Hm, to miał być post o kolejnym rozdziale z książki "Nas dwoje...". Ale chyba nie będzie.
Bo rozdział, owszem był bardzo ciekawy. Dotyczył głębokiej i szczegółowej analizy kłótni na przykładach świadectw różnych par. Począwszy od emocji związanych z danym konfliktem, przez wypowiadane oceny, opinie, sądy, potrzeby, w końcu po błędy prowadzące do "wybuchu" i zerwania dialogu. Naprawdę interesujące i myślę, że ważne. Problem jednak w tym, że... nigdy tego nie doświadczyliśmy. Mieliśmy w ramach zadania przeanalizować w podobny sposób nasz ostatni konflikt. Hm... Nie bardzo mamy o czym rozmawiać. Choćbyśmy nie wiem jak naciągali te nasze spięcia i sprzeczki, to nigdy nie doszło do kłótni z prawdziwego zdarzenia, takiej z wybuchem i fochem. Postanowiliśmy zatem odłożyć ten temat. Może kiedyś przyjdzie taki moment, że naprawdę się pokłócimy i wtedy takie rozważania będą jak znalazł.
Tymczasem drobna aluzja z przymrużeniem oka, jak w naszym wydaniu konflikty zbliżają nas siebie. Bo zbliżają. I to dosłownie.
Schemat jest zawsze taki sam: rozmawiamy, żartujemy, nagle Karol przegina i mówi coś niemiłego, albo wręcz chamskiego. Ja się wkurzam, chcę strzelić focha, ale... jak tylko próbuję się demonstracyjnie odwrócić Karol... łapie mnie, obejmuje całą i przytula z całych sił. Wyrywam Mu się, ale trzyma mnie mocno. Ja się denerwuję jeszcze bardziej, szarpiąc się, choć już złość miesza się ze śmiechem:
- Puszczaj! Chcę się obrazić! Byłeś niemiły, wkurzyłam się i mam prawo się obrazić!
Na co Karol ze stoickim spokojem odpowiada, nadal mocno mnie trzymając:
- Nie możesz. Musisz mnie kochać, nawet jak jestem niemiły i Cię wkurzyłem...
Ja już się zaczynam śmiać, a On dodaje:
- Kochanie, przecież miłość jest na dobre i na złe... :D
I już wiem, że moje szarpanie się nic nie da, bo po pierwsze jest o wiele silniejszy, a po drugie... już mi się nie chce złościć. :) Zwykle* taki "konflikt" dotyczy jakichś drobnostek, więc szybko odpuszczam, pozwalam się przytulić i na odczepne trochę Go podrażnię jakimiś łaskotkami. Bo jak można się złościć, jak On takim tekstem zarzuci i tuli z całych sił? No jak? :)
Ja nie potrafię. I bardzo mi się podoba nasz sposób zbliżania się do siebie dzięki konfliktom. Oby jak najdłużej działał. :)
* Piszę "zwykle", bo czasem zdarzają nam się poważniejsze spięcia i wtedy, rzecz jasna, nie wygłupiamy się, tylko normalnie rozmawiamy, zwłaszcza gdy sprawa dotyczy czegoś ważnego, co warto przegadać i wypracować jakieś konstruktywne rozwiązanie, a nie błaznować.
:)
No związkowy ideał normalnie:) super, tak trzymac:)
OdpowiedzUsuńA może to jest tak, że konflikty są, ale w danym momencie ciężko jest je sobie przypomnieć? Gdybym miała teraz przywołać jakiś konflikt- miałabym z tym problem i na siłę upierałabym się przy tym, że ja i mój chłopak wcale się nie kłócimy. Rzeczywistość jednak jest inna, bo zdarzają się konflikty i niekoniecznie muszą nosić one nazwę: konflikt:) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńHm, nie sądzę. Gdybyśmy mieli za sobą jakąś kłótnię, to na pewno byśmy ją zapamiętali, pewnie byłaby uwieczniona w pamiętniku... Po prostu nie było. ;)
UsuńPobłaznować to sobie warto dla poprawienia humoru. Na poważnie nie umiecie się obrażać, bo wszystkie problemy rozwiązujecie w rozmowie. Tak właśnie powinno być.
OdpowiedzUsuńGniewajcie się, a nie grzeszcie: niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce! List do Efezjan 4:26
Amen! :) Podpisuję się wszystkimi kończynami. ;)
Usuńa mnie to śmieszy, że są osoby które nie wierzą Wam, że się nie kłócicie :-). Mnie też na początku włączało się takie niedowiarstwo: "no jak to! oni MUSZĄ się kłócić", ale teraz jak sobie to przemyślałam, to jest to oczywiście możliwe i piękne! Bardzo chciałabym się nauczyć od Was rozwiązywania konfliktów. Bo w naszym małżeństwie to ja jestem tą osobą od fochów i niemiłego tonu podczas rozmów - krzyki nie zdarzają się nigdy. I po każdej takiej kłótni czuję jakiś żal, że właściwie te moje obrażanie się nie miało sensu. Choć faktycznie, zaczęło się to dopiero po ślubie - wtedy zmienia się wiele lepsze, ale i emocje są większe :-) Ale piszcie więcej o tym Waszym rozwiązywaniu problemów i konfliktów bo możecie nauczyć innych jak dobrze sobie z tym radzić - ja chętnie bym się jeszcze pouczyła od Was :-)
OdpowiedzUsuńWiesz, myślę, że dużą rolę odgrywa połączenie temperamentów. Jak dwoje wojowniczych choleryków żyje pod jednym dachem, to trudno, żeby było cicho i spokojnie. :D Ale na pewno wielu rzeczy można się nauczyć i myślę, że nawet trzeba. Jak będziemy mieli czym, będziemy się dzielić, skoro sądzisz, że może się to komuś przydać. :)
UsuńPewnie, że jest możliwe. ;) Psychologia zdaje się mówi o takiej zasadzie, że tylko chyba 10% całego konfliktu dotyczy rzeczywiście tego, w czym problem, a 90% to sprawy nierozwiązane z przeszłości. U mnie się w 100% sprawdza, jak tak się przyjrzę swoim relacjom z ludźmi. Jak na bieżąco rozwiązujesz i się nic nie nawarstwia, to o wiele łatwiej o pokojowe rozwiązanie sprawy, bo nie nastawiasz się z góry, że on chce źle, że to ma jakiś podtekst, że znowu coś tam. Dlatego z mężem na przykład się w ogóle nie kłócę, bo od początku wszystko rozwiązywaliśmy rozmową i zwyczajnie nie ma o co. Jest problem, pogada się, wyjaśni i po sprawie. Z moim tatą to samo - tata ma ten sam styl rozmawiania i przez 26 lat się ani razu się z nim nie pokłóciłam. Ani razu! Nawet w okresie dojrzewania.;) Za to z mamą przez lata nam się uzbierało tyle niedopowiedzeń, niezrozumień itd., że tu już tak ładnie nie wygląda. I jak się przyjrzę tym rozmowom, to widzę wyraźnie, że właśnie 90% całej kłótni, to te nawarstwione sprawy. Dlatego właśnie ważne jest to, żeby od początku wszystko wyjaśniać, nie pozwolić, żeby się emocje na mózg rzucały. I broń Boże nigdy nie pozwalać samej sobie na żadne złośliwości na zasadzie "jak raz tak powiem, to się nic nie stanie", czy "to i to mi zrobił, czuję się tak i tak, więc mam prawo mu tak odpowiedzieć". Od takich razów właśnie się wszystko zaczyna. Powiesz coś złośliwego, on zapamięta i potem już leci...
UsuńJak ja bym się chciała takiej sztuki nauczyć. :) U mnie strasznie szybko górę biorą emocje. Chociaż teraz jest już lepiej, bo nie wybucham płaczę, nie krzyczę, a znacząco milczę. ;D I przeważnie mówię: wrócimy do tej rozmowy później. To czy wracamy czy nie, to już inna bajka.
UsuńOgólnie ciężko mi sobie wyobrazić życie bez kłótni, ja mam chyba strasznie kłótliwy charakter. :< I właśnie, jak za dużo nagromadzi się tych niedomówień to człowiek w końcu wybuchu i taka kłótnia, paradoksalnie oczyszcza atmosferę.
Właśnie sęk w tym, że nie oczyszcza. :p Czuje się jakąś ulgę z samego wyżycia się na kimś i wyładowania, ale przy takich wybuchach mówi się pod wpływem emocji tyle rzeczy, że może ten jeden problem jakoś rozwiążesz, za to przez to co powiedziałaś stworzysz 10 następnych. Nawet jak się przeprosi, to słów się nie cofnie, zawsze coś w drugim człowieku zostaje, a jak za dużo zostanie, to można się zwyczajnie przestać lubić i to już dużo trudniej odbudować, wielu parom się nie udaje. Chyba że umiesz wybuchnąć i jednocześnie konstruktywnie się wtedy wypowiadać, to jestem pełna podziwu.:) bo ja jak już się wtedy odezwę, to strach się bać. :/ to wolę załatwić wszystko zanim się porządnie wścieknę i dorobię sto teorii po drodze:)
UsuńTo bardzo cenne co piszesz o tym, żeby sobie nie dawać przyzwolenia na złośliwości w nerwach. Ja czasem (ostatnio coraz częściej) miewam takie pokusy, żeby właśnie się odgryźć złośliwym tekstem na tej zasadzie, o której mówisz: "mam prawo mu tak odpowiedzieć, to tylko raz, więc nic się nie stanie". Ale zawsze jakoś intuicyjnie się od tego powstrzymywałam, bo wiem, że mam cięty język i jakbym już coś w tym stylu powiedziała, to na pewno zostałoby Mu w pamięci, a nie chciałabym, żeby zaczęły się tworzyć między nami jakieś bariery z powodu niepotrzebnych złośliwości. Nie miałam jednak świadomości, że to naprawdę tak działa i że warto tego bardzo pilnować. Dzięki, naprawdę dało mi to sporo do myślenia. :)
Usuń