"Spięcia" przez telefon są trudniejsze, niż normalnie, gdy się widzimy. Nie można się przytulić, nie widzi się spojrzenia, z którego można tak wiele wyczytać, nie ma sensu rzucanie talerzami... :D
Zwykle wygląda to podobnie, tylko "punkty zapalne" są różne. Coś, co miało miejsce już nieraz wcześniej, z różnych przyczyn nagle drażni jedną ze stron. Może posłużę się konkretnym przykładem, będzie łatwiej.
Miałam ciężki dzień, zmęczona wracam do mieszkania i o umówionej porze dzwoni Karol. Już na wstępie słyszę, że coś robi. Coś strasznie szurającego.
- Co Ty robisz? Ledwo Cię słyszę, taki szum.
- Szoruję piekarnik.
Rzeczywiście, to może być odgłos szorowania piekarnika. OK, nieraz Karol sprząta, gdy rozmawiamy. Kiedyś trzeba sprzątać, a jest to czynność nie wymagająca uwagi na tyle, że można rozmawiać. Ale dzisiaj jestem padnięta i rozdrażniona całym trudnym dniem, a ten szum już zaczyna mnie denerwować. Ale dobra, rozmawiamy dalej.
Po chwili słyszę mycie naczyń. Zwykła sprawa, niby nie jakiś straszny hałas, ale mój poziom cierpliwości na ten dzień zbliża się do końca. Mówię spokojnie, że mnie to drażni. Nie wiem dlaczego, ale tak dzisiaj mam, że przeszkadza mi to. Już kończy, OK.
Na odkurzanie na szczęście rozłączył się ze mną, oszczędzając mi dalszych frustracji. :)
Dzwoni ponownie po 15 min, rozmawiamy, rozmawiamy, nagle zaczyna tłuc się naczyniami tak, że już dzwoni mi w uszach. Mówię stanowczo:
- Przepraszam Cię, ale nie dam rady tego dłużej wytrzymać. Lepiej już skończmy na dzisiaj rozmawiać, bo inaczej dostanę szału...
A wtedy okazuje się, że Karolowi też przeszkadza, jak nieraz słyszy w słuchawce, że przygotowuję sobie jedzenie, albo puszczam wodę z kranu...
- No już nie będę wypominał, ile razy... (...) I jakoś nie robię z tego problemu.
No to właśnie szkoda, że o tym nie mówił.
Dla mnie to akurat dzisiaj jest problem, więc o tym wprost mówię. Nie oskarżam Go, nie oceniam, tylko mówię, co czuję. On odpowiada, co o tym sądzi.
To akurat była taka błahostka, że zasadniczo nie było czego specjalnie omawiać, ale czasem w takim momencie musimy sobie wiele rzeczy wyjaśnić. Tym razem natomiast warto było przede wszystkim wyciszyć emocje spotęgowane zmęczeniem. Dłuższą chwilę milczeliśmy. Później zaczęliśmy normalnie rozmawiać, a pod koniec rozmowy, gdy już naprawdę się żegnaliśmy na dobranoc warto było dodać z czułością:
- Kocham Cię, nawet jak hałasujesz przez telefon.
- A ja kocham Ciebie, nawet jak masz pretensje, że hałasuję.
Niech nad waszym gniewem nigdy nie zachodzi słońce.
Słońce już dawno zaszło*, ale najważniejsze, żeby skończyć rozmowę przez telefon z poczuciem, że wszystko jest między nami OK i móc spokojnie pójść spać.
Ot, cała filozofia. Oby wszystkie spięcia (te znacznie poważniejsze też) zawsze kończyły się w podobny sposób. Amen. :)
* Mam ostatnio wrażenie, że słońce jest jak jakaś biurwa w administracji... Od 8:00 do 16:00 i to jak mu się zachce pokazać. Bo zwykle siedzi sobie pod osłoną chmur i ma w czterech literach interesantów żądnych choćby chwili spotkania oko w oko... Ale lepiej siedzieć cicho i się nie awanturować, żeby w nerwach nie nasłało strasznych kolegów - gradu, wichury albo innego tajfunu...
:)
Kto wie, może trzeba napisać podanie ze zdjęciem, żeby raczyło na dłużej się pokazać:-)).
OdpowiedzUsuńA my się sprzeczamy podobnie, tylko kiedy się irytuję ("Możesz przestać mówić do psa, kiedy ci coś opowiadam?? To dla mnie ważne!!!"), mój chłopak śmieje się: ojej, moje słoneczko takie pogodne dzisiaj, takie zadowolone, że może mi opowiedzieć o trudach dnia... I mówi to z autentycznym rozbawieniem, nie z przekąsem. W tym momencie włącza mi się hamulec.
OdpowiedzUsuńDlatego zawsze powtarzam, że to zasługa A., że się nie kłócimy ;)
Mądrze pisane:) I zawsze o taką sytuację będziecie już mądrzejsi:)
OdpowiedzUsuńHa, ha, Ado, dziękuję za komentarz o słońcu - jest genialny! ;)))
OdpowiedzUsuńJa też nie znoszę kiedy z kimś rozmawiam i słyszę np. stukanie w klawiaturę albo film lecący w tle - wiem, że nie słucha, wrrr...
I nienawidzę chodzić spać po kłótni bez pogodzenia się. Nie umiem, cała noc do bani, kolejny dzień także...
Ja w ogóle nie lubię rozmawiać przez telefon, ale wiem, że czasem nie ma innego wyjścia ;) Takie drobnostki, a warto o nich powiedzieć, bo potem tylko mogą drażnić.
OdpowiedzUsuńRozwiązujemy bardzo podobnie problemy :)
Co do słońca - listopad...
My mamy stałe punkty zapalne: z jego strony spóźnienia, z mojej roztargnienie. Oraz stały rytuał: strona poirytowana mówi prostu w oczy "jak ja cię nie znoszę" po czym następuje tulenie i buziaki. Jeszcze nam się nigdy nie udało pokłócić, a poza naszymi osobistymi sprawami, mamy jeszcze na głowie sprawy NGOsa, w którego zarządzie jesteśmy, więc sporo dodatkowych potencjalnych punktów spornych ;)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia,
manna