Złotawa, krucha i miła - dokładnie tak zaczyna się ta jesień. Wszystko jest: chłodzik prześwitujący z chmurek, wonna wiązanka, a nawet fruwające anioły. Uwielbiam tę piosenkę, ale tylko w tym wykonaniu. I październik też uwielbiam. Miesiąc pachnący początkiem miłości.
***
Powoli wracam do normalności. Dobrze było się na chwilę oderwać od pracy i powszednich zmartwień, ale jednak zdecydowanie wolę tę swoją zwykłą codzienność i za nic bym jej nie oddała. Choć teraz jakiś taki trochę dziwny czas. Z jednej strony jeszcze nie opadły wszystkie emocje, jeszcze roztrząsam, jeszcze próbuję zrozumieć... A z drugiej - na horyzoncie tyle do zrobienia. Po urlopie musiałam ruszyć z kopyta. Dzieciaki przecież nie poczekają, aż dojdę do siebie, potrzebują mnie teraz, już. Poza tym rzeczone spotkanie rodziców trzeba zorganizować i odpowiednio się nim postresować, Agatowe urodziny poświętować, ucieszyć się narodzinami Franka, a w tak zwanym międzyczasie tworzy się też przecież w pocie czoła rocznicowa niespodzianka... Są też plany, żeby jeszcze w październiku wybrać się na pierwsze spotkanie do poradni rodzinnej.
A, i z zaproszeniami zebrać się nie mogę. Bo chciałam do nich wykorzystać suszone kwiaty, ale bardzo trudno je dostać i w dodatku obawiam się o ich jakość i trwałość. Jednak przez przypadek znalazłam coś takiego jak kwiaty sola i zastanawiam się, czy to nie byłby lepszy pomysł... W sensie do przyklejenia na papier pokroju wizytówkowego np. pistoletem na klej. Może ktoś z Was miał kiedyś do czynienia z kwiatami sola i mógłby coś doradzić, czy to się w ogóle nadaje do kontaktu z papierem? Czy będą na tyle płaskie, żeby nie odstawały za mocno? Czy to jest materiał w jakikolwiek sposób elastyczny czy zupełnie sztywny?
Sama już nie wiem. Może w ogóle nie warto bawić się w te kwiaty i ograniczyć się do taśmy/wstążki...? Karol i tak wciąż mi powtarza, że w ogóle to bez sensu i na marne moje zaangażowanie i czas, bo i tak każdy rzuci tym zaproszeniem (w najlepszym wypadku) w kąt...
I jak tu żyć, pani premiero, jak żyć...?
Karol ma sporo racji moim zdaniem. Też chciałam mieć śliczne zaproszenia, ale później nie było czasu na cudowanie i została wstążka - i tak się ludzie zachwycali ;) szkoda Twojej energii. Jednak decyzja należy do Ciebie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Justyna (od 3 tygodni mężatka :))
A ja się z Karolem nie zgodzę. Nasze zaproszenia bardzo się spodobały, do tego stopnia, że ciotka zaproszonego kolegi mówiła mojej mamie, że przepiękne (krążyły po calej rodzinie znajomego). Dla mnie zaproszenia były bardzo istotne i widzę sens w tym, żeby wagę do nich przywiązać.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o te zaproszenia to sporo zależy od tego jakie kto ma do nich podejście. Ja na przykład wszystkie zbieram do pudełka aby mieć na pamiątkę, a moja mama z kolei w ogóle nie przywiązuje do nich wagi. Jeśli macie czas i lubicie ręczne robótki to czemu nie. Ale jeśli zależy Wam na jak najmniejszym koszcie to może warto przekalkulować co się bardziej opłaci. Niby złotówka czy dwie, ale później się nazbiera...:)
OdpowiedzUsuń