Za nami kolejna rozmowa z cyklu nauk przedmałżeńskich na podstawie książki pt. "Nas dwoje. Przed nami małżeństwo". Temat o temperamencie jest tak naprawdę kontynuacją poprzedniego zagadnienia, dotyczącego cech osobowości. W części teoretycznej zostały nakreślone sylwetki osób o temperamentach, na które składają się kombinacje trzech podstawowych cech osobowości: emocjonalność, aktywność oraz prymalność/sekundalność.
Co ciekawe, autor nie nadał żadnemu z temperamentów określonej nazwy, ani też nie wykorzystał już istniejących typologii, wyjaśniając, że tak naprawdę jest to szufladkowanie ludzi i opisywanie ich w sposób bardzo zawężony. Rzeczywiście się z tym zgadzam, Najbardziej popularne są typy temperamentu według Hipokratesa: sangwinik, melancholik, choleryk i flegmatyk. Zawsze miałam problem, żeby się określić choćby na granicy dwóch z nich. A poza tym, różnorodność ludzkich temperamentów jest tak bogata, że cztery typy to trochę za mało na próbę jakiegokolwiek uporządkowania. Autor wyróżnił osiem opisów poszczególnych cech, które składają się na dany typ temperamentu, zaznaczając, że jest to opis uproszczonych kombinacji cech podstawowych.
Najważniejszym przesłaniem tego rozdziału było uświadomienie, że temperament jest nam dany, ale nie jest to rzeczywistość statyczna. Sporo się w nas zmieniło od naszego urodzenia poprzez edukację, wychowanie, spotykanie takich, a nie innych ludzi, doświadczenia życiowe, własną pracę nad sobą itd. Takie też jest nasze zadanie - trzeba podejmować pracę nad swoim rozwojem w oparciu o te cechy osobowości, które są dla nas szansą, wykorzystywać płynące z tego zalety, ale równocześnie starać się eliminować złe skłonności, które dany typ temperamentu z sobą niesie. Krótko mówiąc - temperament jest nam dany i jednocześnie zadany, by kształtować swoją osobowość. Nie można bowiem zawsze usprawiedliwiać swoich postaw takim czy innym temperamentem i nic z tym nie robić. To nie ma nic wspólnego z dojrzałością.
Jeszcze jedna ciekawa rzecz, która mnie poruszyła to obalenie mitu rozpadu małżeństwa na skutek niedopasowania charakterów. Już jako młodziutka dziewczyna, gdy słyszałam gdzieś w telewizji czy filmach o rozprawach rozwodowych, w których sędzia ogłaszał rozpad pożycia małżeńskiego z powodu niezgodności charakterów, jakoś intuicyjnie czułam, że to trochę głupie. Jak to, tyle lat się dogadywali, a teraz nagle niedopasowanie charakterów? Dla mnie to od zawsze było dziwne, no wręcz nierealne. A tu nawet jest taki zapis prawny i to sformułowanie o niezgodności charakterów normalnie funkcjonuje w języku... Okazuje się, że to rzeczywiście mit. Żaden temperament nie jest lepszy czy gorszy, każdy jest darem. I tak naprawdę każdy z każdym może się dogadać, tylko czasem trzeba w to włożyć więcej wysiłku, a w innych sytuacjach mniej. Na tym polega cała dynamika rozwoju w małżeństwie - nawet jeśli z jakichś powodów jest trudniej, niż na początku, to mając świadomość naszych zalet i wad, pracujemy nad tym, by tę miłość rozwijać, a nie gasić ją. Niezgodność charakterów to, moim zdaniem, wygodny slogan.
W myśl tych wszystkich mądrych wskazówek mieliśmy się zastanowić nad swoimi temperamentami i jakoś się przyporządkować (dzięki klarownym opisom, nie było to specjalnie trudne). Trudniejsze, a raczej wymagające więcej wysiłku, było określenie, w czym pomaga i przeszkadza każda z cech osobowości składająca się na mój temperament. Oboje jojczeliśmy, że zajęło nam to sporo czasu i było po prostu męczące, bo wcześniej nie zwracaliśmy na to uwagi i ciężko było wyróżnić przykłady konkretnych sytuacji, w których dana cecha jest zaletą lub utrudnieniem. Ale chyba daliśmy radę. Tym sposobem zamknęliśmy pierwszą część książki. Następny temat będzie już dotyczył części drugiej pt. "Poznajemy się w dialogu".
I jeszcze krótki fragment naszej wczorajszej rozmowy:
On: Ożeniłbym się już z Tobą, choćby teraz! A ty byś się ze mną omężyła?
Ona: Omężyłabym się! Choćby teraz! Albo nie... Wiesz, tak jeszcze chociaż z pół roku...
On: No właśnie. Bo tematów nie przerobiliśmy... :)
Z tą niezgodnością charakterów, to myślę, że troszke uprościliście sprawę. Bo- po pierwsze, temperament to nie jest charakter. To są dwa różne pojęcia, określające co innego. Nie wiem, czy myli je też sam autor książki? Nam już w szkole w podstawowej przy pisaniu charakterystyk nauczyciele wbijali do głów: charakter to nie jest to samo co osobowość (temperament) :)
OdpowiedzUsuńPo drugie, to prawda, z każdym można się dogadać, jeśli włożyć w to dostatecznie dużo pracy. ALE... na jakiejś podstawie ludzie dobierają się w pary, prawda? Gdyby charakter nie miał znaczenia, każdy mógłby tworzyć szczęśliwą parę z każdym. A tak nie jest. Są ludzie, z którymi owszem, dogaduję się całkiem nieźle, jeśli włożę w to trochę dobrych chęci, ale za żadne skarby nie wyobrażam sobie życia z nimi pod jednym dachem 24h/dobę. Nie utworzyłabym z nimi szczęśliwego związku ze względu właśnie na różnice charakteru.
Jeśli ludzie się dobrze nie poznają przed ślubem, to ja wierzę w to, że mogą mieć problem później z różnicą charakteru. Bo niektóre sprawy naprawdę trudno przeskoczyć. A małżeństwo nie jest związkiem statycznym, ciągle przychodzą nowe wyzwania, problemy itd. Konflikty się nawarstwiają. I tak nawet po paru latach takie różnice mogą się przyczynić do rozpadu związku.
Nie chcę się wymądrzać. Tylko że ja też myślałam, że to taki wydumany problem. Ale w rzeczywistości, gdy trzeba razem żyć, podejmować wspólne decyzje, stawiać razem czoło problemom- to już nie jest wydumane. To jest codzienność po prostu.
Dlatego ja bym kwestii charakterów nie zamiatała pod dywan, tylko właśnie podkreślała, żeby nie latać z głową w chmurach i nie twierdzić, że jakoś się dogadamy, tylko naprawdę się zastanowić, czy jesteś w stanie znosić w każdej sytuacji charakter swojego przyszłego współmałżonka.
Bo owszem- wszystko da się zrobić- ale człowiek też nie jest nie wiadomo jakim tytanem, i mimo dobrych chęci, czasem może okazać się za słaby.
A ja to jestem tak pomiędzy, albo się zgadzam z obiema Wami na raz, nie wiem, jak to ująć:P Ja twierdzę, że w ogóle nie ma czegoś takiego jak ZGODNOŚĆ charakterów i dopasowanie. Wszyscy jesteśmy do siebie niedopasowani i dlatego mamy całe życie uaktualniać wypracowaną przez siebie instrukcję obsługi drugiej osoby. Uważam, że, owszem, każdy może NA KOŃCU (słowa klucze:P) stworzyć szczęśliwy związek z każdym. Ludzi zniechęca nie tyle charakter sam w sobie, co ogrom pracy, bo nad jednym będzie mniej pracy i więcej przyjemności, a nad drugim będzie długoletnia masakra, zanim się coś sensownego zbuduje (zakładając, że do tego czasu jedno drugiego nie zabije).;) Charakter jest ważny w tym sensie, że oceniasz na wstępie ile pracy przed Tobą, żeby się dopasować. Załóżmy, że mamy dwóch kandydatów: jeden to Twój wymarzony ideał, drugi- totalne przeciwieństwo. I załóżmy, że masz zagwarantowane, że jak ustalicie to, to i tamto, to za 10 lat zbudujecie szczęśliwy związek. Tam, gdzie na początku wybierzesz charakter mniej niezgodny z Twoim, tam jest większa szansa, że przez te 10 lat będzie fajnie. Z jakimiś tam fochami i sprzeczkami, ewentualnie z kilkoma przerwami na kryzysy, kiedy jednemu albo drugiemu coś odpali i się odmieni;), ale jednak więcej będzie tych fajnych rzeczy. A tam, gdzie wzięłaś totalne przeciwieństwo, które masz ochotę zastrzelić po tygodniu będziesz miała 10 lat walki, z przerwami na te momenty, kiedy komuś odpali i dla odmiany jest dobrze. :D "Poziom szczęścia" na końcu ten sam, tylko mniej lub więcej nerwów i roboty. I dlatego każdy normalny, kto ma instynkt samozachowawczy wybierze (albo powinien wybrać) opcję nr 1. A tacy, którzy wybierają opcję nr 2, bo "wystarczy się przecież tylko umieć dogadać" to owszem, mogą mieć szczęśliwy związek, ale mogą się mocno zdziwić tym, jaką sobie na własne życzenie zafundowali ostrą jazdę bez trzymanki, gdzie więcej będzie kryzysów niż tych dobrych rzeczy.
OdpowiedzUsuńMówię o prawdopodobieństwie, bo to że kogoś przed ślubem dobrze poznasz, też nie gwarantuje, że coś się któremuś nie odmieni. Jak to się mówi, w życiu pewna jest tylko śmierć. I podatki. :D
Ciekawa notka :D
OdpowiedzUsuńMasz rację, ja też nie wierzę w ,,niezgodność charakterów", niby powinniśmy szukać na zasadzie sangwinik ma znaleźć sangwinika? Eee, dziwne by to było :) Trzeba się starać ze sobą żyć i tyle :)
Ja chyba jestem mieszanką sangwinika z melancholikiem a mój K. to prawdopodobnie flegmatyk- melancholik :D Ale dogadujemy się :P
Fajny ten Wasz dialog :D
A tak jeszcze mi się przypomniało, odnośnie przerabiania tematów. Słuchaliście może konferencji o.Adama Szustaka o Pieśni nad Pieśniami? W necie można znaleźć, cykl się nazywa o ile dobrze pamiętam Pomarańczarnia. Tam to dopiero jest lista tematów do przegadania... ;)
OdpowiedzUsuńTak słuchałam ostatnio i sobie pomyślałam o Was. :)
Ja słyszałam kiedyś o tym cyklu, kiedy "dział się" na żywo u dominikanów, ale nie widziałam, że można znaleźć audycje w internecie. Dzięki za podpowiedź! Gdy "przerobimy" książkę, na pewno posłuchamy. A, no i miło nam, że o ktoś o nas myśli, nawet gdy nie wchodzi właśnie na naszego bloga. :)
UsuńMożna znaleźć w necie, ponoć jest na stronie duszpasterstwa, ale chyba za głupia jestem i nie mogłam się dokopać i ściągnęłam z chomika.:) Tylko jak do końca tych tematów z omężeniem będziesz czekać, to nie wiem, kiedy Wy ten ślub weźmiecie. :D
UsuńMyśli się o Was, myśli.:) Ja w ogóle dużo myślę i się modlę za narzeczonych, bo sama niedawno nią byłam i wiem, że do umoralniania i opieprzania narzeczonych to wszyscy pierwsi, a modlić się i wspierać, to nie ma komu.:)
O rany, święte słowa! Tym bardziej dzięki wielkie za wsparcie duchowe! :)
UsuńA z tematami do obgadania mam nadzieję, że sobie poradzimy przed ślubem, w końcu to ponad sto tygodni, a jak nie zdążymy, to będzie kontynuacja już w małżeństwie tym bardziej ciekawa, że już nie będzie odwrotu :)
Doooomiiiiiniiiikaaaaaaniiiieeee <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3
UsuńMoja wielka Miłość, odkąd trafiłam do ich duszpasterstwa, Dominikanie są mega!
A o. Szustak (przeze mnie pieszczotliwie nazywany celebrytą ;p ale trzeba zobaczyć, jakie tłumy przychodzą na rekolekcje prowadzone przez niego, albo na Pomarańczarnię, która we wtorek, już po raz kolejny, zagości w Warszawie) mówi naprawdę mądrze i ciekawie.
Polecam nie tylko Pachnidła, ale wszystkie jego konferencje (szczególnie o prostytutkach i plackach z rodzynkami) jego rozkimny są czasami powalające ;)
Albo jestem ślepa, albo nie umiem znaleźć Pachnideł, tutaj link do różnych beczkowych konferencji:
http://www.beczka.krakow.dominikanie.pl/index.php?section=audio
i jeszcze to:
http://www.langustanapalmie.pl/
Langusta jest też na fejsie ;)
Ada, Ty studiujesz w Krakowie? Koniecznie idź do Beczki, jejku, Dominikanie są naprawdę cudowni!
No zobacz, jak ich tu nie kochać:
http://www.youtube.com/watch?v=aP74qJBWsKY
Chociaż to działo się akurat u nas :)
A jak nie duszpasterstwo, to może wieczorki dla zakochanych, które organizują domki właśnie dla osób będących w związkach, anrzeczonych.
Polecam z całego serducha!!!
PS
Jak nie znajdziesz pachnideł to mogę Ci jej wysłać - mam dwa sezony.
I mam też o. Fabiana i jego teorię kobiecości ;)
o.Fabiana Błaszkiewicza i "Słońce Twojego sekretu" itd.? Dobrze myślę? Ja go uwielbiam :D Słuchałam kiedyś w pociągu (teraz nie pamiętam, czy Słońce, czy tę drugą część) i tak się śmiałam, że ludzie na mnie jak na idiotkę patrzeli (patrzyli?). :P
UsuńJa o.Szustaka wzięłam stąd:
http://chomikuj.pl/izkad1995/Pomara*c5*84czarnia+-+o.+Adam+Szustak
Pieśń nad Pieśniami werset po wersecie, a więc nie tylko o pachnidłach. :)
A te placki z rodzynkami to gdzie??
Pasikonik, tak się składa, że próbowałam się zahaczyć w Beczce już na I roku studiów, ale jakoś niezbyt dobrze się tam czułam. Ja w ogóle nie mam zbyt silnej potrzeby przynależności do wspólnoty, szukałam w kilku duszpasterstwach, ale nigdzie się na dłużej nie zatrzymałam... Nie moje klimaty, chociaż nie mogę odmówić dominikanom mądrości i doświadczenia w kaznodziejstwie. A skoro teraz przerobimy tematykę Wieczorów dla Zakochanych, to na nauki przedmałżeńskie pójdziemy raczej gdzie indziej, żeby jak najwięcej skorzystać z różnych źródeł. :)
UsuńBardzo podoba mi się to jak piszecie:) W sensie, że tak przyjemnie się czyta Wasze notki:) Co do tematu, to nie zbyt wiele jestem w stanie powiedzieć, ale najważniejsze aby razem pracować nad sobą. "Niezgodność charakterów"? Powiem szczerze, że kiedyś też tak miałam- jak słyszałam to gdzieś w sferze publicznej zastanawiałam się kto to wymyślił, to zgodne z prawem? Więc też mam mieszane uczucia co do tego powodu rozwodu. Pozdrawiam. Ell
OdpowiedzUsuńOczywiście że nie ma czegoś takiego jak dopasowanie. Ale znając siebie i swój charakter oraz swoje siły, jestem w stanie stwierdzić, z kim jestem w stanie się dgadać, a z kim nie. Nawet pójdę dalej, jestem zdania, że są cechy charakteru, które z góry wykluczają zbudowanie szczęśliwego związku z kimkolwiek! I podkreślam, mówię tu o charakterze, nie o temeramencie, bo to dwie różne sprawy! Niezależnie od tego, czy ktoś jest sangwinikiem, czy melancholikiem, to może być odpowiedzialny, albo nie, wierny albo nie, słowny, prawdomówny, szczery, uczciwy albo nie itd... To jest charakter. I to ma dużo większe znaczenie dla przyszłości związku niż temperament.
OdpowiedzUsuńJa nie określam słowem "zgodność" tego, że ktoś ma taki sam charakter jak ja, tylko to, że jestem w stanie z nim się dogadać, zaakceptować jego wady, wspólnie podejmować decyzje. Mój mąż jest też w wielu kwestiach moim przeciwieństwem. Czy to oznacza, że jesteśmy niedopasowani? Dopasowane puzzle też różnią się kształtem. Ale jest coś, co nas łączy, ponad różnicami.
Ja generalnie uciekam jak mogę od takiego idealizowania, że wszystko "da się". Bo owszem, dałoby się, gdyby nie to, że wszyscy jesteśmy obciążeni grzechem pierworodnym, i wszyscy mamy swoje słabości i skończone siły. To jest podobne do tego oczym rozmawiałyśmy na moim blogu, Anno:) czystość przedmałżeńska dla niektórych nie jest żadnym wyzwaniem. Dla innych jest wielkim wrzeczeniem. A dla innych to wyrzeczenie jest zbyt ciężkie i upadają. Tak samo tutaj. Dla niektórych życie z człowiekiem o danym charakterze może być zbyt ciężkie. I ja jestem to w stanie zrozumieć, bo każdy ma swoje słabości, a jeśli dodatkowo ktoś nie ma oparcia w Bogu, to nic tylko iść do sądu po rozwód z powodu niezgodności charakterow.
No i wiadomo, że w życiu nic nie jest pewne, wszystko może się zmienić:) Dlatego ja podchodzę do takich rzeczy z wielką pokorą. Mało jest ludzi, którzy się zarzekali, że nigdy, przenigdy się nie rozejdą, że będą ze sobą szczęśliwi na zawsze? A potem okazuje się,że życie ich przerosło. I ja też nie wiem, czy któregoś dnia charakter mojego męża nie ookaże się dla mnie zbyt ciężkim brzemieniem. Zawierzam to Panu.
I zeby nie było- nie daję przyzwolenia na rozwody, tylko widzę też słabość człowieka.
Dzięki za rozwinięcie i uzupełnienie Twojego poprzedniego komentarza, który początkowo wydawał mi się nie do końca zrozumiały. Rzeczywiście, masz rację, a to, o czym piszesz, to takie zderzenie z rzeczywistością teorii z "naszej" książki. Tym bardziej jesteśmy wdzięczni za cenne spostrzeżenia i wskazówki! Na pewno nie zamykamy tego tematu, będziemy starać się jeszcze wnikliwiej się poznawać.
UsuńPS. Wywiązała się swoista ciekawa dyskusja między nami-nowicjuszami, a doświadczonymi małżonkami. To bardzo ubogacające, że tego bloga tworzymy nie tylko my, ale też inni wartościowi ludzie, którzy wnoszą tu wiele dobrego! Dzięki!
O to to! Właśnie o to mi chodzi! :) O zdrowy rozsądek przed ślubem i o to, żeby ocenić swoje siły, wybrać tę opcję, która nie będzie masochizmem. Ja też jestem przeciwna idealizowaniu przed ślubem. A już w ogóle najgorsze, co może być to WIDZIEĆ wszystkie złe rzeczy, wiedzieć, że to nie do pogodzenia i twierdzić, że "wystarczy się dogadać". A no właśnie "wystarczy", owszem da się, ale sęk w tym, żeby zdążyć się dogadać, zanim się pozabijacie :) Bo ogólnie niby dać się da, ALE.. no właśnie;) Jest ten "mały" haczyk, który dla niektórych może być nie do udźwignięcia. Na idealizowanie przyjdzie czas po ślubie, bo wtedy już nie masz wyjścia. Wtedy MUSI się dać. ;) I ja bym powiedziała, że wtedy wręcz trzeba idealizować i nawet wmawiać sobie, że "da się", żeby to była taka mobilizacja. Bo zakładanie, że może mi się nie udać, to też może być niebezpieczne, takie trochę samospełniające się proroctwo. Chociaż pewnie zależy od człowieka.;) "Miej oczy szeroko otwarte przed ślubem, a przymykaj je później". ;) Ludzie wychodzą z takich kryzysów, że człowiekowi by się nawet nie śniło, ALE to nie oznacza, że masz być Matką Teresą i na dzień dobry skazywać się na mękę przez całe życie, kiedy możesz tego nie robić. Póki się jest przed ślubem i ma się możliwość w takim związku nie być, to się dla własnego zdrowia psychicznego w niego nie wchodzi. Trzeba oszczędzać siły i energię na ewentualne kryzysy po ślubie. ;)
UsuńHahaha ze mnie to taka "doświadczona" małżonka jak z koziej d... :D Staż związku niby już ładny, bo ponad 6 lat, ale małżeński króciutki.;) Chociaż podobno zderzenie wyobrażeń z rzeczywistością jest w pierwszym roku po ślubie, więc może się przydam do czegoś. :P Na razie nic mnie nie zaskoczyło, problemy są/były te, których się spodziewałam, a dobre rzeczy zaskoczyły, bo nie myślałam, że będą aż tak dobre. :)
Trafiłam "przypadkiem" i bardzo mi się tu spodobało, mimo że w słusznym wieku jestem. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszymy i witamy w naszych skromnych progach! :)
Usuń