Narzeczony trochę narzeka, że chyba żołądek mu czegoś nie może strawić, bo boli Go brzuch. Więc ja zatroskana oferuję, że może mu ten brzuch pomasuję - kiedyś to pomogło i przyniosło ulgę, więc może i teraz... Idziemy jednak najpierw zrobić herbatę, chwilę schodzi, wracamy. Narzeczony kładzie się obok mnie i sugestywnie podwija koszulkę, odsłaniając brzuch... Niewiele myśląc, z czułością zaczynam mu ten obolały brzuch delikatnie gładzić. Głaszczę, masuję, głaszczę, masuję... Po kilkunastu minutach pytam:
- I jak tam, lepiej?
- Leeepiej...
- Naprawdę, przestał boleć? :)
- Naprawdę - nie boli. :)
- zadowolona z siebie rzucam nieskromnie: Hmm, że tak powiem, chyba mam "ręce, które leczą"! :D
- ... (Narzeczony milczy, myśli, myśli...) No jeśli mam być szczery...
- ...??
- ... to przestało boleć zanim zaczęłaś masować... :)
- Jak to ZANIM? To dlaczego mi nie powiedziałeś...?
- A bo chciałem, żebyś... bo tak masowałaś... tak przyjemnie... No wiesz :D
Nie, żebym była jakaś oziębła i Mu żałowała czułości, ale w TE trudniejsze dni (patrz: tu) muszę być bardziej ostrożna, zwłaszcza, że to, co mój Narzeczony ma pod koszulką działa na mnie... no, bardzo działa. :D Ale sobie znalazł sposób, podstępny Małpiszon.
:)
Faceci zawsze znajdą sposób
OdpowiedzUsuńŁobuz i tyle ;)
OdpowiedzUsuń