Odliczamy!

sobota, 20 kwietnia 2013

Słomiana wdowa

Narzeczony wyjechał się dokształcać, a ja zostałam jako ta przysłowiowa słomiana wdowa - chociaż oczywiście tylko w przenośni, bo jeszcze nie jestem żoną, a gdzie tam dopiero wdową. :)

Mało tego, że mamy dłuższy niż zwykle czas rozłąki - zwykle, gdy któreś z nas gdzieś wyjeżdża, tęsknota wzmaga się wraz z przybywającą liczbą kilometrów, które nas dzielą. Naprawdę, dużo bardziej dotkliwa jest tęsknota, gdy jesteśmy od siebie 100 czy 200 km, niż na co dzień, gdy dzieli nas 20 km. I to nawet, jeśli przerwy w naszych spotkaniach są tak samo długie. Jest mi dużo trudniej wytrzymać bez Karola nawet 2 dni, gdy wyjeżdżam do domu rodzinnego i odległość między nami zwiększa się kilkakrotnie. To na pewno sprawka podświadomości, która bardzo lubi utrudniać życie...

Dodatkowo wpadłam w kolejny mały kryzys moralny, tak jak przed kilkoma miesiącami (nawet pisałam o tym swego czasu na blogu, wyjaśniając skąd wziął się pomysł na to miejsce). Dowiedziałam się bowiem o kolejnej zaufanej i bliskiej mi osobie, która postanowiła odrzucić wartości, którymi dotychczas żyła i nawet radykalnie ich broniła. Jest to tym bardziej bolesne, że - jak sama przyznała - decyzja o wspólnym zamieszkaniu bez ślubu nie była żadnym problemem i nie wywołuje w niej cienia wątpliwości, ani wyrzutów sumienia, a ponadto zostałam, delikatnie mówiąc, skarcona za jakiekolwiek przejawy dezaprobaty i zdziwienia wobec jej zachowania.

Brak mi słów. Świat naprawdę głupieje. Nie dziwię się specjalnie ludziom, którzy nie mają podstaw, by uwzględniać takie wartości czy kwestie religijne w tej sprawie. Ale gdy ktoś całe życie jest zakorzeniony blisko Boga, bardzo radykalnie troszczy się o moralność, nawet pouczając innych, a później zupełnie się od tego odwraca i jeszcze oburza się, że ktoś się temu dziwi... Nie mieści mi się to w głowie.

Taka jestem rozbita przez to wszystko... I jeszcze taaaak mi się straaaasznie dłuuuużyyyy bez Narzeczonego... O, wlecze się ten czas jak on:
Biedny ślimak. I ja biedna...

6 komentarzy:

  1. to dziwne, ale prawdziwe, Mozliwe , że to wszystko to tylko bujda i ta całe religijan otoczka dla niepoznaki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zawsze się zastanawiam, co takiego musiało się stać w życiu takich osób, które tak o 180 stopni zdanie zmieniły. Bo taka zmiana na człowieka z dnia na dzień nie spada tak z byle czego. Tu już wcześniej coś musiało się dziać, jakieś wątpliwości, rozmowy z kimś itd. Smutne, chociaż pewnie nie będzie tego żałowała. No i "niech ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł", się ciśnie na usta... tak a propos pouczania.. Tak zauważyłam u siebie w otoczeniu, że niestety ci, co się wydają mocno wierzący i wszystkich pouczają upadają z wielkim hukiem. Niektórzy nawet wiarę zmieniają.

    Co do odległości - łączę się w bólu. Znam ten problem aż za dobrze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zazwyczaj tego typu zmiany występują, gdy delikwent(ka) ma braki w formacji i edukacji religijnej. Bo niestety w takich sytuacjach jedyne, co ratuje to w pierwszej kolejności wiara wzięta na zdrowy rozsądek, a potem dopiero uświadomienie sobie Bożej miłości i tego, co naprawdę ona oznacza. Podobnie działa to w drugą stronę: kiedy się wraca z ten długiej podróży po drugiej, grzesznej stronie: w pierwszej kolejności trzeba zdobyć wiedzę, żeby potem wykorzystać ją do budowania relacji Pan Bóg - ja. Przerobiłam na własnej skórze ;)

      Pozdrawiam słonecznie,
      manna

      Usuń
  3. Prawda, im więcej kilometrów tym większa tęsknota. Uważam jednak, że nie wam oceniać kto wybrał jaką drogę w życiu. Chcą mieszkać razem? Ich sprawa. Nie chcą też ich. Po co się mieszkać, denerwować? Każdy ma jakiś powód i swoje uzasadnienie. Mieszkanie razem nie oznacza odwrócenia się od Boga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nikogo nie oceniam. Mam jednak prawo wyrazić swoje zdziwienie i zaniepokojenie zwłaszcza, że chodzi o bliską i zaufaną osobę, a nie kogoś obcego. A wspólne mieszkanie bez ślubu rzeczywiście nie musi oznaczać odwrócenia się od Boga, ale jest pewnym sygnałem, że tak zupełnie na serio to też się Go nie traktuje, odrzucając pewne wartości. I to wcale nie o relację z Bogiem chodzi, bo to rzeczywiście nie moja sprawa. Ale właśnie o te wartości, które nas z innymi łączą. A w tym przypadku - łączyły...

      Usuń
  4. Chciałabym odnieść się do sprawy i kwestii związanych z twoim kryzysem moralnym i smutkiem względem bliskiej ci osoby. Też mam czasem tak, że nagle cały świat wydaje mi się być zupełnie wywrócony a ludzie, którzy mnie otaczają jakby zupełnie nie mieli w sobie krzty moralności i nie żyli ze swoimi wewnętrznymi przekonaniami. Nie mówię tu nawet o Bogu, ale o zasadach ponadczasowych, ponad-ponad wszystko, np. uczciwość, miłość, zaufanie, szczerość, prawa człowieka, prawo do życia itd. Ogarnia mnie wtedy rozpacz, kiedy chciałabym czasem z kimś porozmawiać a okazuje się, że nie mam nawet z kim. Zastanawiam się czy ludzie wartościowy istnieją? Myślę, że sama byłabym zdziwiona będąc w takiej sytuacji jak ty. Na pewno porozmawiałabym z taką osobą, ale uważam, że pouczanie kogoś nie należy już do osób trzecich. Dobrze wiemy, że Bóg wszystko wie i widzi. My też nie spoczywajmy na laurach. Niby wydaje nam się, że nasza wiara jest nie do zagięcia, ale właśnie tak jak napisała ta z żebra: "niech ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł"- to dotyczy każdego z nas. Życzę ci wytrwałości.

    OdpowiedzUsuń

Jeśli chcesz, możesz skomentować to, o czym piszemy. Oczekujemy jednak podpisania się pod swoimi słowami, choćby pseudonimem. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...