ONA: Co tak siedzisz?
Link powyżej odsyła do ciekawego skeczu, którym zaczyna się kolejny rozdział naszej książki. Warto zajrzeć, bo jest nieco zabawny i pozwala z pewnym dystansem zobaczyć, co może stać się tuż PO ślubie... :D
Dobra, już jestem poważna, bo i temat jest dosyć ważny. Autor w naprawdę ciekawy sposób proponuje, żeby się zastanowić, jak to będzie, gdy opadną uczucia fascynacji i zakochania oraz najsilniejsze emocje po ślubie. Mogą pojawić się pierwsze rozczarowania i poważne konflikty. I to jest normalne. Jedne małżeństwa przeżywają to bardziej intensywnie, inne mniej. Jedne radzą sobie z tym lepiej, inne trochę gorzej, ale każde prędzej czy później przez to przejdzie. Cóż, poniekąd pocieszające.
Świadectwa par małżeńskich, opowiadających o swoich pierwszych kryzysach dla nas są potwierdzeniem, że niektóre mniejsze, czy większe spięcia w małżeństwie są zwykle małym sprawdzianem komunikacji. Oboje odnieśliśmy wrażenie, że większość konfliktów, niezależnie czy przed ślubem czy już w małżeństwie, bierze się z problemów w komunikacji. Jeśli się pewne rzeczy ukrywa, dusi w sobie, albo nie słucha drugiej osoby, albo wciąż ocenia, zamiast mówić o swoich emocjach, to nic dziwnego, że dochodzi do konfliktów. Taktyka często stosowana w imię miłości to "niech on/ona się domyśli, skoro mnie kocha". I wtedy rzeczywiście dochodzi do rozczarowań, bo jednak się nie domyślił, więc pewnie mnie nie kocha itd... Ale nie dopatrzyłam się w tym rozdziale innych wskazówek, czego mogłyby dotyczyć prawdziwe rozczarowania. Bo jakoś nie wyobrażam sobie, czym mógłby mnie rozczarować po ślubie mój Karol...? Czym ja mogłabym rozczarować Jego? Znamy swoje wady i słabości, jeśli jeszcze nie wszystkie, to trochę czasu jeszcze mamy, pewnie w końcu wyjdą. A po ślubie, kiedy zamieszkamy razem, trzeba będzie po prostu się dotrzeć. To będzie przecież zupełnie nowa sytuacja dla nas, w której będziemy musieli nauczyć się funkcjonować. Nie patrzę na to w kategoriach satysfakcji czy rozczarowania.
No właśnie, to też ciekawa sprawa z tą nową sytuacją po wspólnym zamieszkaniu. Autor podkreśla, że często mogą pojawiać się frustracje i konflikty, bo nagle ma się na głowie wszystko: od pamiętania o rachunkach, przez wyrzucanie śmieci, po zakupy i gospodarowanie wspólną kasą. Jeśli wcześniej młodzi mieszkali z rodzicami, to rzeczywiście - współczuję. To musi być szok, żeby się w jednej chwili przestawić i nauczyć żyć samodzielnie, ale razem. Wydaje mi się jednak, że dzisiaj już coraz mniej par wkracza w małżeństwo z takiej pozycji. Coraz częściej ślub bierze się już po studiach, więc z jakimś doświadczeniem samodzielności. My zresztą podobnie - każde z nas od dawna mieszka samodzielnie i ogarnięcie systemu pracy, sprzątania, gotowania i pamiętania o płatnościach mamy już za sobą. Myślę, że to spore ułatwienie - choć jedno zmartwienie mniej. ;)
Na koniec autor zebrał wszystkie najważniejsze zasady i wskazówki, o czym warto pamiętać, rozmawiając ze sobą. Fajne podsumowanie w pigułce tego wszystkiego, czego się dotąd dzięki tej książce nauczyliśmy. I też ciekawe spostrzeżenie - na początku, gdy zaczynaliśmy ten program (8 miesięcy temu!) i po kolei poznawaliśmy te wszystkie reguły i rady dotyczące dialogu, byliśmy tym nieco przytłoczeni. Ło matko, o ilu to rzeczach trzeba pamiętać! Jakie to trudne!... A teraz spojrzeliśmy na to podsumowanie i na luzie stwierdziliśmy: Spoko, to wiadomo, to wiadomo... Ze wszystkim raczej sobie dajemy radę. Niesamowite jaka przemiana zaszła w nas w ciągu tych kilku miesięcy... Nic rewolucyjnego, po kolei małymi krokami poznawaliśmy poszczególne wskazówki i staraliśmy się powoli wdrażać je w naszym życiu. I myślę, że dzięki temu przeszliśmy niebywałą drogę rozwoju w naszej relacji.
Ale, ale - książka przecież jeszcze się nie kończy, a nic nie wspomniałam o naszej pracy związanej z tym rozdziałem. Mieliśmy porozmawiać o tym, które z podanych sytuacji mogą stać się przyczyną kryzysu w naszym małżeństwie i dlaczego, jakie to w nas wywołuje odczucia, jak możemy się troszczyć o naszą miłość, żeby ewentualność takiego kryzysu jak najbardziej zniwelować. A końcowe ćwiczenie było troszkę mniej związane z tematem, ale bardzo ciekawe - odnoszące się do osobistej pracy nad sobą każdego z nas. Może przytoczę to polecenie, bo jest na tyle inspirujące, że każdy może sobie spróbować na nie odpowiedzieć.
Opisz przykład Twoich dotychczasowych zmagań się lub przezwyciężania jakiejś poważnej trudności, które dały Ci impuls do duchowego rozwoju, większej dojrzałości, lepszego rozumienia siebie i innych.
Owocnych przemyśleń! :)
Wiem, wiem, że mówiłaś że dla małżeństw jest inna książka ale ja co raz bardziej napalam się na tą waszą. Jest genialna i muszę ją miec :D A kryzysy? jak najbardziej brak rozmowy się do nich przyczynia, nawet jakby się wydawało że powód jest inny to i tak w głębi czy na brzegu styka się z brakiem rozmowy. A co najśmieszniejsze wszyscy to wiedzą a i tak wychodzi różnie prawda?:)
OdpowiedzUsuń"Ale nie dopatrzyłam się w tym rozdziale innych wskazówek, czego mogłyby dotyczyć prawdziwe rozczarowania."
OdpowiedzUsuńWSZYSTKIEGO. :D Serio. :D Musiałabyś chyba wszystkie możliwe rzeczy wymienić, a i tak by się coś jeszcze znalazło.
Wiesz, że ja nie jestem z tych, co lubią narzeczonym gasić entuzjazm, wręcz przeciwnie.:) Rozczarowanie to takie mocne, źle kojarzące się słowo, chociaż innego nie widzę.;) Coś po prostu okazuje się inne niż zakładałaś. Wydaje mi się, że tego się nie uniknie, bo każdy wchodząc w małżeństwo ma jakieś swoje wizje. Teraz na przykład możecie się zgadzać w wielu kwestiach w 1000%, a potem okaże się, że jednemu w praniu wyszło, że to czy tamto jednak w ogóle odpowiada, a drugie, wręcz przeciwnie, jest zachwycone.:) Albo że niektóre rzeczy, które wcześniej w ogóle nie wydawały się ważne, jednak wzbudziły o wiele większe emocje, jak przyszło co do czego. U nas tak było.;) A byliśmy razem grubo ponad 5 lat przed ślubem i te wszystkie tematy, o których mówicie mieliśmy po sto razy przewałkowane. Rzeczywiście, co do charakteru i przyzwyczajeń mojego męża to nic mnie nie zaskoczyło i nadal się dziwię, kiedy ktoś mówi, że dopiero po zamieszkaniu razem się poznali. Nawet jak się zmieniał, też mnie nie zaskoczyło. Ludzie się zmieniają (na szczęście nie z minuty na minutę, jakieś przesłanki widać, można się przygotować:)). Ale na przykład potem wyszła ta jego choroba, jedna, druga i to już zmieniało podejście do innych tematów, mimo tego samego charakteru. Co wrażliwsi i bardziej przywiązani do marzeń już mogliby mieć pretensje, że przecież "co innego mi mówiłeś". Wszystko zależy od tego jak bardzo jesteś do tych wizji i ustaleń przywiązana. Im mocniej jesteś przywiązana do marzeń i do przyszłości, zamiast do teraźniejszości i do TEGO człowieka, do tego jaki on jest, a nie jaki może będzie, tym gorzej.
Żyjemy, jak widzisz. :) I mamy się świetnie. ;)
Jeśli rozczarowaniem nazwać takie sytuacje, o których piszesz, to rzeczywiście pewnie nie da się tego uniknąć. Chociaż to słowo "rozczarowanie" średnio mi tu pasuje, ale, jak sama zauważasz, trudno znaleźć inne, lepsze. W moim odczuciu tego typu sytuacje to po prostu trudności i wyzwania, których pojawienie się uwzględniamy w naszym patrzeniu na życie. Nie mamy ustalonych jakichś konkretnych wizji, jak ma wyglądać nasze małżeńskie życie, jak ma funkcjonować nasz dom itd. Jakieś ogólniki, wyznaczające pewien kierunek, ale zawsze z zaznaczeniem: "zależy, jak się ułoży/zobaczymy, czy to się da tak zrobić/jeśli nic temu nie przeszkodzi". Więc raczej nie jesteśmy specjalnie przywiązani do tych ustaleń i wizji. Jesteśmy otwarci na to, że będzie się działo i to pewnie często nie po naszej myśli. Doświadczamy tego już teraz, przeżywając różne trudności i po prostu jest to normalny element życia, z którym trzeba sobie radzić. Zresztą pogadaliśmy sobie wnikliwie o tym, jakie trudności mogłyby wiązać się z potężniejszymi emocjami i prowadzić do kryzysu. Np. brak pracy czy ingerencja rodziców/teściów. Owocna rozmowa, zdecydowanie. :)
UsuńNo i super, o takie podejście mi chodzi właśnie :) My też podchodziliśmy do tego jak właśnie do wyznaczania kierunku. A że część rzeczy wyszła inaczej? Się gada i się wymyśla inne wyjście i tyle. Może dlatego u nas nie było żadnego wielkiego szoku i całe to docieranie się tak zupełnie bezboleśnie przeszło. Nie bezproblemowo, ale całkowicie bezboleśnie. :)
UsuńKawał dobrej roboty w to wszystko wkładacie. Jak zawsze będziecie tak o siebie dbać, czeka Was naprawdę piękne małżeństwo.
My właśnie dziś czytaliśmy (w "Aby małżeństwo mogło się powieść" - dostępne w necie jako pdf, ale kosztuje grosze w formie papierowej) o kryzysach w małżeństwie. Że są trzy: pierwszy w ciągu 1-2 lat po ślubie, kiedy małżonkowie się "docierają", drugi po 7-10 latach kiedy wkrada się rutyna, zmęczenie pracą (czy to zawodową czy w domu), frustracja, że "już nie jest jak dawniej" i w końcu, gdy małżonkowie mają po 40-50 lat i jedno z nich zaczyna oglądać się za młodszymi, chciałby drugi raz przeżyć młodość...
OdpowiedzUsuńOkaże się ;)