Odliczamy!

piątek, 3 stycznia 2014

Ślub tuż, tuż... czyli o przedślubnych marzeniach i przygotowaniach

Po pierwsze, z tym  "tuż, tuż..." w tytule to lekka przesada. :) Ale taki był oryginalny tytuł rozdziału, więc nie chciałam już mieszać i zmieniać.

Po drugie, temat trochę zaległy, bo omawialiśmy ten rozdział w przedświąteczną niedzielę i przez te ostatnie dni strasznie mi się gryzły rozważania przedślubne z kolędami w tle. Zatem wnioski zdążyły się uleżeć i dojrzeć.

A po trzecie - trudno w to uwierzyć i aż żal mi to napisać - ale to był ostatni rozdział... Buu... Co my teraz będziemy robić w niedzielne popołudnia...? 

Dobra, nie czas na żale, do rzeczy. Sam rozdział był trochę śmieszny. Nie wiem, dlaczego, ale skupiono się w głównej mierze na oczekiwaniach nie tyle, co do ślubu, ale... co do nocy poślubnej.
Byliśmy nieco zdziwieni niektórymi wypowiedziami w ramach świadectw. Niektóre teksty można było sobie zwyczajnie darować, np. o odłożeniu nocy poślubnej o kilka dni po ślubie, bo panu młodemu byłoby głupio przed rodzicami, którzy dzień po weselu patrzyliby na niego dziwnie, wiedząc, że jest już "po"... W ogóle... wtf??

Nie zmienia to jednak faktu, że nasza rozmowa inspirowana pytaniami na koniec rozdziału była ciekawa, ważna i owocna. Rozmawialiśmy o tym, jak każde z nas chciałoby przeżyć uroczystość naszego ślubu, co w tym dniu będzie dla nas najważniejsze, a co mniej ważne, na co chcielibyśmy zwrócić szczególną uwagę... Ciekawym wspólnym wnioskiem jest dążenie do ograniczenia niepotrzebnego stresu do minimum. Żeby nie przejmować się masą pierdół, które nie mają większego znaczenia, ale mieć na uwadze przede wszystkim to, co będzie w tym dniu najistotniejsze - sakrament. Po drugie pisaliśmy, a później rozmawialiśmy o naszych marzeniach, nadziejach i oczekiwaniach związanych ze ślubem i weselem. Od elementów stroju, przez liturgię, po wszelkie okoliczności okołoślubne i weselne, na które mamy (lub nie mamy) wpływ. Piękne to wszystko w naszych wyobrażeniach, ale ciekawa jestem, ile z naszych marzeń uda się zrealizować, a jakie pojawią się kłopoty... No właśnie, kłopoty. Ta ostatnia część była nam chyba najbardziej potrzebna - o możliwych rozczarowaniach związanych z tą uroczystością. Co mogłoby nas bardzo rozczarować? Że goście nie dopiszą, że któreś z nas się rozchoruje, że w rodzinie wybuchnie jakiś konflikt tuż przed ślubem, albo (nie daj Boże) w dniu ślubu, że ksiądz powie beznadziejne kazanie, bo tak też się przecież zdarza... Rany, jak tak sobie pomyśleliśmy o tym wszystkim, co hipotetycznie mogłoby się wydarzyć... Gdyby sobie te wszystkie ewentualności brać sobie do serca i rozgrzebywać wszelkie możliwości "rozczarowań" - chyba można byłoby zwariować. To nie na nasze nerwy. Zgodnie doszliśmy do wniosku, że nie ma chyba takiej rzeczy, która aż tak zepsułaby nam ślub i rozczarowała nas, że przesłoniłoby to nam istotę sakramentu przez nas zawieranego. Proste, że będzie zdenerwowanie, ekscytacja, przejęcie, pewnie wiele obaw, jak to wszystko wyjdzie... Ale cokolwiek by się nie wydarzyło - najważniejszy tego dnia będzie jeden Święty, co ma cztery ręce i cztery nogi. I dwie głowy.
Święty Związek Małżeński. :)

O, i to tyle w temacie ślubu na chwilę obecną. Można spokojnie wracać do kolęd. 

PS.
Skoro już temat ślubny na tapecie... Zapisaliśmy się na kurs przedmałżeński. :)
Po przerobieniu tej książki jesteśmy tacy "mądrzy", że jak pójdziemy na nauki, to chyba zapytamy prowadzących i resztę narzeczonych: "No, to co chcecie wiedzieć?" :D

35 komentarzy:

  1. Dobry pomysł, może trochę wiedzy im się przyda:-).

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj z tym stresem to są przeboje przed ślubem. Ja pamiętam, że mnie najbardziej stresowało to, że .... inni się stresują. Stresujący się rodzice i teściowie mają tak nieoczekiwane pomysły, że w życiu bym tego sama nie wymyśliła! A osobiście stresowałam się tym, że się rozpłaczę podczas przysięgi - bo dla mnie wszystkie szczęśliwe i wzruszające chwile kończyły się łzami. A tu wielkie zaskoczenie! W dniu ślubu nie czułam ani ja ani mój Narzeczony żadnego! stresu. Co więcej pocieszałam nawet naszą fotografkę żeby się nie denerwowała. I do dzisiaj nasza rodzina i znajomi wspominają nasz ślub, jako "dziwny" bo nigdy nie widzieli Pary Młodej tak wesołej i odprężonej. Jak to się stało, że tak było nam wesoło - nie mam pojęcia! To taka wewnętrzna radość, że możemy wyznać sobie miłość do końca życia, że nie dało jej się stłumić, żadnym stresem!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak to co będziecie robić? Następną książkę przerabiać! :) Lista jest dłuuuga. :D

    Ja przez całe przygotowania nie czułam żadnego stresu, nic, zero, tylko ekscytacja. W dzień ślubu - to samo. Babka, która mnie malowała w szoku była, że taką jestem wyluzowaną panną młodą. Błogosławieństwo- banan na twarzy, podczas ceremonii też. No pełen luz i pełnia szczęścia. Ale jak mnie złapało po pierwszym tańcu... Matko... :p Tylko patrzyłam czy się dobrze wszyscy bawią i zaczęłam się przejmować pierdołami. Świadek się zlitował i mnie uspokoił winem haha. I potem już był pełen luz znowu:p Chyba jednak gdzieś podświadomie człowiek zawsze się stresuje i jakoś to musi zejść prędzej czy później. ;)
    Najgorsi są palacze. Znika Ci nagle pół sali, a Ty już do głowy dostajesz, co się stało i czemu wszyscy poszli. :p

    A z tymi uśmieszkami, aluzjami i żarcikami na drugi dzień "po", to ja tego pana młodego rozumiem hahaha. :D chociaż żeby noc poślubną z tego powodu przekładać, to bym nie wpadła.:)

    Ale fajnie. :D Jaram się Waszym ślubem normalnie jak moim własnym. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja też to rozumiem :)) straszne są takie aluzje i żarciki i też by mnie pewnie dotknęły...

      Usuń
    2. Hm... Takie żarty i aluzje to może ktoś ze znajomych, ale rodzice...? Mnie to nawet do głowy nie przyszło... No i przekładanie z tego powodu nocy poślubnej też nie. :)
      Ten fragment to taki tam śmieszny kwiatek na dowód, że chociaż książka nie jest idealna, to jednak wieeeele można z niej skorzystać, no i pośmiać się przy okazji. :)

      Usuń
  4. Mnie się wydaje ze się bede mega denerwować wszystkim ale mnie się tak zawsze wydaje (czy to przed ustnymi egzaminami, czy przed egzaminem na prawko) a później się okazuje ze pełen luzik. Ale za to mam tak samo jak kermowka - tzn. najbardziej denerwuje się tym ze ktoś się denewruje. Tylko u mnie to jest zmutowane: np. Jak mieliśmy stłuczkę, to nie byłam zdenerwowana zdarzeniem, ani tym ze pol drogi zostało zamknięte tylko tym ze R. się bedzie denerwował i np. komuś przywali albo zrobi mu się słabo :P (na szczęście szybko zauważyłam ze on na to pełen luzik) albo pamiętam raz weszłam na egzamin z najwieksza panikarą na roku i cały czas się denerwowałam czy ONA z nerwów nie zwymiotuje albo zawału nie dostanie :P

    OdpowiedzUsuń
  5. Kurcze, aż mi będzie brakować tych Waszych rozważań. Mam nadzieję, że jednak znajdą się jeszcze jakieś tematy, bo czytać tylko o samych fizycznych przygotowaniach to tak nieco nudno ;)

    Ja się obawiam, że będę się stresować mało istotnymi rzeczami. W związku z tym, że sama planuje upiec tort weselny to dopóki go nie podadzą to się będę martwić czy się nie rozpadł albo czy na pewno smakuje :p
    Druga rzecz to boję się, że będę ryczeć, bo ja z tych wrażliwych co płaczą przy składaniu życzeń w Wigilię.
    Ale zobaczymy jak to będzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie ryczenie w Wigilie nie należy do najbardziej obciachowych! Ja płaczę nawet jak mówią o czymś co jest dla mnie bardzo ważne! Dlatego miałam poważne powody, żeby myśleć, że na swoim ślubie będę beczeć jak głupia :P Ale nic z tego! No raz miałam mokre oczy, ale to była wina mojej mamy, bo się pokazowo rozkleiła przy błogosławieństwie to ja też uroniłam łezkę dla towarzystwa :P Poza tym PEŁNIA SZCZĘŚCIA i zero stresu. Ja miałam takie podejście, że nie ma się co stresować teraz, skoro już nic nie można zmienić - dzieje się! U Was będzie na pewno dobrze :-)

      Usuń
    2. Ja też jestem z tych wyjących na wszystkim, ale dzień własnego ślubu to jest kosmos i zupełnie inne emocje, więc będzie dobrze. :)
      Na ostatnim tańcu na poprawinach się rozryczałam, ale tylko dlatego, że mi się chłop rozkleił. :p

      Usuń
    3. Skoro tak mówicie, że nawet wrażliwe i płaczliwe osobniki są w stanie nie rozpłakać się na własnym ślubie, to może jest szansa... Bo ja się nie stresuję tym, że się rozpłaczę. Ja po prostu to wiem, że prędzej czy później (może dopiero na weselu?) polecą łzy. Zawsze tak silne emocje odreagowuję łzami i wcale nie uważam tego za powód do stresu. Po prostu tak już mam.
      I zaplanowałam sobie nawet, że jeśli na Mszy ślubnej się rozryczę, to na weselu każę naszemu wodzirejowi odtworzyć jedną z moich ulubionych piosenek: "Odrobinę szczęścia w miłości", bo tam w refrenie jest:
      "Stanąć z Nim na ślubnym kobiercu, nawet łzami zalać się, potem stanąć sercem przy sercu i usłyszeć ". :D

      Usuń
    4. A, Blueberry - skończyła się jedna książka, będzie następna, spokojna Twoja rozczochrana. :D Już mam plan, co można byłoby uruchomić w następnej kolejności, ale damy sobie chwilę oddechu i może od rocznicy zaręczyn z czymś nowym wystartujemy. Bo ja też nie wyobrażam sobie pisać tylko o suchych formalnych przygotowaniach do ślubu. ;)

      Usuń
  6. Chcecie innych polecanek książkowych albo tematycznych? ;)

    Co do stresu. Bardzo dobra strategia, by nie zawracać głowy pierdołami! Ludzie np. tygodniami debatują nad wyglądem winietek z nazwiskami, ja poświęciłam im jakieś 30 sekund. Ogólnie była lekko poddenerwowana przed, ale w sam dzień ślubu... Stoimy z Tatą pod kościołem, czekając już na WEJŚCIE, i taki dialog: "- Denerwujesz się? - Jestem szczęśliwa". Tata potemm powiedział, że był pod wrażeniem.

    A do do odłożenia nocy poślubnej, mogą być za tym argumenty, ale chyba trochę inne.

    Pozdrawiam serdecznie,

    Marysia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chcemy, chcemy. Poleć coś ciekawego, na pewno coś wybierzemy. :)

      A no i chętnie posłucham, jakie Ty widzisz argumenty za odłożeniem nocy poślubnej. O zmęczeniu i spoceniu po weselu często się mówi, a są jakieś inne powody, dla których warto byłoby przełożyć tę wyjątkową chwilę?

      Usuń
    2. My też chcieliśmy odkładać - szczególnie mój Mąż (kto by pomyślał prawda?) Ale jednak ten dzień jest taki wyjątkowy i taki niesamowity, że większość ustaleń ślubnych u Nas zmieniała się nieoczekiwanie i wszystko wyszło najpiękniej na świecie. Ale My na własnym weselu nie piliśmy w ogóle alkoholu więc może to też miało znaczenie, bo mieliśmy "trzeźwe spojrzenie na sytuację" i dzięki temu mogliśmy spontanicznie, ale rozważnie podejmować różne decyzje o zmianach :-) również tych dotyczących odłożonej nocy poślubnej :-) Ja ze swojej strony polecam książkę Siedem zasad dobrego małżeństwa wydawnictwo uniwersytetu jagiellońskiego. to taka książka popularnopsychologiczna i już ściśle mówiąca o życiu w małżeństwie nie o przygotowaniach, ale ja czytałam ją z wtedy jeszcze Chłopakiem i wracam do niej - mimo, że nie ze wszystkim się zgadzam. Polecam!

      Usuń
    3. oczywiście, że są inne powody, jak choćby ten, że zwykle to już nie byłaby noc poślubna tylko poranek :))

      Usuń
    4. Oj tam, poranek to poranek, a noc to noc. :D ja poranka poślubnego jako nocy nie liczę. :D

      Usuń
    5. Książka to "Dobre rady dla narzeczonych i małżonków" x.Aleksander Woźny, Sługa Bozyz diecezji poznańskiej, wybitny kapłan i rekolekcjonista. Książka bardzo wymagająca, ale jestem ciekawa Waszych wrażeń. Czy polecanki tematyczne też mogą być?

      Głownie chodzio zmęczenie i o szanse poczucia wyjątkowości tej chwili. Ale generalnie uważam że wyjdzie jak wyjdzie i nie ma się co spinac na jedną słuszną wersje. Ale o tym szerzej może w maili gdy nadejdzie moja kolej. :-)

      M.

      Usuń
    6. Tytuł książki bardzo zachęcający, na pewno się zorientujemy. Polecanki tematyczne brzmią równie ciekawie, zapodaj, co masz w zanadrzu. :)

      Usuń
    7. Z opóźnieniem, ale nie mam stałego dostępu do sieci ;)

      Polecałabym omówić przede wszystkim kwestię dzieci (co oczywiste!), ale z takimi aspektami jak: co właściwie rozumiemy przez otwartość na życie, choroba czy śmierć dziecka, niepłodność i adopcja. A także zwrócić uwagę na to, co można w tej kwestii zrobić przed ślubem, o co zadbać.

      Druga sprawa: zdrada. Ja wiem, że to z grubej rury i brzmi niewiarygodnie - ale primo, żadna zdrada nei bierze się znikąd, to jest najpierw długi proces rozkładu relacji i wpuszczania zła. Secudno - wiąże się z tym kwestia, czy mówić i ile mówić - lepiej to przegadać wcześniej. Bo o ile nie sądzę, by zdrada fizyczna byłą u Was jakimś realnym zagrożeniem, o tyle zawsze może się zjawić osoba trzecia, która np. będzie celowo zawracać w głowie. Warto to sobie uświadomić, umieć mówić o swoich emocjach i od razu się do niczy przyznawać, aby oczyszczać atmosferę i wzajem sobie pomagać.

      To tak z mojego przebogatego doświadczenia ;)

      Pozdrawiam serdecznie!

      M.

      Usuń
    8. Hmm, w zasadzie wszystkie kwestie, o których wspomniałaś mamy przegadane, łącznie z tematem zdrady - czy i ile mówić, no i od czego się może zacząć zamęt (to była chyba jedna z trudniejszych rozmów, ale pomógł nam bardzo znaleziony gdzieś w sieci artykuł o. Knotza o zdradzie, który był inspiracją zarazem). My naprawdę dużo rozmawiamy tak na poważnie, nawet nie tylko gdybając, ale też odnosząc się do bieżących wydarzeń w naszym otoczeniu, w rodzinie, wśród znajomych... Ciągle się coś dzieje i ważne tematy sypią się jak z rękawa.
      Ale to naprawdę niesamowite doświadczyć takiego zatroskania i szczerej rady od zupełnie obcej osoby, dziękujemy! :)

      Usuń
    9. Bo ja Wam kibicuję, po prostu :) Jesteście szalenie inspirujący!

      Fajnie by było zatem poczytać Wasze rozważania o różnych takich trudniejszych tematach, nie tylko to, co według książki szło. W tym sensie, że skoro to jakieś miejsce w sieci także dla innych narzeczonych i małżonków, dobrze by było, by takie różne kwestie się pojawiły. Tak sądzę :)

      M.

      Usuń
    10. Wy to chyba z każdej strony będziecie omodleni. :)

      Usuń
    11. To jest jakiś absolutny fenomen internetów, słowo daję. I dziękuję - w imieniu swoim i Narzeczonego, tylko tyle możemy i odwdzięczamy się tym samym. :)
      A pomysł z poruszeniem tutaj różnych ważnych tematów bardzo ciekawy - pewnie wykorzystamy. Dzięki jeszcze raz za wszelkie dobro! :)

      Usuń
  7. To ja wypowiem się tylko w kwestii nocy poślubnej, bo mam ją bardzo dokładnie zaplanowaną :D
    Na pewno poczekamy kilka dni, bo pewnie po całonocnej zabawie będzie zmęczeni, nieświeży i no... Dusza romantyczna ze mnie, więc musi być odpowiedni miejsce i raczej nie będzie nim hotelowy pokój. Chciałabym przez cały dzień przygotowywać się do tego wydarzenia. :) Iść z moim mężem na spacer, może do teatru, na romantyczną kolację. A potem... Mały domek, zapewne w górach. :) Ogień w kominku, świece, płatki róż, muzyka, kadzidełka, wanna pełna piany a w sypialni wielkie łoże z baldachimem. :)
    Rozmarzyłam się i rozpisałam, wybaczcie. :P
    Z drugiej strony rozumiem, że dla kogoś noc poślubna to takie ukoronowanie poprzedzającego ją dnia.
    Każdy zapewne ma na tą noc swoje plany i marzenia i oby one każdemu się spełniły, Wam również.:)
    A jeśli chodzi o spojrzenia innych osób...powód co najmniej dziwny i dla mnie niezrozumiały.

    Wszystkie dobrego w Nowym Roku! Ściskam Was mocno i jeszcze mocniej Wam kibicuję! :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Łoł, Ela, jaki misterny i dokładny plan na noc poślubną. :)
    Dziękujemy za życzliwość i kibicowanie. To zawsze daje nam niezłego kopa. :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Może to nieodpowiednie miejsce, ale chciałbym napisać coś jeszcze odnośnie czystości przemałżeńskiej, o której wspominaliście wielokrotnie.

    http://www.fronda.pl/blogi/miroslaw-sal ... 37013.html

    Cóż, Pan Salwowski swoim, na pierwszy rzut oka, nonsensownym artykułem, poruszył dość ciekawą kwestę; swój wywód opiera na dokumencie Urzędu Nauczycielskiego Kościoła ''Errores doctrinae moralis laxioris''(wydany za pontyfikatu Aleksandra VII) który potępia poniższe stanowisko;

    Jest prawdopodobne, że pocałunek, którego się pragnie dla występującej przy tym rozkoszy cielesnej jest tylko grzechem powszednim, jeżeli tylko nie powstaje niebezpieczeństwo pełnego zaspokojenia.

    Wynika z tego jasno iż wywoływanie podniecenia seksualnego po przez pocałunek, w relacjach pozamałżeńskich jest grzechem ciężkim. Może nam się to podobać lub nie, lecz zważywszy m.in. na Kodeks Prawa Kanonicznego, Katolicy są zobowiązani do respektowania rzeczonego dokumentu;

    Kan. 750 - Wiarą boską i katolicką należy wierzyć w to wszystko co jest zawarte w słowie Bożym, pisanym lub przekazanym, a więc w jednym depozycie wiary powierzonym Kościołowi i co równocześnie jako przez Boga objawione podaje do wierzenia Nauczycielski Urząd Kościoła, czy to w uroczystym orzeczeniu, czy też w zwyczajnym i powszechnym nauczaniu; co mianowicie ujawnia się we wspólnym uznaniu wiernych pod kierownictwem świętego Urzędu Nauczycielskiego. Wszyscy więc obowiązani są unikać doktryn temu przeciwnych.
    Kodeks Prawa Kanonicznego

    Kan. 754 - Wszyscy wierni mają obowiązek zachowywać konstytucje i dekrety, które prawowita władza kościelna wydaje w celu przedstawienia nauki i napiętnowania błędnych opinii. Odnosi się to w sposób szczególny do aktów wydawanych przez Biskupa Rzymskiego lub Kolegium Biskupów.
    Kodeks Prawa Kanonicznego

    Co o tym myślicie i jak się do tego ustosunkujecie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście nie jest to dobre miejsce na takie rozważania, bo są po prostu nie na temat pod tym postem, ale w drodze wyjątku...
      Hm... Jak się ustosunkujemy...

      Nie czytamy frondy, niespecjalnie nas pociąga dość specyficzna retoryka publicystów tego portalu. Artykuł, do którego się odnosisz (kimkolwiek jesteś, anonimowa osobo) wpisuje się idealnie w tę retorykę, więc sama formuła jest odrzucająca, choćby nawet teza i argumenty były słuszne. No, ale powiedzmy, że przegryzłam się przez cały tekst i komentarze pod nim (to było jeszcze gorsze) i... nie mogę powiedzieć, że zgadzam się z panem Salwowskim. Nie chciałabym jednak, żeby przeniosła nam się tutaj bezsensowna dyskusja komentatorów spod tamtego artykułu, gdzie po jednej stronie stoją "prawdziwi katolicy", uważający całowanie się za grzech śmiertelny, a po drugiej "liberałowie", upatrujący w tym absurdu.

      Moim zdaniem sprawa jest bardzo prosta. Wiadomo, że katolików obowiązuje nauczanie Kościoła i nie można sobie tak ot stwierdzić, że za Aleksandra VII gadali głupoty. Nie w tym rzecz. Chodzi o to, że tak jak cały świat, jak każdy człowiek, tak samo Kościół się rozwija. I dynamika tego rozwoju sprawia, że w danym okresie życia Kościoła, jedne kwestie są bardziej wyeksponowane, na nie kładzie się szczególny nacisk, a innym nie poświęca się tak wiele uwagi. W XVII wieku życie katolików (i innych ludzi zresztą też) było zupełnie inne, nie mówiło się głośno o etyce seksualnej, bo zwyczajnie nie było takiej potrzeby. Takie stanowisko, które przytacza Salwowski, było po prostu wystarczające na ówczesne czasy i realia życia. Przypuszczam, że niespecjalnie było o czym dywagować - małżeństwa kojarzyli zwykle rodzice lub swatowie, młodzi przed ślubem prawie w ogóle się nie znali, narzeczeństwo nie trwało dłużej niż kilka miesięcy (i to pewnie w porywach). No po prostu było inaczej i nauczanie w takiej postaci w zupełności wystarczyło.
      A współcześnie żyjemy w kompletnie innych realiach. To, co zapoczątkowała rewolucja seksualna w latach 60. przewróciło trochę życie ludzi, także katolików, do góry nogami. Kościół tak samo się rozwinął, po drodze był przecież Sobór Watykański II z całą masą ważnych decyzji. I skoro świat zaczął głośno mówić o seksie, to Kościół też musiał za tym pójść i zacząć o nim więcej mówić, żeby ludzie się w tym wszystkim nie pogubili, nadać dobry kierunek, wskazać drogę. Katolicka etyka seksualna musiała zostać doprecyzowana, rozwinięta, bo nie wystarczały już lakoniczne postanowienia sprzed 300 lat. To, o czym mówi np. o. Knotz jest tego wyśmienitym przykładem i my kierujemy się zaleceniami, na które m.in. on zwraca uwagę, bo przecież jest kapłanem i tak samo jego nauczanie jest ważne. I nie jest to kwestia tego, że "wybieramy sobie" to, co nam bardziej pasuje w nauczaniu Kościoła. Po prostu jest to naturalnie bardziej rozwinięta i uzupełniona wersja etyki seksualnej, którą narzucają realia współczesnego życia.

      Usuń
    2. Dziękuję za bardzo za odpowiedź ;) W pełni się z nią zgadzam.

      Usuń
    3. Narzeczony: Ja tylko dodam ze swojej strony, że sama wrażliwość na sprawy seksualności też się bardzo zmieniła. Podejrzewam, że w XVII wieku pocałunek w dzisiejszej formie był czymś w rodzaju gry wstępnej i tak to traktowano. Pewnie w młodości moich Dziadków kobieta całująca się na ulicy z mężczyzną nazwana by była "dziwką". A jeśli chodzi o dokumenty Kościoła to było też coś takiego jak np. rejestr ksiąg zakazanych, myślę, że musimy opierać się głównie na własnym sumieniu, aktualnym nauczaniu Kościoła, Ewangelii, dbać o wrażliwość sumienia. Taki artykuł może wnieść dużo złego w relację z Panem Bogiem ludzi którzy mają problem z czystością i są bardzo wrażliwi na tym punkcie. Może spowodować, że zaczną myśleć że nie są w stanie żyć w czystości lub, że nie są godni życia w Komunii z Bogiem. Nie jestem autorytetem ale pocałunek sam w sobie, nawet bardzo zmysłowy nie jest grzechem śmiertelnym!

      Usuń
    4. Powiem Wam, że choć w większości się z Wami zgadzam, to jednak te "czasy naszych dziadków" było jakoś lepsze. Więcej tajemnicy, więcej szacunku, więcej dbałości, więcej wrażliwości. Ja bym się zamieniła.

      Marysia

      Usuń
    5. Może coś w tym jest. Tylko szkoda, że w zdecydowanej większości nie można było sobie wybrać małżonka... :) Nie, ja chyba jednak wolę swoje życie teraz. Może nie jest łatwo, ale można wydobyć mnóstwo piękna z relacji i wspólnych decyzji.

      Usuń
    6. Ja chciałam się odnieść do wypowiedzi narzeczonego, że za czasów babcinych. Rozmawiałam na ten temat z babcią i ona powiedziała że to właśnie teraz pod względem moralności i dzieci przedślubnych jest dużo lepiej niż było kiedyś. Moja babcia pochodzi z wiochy a więc i moralność powinna być wieksza (zawsze tak mi się wydawało, wiecie w pewnym sensie "zacofanie seksualne") a tu psikus. Babcia mówiła ze po żniwach to kazda kopka siana się ruszała (i to wcale nie przez świerszcze) a jak żniw nie było to aż wstyd było przechodzić koło stodoły bo można było usłyszeć takie odgłosy ze dobry pornol by się nie powstydził. Babcia uważa ze wtedy ta cala moralność była sztuczna i na pokaz (strasznie dużo "wcześniaków" a dziewicy to ze świecą szukać) a teraz wbrew pozorom młodzież stała się bardziej wstydliwa (i coś w tym jest, bo osobiście nie znam osoby która dalaby się namówić na numerek w stogu siana, nie przejmując się tym że wszystkie snopki do okola też zajęte :P) no i istnieją powszechnie dostępne informacje o antykoncepcji to i wcześniaków mniej. Różnica miedzy naszymi czasami a czasami naszych babć jest taka ze wtedy to był temat tabu a teraz nie jest. Ja wiem że wielu osobą to się w głowie nie mieści no ale też nie każdy ma taką babcie jaką ja mam i nie każdy moze otwarcie zapytać o relacje seksualne w tamtych czasach i w dodatku usłyszeć prawdziwą odpowiedz bo wiadomo że "ja to w twoim wieku w życiu na wagarach nie byłam" a później się okazuje ze rodzic chodził na wagary częściej niż dziecko :P

      ps. Oczywiście nie mowie ze kazda babcia czy dziadek tacy byli bo sama mam przykład babci ale ona zawsze mówi ze "nie uległa snopkowej modzie" dlatego ze nie zdążyła bo miała 16 lat jak się wyprowadziła z wiochy, poszła do pracy, wynajęła mieszkanie a 18 kiedy wyszła za mąż i to wcale nie przez wcześniaka, wiec właściwie nie musiała się tułać po snopkach bo mogła legalnie normalnie :P

      Usuń
    7. Moja babcia mówiła dokładnie tak samo! :D :D Plaga prawie czterokilogramowych wcześniaków. Wtedy głośno nikt o tym nie mówił, tylko szybciutko ślub się brało, żeby nie było. ;) I że właśnie mieszkać razem bez ślubu by nikomu do głowy nie przyszło, a tak to hulaj dusza, piekła nie ma.
      Podobnie z tym, co kiedyś się uważało za uwłaczające i wyuzdane, a teraz jest powszechne i odwrotnie, to co nam by teraz do głowy nie przyszło robić, wtedy było normą.

      Usuń
    8. Po taką wstydliwość to musielibyśmy się cofnąć do czasów aranżowanych małżeństw, albo tam, gdzie ślub się brało zanim o seksie się zaczynało myśleć.
      Zmiany w ubiorze na pewno nie można nie zauważyć (albo jego braku raczej), że tu jakaś większa skromność była.

      Usuń
  10. Ja byłam przekonana, że się rozpłaczę, dlatego zabroniłam przyjaciółce malować mnie jakimkolwiek innym niż woodoodporny tuszem i co? I całe płakanie wziął na siebie Małżonek ;)

    Co do tej nocy poślubnej to rozumiem te obawy pana młodego z książki, tylko co przełożenie nocy da? Musiałby zakomunikować "nadal śpimy osobno!" ;p

    OdpowiedzUsuń

Jeśli chcesz, możesz skomentować to, o czym piszemy. Oczekujemy jednak podpisania się pod swoimi słowami, choćby pseudonimem. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...