... stan umysłu. Kto z nas nie jest zapracowany? Ciągle mamy coś do zrobienia, gdzieś się spieszymy, coś odkładamy na potem, bo mamy obowiązki, bo coś trzeba załatwić, bo jeszcze tyle pracy przed nami... Nie narzekam na nudę, bo łączenie studiów dziennych z pracą na pół etatu nie jest łatwe, ale na co dzień całkiem nieźle daję sobie radę. Chyba, że przyjdzie taki tydzień, jak ten - gdy pracy jest wyjątkowo dużo, do tego jakieś dodatkowe zajęcia, po drodze egzamin, coś do przeczytania, coś do zaliczenia, coś nadprogramowego do zakupienia i jak na złość spotkanie, które mam tylko raz w miesiącu, wypada akurat w tym i tak już ciężkim tygodniu...
Dla mnie zapracowanie zaczyna się wtedy, gdy muszę zacząć kalkulować. Przeliczać, co by tu z czym połączyć, by zyskać chociaż parę minut... Na przykład dzisiaj:
- do wyjścia na tramwaj mam 20 min - przez ten czas mogłabym napisać posta!
- albo nie, posta napiszę wieczorem, jak będę rozmawiać z Narzeczonym przez telefon, to może teraz troszkę posprzątam, bo od tego spieszenia się zrobił się mały syf
- hm, posprzątać też mogę podczas rozmowy wieczorem... to może lepiej poćwiczę na flecie, bo wieczorem cisza nocna
- właśnie, poćwiczę na flecie póki dzień jasny, a poza tym tego nie mogę robić, rozmawiając czy robiąc coś innego
- swoją drogą, nie powinnam też pisać posta podczas rozmowy z Narzeczonym, bo okaże się, że Go nie słucham uważnie - o nie, nie! pracujemy nad dialogiem, więc post to ewentualnie przed samym snem
- ale, ale - jak będziemy rozmawiać przez telefon, to mogę składać teczkę na jutrzejsze zaliczenie, to nie wymaga takiej uwagi - uff! jedno z głowy
-a, no i posprzątam wtedy
- jeszcze się dzisiaj nie pomodliłam za dzidziusia-adoptusia... to może w autobusie...
- aaa! potrzebuję na jutro szare mydło kupić! już nie zdążę (bo właśnie poćwiczyłam na flecie!:)) to może... na spacerze, żeby już wieczorem nie chodzić jeszcze do sklepu
- ups, nie miałam kiedy przeczytać kolejnego rozdziału i odpowiedzieć na pytania... książka i zeszyt do torby, może na nudnym wykładzie albo w tramwaju...
Zapracowanie to stan umysłu, którego nie znoszę... To kalkulowanie i planowanie co do minuty, żeby jakoś ze wszystkim zdążyć, jest strasznie męczące. Udaje mi się, ale ile mnie to wszystko kosztuje...
Mimo wszystko cieszę się, że mi to wychodzi. Rozmawiałam dzisiaj z koleżanką (przyszłą narzeczoną:)), która żaliła się, że są dni, kiedy ze swoim chłopakiem rozmawia 5-10 min gdzieś w międzyczasie w tramwaju, albo prawie usypiając późnym wieczorem. Ja sobie tego nie wyobrażam. Widujemy się te dwa lub maksymalnie trzy razy w tygodniu, więc kiedy się nie spotykamy, (przynajmniej) godzina na wieczorną rozmowę telefoniczną jest święta, nie do ruszenia! No, zdarzyło się może z dwa czy trzy razy, że musiała zostać ruszona, ale to z przyczyn niezależnych. To jest czas dla nas i koniec. I tak bywa, że podczas rozmowy coś jeszcze robię - przeglądam internetowe serwisy, przygotowuję jedzenie, składam pranie czy sprzątam. Ale staram się, by były to czynności niewymagające skupienia i uwagi, bym mogła tę uwagę poświęcić Ukochanemu. Myślę, że te rytuały związane z codzienną rozmową są jednym z filarów naszej relacji. I mam w sercu ogromną wdzięczność za to, że w tym zwariowanym, zabieganym świecie, znajdujemy dla siebie czas, by budować coś wartościowego... Oby tak dalej, oby jak najdłużej nie zgasł w nas ten zapał, by nawet w zapracowaniu starać się być jak najbliżej...
Super, że macie dla siebie zawsze tę godzinę, by porozmawiać :) My za to wolimy pisać SMSy :)
OdpowiedzUsuńHmm, zapracowanie, chyba mam je cały czas :P Albo jestem taką ,,poukładaną" osobą? Bo tak hak Ty tu przestawiałaś, ja tak kalkuluję zawsze, bo czas to dla mnie coś świętego, nie chcę go trwonić :P
Życzę odpoczynku od tego zabiegania :P
Masz fajne przemyślenia. I w ogóle lubię czytać co piszesz, chociaż w słusznym wieku już jestem. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń