K.: O czym myślisz?
Ja: O seksie.
K.: Uuu... :D Ekhm...
Ja: Ale nie tak, jak sądzisz. Inaczej...
K.: A, w sensie: CZY uprawiać?
Ja: Właśnie...
(...)
Mała dygresja.
Kilka dni temu byłam z moim bratem w hipermarkecie. Mieliśmy przedostać się do przeciwległego działu, a najkrótsza droga wiodła przez dział z alkoholami.
Ja: Nie lubię tędy przechodzić, chodźmy tamtędy.*
Brat: Co...? Dlaczego?
Ja: No drażni mnie to i nie lubię. Jak chcesz, to idź - spotkamy się po drugiej stronie. Ja idę naokoło.
Mój brat mocno się zdziwił, popatrzył na mnie z konsternacją i poszedł, oglądając alkohole. Ja poszłam naokoło. Gdy po chwili spotkaliśmy się w umówionym dziale, dociekał, o co chodzi.
Brat: Czemu nie chodzisz przez dział z alkoholami?
Ja: Bo mnie to drażni. Przypominam sobie od razu, jak smaczne są te alkohole i zwykle od razu mam chęć się napić. A po co wystawiać się na pokusy?
Brat: Naprawdę? Masz czasem ochotę się napić??
Ja: No jasne. A ty nie??
Brat: No, ja tak. Ale myślałem, że jak ty nie pijesz, to znaczy, że w ogóle nie masz takiej potrzeby...
(...)
Kiedyś, kiedyś też myślałam podobnie. Wydawało mi się, że ludzie, którzy np. zachowują czystość do ślubu, robią tak dlatego, że po prostu nie mają potrzeby wcześniej uprawiać seksu... Tak, wiem... Teraz się z tego śmieję, a nawet mi nieco wstyd, że byłam aż tak naiwna. Ale w sumie sama naprawdę nie miałam takiej potrzeby. Dopóki nie poznałam JEGO... :)
Żeby nie zostawić tak w zawieszeniu tej rozmowy o alkoholu dodam tylko, że oczywiście wyjaśniłam bratu, o co chodzi z tą abstynencją - że ja też mam czasem ochotę napić się czegoś mocniejszego, czasem to pragnienie jest naprawdę silne. Ale to jest właśnie istotą wyrzeczenia - dobrowolnie rezygnuję z czegoś, co jest dobre i co sprawia mi przyjemność, na co mam chęć. Owszem, nieraz jest mega trudno, ale widzę w tym głęboki sens i niesamowite owoce tego mojego postanowienia. Nie zmienia to jednak faktu, że bezsensem jest jeszcze dodatkowe umartwianie się w postaci wystawiania się na różne pokusy. Skoro dla mnie sam widok butelek z alkoholem już jest taką pokusą - jeśli mogę, omijam szerokim łukiem.
Ale w innych sferach już nie jest tak łatwo omijać pokusy. W sferze czystości przedmałżeńskiej, o której chcę nieco napisać, prawie każda bliskość fizyczna z Narzeczonym jest jak wąchanie podsuniętego pod nos kufla z dobrym piwem lub kieliszka z ulubionym winem przez... abstynenta. Niby nic, ale nabiera na nie ochoty. Lecz może tylko wąchać, nie wolno mu posmakować. To znaczy wolno, może, bo to w sumie nic zdrożnego. Ale przecież postanowił inaczej, podjął wyrzeczenie w jakimś konkretnym celu... Pojawiają się wątpliwości...
Ja też ostatnio zmagam się z różnymi wątpliwościami. Tak, tylko ja. Narzeczony dzielnie się trzyma i mnie wspiera. Jest to niezwykle ważne, bo Zły podsuwa mi naprawdę kuszące myśli i argumenty, dlaczego można by sobie odpuścić to czekanie. ..
Przecież to nic złego, seks jest dobry. Nic złego się nie stanie, świat się nie zawali, nikomu krzywdy nie zrobicie... Co to kogo obchodzi? To jest Wasza prywatna sprawa, przecież NIKT nie musi się dowiedzieć, że daliście sobie spokój i już współżyjecie. No właśnie, po co się tak męczyć? Przecież i tak macie dosyć swoich zmartwień, po co sobie dokładacie kolejną trudność? A poza tym, to nie żaden tam przypadkowy seks - przecież jesteście już zaręczeni, to tylko kwestia czasu... Co to za różnica, czy teraz, czy za te kilkanaście miesięcy? Przecież się kochacie! I jesteście dojrzali, zobacz, jak pilnie się przygotowujecie do małżeństwa - jesteście już na to gotowi...!
I tak dalej, i tak dalej... To tylko mała próbka tego, co mi ostatnio podsuwa Zły, żeby mnie zniechęcić. Swoją drogą, wiedział, skubany, gdzie uderzyć, bo często powtarza się, że ta przedmałżeńska czystość w bardzo dużej mierze zależy od kobiety. Wiadomo, że powinna to być wspólna decyzja i wspólne trwanie, ale jednak kobieta naturalnie jest wyposażona w pewne mechanizmy, dzięki którym łatwiej unikać prowokujących sytuacji i zachować trzeźwy umysł. Zatem atakuje ze zdwojoną siłą właśnie mnie...
Nie będę ukrywać, że jest teraz dużo trudniej. Do "zwykłych", codziennych zmagań dochodzą różne frustracje, mętlik w głowie, zamęt... Jest na to chyba tylko jedno lekarstwo - szukanie odpowiedzi na pytania i rodzące się wątpliwości u Źródła Miłości i jednoczesne bombardowanie ich wzmożoną modlitwą. Tak, zawsze, gdy próbuję sobie tak "na szybko" (w wiadomych sytuacjach, gdy jest to konieczne) poradzić z tymi pytaniami: Po co się starać? Po co czekać?, pierwszą myślą, jaka przychodzi mi do głowy jest MIŁOŚĆ. Wytrwanie jest możliwe tylko z Miłości, dla Miłości i dzięki Miłości - tej, którą czerpiemy od Boga, a która nas połączyła. I która pozwala sobie przypomnieć te wszystkie, o wiele ważniejsze, argumenty, dlaczego WARTO zaczekać... Bo wierzę, z całych sił wierzę i ufam, że warto. To tę wiarę i ufność chcę w sobie pielęgnować, nie wątpliwości. Bo chciałabym, by wiara przemieniła się w autentyczne doświadczenie - bym, już jako mężatka, mogła powiedzieć: tak, było warto...!
Ale teraz... Nawet krótkiej sukienki sobie nie mogę spokojnie włożyć**, bo się nie da... No po prostu się nie da - trochę więcej na wierzchu i od razu tylko jedno nam w głowie... Wrr... :)
* Gwoli wyjaśnienia - od kilku lat jestem abstynentką w KWC.
** Narzeczony mówił, żeby może lepiej o tym nie pisać, bo nas wszyscy wezmą za jakichś napalonych erotomanów, którzy myślą tylko o seksie, ale, prawdę mówiąc, w nosie mam takie podejrzenia. I nie wierzę, że każdy inny normalny facet nie poczuje się w jakiś sposób "zachęcony" do bliskości z ukochaną kobietą, widząc ją w kusym wdzianku, gdy są sam na sam. A co dopiero my - "wyposzczeni". :)
A taki Wam argument nie do pobicia dałam kiedyś u Pasikonika na blogu... ;)
OdpowiedzUsuńOoo, dobrze, że przypomniałaś! +50 do motywacji :D
UsuńŁeee, poprzednio +1000 było. :P
UsuńAle wiesz, w obliczu swoistego kryzysu trochę inaczej to wygląda... :D Nie mniej jednak - doceniam! :)
UsuńTrzymajcie się, bo warto! Nie warto natomiast zaprzepaszczać tego czasu trwania, który już minął ;) Czas do ślubu minie szybciej niż myślicie :)
OdpowiedzUsuńDzięki!
UsuńHa, też myślałam, że nie jestem zainteresowana seksem, dopóki nie poznałam JEGO :P
OdpowiedzUsuń'jednak kobieta naturalnie jest wyposażona w pewne mechanizmy, dzięki którym łatwiej unikać prowokujących sytuacji i zachować trzeźwy umysł.'
W taki razie, jestem wyjątkiem, potwierdzającym regułę ;)
W naszym związku, to Adam częściej (a właściwie cały czas) mówi STOP.
Ja jestem sercem, on mózgiem ;)
Natura chyba nie wyposażyła mnie w te mechanizmy, o których mówisz.
To Adam zachowuje zdrowy rozsądek i mówi: "Mała przestań... Ela, proszę Cię..."
A ja potrafię jeszcze zrobić obrażoną minę i powiedzieć: "Ty mogłeś, a mi zabraniasz!"
A on biedny cierpliwie musi tłumaczyć, że na niego pewne rzeczy działają inaczej, że przecież chcemy czekać, że szanuje mnie i siebie... Jak małemu dziecko ;)
Co śmieszniejsze, ja też chcę czekać, chociaż tego po mnie nie widać ;D
Pozostaje mi dziękować Bogu, że trafiłam na mężczyznę, który chce czekać do ślubu i ma duuuuużo silnej woli.
Gdybym trafiła na kogoś, kto nie czułby takiej potrzeby... oj, byłby płacz.
Pochwalę się, że wytrwaliśmy w czystości całe 2 tygodnie... a to dlatego, że przez te dwa tygodnie byłam w swoim domu i nie spotykaliśmy się :D
Życzę wytrwałości i trzymam mocno za Was kciuki!
Dzięki! I wzajemnie :)
UsuńAlbo ja jestem pozbawiona tych pewnych mechanizmów jak Pasikonik, albo te mechanizmy w ogóle nie istnieją.
OdpowiedzUsuńDla mnie jest wręcz odwrotnie. To facet powinien opiekować się kobietą którą kocha, i troszczyć się o jej czystość. Ba, nie tylko tej, którą kocha, ale każdej, nawet jeśli ona sama siebie nie szanuje. Nie róbmy z mężczyzn niewolników testosteronu i nie zwalajmy wszystkiego na siebie. Naprawdę, to facet ma większą kontrolę nad swoim popędem. To facet w późniejszym pożyciu małżeńskim może poczekać na żonę, tak by oboje szczytowali razem. To facet jest odpowiedzialny za to, żeby nie dawać się prowokować (co nie znaczy, że kobieta ma go prowokować specjalnie). Kobieta jest sercem. Inspiruje, ale daje się też łatwo ponieść emocjom, namiętności. Facet jest rozumem i to on powinien stać na straży czystości kobiety, szczególnie wtedy, kiedy ona się pogubi.
Ja też zawsze w głowę zachodze gdzie te moje wrodzone mechanizmy. :D
UsuńNo u nas akurat to rzeczywiście działa, mnie chyba jest dużo łatwiej "trzymać się pionu" i w razie czego hamować sytuację. Nie znaczy to, że odpowiedzialność za naszą czystość spoczywa na mnie, absolutnie. Ale moje "nie" ma w tym swój duży udział i dlatego jest nieco trudniej, gdy ja się muszę "namyślić", czy rzeczywiście to "nie" powiedzieć. ;)
UsuńTak mnie jeszcze naszło z tym bombardowaniem modlitwą. Nie żebym zachęcała do porzucenia modlitwy, ale dla mnie to było najgorsze wyjście, serio. Przyznam, że do dziś nie rozumiem tego sposobu. Nie stawiasz wtedy tego problemu tak jakby w centrum? Im częściej to się pojawia jako temat modlitw, tym częściej o tym myślisz, a im częściej myślisz, tym bardziej jesteś sfrustrowana. Przynajmniej ja tak mam. Te wszystkie wzniosłe argumenty są piękne i prawdziwe, ale w momencie kryzysu przestają przekonywać i masz wrażenie, że sobie wmawiasz. My mieliśmy tak naprawdę jeden argument. Ślub jest raz, noc poślubna jest raz i pierwszy raz jest raz. Jak pierwszy raz będzie teraz, to już nocy poślubnej z pierwszym razem nie będzie. I żadne a po co, a co różnica czy teraz, czy potem po takim argumencie nie działało. ;)
OdpowiedzUsuńTrzymam za Was kciuki! Teraz to już będzie z górki. :)
Dokładnie. Z perspektywy czasu dużo rzeczy zupełnie inaczej wygląda, prawda, Ta z żebra? :)
UsuńGdybym miała jeszcze raz trwać w czystości przedmałżeńskiej, modliłabym się nie konkretnie o wytrwanie w czystości, tylko o łaskę pogłębienia miłości między nami. Bo czystość jest tak naprawdę owocem miłości. Modląc się o czystość stawiasz cały czas ten problem w centrum, czyniąc z niego rzecz najważniejszą, jakby tylko od tego wszystko zależało. Modląc się o miłość, stawiasz w centrum miłość- czyli tak, jak być powinno. Sama czystość na nic się zda, jeśli nie będzie miłości.
Ja w ogóle dużo rzeczy zrobiłbym teraz inaczej. Przede wszystkim postawiłabym na uczenie się miłości właśnie. Bo można wszystko uzgodnić, wszystko ustalić, nie wiadomo ile sił włożyć w poznawanie siebie, planowanie przyszłości, poświęcić dnie i noce na rozmowy na każdy temat- ale w końcu przyjdzie chwila, kiedy te wszystkie przedślubne ustalenia wezmą w łeb i nagle okazuje się, że stoisz przed człowiekiem, który jest Twoim mężem, a którego, jak Ci się wydaje, nie znasz w ogóle. I tak naprawdę dopiero w tym momencie zaczynasz uczyć się trwania w miłości.
Kochana, dokładnie o tym samym zawsze myślę czytając podobne notki: czy ten seks nie jest aby cały czas w centrum uwagi? (I tu pokusa - Ado NIE CZYTAJ - czy już nie lepiej, żeby "to" zrobili i wreszcie skupili się na tym, co naprawdę ważne?! ;p ).
UsuńAle powiedz mi, Słońce, jak byś za-argumentowała czekanie, kiedy już oboje są po tej nocy z kimś innym... Że to po prostu ich "pierwszy raz"? No tak, ale i tak będzie pierwszy. To nie jest złośliwe czy podchwytliwe pytanie po prostu zastanawiam się skąd ludzie biorą siłę, nawet wtedy kiedy już upadli (niektórzy wielokrotnie), bo ponoć są i takie pary, które właśnie mają już to za sobą z kimś innym (i to obie strony, co wydaje mi się ważne), a decydują się czekać...
Szczerze mówiąc po rozstaniu z D. i jeszcze na początku znajomości z Włóczykijem miałam nadzieję, że dołączę właśnie do tego grona "próbujących od nowa". Być może, akurat patrząc pod tym kątem, spotkaliśmy się zbyt wcześnie... Ja jeszcze (znów) nie wierzyłam w miłość i wiedziałam (tak, wiedziałam!), że jeśli "to" zrobimy to to będzie koniec znajomości, ale skoro tak wyszło to pomyślałam sobie, że już mi i tak wszystko jedno, i i tak już nigdy nie wyjdę za mąż, ani nie będę miała dzieci... Jak widać, Bogu dzięki, pomyliłam się, ale byłam BARDZO zdziwiona, że A. nie zniknął z mojego życia. Może nie stało się tak właśnie dlatego, że byłam na to przygotowana? A ile dziewcząt budzi się po takiej nocy samych i zbrukanych...?
Te ustalenia, rozmowy też są ważne, bo one też uczą miłości i jedno drugiego nie wyklucza, tam przecież też jest miłość. Tylko te rady spowiedników to są takie od dupy strony: nie prowokuj, nie dotykaj, w ogóle to najlepiej się w ogóle nie spotykajcie sam na sam, módlcie się, żebyście w ogóle na siebie nie działali. No jak tu nie zacząć myśleć głównie o tym, żeby nie dotykać, jeszcze masz dwa razy takie wyrzuty sumienia, jak coś nie wyjdzie.
UsuńAaa! Oczywiście broń Boże nie mamy tu na myśli, że jak ktoś ma taki problem, to myśli głównie o seksie, a reszta w związku się nie rozwija! Chodzi mi tylko o to, że jak bombardujesz modlitwami o czystość, to ten problem w myślach wydaje się być poważniejszy niż rzeczywiście jest. Na takiej zasadzie (może głupie to będzie) ze zdaniem "nie jedz czekolady". Co byś teraz zjadła? ;)
UsuńOczywiście, że są ważne, bo pozwalają nam poznać siebie w jakiś sposób. Nie wyobrażam sobie nie rozmawiać o różnych sprawach w narzeczeństwie:) Tyle że te rozmowy nie muszą się sprawdzić, bo to na tym etapie teoria tylko... A wtedy latwo zacząć bombardować się oskarżeniami, że obiecywałeś/ obiecywałaś mi co innego, trudniej to przyjąć z pokorą i z miłością.
UsuńJa gdybym jeszcze raz miała przeżywać narzeczeństwo wiele spraw inaczej bym ułożyła, po prostu;)
Kumam:) a mogę spytać jak? Bo tak mi to zabrzmiało, że zaczęłam się zastanawiać jak w takim razie rozwijać tę miłość inaczej, skoro niby wszystko może wziąć w łeb. Bo jak się modlisz to przecież nagle tak z niczego Ci się mózg sam nie odmienia, zawsze to jest jakiś proces i jakieś przejścia przez różne dziwne akcje, które Cię uczą.
UsuńTutaj, widzę, ciekawa dyskusja się wywiązuję, ale muszę wtrącić swoje trzy grosze, wyjaśniając tę kwestię modlitwy. Nie pisałam o konieczności wzmożonej modlitwy o czystość, ale w ogóle modlitwy. Chyba często tak jest - gdy słabniemy duchowo tzn. rzadziej pojawiamy się na Eucharystii i mniej czasu poświęcamy na modlitwę, adorację, wtedy łatwiej i szybciej przychodzą różne wątpliwości i trudności. W tym przypadku chyba też tak było. Dlatego uświadomiłam sobie, że trzeba się nawrócić i znów bardziej przylgnąć do Boga, przywrócić Mu zagubione gdzieś po drodze Jego miejsce w centrum naszego życia.
UsuńBo rzeczywiście, nakręcanie się większą ilością modlitwy w intencji czystości to wpadanie w błędne koło. Też już to przerabiałam.
Oj, nasze narzeczeństwo, to, co bym w nim zmieniła, to bardzo długi i trudny dla mnie temat;) Nie chcę się tutaj nad tym rozwodzić. Pewnie u siebie za jakiś czas o tym napiszę, nawet już próbowałam, ale za wcześnie dla mnie było, jeszcze za dużo we mnie emocji;) Tak czy siak- może tej bolesnej lekcji właśnie potrzebowaliśmy, by nauczyć się kochać?
UsuńA co do tych zmian- to nie zawsze jest proces. Czasem nagle tracisz wszystko, co kochałaś i w co wierzyłaś. Mi w jeden dzień zawalił się świat. I takie zmiany są najtrudniejsze do przyjęcia. Wówczas naprawdę, już tylko miłość zostaje, nic więcej.
Ado, ucieszył mnie Twój wpis (daj mi dokończyć ;) ), bo jesteś świadoma tych pokus, czujesz je, naprawdę rozumiesz, że nie łatwo jest wytrwać, ale... proszę Cię wytrwaj!
OdpowiedzUsuńWychodzę z założenia, że nie ma złych dróg, bo nawet zła może zaprowadzić do czegoś dobrego, ale zbaczając z tej na pewno dobrej narażamy się na potworne ciosy od życia... I to takie proste w duszę.
Wierzę, że Wam się uda i że Karol to ten Twój Jedyny, ale pomyśl jakbyś się czuła, gdybyś się złamała, a Wasze drogi by się rozeszły...? Spróbuję Cię postraszyć (w dobrej wierze): co, gdyby On, po przedmałżeńskiej nocy z Tobą zaczął się obwiniać... albo gorzej: zaczął obwiniać Ciebie...?
Teraz już nie wolno Wam się złamać. Przyśpieszcie ślub, jeśli będziecie się cali gotować, ale wytrwajcie. Będzie Was rozpierać duma. Bierzecie odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale i za potencjalne nowe życie. O tym zawsze pamiętaj, kiedy Cię kusi. Jakbyście się czuli, gdybyś teraz zaszła w ciążę? Co z planami wymarzonego wesela, co z Twoimi studiami, z pieniędzmi na życie? Czy to dziecko przyjęlibyście z należną mu radością czy balibyście się o przyszłość...? Niech ten Zły idzie w diabły z takimi pomysłami! ;)
Ja myślałam, że ex to Ten (Bogu dzięki, że nie), ale dużo kosztowała mnie ta lekcja. Nie chciałabym takiej dla moich dzieci, ani przyjaciół. Potem spotkałam Adama i szarpałam się jeszcze długo z różnymi lękami, wręcz demonami przeszłości... To jest wszystko złożona i długa historia, wszystko dobrze się skończyło, ale wiem, że gdybym szła ścieżką podobną do Waszej to byłoby jeszcze inaczej, uniknęłabym kilku poważnych bruzd w sercu i w duszy.
I tak na koniec: mogę zapytać ile macie lat? Domyślam się 20-kilka i mniej niż 25 skoro studiujesz, ale konkretniej? ;)
Dzięki za słowa otuchy, wsparcia i straszenia. :D Trochę podziałało. Brrr ;) A tak serio, to każdy argument, który podałaś, już wcześniej pojawiał się w mojej głowie. I Bogu dzięki, bo zwykle choć trochę przywraca mnie to do pionu. Nie mniej jednak, dobrze wiedzieć, że ktoś ma dla nas dobre słowo i motywacyjnego kopa. Polecamy się modlitwie! :)
UsuńA, ile mamy lat - ja jestem na V roku studiów, Narzeczony jest 4 lata starszy ode mnie. :)
Dzięĸuję za odpowiedź :) O, myślałam, że jesteście jeszcze młodsi (w tym sensie, że może ślub od razu po studiach) ;)
UsuńHmm...
OdpowiedzUsuńWchodzę i po raz kolejny widzę ten stan temat.
Osobiście nie potrafiłabym (i również nie chciała) pisać o temacie tak intymnym jak współżycie z własnym mężem/narzeczonym czy po prostu mężczyzną...
Justyna
Bez przesady, temat czystości przedmałżeńskiej został poruszony od początku bloga raptem 10 razy, z czego raz był zainspirowany książką "Nas dwoje", bo taki wówczas temat przerabialiśmy. To nie jest nawet 10% wszystkich postów. Nie mniej jednak, ten temat będzie się co jakiś czas przewijał, bo jest nieodłącznie związany z naszym przeżywaniem narzeczeństwa, a o tym w końcu jest ten blog.
UsuńSwoją drogą, nie sądzę, byśmy pisali o czymś zdrożnym. Nie wdajemy się w żadne szczegóły, zwykle traktujemy temat raczej od strony duchowej i najważniejsze - nie piszemy przecież o naszym współżyciu, tylko o nie-współżyciu, więc w czym problem? :)
Wiem, wiem, nie każdemu pasuje ta tematyka, trudno. Wierzę jednak, że może komuś innemu nasze słowa będą potrzebne, może ktoś, kto tu trafi choćby przypadkiem, uzna, że przeżywa to podobnie i lepiej się poczuje. Tyle wystarczy, choćby dlatego warto o tym pisać.
Otóż to! Komu się nie podoba, niech nie czyta; a kto już zdążył, raczej mu się spodoba. Jeśli jednak nie, to zawsze może wyrazić dezaprobatę. To wolny kraj:-)
UsuńWiesz kiedy jest ten mechanizm, Ado? Przepraszam za odarcie z delikatoności, ale kiedy leżysz, patrzysz MU w oczy i wiesz, że zaraz -przepraszam - włoży. Wtedy pojawia się wewnętrzne "ale to nie jest mój mąąąąąż!"
OdpowiedzUsuńNie daj się doprowadzic do tego momentu, trzymam mocno za was kciuki, żabki :)
Nie bardzo rozumiem, jaki mechanizm...?
UsuńW każdym razie, rzeczywiście na pewno nie chciałabym się znaleźć w takiej sytuacji. :)
No ten mechanizm obronny, podobno naturalny dla kobiety. Chodzi mi o to, że moim zdaniem to prawda, że on JEST, tylko jakoś tak się uruchamia nie wtedy, kiedy trzeba...
UsuńHm, a ja akurat nie narzekam na jego działanie, zwykle udaje mi się zareagować w porę i jakoś instynktownie zwykle wyczuwam, w którym momencie powiedzieć "stop". Chociaż zdarzają się też takie dni, kiedy ewidentnie nie czuję się "na siłach" i wtedy informuję Narzeczonego: "dzisiaj to od ciebie wszystko zależy". :)
UsuńCiekawy temat poruszacie dla mnie z perspektywy osoby zupełnie niewiązanej z Kościołem i religia katolicką.
OdpowiedzUsuńJestem w Twoim wieku, no może 2-3 lata starsza i żyję w związku partnerskim spójnie i z radością przeżywając seksualność z Ukochanym. Dla mnie seks jest medytacją bliskości i drogą do duchowości choć zapewne rozumianej inaczej niż przez Katolików.Choć uważam, że głęboka intymna więź, wzajemne zrozumienie i oddanie czynią go wyjątkowym i nie jestem zwolenniczką przygodnych relacji (choć nie oceniam zwolenników tej praktyki)
A moje przemyślenie jest takie: to fajne, że ludzie są tak różni. Dla Was radzenie sobie z "czystością" ( piszę w cudzysłowiu bo mi osobiście bardzo nie podoba się to słowo, sugerujące uprawianie seksu przedmałżeńskiego z czymś brudnym i złym.A to zupełnie niezgodne z moim światopoglądem)jest ścieżką rozwoju i umocnienia choć stanowi wyzwanie z tego co piszesz. Mi powstrzymanie się od seksu z Ukochanym nie wpadłoby nawet do głowy. Dokładnie ta sama sfera a jakże różne podejścia. I dopóki jedni nie oceniają drugich, to naprawdę fajne, że jest takie zróżnicowanie na tym świecie:)
Też tak sądzę. :)
UsuńA co do terminu "czystość" to rzeczywiście pierwsze skojarzenie przeciwne pada na nieczystość, brud, zło. Ale w przypadku powstrzymania się od współżycia do ślubu myślę, że bardziej oddaje istotę i sens tej czystości porównanie np. z kartką, która może być czysta, albo zapisana. My chcemy wkroczyć w małżeństwo z niezapisaną "kartką" tzn. w wolności od doświadczeń seksualnych, bo wierzymy, że będzie to miało przełożenie na jakość naszej relacji małżeńskiej nie tylko w łóżku, ale też w całokształcie pożycia. I chociaż jest to spore wyzwanie, a nasze ewentualne potknięcia w tym dążeniu są w Kościele nazywane nieczystością, to jednak ja zdecydowanie wolę tę analogię z czystą kartą, żeby właśnie nie myśleć o drobnych zawirowaniach w tej kwesti w kategoriach wielkiego zła, tylko jako o takich sygnałach ostrzegawczych - że jeśli chcemy zachować czystą kartkę, to trzeba wyjąć kredki z ręki :D
Pozdrawiam!
Jeśli, jak napisałaś, dla Ciebie "seks jest medytacją bliskości i drogą do duchowości", będą również i takie momenty, w których celowe wyda Ci się powstrzymanie się od seksu z ukochanym. Czasami bowiem największym wyrazem miłości jest właśnie powstrzymanie się. Tak, jak zresztą w każdej dziedzinie.
UsuńA ta analogia czystej kartki faktycznie ma dla mnie większy sens. I podobało mi się to, co napisałaś gdzieś w jakimś poście, że wybieracie taką drogę bo uważacie ją po prostu za LEPSZĄ. Logiczne, że wybiera się to, co uważa się za lepsze od innych opcji. I to mi zaklikało. Bo ja z kolei uważam moją drogę za lepszą ( i wbrew temu co niektórzy uważają wcale nie jest łatwiejsza bo kiedy seks jest już w związku to pojawiają się różne inne wyzwania z nim związane- o ile pary faktycznie chcą wspólnie rozwijać swoją więź między innymi poprzez seks traktując go jako coś więcej niż parę minut fizycznej przyjemności) i dlatego ją wybrałam i . Co nie znaczy, że nie można szanować zupełnie innej drogi. Tak się rodzi tolerancja, która umożliwia ciekawy dialog bez chęci nawrócenia kogoś na swoją ścieżkę:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Dokładnie! Tym bardziej cieszy tak ciekawa i konstruktywna dyskusja pod tym postem. :)
UsuńPopatrz, popatrz, ja to wcale nie mam ochoty "się napić". W ogóle nie odczuwam takiej potrzeby. I Bogu niech będą dzięki. Chociaż za to. Bo gdy o inne rzeczy idzie, nie znajduję wielu powodów do wdzięczności. Ależ Wam tu herezje serwuję! Bo "poprawność polityczna" głosi, że za wszystko wdzięczni być powinniśmy. Cóż, taka chwila szczerości dopadła mnie akurat. Bo jakoś mdli mnie od pustosłowia. Co zaś do seksu, to obszerniejszy temat. To nie jest tak jednoznaczne. O tym za chwilę.
OdpowiedzUsuńNo, jestem już po obiedzie, mogę już pisać dalej:-). Tytułem dygresji powiem Wam; ja często odnoszę wrażenie, że jakoś bardzo odstaję od większości ludzi. I czytając te zwierzenia nasuwa mi się pewien wniosek. O alkoholu była już mowa. Teraz o seksie. Ja wcale nie uważam, by zachowanie przedmałżeńskiej czystości było jakoś szczególnie trudne. Nie, nie chcę przez to umniejszać Waszego wyrzeczenia, bo w to akurat wierzę. Przedstawiam tylko mój prywatny ogląd sprawy. Bo nie uważam, by ci którzy czekają, byli w jakikolwiek sposób lepsi od tych, którzy czekać nie chcą. Czy też im się nie udało. Ci pierwsi są tylko bardziej"błogosławieni" od tych drugich. Szczęśliwi tym, że zostali oświeceni, obdarowani łaską. Bo nie każdemu jest to dane. Nie odbiegając od tematu, pięknie jest czekać na coś, co zdaje się być pewne, ustalone, wartościowe i rokujące. Pięknie, choć nie bez trudności. Zwłaszcza, gdy jednomyślnie. Przysłowiowe schody zaczynają się natomiast tam, gdzie brak dostatecznego porozumienia duchowego. To sprawia, że ludzie kurczowo czepiają się okruchów intymności, w nadziei na ocalenie resztek. Smutne i degradujące, zważywszy, że dotyczy większości populacji. Przynajmniej w jakimś stopniu.
OdpowiedzUsuńJa chyba dziwna jestem, czemu "bardziej błogosławieni"? Czemu to miałoby być łaską, albo większym oświeceniem? W ogóle tak tego nie odczuwam. Albo coś źle zrozumiałam.
UsuńBłogosławieni, czyli obdarzeni. Łaską rozeznania, a także, co niebagatelne, dobrami doczesnymi:-).
UsuńP. S. "Dziwna" to akurat jestem ja:-))))))).
UsuńA możesz dać jakiś przykład albo tak bardziej obrazowo?:p Bo to nadal dla mnie chyba zbyt abstrakcyjne. Ani nie czuję się bardziej błogosławiona niż reszta, bo nam się udało, a jeżeli zakładamy, że bardziej błogosławieni są ci, dla których to nie było trudne, to też nie czuję, żeby mi jakiejkolwiek łaski poskąpiono. ;) Chyba że właśnie nie zostałam obdarzona łaską rozumienia tego, o czym mówisz, bo do mnie trzeba prosto z mostu.
UsuńAleż mnie inspiruje Twój blog. Wspominam własne narzeczeństwo ;)
OdpowiedzUsuńJa jestem bardzo "czułą" osobą, to znaczy potrzebuję dużo czułości i nie uruchamia ona we mnie mechanizmów seksualnych. W narzeczeństwie mogłabym się w nieskończoność "miziać" i "głaskać" - ale nie mogłam. Uczyłam się nieustającego rezygnowania, im bliżej ślubu, tym było trudniej, więc więcej rezygnacji - w imię miłości do narzeczonego i chęci pomocy mu, a z drugiej strony, aby sprostać, temu, jak on mnie szanuje i jakie wymagania stawia. Wiesz, pod koniec, to unikaliśmy nawet pocałunków - może to zabrzmi śmiesznie, ale uwierz, to była sensowna i wartościowa decyzja.
A w wytrwaniu czasami pomagał mi głupi drobiazg. Dawno temu obiecała sobie, że pójdę do ślubu w wianku. Realizacja tego marzenia była niezłą motywacją ;)
Pozdrawiam, nie daj się!
Marysia
Ja też mam takie marzenie, by pójść do ślubu w wianku i rzeczywiście jest to świetna motywacja, jak sobie wyobrażam, że ten wianek zdejmie dopiero mąż w noc poślubną...! :D
UsuńŻebyś wiedziała, tak właśnie było (nie dałaj go ruszyć druhnie, która pomagała mi rozczesać włosy po weselu), i do dziś leży, zasuszyny, przy naszym łóżku.
Usuń:)
Fajny pomysł. :) Też miałam marzenie o wianku, albo o welonie na twarzy, ale potem się zakochałam w takiej sukni, że wianek w ogóle tam nie pasował i w takim welonie, że beznadziejnie na twarzy wyglądał. :p
UsuńChciałabym kiedyś kogoś tak pokochać ja Wy siebie wzajemnie, eh...
OdpowiedzUsuń