Opus Dei - sekta, Odnowa - sekta, Światło-Życie- sekta... Serio, chyba o każdej wspólnocie coś takiego słyszałam. Jest jakiś ruch w kościele, który nigdy nie został nazwany sektą? ;)

      Usuń
    5. No wiem, ale tam to już grubsza afera była, nie zarzut wzięty z niewiedzy;) Generalnie z tego co się orientowalam to w ruchu nazaretańskim jedną z zasad jest duchowe kierownictwo i w którejś diecezji jakiś ksiądz wprowadził zasadę że to on jest tym duchowym kierownikiem dla całej wspólnoty i niestety nadużywał tego, manipulując ludźmi i wyłudzając pieniądze(bo wierny jest zobowiązany do zachowywania posłuszeństwa do swojego kierownika duchowego). Jak to wyszło na jaw, przebudowano cały ruch a tego księdza odsunięto, więc pewnie już teraz jest ok, ale mnie nawet nie ta afera zniechęciła, tylko sama ta zasada duchowego kierownictwa.Wolalabym sama taką decyzję podjąć, jak będę gotowa, a nie mieć ją narzucone przez wspólnotę (chociaż też nie wiem jak w praniu wygląda egzekwowanie tych zasad:P)

      Usuń
    6. Nie słyszałam o RNN, ale też się zainteresuję, dzięki!

      Usuń
  10. A mi się wydaje że teraz jest o niebo lepiej niż kiedyś, może nie wszędzie, wiadomo zależy też od księdza, ale na pewno nie ma co narzekac. Sama jestem ze wsi i w mojej parafii za czasów starego księdza nic się nie działo. I wcale nie mam mu tego za złe. Inne czasy były, inna mentalnośc. Teraz to wszystko zaczyna się zmieniac, na wsiach też tylko dużo wolniej. Do nas przyszedł już kilka ładnych lat temu nowy ksiądz i od razu powstał KSM, schola etc. schola nawet płytę z kolędami nagrała. Jak KSM ma jakiś pomysł to idzie do księdza i organizują sami, jakieś czuwania etc. zbiórki na jakiś cel charytatywny. Wydaje mi się że Kościół tworzą wszyscy i nie można za dużo oczekiwac od jednego biednego księdza, czasem z resztą już niemłodego. Owszem można by powiedziec że trzeba szukac wyżej w hierarchii kościoła, ale czym wyżej tam i obowiązków dużo. Nie każdy ma też powołanie do jakiejś szczególnej działalności. Trzeba myślec pozytywnie i cieszyc się z tego co jest bo niektórzy nawet tego nie mają ( chociażby tutaj u mnie w Szwecji, msza raz w tygodniu bo niektórzy mieszkają daleko jest na prawdę czymś niezwykłym, i ludzie się cieszą że mogą w niej uczestniczyc, angażowac się i w ogóle i nikt nie czuje się tutaj odrzucony) ale wydaje mi się że to wcale nie zależy od księdza tylko od ludzi, którzy wiedzą że świadomie ten Kościół tworzą, np kiedyś po polskiej mszy, na ogłoszeniach do księdza podeszła pani i jak ksiądz skończył to się okazało że ona chce wiersz przeczytac. No ja byłam zauroczona. Tego mi trochę w Polsce brakuje, że dużo wymaga się od innych a my sami chcielibyśmy przyjśc na gotowe. Ja sama taka jestem, bo jednak jak dla mnie to jest problem w Kościele, że ludzie nie chcą się angażowac, nie czują się jak we wspólnocie przyjaciół, jak bracia i siostry. No nie ma co ukrywac że jeszcze trochę taki pogląd pokutuje, przynajmniej na wsiach, że jest niedziela, idziemy postac do kościoła, ksiądz swoje musi zrobic i do domu. Od wszystkiego ktoś w kościele jest: od tacy, zapalania świeczek etc.- kościelny; od śpiewania- organista; od mszy- ksiądz a wierni? Przychodzą sobie na gotowe, czasem bardziej z przyzwyczajenia niż w jakimś konkretnym celu. Wydaje mi się że jakby nagle ludziom to wszystko zabrac to by docenili wartośc najmniejszej rzeczy:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz dużo racji Margolciu. Ludzie właśnie lubią narzekać zamiast samemu coś zrobić. Oczekują nie wiadomo czego, żeby ksiądz był dyspozycyjny 24 na dobę i prowadził spotkania dla każdej grupy wiekowej jak i społecznej a jak zauważyła to Żona jest to po prostu niemożliwe. A księża na wsiach (szczególnie Ci młodzi co przyjdą) robią naprawdę wiele. Swoją droga ostatnio Ci nie odpisałam że się nie gniewam :).
      Ania

      Usuń
    2. Propozycja wyodrębnienia jednej Mszy w miesiącu z jakąś szczególną nauką dla zakochanych to nie jest wymaganie dyspozycyjności 24 h na dobę i wymyślanie Bóg wie czego. Widzę, że to, o czym napisałam ewidentnie Ci nie pasuje i rozumiem, że możesz się nie zgadzać, Aniu. Ale po co ta przesada?

      Usuń
    3. Mam wrażenie, że to ogólne dopytywanie i drążenie wynika z jednej kwestii: po co? Czemu "zakochani", kimkolwiek są, mieli by potrzebować jakichś szczególnych nauk? Czy będziemy tak się rozdrabniać w nieskończoność?

      Usuń
    4. Po co to rozdrabniać? Z prostej przyczyny: żeby zrobić choć jedną małą rzecz w kierunku zapobiegania kryzysowi, jaki dopadł małżeństwo i rodzinę w ogóle. Młodzi ludzie często nie mają wzorca wyniesionego z domu, jak budować relację (nie mówię, że zawsze, bo na pewno wiele osób ma piękny przykład miłości rodziców z domu - i Bogu chwała!), próbują jakoś intuicyjnie sami się tego uczyć, ale moim zdaniem brakuje takiego ukierunkowania, zasygnalizowania pewnych ważnych problemów już na samym początku związku, zainspirowanie do refleksji i podejmowania trudu pracy nad związkiem, dbania o harmonijne rozwijanie relacji zgodnie z Ewangelią... Jak patrzę i słucham różnych par, to mam wrażenie, że bardzo by się to przydało i może mogłoby w jakimś stopniu pomóc, zapobiegać tragediom. Może to niewiele, może nie do końca doskonałe, bo lepszą rolę spełnia wspólnota (tak jak pisali o tym inni Czytelnicy wcześniej), ale uważam, że lepiej zaproponować coś, niż nie robić nic, a potem patrzeć, jak rozpadają się małżeństwa po zaledwie kilku miesiącach czy latach.

      Usuń
    5. Tak, my to rozumiemy, tylko pozostaje pytanie, czy ta droga trafi do właściwych odbiorców, i czy w ogóle to właściwa droga.
      Czy te związki, które się rozpadają, faktycznie będą szukać pomocy w Kościele?
      Bo moim zdaniem, raczej nie. Jeśli ktoś chce budować swój zwiazek harmonijnie i zgodnie z Ewangelią, to ma w tej chwili naprawdę wiele sposobów żeby to robić. Zresztą widać to po Was i po wielu innych parach, które ja znam. Macie książki, znajdujecie rekolekcje, artykuły, katechezy itd i sobie radzicie, prawda?
      Natomiast msza święta ma mieć w centrum Jezusa i to jest jej cel, a nie jest jej celem ratowanie związków czy nauczanie o tym, jak żyć w parach.
      Nie chodzi o to, żeby robić coś byle jak, bo to może przynieść więcej szkody niż pożytku. Wg mnie lepiej by było położyć większy nacisk na dobre kursy przedmałżeńskie, bo tu już są pary które konkretnie myślą o ślubie i małżeństwie.
      No i w sumie dalej nie dowiedziałam się, dlaczego, skoro uważacie, że wspólnota to dobra droga, nie chcecie nią iść.

      Usuń
    6. Po pierwsze: Z ust mi Żono wyjęłaś to co miałam na myśli a nie umiałam powiedzieć:).
      Po drugie Ado: wydaje mi się że moja przesada wynika z Twojej postawy narzekania. Narzekasz że czegoś nie ma, że Ci brakuje a może sama zrobisz coś w kierunku by tak było? Zamiast publicznie coś krytykować, to Ty jako członek wspólnoty możesz świetnie przysłużyć się do zainicjowania czegoś nowego. I właśnie to miałam na myśli pisząc że ludzie wymagają nie wiadomo czego. Księża nie są w stanie wpaść na pomysły i zapotrzebowania wiernych.
      Ania
      Ps. Ale przemyśl genialne słowa Żony że msza jest po to by skupiać się na Jezusie bo gdy z Nim relacje są w porządku to z innymi też i to chyba jest całe sedno życia chrześcijańskiego. I to Jezus uzdrawia nasze relacje, nasze słabości, nasze niedociągnięcia z domu rodzinnego.
      Ps2. Myślę że większość zakonych 16-latek na tyle wierzy że ich związek jest idealny że raczej nie byłyby zainteresowane słuchaniem o kłopotach życia i kłopotach z mężczyzną. I jestem przekonana że kryzys rodziny wynika absolutnie nie z tego że nie ma mszy dla zakochanych w każdej małej parafii bo w Warszawie są a w mojej małej mieścinie nie ma i co? I tak u mnie ludzie są szczęśliwsi i się nie rozwodzą.

      Usuń
    7. A tak swoją drogą pytanie Żony jest bardzo ciekawe. Odpowiesz kiedyś?
      Ania

      Usuń
    8. Jeśli chodzi o taką "specjalną" Mszę, to dlaczego wplecenie nauki o relacji dwojga ludzi miałoby wykluczać stawianie w centrum Jezusa i Jego Miłości? Przecież właśnie o to chodzi, żeby to połączyć, ukierunkować, pokazać odpowiednią perspektywę. Na tych Mszach, o których wspomniałam w notce, właśnie tak było. I to było genialne w swej prostocie. A i jeszcze jeden powód, dlaczego warto byłoby takie Msze jakoś wyodrębnić - żeby stworzyć okazję do zatrzymania się i podjęcia refleksji nad sobą w tym kontekście - w kontekście Bożej Miłości i Ewangelii.

      I nie zamierzam tylko "narzekać" (starałam się unikać tonu narzekającego, a mimo to taki jest wydźwięk - nie celowo). Już odpisałam komuś wyżej - mamy zamiar udać się do proboszcza najbliższej parafii i podrzucić taki pomysł.

      A co do pytania o wspólnotę, a raczej jej brak w naszym życiu. Powody, dlaczego nie idziemy drogą małej wspólnoty, są przynajmniej dwa. Po pierwsze, mamy bardzo, bardzo ograniczone możliwości czasowe. Karol stwierdził, że jeśli znajdzie wspólnotę, która ma spotkania między 22 a 24, to On chętnie. ;) No niestety, tak to wygląda, że wygospodarowanie czasu o tej samej porze choćby dwa razy w miesiącu byłoby mega trudnym wyzwaniem.

      I tu się pojawia drugi powód - bo przecież "dla chcącego nic trudnego", a ja właśnie... nie chcę. Nie chodzi o to, że mam jakieś fobie i totalny opór przed wspólnotą w ogóle. To prawda, byłam w oazie parę ładnych lat i to był rewelacyjny czas. Później na studiach długo szukałam odpowiedniego miejsca dla siebie, próbowałam się zatrzymać w kilku różnych wspólnotach. I nigdzie nie czułam się dobrze. Po prostu, wciąż coś mnie uwierało, coś było nie tak. I po jakimś czasie zwyczajnie dałam sobie spokój z szukaniem i tułaniem się. Uznałam, że jak będę miała iść drogą małej wspólnoty, to prędzej czy później trafię do odpowiedniego miejsca - dla Boga to przecież żaden problem mnie pokierować. Ale nic takiego się jak dotąd nie pojawia, a ja zwyczajnie nie mam potrzeby doświadczania spotkań w konkretnej grupie.

      I ktoś tutaj zapytał, dlaczego właśnie nie poszukamy wspólnoty, skoro brakuje nam kontaktu z innymi parami, żyjącymi i myślącymi podobnie jak my - owszem, brakuje takich relacji, ale raczej na zasadzie towarzyskiej. Żeby mieć takich znajomych, z którymi można się od czasu do czasu spotkać na kawę i pogadać, razem się gdzieś wybrać, pomagać sobie nawzajem. To, że chciałabym mieć takich znajomych, dla mnie wcale nie oznacza, żeby znaleźć wspólnotę. To dwie zupełnie różne rzeczy. I chociaż wiem, że w takich wspólnotach na 100% spotkalibyśmy ludzi, z którymi moglibyśmy nawiązać taką znajomość, to już sam proces szukania i wybierania takiej grupy zupełnie mnie odrzuca. Po prostu nie mam takiej potrzeby, a nie chcę się do czegoś zmuszać tylko ze względu na "braki towarzyskie", bo wydaje mi się to idiotyczne. ;)

      Nie wiem, czy to jest logiczne (prawdę mówiąc, nie sądzę). Nie mam pojęcia, dlaczego tak jest. Ale na dzień dzisiejszy dla mnie temat wspólnoty jest nie do ogarnięcia. Nie wiem, może to nie ten czas, nie to miejsce. Może kiedyś mi się odmieni i temat powróci. Na chwilę obecną - niet.

      Usuń
    9. "Jeśli chodzi o taką "specjalną" Mszę, to dlaczego wplecenie nauki o relacji dwojga ludzi miałoby wykluczać stawianie w centrum Jezusa i Jego Miłości? Przecież właśnie o to chodzi, żeby to połączyć, ukierunkować, pokazać odpowiednią perspektywę."
      No to odpowiem: bo jeśli człowiek skupia się tylko na tej jednej jedynej miłośi, miłośi do Ukochanej/Ukochanego to łatwo zacząć ograniczać inne ważne aspekty. Posłużę się kolejnym przykładem ks. Pawlukiewicza: ludzie którzy mają problemy z samogwałtem często traktują ten grzech jako wyrocznie swojej wiary, tak jakby pozostałe 9 przykazań nie istniało najważniejsze czy udało się pod tym kątem czy nie. A wiara nie skupia się tylko wokół cielesności człowieka tak jak chrześijaństwo nie skupia się wokół zakochania. Może ja sobie źle wyobrażam te msze ale jeśli tak co miesiąc miałby chodzić na msze jak być dobrym chłopakiem/narzeczonym/jak być dobrą dziewczyną to w takim okresie fascynacji drugą osobą gdzie wiele osób jeszcze nie patrzy realnie na swój związek, może zacząć sprowadzać swoje życie duchowe do życia w związku. Swoją modlitwę zmieniać w ciągłe myślenie jak być lepszym dla niej, dla niego. A człowiek powinien wzrastać pomimo to i nie ograniczać miłości i myśli do tej jednej osoby.I osobiście myślę że wiele decyzji co do wspólnego życia rozważa się z perspektywy czasu a nie w chwili z motylkami w brzuchu. Większość problemów w związku nie pojawia się bo jesteśmy kiepskim związkiem tylko dlatego, że my mamy sami wewnętrzne problemy, my sami jesteśmy niedoskonali, my sami niepotrafimy czegoś zaakceptować czy dolewamy oliwy do ognia w chwilach kłótni. A takie problemy nie potrzebujemy rozwiązywać na mszach dla zakochanych ale możemy codziennie dzięki Jezusowi i Jego uzdrawiająemu Słowu.
      W ogóle obawiam się że takie msze sprowadzały się do przychodzenia na nie nastolatek które przychodzą tylko dlatego że jest temat związków. I rozumiem ktoś może dostać duchowego objawienia ale myślę że te motylki na tyle buszują że człowiek zamiast myśleć że jest przemienienie to zaczyna czuje się na tyle wspaniały w życiu duchowym (bo przecież ona go kocha - tak jak przykazał ksiądz na kazaniu) że zapomina o Bożym świecie. To jest trochę tak jak się chodzi na msze do księdza który co kazanie analizuje ten sam grzech i mówi: Pamiętaj abyś dzień święty święcił, w niedzielę przychodził do kościoła po pół roku mszy w jednym temacie ten człowiek zaczyna być przekonany że jest chodząym ideałem przecież on jest co tydzień w kośiele!! Myślę że osób które tak jak Wy odwiedzałyby kościół co tydzień będzie niewiele, a niestety zdecydowana większość będzie taka co przyjdzie, utwiedzi się w swojej świętośi wynikającej z zakochania i motylków w brzuchu i na kolejny miesiąc zabunkruje się przed Bogiem . Amen:)
      Ania

      Usuń
    10. Masz dużo racji, nie przeczę. Ale zupełnie nie o to mi chodzi. Chodzi mi o to, by takie wyodrębnienie stwarzało okazję do wskazywania bardzo konkretnych form pracy nad sobą, inspiracji do refleksji i przemiany serca. Żeby można było na takim kazaniu posłuchać, np. o tym, dlaczego warto wspólnie się modlić i jak w ogóle się do tego zabrać, a później jak to rozwijać. O tym, dlaczego wspólne zamieszkanie bez ślubu jest kiepskim pomysłem, jakie tego mogą być konsekwencje i co wziąć pod uwagę, jeśli się akurat jest na etapie zastanawiania "a może by tak zamieszkać sobie razem?". O tym, na czym polega prawdziwe przebaczanie, jak sobie nawzajem pomagać, żeby nie chować urazy i wyjaśniać wszelkie problemy i pretensje. O tym, jakie są zasady życia chrześcijańskiej rodziny, jakie ma to źródła w Biblii - konkretne fragmenty, które można analizować i pokazać, w jaki sposób mogą być realizowane w codziennym życiu. O tym, jak rozpoznawać w swoim życiu (także tym wspólnym) Boga i Jego działanie, jakimi drogami można Go poznawać, jak kierować się wolą Bożą (jak ją w ogóle rozpoznawać), jak się nie pogubić w tym, co podpowiadają i kreują media, seriale, tabloidy itd. O poszczególnych wartościach w codziennym życiu - jak je pielęgnować i przekazywać...

      Jacie, przez przypadek stworzyłam mini sylabus takich nauk na dobre pół roku. :D
      Ale właśnie o taką (przykładową) tematykę mi chodzi. A nie o skupianie się na samym uczuciu zakochania, na motylach w brzuchu zamiast Jezusa.

      Usuń
    11. Dzięki Ada za odpowiedź ;) Dla mnie jest zrozumiała i cieszę się, że ją usłyszałam. Braki czasowe w wspólnotach małżeńskich są już bardziej do ogarnięcia;) Bo tam są spotkania zazwyczaj raz w miesiącu. Rozumiem też Twoją postawę, ale wtedy w zamian ja bym się na Waszym miejscu "otworzyła" bardziej nawet na tych spotkanych gdzieś na rekolekcjach czy w codziennym życiu, czy nawet czytelników Waszego bloga którzy są z Krakowa, my z Tą z żebra się spotkałyśmy w ten sposób między innymi;) Ja to w ogole jestem pod wrażeniem, jak Bóg kieruje moimi znajomościami, że gdzieś tam przez przypadek, kogoś spotykam, w ogóle bez sensu wymieniam się numerem, bo to przecież nie przetrwa,a potem się już ciągnie i ciągnie, i widzę, jakie nawet te pojedyncze smsy raz na jakiś czas są ubogacające, każdy z nas ma swoje życie, ale mimo wszystko o sobie pamiętamy;)
      Co do tego tematu na czym się skupiać to ja jeszcze wyjaśnię o co mi chodziło w ten sposób: nie od tak dawna w sumie w Kościele pojawiły się nowe formy modlitwy: modlitwa o uzdrowienie i uwolnienie i modlitwa uwielbienia, połączone obydwie ze mszą świętą najczęściej. I paradoksalnie, więcej uzdrowień zdarzało się w czasie modlitwy uwielbienia. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: Bo modląc się o uzdrowienie, skupiamy się bardziej na sobie, na swoich problemach i nieszczęściach, a uwielbiając Boga, skupiamy się na Bogu, który zna nasze potrzeby, zanim je wypowiemy... Dlatego w tej chwili chyba każda modliwa o uzdrowienie zawiera w sobie przede wszystkim modlitwę uwielbienia. I tak samo z tymi zakochanymi. Kiedy przychodzisz na taką mszę, bo są fajne nauki, bo jest specjalnie dla zakochanych, itd, jakoś tracisz z oczu podstawowy cel- że przychodzisz nie po to, by sluchać nauk, tylko się spotkać z Bogiem.
      Dlatego dużo rozeznania jest potrzebne w takich kwestiach. Kto wie, czy z tamtych inicjatyw, o których pisałaś, nie zrezygnowano właśnie celowo, bo zaciemniały pewne rzeczy.
      Są gdzieś takie statystyki, pokazujące, ile małżeństw się rozpada w ogóle, ile w grupie katolików, ile w grupie katolików chodzących do kościoła raz w tyg, a ile w grupie katolików jeszcze dodatkowo modlących się razem. I te ostatnie dane były na poziomie promila. I to pokazuje, co jest najlepszym spoiwem łączącym małżonków, i nie jest to ilość wysłuchanych nauk czy błogosławieństw tylko właśnie codzienne życie wiarą.
      Ogólnie wg mnie bardziej czytelną forrmą niż msza św dla zakochanych byłaby po prostu msza św dla młodych- bez niepotrzebnego zawężania, bo większość tych rzeczy, o których pisałaś dotyczy także osób samotnych- z kazaniami nastawionymi na młodych- wtedy nie byłoby tego skupiania się na swoim związku albo na samotności, albo na każdej innej sytuacji życiowej;)

      Usuń
    12. Mogłabym stwierdzić, że wszystkie te kwestie poruszane są w duszpasterswtach młodzieżowych :) A przecież przychodzić na Msze, rekolekcje czy wykłady duszpasterstw można i nie udzielając się w nich :) Ba, nawet miejsce takich nauk bardziej powinno być poza Mszą 0 choćby ze względu na możliwość dyskusji.

      M.

      Usuń
    13. Czyli tylko ja mam wspólnotofobię. :p
      Ale za to popieram towarzyskie spotkania pozablogowe. :D w ogóle blog mi dużo dał w tej wspomnianej kwestii towarzyskiej.

      Usuń
  11. W sumie to wszystko już zostało napisane ze strony Żony, Margolci czy Ani, więc nie wiem czy mogłabym cokolwiek dodać:) Ale faktycznie mają rację i wiele z tych komentarzy jest bardzo mądrych i cennych. Z drugiej strony trochę dziwi mnie, że podczas wizytacji nie będzie rekolekcji dla młodzieży. Nawet u mnie, w rodzinnej parafii zawsze jest jedno spotkanie z nauką dla młodzieży. Może zwykłe przeoczenie księdza? Myślę, że i tak ogólnie jest nieco lepiej pod tym względem niż jeszcze kilka lat temu.Oczywiście w małych wioskach temat raczej kuleje, ale myślę, że to kwestia księży i ich podejścia. U mnie nie ma nic. A uczestnictwo we Mszy Św. to tradycyjne chodzenie do Kościoła, gdzie każdy ma swoje miejsce, w którym siedzi, równo ze wszystkimi odpowiada, a później ogłoszenia, gdzie dopiero wtedy wszyscy zaczynają się rozbudzać, bo może coś nowego się wydarzyło. Niestety tak to wygląda. Inna mentalność. Pokolenie mojej mamy czy babci zna tylko rekolekcje wielkopostne i misje święte. A ja już po sobie zauważyłam, że mniej więcej od czasów liceum, a teraz na studiach sama szukam dla siebie czegoś więcej. Chociażby rekolekcje adwentowe. Do tej pory tego nie znałam, bo w mojej parafii takie nie były nigdy organizowane. Ponadto, jeśli mam zamiar wybrać się na przykład na Drogę Krzyżową czy rekolekcje wielkopostne to szukam takich typowo dla młodzieży, bo wbrew pozorom jest tego sporo. A studiuję w mniejszym mieście niż Kraków. Tzn, wiem, że Ado bardziej ci chodziło o coś dla narzeczonych, ale myślę, że od tych "rzeczy" dla młodzieży warto zacząć:)

    A i trochę wybił mnie z tropu ten fragment:
    Pani Babcia przynosi mi ulotkę z planem wizytacji kanonicznej w naszej parafii.
    - Niech pani spojrzy, ile różnych Mszy i spotkań! Na pewno pani sobie coś wybierze!

    Hm, nie przepadam za tego typu atrakcjami(...)"

    Atrakcjami? Tzn. co miałaś na myśli? Bo dość dziwnie to zabrzmiało. Tak bardzo "olewawczo".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Olewawczo? To, że nie przepadam za takimi wydarzeniami jak np. wizytacja kanoniczna w parafii, to olewanie? Czego?
      Zwyczajnie nie specjalnie lubię takie wydarzenia. Jeśli biorę w nich udział, to bez szczególnego entuzjazmu, po prostu. Pewne formy duszpasterstwa wolę bardziej, inne mniej. To chyba normalne i niczego ważnego nie "olewam". :)

      Usuń
    2. Ado.. Ja mieszkam w Krakowie i jak dla mnie jest tu, aż do przesady dużo różnych form aktywności kościelnych dla zakochanych i narzeczonych. Mnóstwo kursów komunikacji itp. I powiem Ci szczerze, że rok temu uważałam, że wspólnota to nie dla mnie. Ale jakoś tak wyszło, że z narzeczonym poszliśmy na jedno spotkanie DA Karmel i zostaliśmy. I zapraszamy :) Jest też grupa dla absolwentów i wiele absolwentów w grupie akademickiej.
      Może nie ma jakiegoś szczególnego formowania narzeczonych, czy zakochanych, ale mamy wspólnego kierownika (spowiednika), który nas formuje (a przynajmniej się stara).
      Myślę, że zanim zdecydujemy, że nie pasujemy do wspólnoty warto zobaczyć jak w jakichś wspólnotach jest. I mnóstwo ludzi w DA dojeżdża z różnych zakątków Krakowa ;)
      Marta

      Usuń
    3. Może się zdziwisz, Marto, ale... byłam kiedyś w DA Karmel przez pół roku. :D
      Nie mogę powiedzieć, że to był stracony czas, ale jednak nie zatrzymało mnie tam na dłużej. Chyba nie do końca ta duchowość. Ale zawsze z sympatią wspominam tamten czas. ;)

      Usuń
    4. No tak. Nie każdemu musi ta duchowość odpowiadać. Ale mimo wszystko uważam, że jeśli ktoś chce realnie i z Bogiem przeżywać swoje zakochanie, czy narzeczeństwo to znajdzie dla siebie jakąś formę w Kościele. Czy przez rekolekcje, czy przez książki. Zresztą Wy jesteście na to najlepszym dowodem. I moje zdanie jest takie, że po pierwsze powinni formować rodzice, a nie Kościół. Hm.. Masz też rację. Ja do czasu studiów i Krakowa jedyne, co słyszałam z ambony o zakochaniu, to żeby tego seksu przed ślubem nie uprawiać, bo za to się do piekła idzie.. I tyle dla zakochanych :D
      Marta

      Usuń
    5. To prawda, że jak się chce, to zawsze znajdzie się jakąś formę rozwoju duchowego dla siebie. Ale są też tacy, którzy jeszcze nie wiedzą, że chcą. :D I może akurat taka Msza czy adoracja, czy spotkanie, czy cokolwiek innego byłoby tym impulsem, po którym stwierdzą, że jednak im się chce? O to głównie mi chodzi. :)

      PS. Kurczę, jak napisałaś o tym Karmelu, to aż mi się na wspomnienia zebrało i jakaś ckliwa się robię... ;) :D

      Usuń
    6. Ja tam bym Cię chętnie w Karmelu spotkała. Tym bardziej, że staram się zmieniać nastawienie ludzi na bardziej otwarte, bo nieco się pozamykali. Nie wiem kiedy byłaś tam ostatnio, ale teraz się sporo zmieniło. :)
      Marta

      Usuń

Jeśli chcesz, możesz skomentować to, o czym piszemy. Oczekujemy jednak podpisania się pod swoimi słowami, choćby pseudonimem. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...