Dwie noce pod rząd mój mózg produkował niestworzone obrazy z naszym ślubem w roli głównej. Jak zwykle - ślub za kilka godzin, a ja... nie mam nic. Przerażenie, bo przecież jakoś trzeba wyglądać. Nagle, nie wiadomo skąd pojawia się sukienka - pierwszy raz w miarę mi się podobała i nawet była biała! Ale poza tą nieszczęsną suknią nie miałam kompletnie nic - welonu, żadnego okrycia, butów, kwiatów, włosy rozczochrane niemiłosiernie... Niewiele myśląc, wybrałam się dzielnie do... najbliższego Tesco z nadzieją, że kupię tam wszystkie potrzebne rzeczy. :D Wszystko w biegu, bo już dochodzi 9:00, a o 12:00 ślub! Ni stąd, ni zowąd dostaję paczkę. Małe pudełko, a w nim... białe buty ślubne od... jednej z osób, którą znam (tylko) z blogosfery! Buty mają niebieskie zdobienia, a kwiaty i bolerko miały być beżowe... Trudno, lepsze takie niż żadne... Przecież nie pójdę boso do ślubu! W końcu (za wieszczem) trza być w butach na weselu... :)
***
Odkąd wróciliśmy z długiego świętowania nie mogę sobie znaleźć miejsca... Coś jest nie tak, coś uwiera. Doskonale wiem co, ale uwolnienie się od tego wcale nie jest takie proste. Toczy się we mnie potężna duchowa walka, która - mam nadzieję - ostatecznie przyniesie dobre owoce. Z drugiej strony przeżywam jakąś dziwną huśtawkę nastrojów związanych z naszym ślubem. (To na pewno przez te głupie sny...) Najpierw z rozżaleniem myślę, jak dłuuugie jeszcze oczekiwanie przed nami, a ja bym już chciała być Jego żoną, tworzyć rodzinę, realizować swoje marzenia... Ta tęsknota bardzo mocno daje o sobie znać, a już chwilę później nieoczekiwanie ulatnia się, by ustąpić miejsca błogiemu zadowoleniu z aktualnego stanu rzeczy. Bo przecież to oczekiwanie też jest piękne, bo mamy tyle swobody, a nawet pewnej beztroski. A jak pojawią się dzieci, to już nic nie będzie tak jak teraz... A za chwilę - dzieci?! Ja chcę być maaamą... I od nowa - dziwnie niewytłumaczalna tęsknota za małżeństwem i rodzicielstwem na przemian z pełni uzasadnioną radością z powodu tak satysfakcjonującego narzeczeństwa... I tak w kółko...
Sama dobrze wiem, jak ciężko czasem się uzbroić w cierpliwość. Ale to naprawdę już coraz bliżej!
OdpowiedzUsuńJakie Ty masz męczące i stresujące sny! Nienawidzę, gdy mi się śnią takie koszmary, że jakaś ważna dla Ciebie kwestia się zawali a Ty nie masz na to wpływu.. Ale na pewno Twój rzeczywisty ślub będzie cudowny a Ty piękna! :) Tez mam takie huśtawki w wielu kwestiach. wiesz, może to temu, ze jesteśmy kobietami?:)
OdpowiedzUsuńStosunkowo rzadko zdarzają mi się takie huśtawki nastrojów, ale rzeczywiście winą za to obarczam żeńskie hormony. Żadnemu facetowi, jakiego znam, nie przyszłoby do głowy bawić się w tego typu rozkminy. :)
UsuńWidzę, że nie tylko ja mam dziwaczne sny :P :*
OdpowiedzUsuńLol matko- Ty to masz dylematy. A to sny, a to dzieci, a to instynkty...jojdasz w kolko o tych dzieciach, ze az powoli to nudne sie staje. Wiem, wiem, ze jak mi sie nie podoba to czytac nie musze i moge wylaczyc x.
OdpowiedzUsuńI pewnie tak zrobie, ale najpierw napisze ze juz wole jak piszesz o ksiazce i kolejnych krokach ze spisu tresci.
Ps. A tak nawiasem mowiac to oczami wyobrazni "widze" jak w noc poslubna rzucasz sie na swego meza by w koncu te dzieci sobie "zrobic".
No i co mi sie jeszcze rzucilo w oczy- ze te 81 tygodni ktore na poczatku wyswietlaly sie na gornym suwaczku to dokladnie tyle czasu ile donoszenie dwoch ciaz. Wiec na pewno nie przyspieszysz tego slubu?
tyle ode mnie na dzis i pewnie wiecej juz tu nie skomentuje (spodziewam sie, ze zablokujesz tego bloga albo wylaczysz komenty, albo cos innego)
P.
Twoja "wizja" naszej nocy poślubnej była hm... nieco niesmaczna. Aż mi się odechciało odpowiadać...
UsuńZ osobistego doświadczenia (choć narzeczoną nie jestem) mogę powiedzieć, że takie wyczekiwanie do tego upragnionego, wymarzonego ślubu przeplatane radością obecnego stanu rzeczy chyba tkwi w każdej dziewczynie:) Z jednego strony chcemy już tego domu i Męża a z drugiej pragniemy czuć swobodę i taką beztroskę. Pozdrawiam z nowym blogiem- April.
OdpowiedzUsuń