Odliczamy!

czwartek, 20 czerwca 2013

W przyjaźni z Bogiem, czyli o naszym życiu religijnym

Zanim o kolejnym temacie z książki, mała dygresja.

Siostra Karola opowiadała kiedyś, że jak z mężem chodzili na Wieczory dla Zakochanych* to można było zauważyć ciekawą zależność. Na spotkaniach dotyczących sfery seksualnej, współżycia, NPRu aż wrzało! Narzeczeni żywo o tym wszystkim dyskutowali tak, że w całej sali był niesamowity gwar i poruszenie. Natomiast na spotkaniach z bloku tematycznego dotyczącego wiary, życia religijnego i modlitwy... niezręczna cisza. Oni i jakaś inna para mieli o czym rozmawiać, a reszta... Hm, no w zasadzie... Yhy... Tak nie bardzo. Bo w sumie...

No właśnie, dlaczego? Tak się zastanawiałam i myślę, że dla wielu osób to może być po prostu krępujące. Nie każdy lubi opowiadać, jak często (i czy w ogóle) się spowiada, czy jest wierny przykazaniom, w jaki sposób odczytuje wolę Bożą w życiu, czy modli się codziennie i jak ta modlitwa wygląda... Ale wydaje mi się, że problem może tkwić też gdzie indziej. Może po prostu nie ma o czym rozmawiać, bo do tej pory nie zastanawialiśmy się nad tym, czy będziemy wychowywać swoje dzieci w wierze katolickiej i jak to ma wyglądać? Więc najpierw trzeba się zastanowić i wypracować sobie swoje zdanie, żeby mieć o czym rozmawiać. A może rzadko się pojawiamy w kościele, bo nie czujemy takiej potrzeby, więc tym bardziej nie widzimy konieczności rozmawiania o tym? Albo nie pilnujemy codziennej osobistej modlitwy, ani razem się nie modlimy, więc też nie bardzo jest jak omawiać, co jest dla nas szczególnie ważne?

To tylko moje przypuszczenia. Śmiałe przypuszczenia, bo przyznam szczerze, że nie znam wśród bliższych znajomych pary, która by podejmowała wspólną modlitwę, albo rozmawiała na tematy religijne (poza krytykowaniem Kościoła), albo regularnie przystępowała do Komunii. Ktoś powie - może to robią, ale się nie przyznają, bo po co mają o tym trąbić wszem i wobec? Wiara to prywatna sprawa i nic nikomu do tego. No nie tak do końca, ale rzeczywiście nie mam prawa nikogo oceniać. I wcale tego nie robię. Już nie raz słyszeliśmy i czytaliśmy takie zarzuty, że czujemy się lepsi, a innych potępiamy, bo żyją według innych wartości... Nie, żeby było jasne - nikogo nie oceniamy i nie potępiamy, w żaden sposób. Po prostu patrzymy na życie innych ludzi ze swojej perspektywy i możemy jedynie zgadzać się lub nie z czyimiś postawami, decyzjami i zachowaniami. Ale naprawdę nic nam do tego, czy inne pary przy temacie dotyczącym życia religijnego miałyby o czym rozmawiać, czy nie i dlaczego. To było na zasadzie ciekawostki.

A moje rozważania z tym związane to tylko próba uchwycenia sytuacji z naszego punktu widzenia - skoro ktoś się pojawia na katolickich naukach przedmałżeńskich celem zawarcia katolickiego małżeństwa, to dla nas jest to trochę dziwne, że nie ma o czym rozmawiać w kwestii wiary i życia religijnego. Ale może też jest to trochę wyraz osamotnienia w tym wszystkim. Bo czasem tak po prostu mam chęć pogadać z którąś z koleżanek, o tym, czy ona z chłopakiem/narzeczonym ma podobne do naszych trudności w modlitwie, czy tak samo często biegamy do spowiedzi i w jaki sposób odczytywać wolę Bożą w życiu, na co dzień... Nieraz nawet próbuję sprowadzić rozmowę na takie tory, gdy jest ku temu okazja, o coś zapytać, albo się poradzić, ale w odpowiedzi zwykle pojawia się milczenie. Trochę szkoda. Wiem, wiem, możemy sobie poszukać wspólnoty i tam do woli o tym gadać, ale to zupełnie inna bajka.

Ups, się rozpisałam nie o tym, co trzeba. Zatem będzie zwięźle i treściwie.

W tym rozdziale mieliśmy przede wszystkim określić, przez co w głównej mierze będzie się realizowało rozwijanie naszego życia religijnego w naszej rodzinie. Bezkonkurencyjnie zwyciężyła codzienna modlitwa (wspólna i osobista) oraz regularne przystępowanie do spowiedzi i Komunii świętej. To jest dla nas szczególnie ważne, bo jest pewnym fundamentem, taką podstawą, na której można budować całą resztę: katolickie wychowanie dzieci, wierność przykazaniom, dostrzeganie w innych Chrystusa, odczytywanie Bożych planów względem nas, uczestniczenie we wspólnocie czy działalność dobroczynną. Takie wyróżniliśmy główne wyznaczniki naszego życia religijnego. Na koniec zastanawialiśmy się, co może być szczególnie trudne do zrealizowania w małżeństwie. Doszliśmy m. in. do wniosku, że na pewno wspólne z dziećmi uczestniczenie w Eucharystii czasem może być utrudnione lub wręcz niemożliwe (np. przez chorobę malucha), a także z tą wspólnotą może być różnie, bo na dzień dzisiejszy nie czujemy takiej potrzeby przynależności do wspólnoty. Ale być może kiedyś to się zmieni, kto wie...

Nasza rozmowa na ten temat też była krótka i treściwa, większość zagadnień pojawiała się już wcześniej w rozmowach, sporo kwestii było już ustalonych, a poza tym, żyjemy tym na co dzień, więc specjalnie nie było trudności. Tym oto sposobem 4 miesiące narzeczeństwa i 12 tematów za nami. :)



*czyli nauki przedmałżeńskie według tego samego programu, który jest zaprezentowany w książce "Nas dwoje. Przed nami małżeństwo"

5 komentarzy:

  1. Bo wielu ludzi działa na zasadzie: "Jestem osobą wierzącą - wierzę, że Bóg istnieje i to wszystko stworzył, ale nie zgadzam się z zasadami kościoła". Niewiele osób jest świadomych, że wiara w Boga to codzienne z nim życie. Że podstawą jest modlitwa, czytanie Biblii, życie wg. jego zasad.

    Są pewne współczesne sprawy, które różnią się z punktu widzenia KRK i kościołów protestanckich (podejście do antykoncepcji czy in vitro). Stanowisko KRK jest ogólnie znane, natomiast o podejściu mniejszości chrześcijańskich się nie mówi, bo mało to kogo interesuje, bo mało kto wie, że one w ogóle istnieją ;)
    Jeśli komuś nie odpowiadają zasady kościoła to cóż, kościół zawsze można zmienić. Gorzej, jak komuś nie odpowiadają Boże zasady - wtedy nawet wiara w jego istnienie i słuchanie księdza w niedzielę nie pomoże.

    Od siebie dodam, że wspólnota w życiu chrześcijańskim też jest potrzebna. Nie musi to być wielka grupa ludzi. Ja z własnego doświadczenia polecam grupę modlitewną/czytania Słowa Bożego ze znajomymi ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. To, że na tematach o seksualności i npr wrzało, to się nie dziwię, bo jest jakby konkretny temat, gdzie zasady wprowadzasz w rzeczywistość i mówisz o czymś, powiedzmy, namacalnym. Katolickie wychowanie dzieci też, albo jakieś wątpliwości. Ale reszta, o której piszesz, to tak naprawdę nie potrzebuje za wiele rozmów. Ja widziałam jak często się spowiada, widziałam, że przystępuje do Komunii (i to jeszcze widziałam na długo zanim byliśmy razem), jak traktuje przykazania, widziałam, że się modli, widziałam zaangażowanie, kiedy razem układaliśmy modlitwę wiernych na ślub. I widzę, jakim jest człowiekiem. Jak coś czasem powiedział, to było to jedno, może dwa zdania, ale takie, że w zasadzie mówiły wszystko. Szczerze mówiąc, nie czułam potrzeby prowadzenia dodatkowych rozmów na temat spowiedzi, przykazań,poglądów itd. kiedy je widziałam, bo jego postawa mówi mi o wiele więcej, niż słowa.

    Rozmowy na takich spotkaniach, obojętnie o czym, to dla mnie prawie to samo, jak to, kiedy kręciliśmy teledysk narzeczeński i kamerzysta mówił "no to teraz sobie trochę porozmawiajcie".;) I tak, jak normalnie dużo rozmawiamy, to o czym teraz gadać? Na potrzeby teledysku, to sobie chociaż opowiadaliśmy teksty z cyklu "twoja stara...", bo i tak dźwięk nie był potrzebny;). No nie mój klimat do takich rozmów, zdecydowanie. Mądre rozmowy na tematy poruszane na naukach przedmałżeńskich to zaczynaliśmy PO naukach, kiedy nie było innych par, nie było prowadzących, kiedy byliśmy sami i na spacerze.

    Wspólnota to też nie moja bajka. Jakoś tam chyba nie pasuję.;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie się zgadzam, że jak się widzi siebie nawzajem na co dzień, jak wygląda to życie religijne, to rzeczywiście nie potrzeba wielu rozmów. Dlatego też nasza rozmowa na ten temat była taka krótka i treściwa. :) Ale tak sobie myślę, że jednak to jest ważne, by takie zagadnienia poruszyć w trakcie przygotowywania się do małżeństwa, pogadać tak szczerze, upewnić się, że to żywa wiara, a nie np. przyzwyczajenie czy chęć przypodobania się wierzącej drugiej osobie.

      Świeży przykład: jedna z moich koleżanek po prawie 4 latach związku na 1,5 roku przed ślubem z przerażeniem zorientowała się, że praktyki religijne jej narzeczonego to tylko nawyk, pewne przyzwyczajenia wyniesione z domu, w którym do kościoła chodzi się, bo "co ludzie powiedzą". Była załamana, bardzo to przeżyła, bo dla niej sfera duchowa jest bardzo ważna. Dotąd jednak myślała, że wszystko jest ok, bo chodzili razem do kościoła, raz na czas chodził do spowiedzi, przyjmował Komunię, nie miał nic przeciwko, gdy jeździła ze mną na rekolekcje. Ale zabrakło właśnie rozmowy. Szczerego potwierdzenia: chcemy iść tą drogą, bo kochamy Boga, chcemy, żeby to On nas prowadził, chcemy żyć wiarą w taki i taki sposób. Teraz próbują to odbudowywać, potrzeba dużo czasu, modlitwy, rozmów...

      Poza tym, w sumie może to dobrze, że na takich spotkaniach w temacie wiary bywa cisza. Bo może ważniejsze będą właśnie te rozmowy już sam na sam, po spotkaniu, które powinno dać do myślenia, zasygnalizować coś i zainspirować do własnych poszukiwań.

      Usuń
    2. Hmm no niby tak. Ale czy takiego przyzwyczajenia też nie widać? Bo jak coś robisz wszystko z przyzwyczajenia, a tego nie czujesz, to też nie przekładasz tego na inne dziedziny życia. Albo przekładasz, a nie czujesz się z tym dobrze, więc raczej za długo to nie trwa. A może on inaczej wiarę przeżywa, a cała reszta jest ok? Ja też wiem, że niektóre praktyki religijne robię z przyzwyczajenia, bo np. nie umiem się modlić gotowymi modlitwami (poza Ojcze nasz i może Koronką, Msza to też trochę inna bajka, ale to też nie od razu tak było), więc potem i tak się modlę po swojemu, bo czuję, że tamto nie było moje tylko czyjeś, odklepane. Ale to nie oznacza, że życie wiarą nie jest ważne i że nie chcę wpuścić Boga do małżeństwa. Do niektórych rzeczy po prostu trzeba dorosnąć.

      Usuń
  3. Oj no kolejny dosyć trudny temat. Myślę, że to wszystko spowodowane jest naszą polską mentalnością, że pewne sprawy zostawiamy "w domu", nie wynosimy za jego próg, za próg naszych rozmów osobistych i tego co się wokół dzieje. Dużo młodych ludzi takich jak Wy dąży do tej otwartości społeczeństwa, ale wciąż jest ciężko. Tacy jesteśmy po prostu. I do wiary płynącej z głębi serca też nam wiele brakuje. Zgadzam się z tą z żebra, że trochę jesteśmy przyzwyczajeni do klepania pewnych modlitw, które nie są rozmową z Bogiem a jedynie klepaniem. Mieszkam w małej miejscowości, więc widzę, że wiara staje się takim bezmyślnym postępowaniem, chodzeniem do Kościoła bo tak wypada, Msza Św. wciąż taka sama, a starsze Panie z pierwszej ławki tylko czekają na najmniejsze potknięcie. Niestety taka jest rzeczywistość. Staram się właśnie od niej uwolnić i traktować wiarę jako dar a modlitwę jako wyjątkową rozmowę. Moja ciocia dużo podróżuje i bardzo mocno wierzy. Sama stwierdziła, że woli czasem pojechać na Mszę do miasta, jakiegoś sanktuarium czy modlić się sama w domu niż iść do parafialnego Kościoła. Wcale się nie dziwię. A rozmowy w związku o wierze? Tutaj taka sama występuje polska mentalność. Nie rozmawia się o tym, bo to oczywiste. Tak się wydaje. Lepiej jest ludziom rozmawiać w zaciszu domu niż przy innych osobach. Wiadomo, czasem obcemu lepiej się zwierzyć, jednak nie mamy takiej skłonności do tego. Uciekamy do prowadzenia blogów, pamiętników itd. A wszystko dlatego, że młode pokolenie chce zmian. I dobrze. Sama chciałabym aby wiele się zmieniło. Aby to nie było takie oklepane, ale prawdziwe, płynące prosto z serca. W moim związku rzadko rozmawia się o wierze, ale to nie znaczy, że od razu powinniśmy być szykanowani. Moi rodzice i dziadkowie też nie rozmawiają za wiele. Bo to jest naturalne, że się modlą i przede wszystkim kochają Boga i siebie. Zostawiają wszystko w zaciszu swoich serc i domów. I są szczęśliwi. Widać, że nie potrzeba więcej aby przeżyć ze sobą już ponad 40 lat. Może za bardzo uciekamy w coś dalej, nie doceniając tego co jest. Chciałabym brać przykład z moich dziadków. Wystarczy kilka słów, wspólne milczenie aby szczęśliwie żyć. Rozmowy są ważne, ale czasem to proste milczenie więcej zdziała. Przecież jak mówi polskie przysłowie: Mowa jest srebrem, a milczenie złotem. Nie dziwmy się młodym ludziom, którzy na takich spotkaniach milczą. Pewnie mają w swoich sercach więcej Boga, niż ci którzy znają Pismo od deski do deski. Ela

    OdpowiedzUsuń

Jeśli chcesz, możesz skomentować to, o czym piszemy. Oczekujemy jednak podpisania się pod swoimi słowami, choćby pseudonimem. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...