Ostatnie dni to jedna wielka karuzela emocjonalna.
Z jednej strony bolesne pożegnania i rozstania... Nie spodziewałam się po sobie, że tak trudno będzie mi powstrzymać łzy, żegnając małego człowieka, który pójdzie dalej w świat, będzie rósł i rozwijał się, ale już nie przy mnie. Być może jeszcze kiedyś się zobaczymy, powspominamy, ucieszymy sobą, ale to już nigdy nie będzie to samo. Żeby było trudniej, jutro będzie kolejne pożegnanie, tym razem definitywne rozstanie z drugim małym człowiekiem. Chociaż znaliśmy się tak krótko, bo zaledwie kilka miesięcy, zdążyliśmy się zaprzyjaźnić. I z naprawdę ciężkim sercem przyjdzie mi jutro i jego ostatni raz ucałować i posłać w świat.
No cóż, nie ma co rozpaczać, tylko z nadzieją i wrodzonym optymizmem zacząć coś nowego. Tylko co? I gdzie? I z kim? I za ile? :D No właśnie, nie wiadomo... Tyle się dzieje, codziennie coś nowego, kolejne spotkanie, kolejna rozmowa, "jeszcze jeden etap rekrutacji", jakieś testy, inne spotkanie, inna rozmowa... Ale na dzień dzisiejszy zero konkretów. Wszystko się okaże. Może dzisiaj, może jutro, może po weekendzie, albo Bóg wie kiedy. I tak chodzę, jeżdżę, rozmawiam, spotykam się, ustalam, odpowiadam na setki pytań, przekonuję... A ukradkiem przy modlitwie cicho sobie zapłaczę, że to wszystko takie trudne i niepewne. I czekam na cud.
Nie zwariowałam jeszcze tylko dlatego, że wieczorami dzwoni Narzeczony i mogę się wygadać, dać upust tym emocjom, być wysłuchaną, spojrzeć na to wszystko z dystansu... No i dzięki wsparciu modlitewnemu na pewno. Dzięki tym Jego cichym zdrowaśkom i naszym wspólnym usilnym prośbom: miej Miłosierdzie dla nas i całego świata...
Cóż mi pozostaje. Będę pamiętać w modlitwie.
OdpowiedzUsuńOj, to jesteśmy w identycznej sytuacji i z pożegnaniami i z niepewnością, co dalej... Trzeba szukać i wierzyć, że w końcu coś ruszy. Solidaryzuję się i przytulam wirtualnie.
OdpowiedzUsuń