Odliczamy!

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Miłość realizuje się w dialogu, czyli o istocie sakramentu małżeństwa

Bardzo ciekawy rozdział, rozpoczynający cykl tematów związanych właśnie z sakramentem i jedną z jego widzialnych form - przysięgą małżeńską. Zagadnienie sakramentu małżeństwa zostało omówione dosyć szeroko (tak naprawdę to temat-rzeka i chociaż powstało już tyle całych tomów o małżeństwie, to i tak nie można powiedzieć, że temat został wyczerpany - ale na potrzeby narzeczonych, którzy dopiero wkraczają w tę tematykę, poruszono kilka najważniejszych kwestii). To, co zwróciło naszą uwagę, wypunktowałam, opatrując krótkim komentarzem - tak będzie chyba najłatwiej.

KSIĄDZ NIE UDZIELA ŚLUBU
My mieliśmy taką świadomość już od dawna, ale w przeróżnych miejscach (na forach, blogach oraz oczywiście w codziennych rozmowach z innymi) można spotkać się z przeciwnymi opiniami, które wynikają zwykle z niewiedzy na temat istoty sakramentu małżeństwa. Tym bardziej jest to przykre, gdy tej podstawowej wiedzy nie mają sami narzeczeni, którzy lada chwila mają stanąć na ślubnym kobiercu, albo nawet nowożeńcy. Sakrament małżeństwa zawierają między sobą sami małżonkowie, oni sami udzielają sobie ślubu, wypowiadając słowa przysięgi małżeńskiej. To dzięki ich wzajemnej obietnicy bycia razem do śmierci w miłości, wierności i uczciwości dokonuje się sakramentalne uświęcenie ich relacji. Kapłan tylko przyjmuje ich przysięgę w imieniu Jezusa, potwierdza zawarcie sakramentu i błogosławi. Sądzę, że warto o tym wiedzieć, by mieć świadomość, do jak wysokiej rangi Kościół podnosi relację małżeńską i jak wielkie konsekwencje ponosi za sobą właśnie przysięga małżeńska, a nie słowa kapłana podczas zaślubin.

SAKRAMENT MAŁŻEŃSTWA JAKO ZNAK ZWIĄZKU CHRYSTUSA Z KOŚCIOŁEM
To z Katechizmu (KKK 1661). Chrystus udziela małżonkom łaski miłowania się wzajemnie tą miłością, jaką Chrystus umiłował Kościół. To dlatego Kościół bywa nazywany Oblubienicą Chrystusa. Jezus kocha wspólnotę Kościoła mimo wielu Jej błędów, grzechów, wewnętrznych konfliktów, egoizmu, skandali, antyświadectwa, a nawet zgorszenia... Kocha tak samo od czasów apostolskich. Kochał podczas średniowiecznych wypraw krzyżowych i rozłamów, kochał wielkich świętych Kościoła i nędznych grzeszników przez całe wieki... Każdą cząstkę Kościoła Jezus kocha najdoskonalszą miłością. Chyba nie trzeba wiele dodawać - skoro takiej miłości Bóg udziela startującym w małżeństwo nowożeńcom...

ŁASKA SAKRAMENTALNA DZIAŁA POPRZEZ DIALOG
W jaki sposób łaska sakramentu udoskonala tę ludzką miłość? Jak jest możliwe rozwijanie przysięganej miłości, wierności i uczciwości małżeńskiej? Przez dialog. To wszystko, czego do tej pory nauczyliśmy się dzięki tej książce o dialogu w małżeństwie, zyskuje nową jakość. Naszemu dialogowi mamy nadawać cechy tej miłości, jaką Chrystus umiłował Kościół - powoli, mozolnie, dzień po dniu, w radościach i troskach, w zgodnych decyzjach i konfliktach... Troska o nasz dialog to otwieranie furtki do naszego życia Bogu - by w całym małżeństwie mogła w nas działać łaska sakramentu. Działać i uświęcać, prowadzić do pełnego zjednoczenia i całkowitego daru z siebie.

BIORĘ CIEBIE ZA MĘŻA...
Nie wiem, dlaczego, ale zawsze gdy analizowałam sobie słowa przysięgi małżeńskiej, jakoś pomijałam te początkowe słowa i skupiałam się na "ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską...". A okazuje się, że nie bez powodu na samym początku przysięgi (która też jest przecież dialogiem!) są słowa: "Ja ... biorę Ciebie ... za męża/żonę". Gdyby się zastanowić, to stwierdzenie biorę Ciebie jest dosyć kontrowersyjne. Drugą osobę można bowiem "brać" tylko na dwa sposoby: albo w sposób instrumentalny, jako moją własność, albo przyjmując ją jako dar. Wtedy też odpowiedzią na dar jest pragnienie stania się darem także dla tej drugiej osoby. Wydaje mi się, że to kwintesencja małżeństwa, a wypowiadane dalej ślubowanie oznacza po prostu wszystkie konsekwencje tego, że ja staję się darem i przyjmuję dar drugiej osoby...

To takie najważniejsze kwestie poruszone w tym rozdziale, które w szczególny sposób nas dotknęły i były inspiracją do ciekawej rozmowy. Nie ukrywam jednak, że zderzenie tej pięknej teorii z obrazem poszczególnych małżeństw czy to w naszym otoczeniu, czy też w blogosferze, napawa mnie wieloma różnymi obawami. Przy pełnej świadomości, że małżeństwo jest ogromnym trudem, jakoś pewne sytuacje, problemy, zależności i dylematy nie mieszczą mi się w głowie, wydaje mi się, że to wręcz niemożliwe, że widocznie coś musiało pójść nie tak... Ale Bóg jeden to wie, z czym nam przyjdzie się zmierzyć w małżeństwie, więc nie chcę wyrokować, oceniać, ani porównywać, bo przecież droga każdego małżeństwa jest inna. Pozostaje jedynie zaufać, że Pan poprowadzi nas w absolutnie najlepszy dla nas sposób, by jednocześnie nasze małżeństwo było wypełnieniem Jego woli i naszego powołania.

12 komentarzy:

  1. Hm, a ja zawsze to "biorę ciebie" odczytywałam jako "wybieram" lub skupiałam się na całej frazie: "biorę za męża" = ciebie, jaki jesteś biorę z ramki "narzeczony" i przestawiam do ramki "mąż" ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Podobało mi się to, co o.Szustak mówił w którejś ze swoich pomarańczarniowych konferencji o przysiędze małżeńskiej, że to jest najbardziej hardcorowa przysięga jaką człowiek w ogóle jest w stanie złożyć. :) Bardzo dużo w tym prawdy.

    Co do tych obaw... Dobrze jest obserwować inne małżeństwa, wyciągać wnioski, żeby uczyć się na czyichś błędach, albo żeby się kimś zainspirować, ale nie ma się co porównywać, ani myśleć, że u nas też tak będzie. Każdy ma inny temperament, inną historię. Dobrze mieć świadomość, że jakieś sytuacje mogą się wiązać z trudnościami i że tak może się zdarzyć, ale to wcale nie oznacza, że na 100% tak będzie. Pisałam kiedyś o tym u siebie.;) Takie będziecie mieć małżeństwo, jakie sobie razem stworzycie. Tylko Wy jesteście za to odpowiedzialni. Obawy mogą być dobre, bo mobilizują. Problemy ma każdy i każde małżeństwo będzie je miało, bo kto nie ma problemów? Problemy muszą być, bo rozwijają. Ważne, co z nimi się robi i jak się je rozwiązuje. Trochę mi się tak skojarzyło w temacie realizowania miłości przez dialog, choć trochę inaczej niż w notce. Ja jestem przekonana, że wszystkie problemy zaczynają się od słów (albo ich braku) i od tego, JAK mówisz. Wszystkie. Wyjdzie tu znowu moje zboczenie zawodowe i znowu się powtórzę, ale serio mam wrażenie, że ludzie nie doceniają tej potęgi słów i tego jak bardzo kształtują rzeczywistość, jak odbiera je druga osoba i jaki tworzy nasz obraz na ich podstawie. Gdzieś czytałam o takich badaniach, że obserwowano pary przez kilka minut i na podstawie tego, jak ze sobą rozmawiali, oceniano czy się rozejdą, czy nie i rzeczywiście się sprawdzało. Dla mnie najważniejszą (i jedną z najtrudniejszych) rzeczą, jakiej się nauczyłam to to, że czasem trzeba się po prostu zamknąć, ugryźć się w język i pomyśleć dwa razy, zanim się coś powie. Tylko tyle i aż tyle. Słów nie cofniesz, potem te złe będą się nawarstwiać i zaczniesz się kłócić o jakieś rozdmuchane do nie wiadomo jakich rozmiarów nierozwiązane pierdoły z przeszłości. Zresztą... częstotliwość, z jaką się temat znaczenia słów przewija w Biblii raczej też nie jest przypadkowa. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ta z Żebra ma świętą rację, a teraz ode mnie:

    wzruszyłam się czytając o tym darze. Ja to oczywiście wiem od dawna, że tak jest, ale mimo to za każdym razem kiedy uświadamiam sobie jak niesamowity i cudowny prezent dostałam od Boga oczy mi wilgotnieją.

    I tak, jak Ty, Ado, nie mogę zrozumieć niektórych problemów par. I - tu wybaczcie - ale odnoszę wrażenie, że kobiety żyjące w pełni z nauką KK (mam znów na myśli czystość przedmałżeńską) mają tych wątpliwości co do swoich mężów więcej i więcej mają w sobie bólu... Nie dotyczy to rzecz jasna wszystkich (najlepszym przykładem Ta z Żebra ;) ), ale nawet wśród moich "osobistych" znajomych, których małżeństwa wydawały mi się właśnie tak idealne, dzięki łasce uświęcającej, spotykam się czasem z tak - abstrakcyjnymi dla mnie - problemami, że aż się boję... Te tak pełne wcześniej wiary kobiety nagle tracą ją, "zderzając" się z własnym mężem, niepokoją się, nie są pewne czy mąż będzie im wierny... Dla mnie to nie do pomyślenia! Aż mam ochotę krzyknąć im: kobiety małej wiary! to oni na was, z wami tyle czasu czekali, tyle razem przetrwaliście, a teraz masz wątpliwości?

    Nie mogę tego zrozumieć. Może taka moja konstrukcja, a może wynika to stąd, że pary "mniej" wierzące nie "zawracają sobie głowy" takimi problemami... Po prostu kiedy jest źle to odchodzą?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie Mała, to nie tak. To nie jest kwestia religijności i wierzenia "mniej", czy "bardziej". To w ogóle nie ma nic wspólnego z wiarą. Tu chodzi o spaczone podejście do religii, do siebie, o chory perfekcjonizm, skrzywiony obraz Boga i nieradzenie sobie z porażkami. Bo co to jest grzech? To jest nic innego jak błąd, który oddala Cię od celu, a wyrzuty sumienia, to nic innego, jak poczucie porażki. I jak to w życiu, jedni potrafią sobie z porażką poradzić, inni nie. I to się ma normalnie w zwykłych sytuacjach. Na czystości przedmałżeńskiej i na małżeństwie w ogóle to tylko najbardziej widać. Człowiek sam ma w sobie takie poczucie, że jest "nie dość (coś tam)", do tego jeszcze ma skrzywiony obraz Boga, jako kogoś kto stoi nad człowiekiem, patrzy na jego starania, kręci głową i jest wiecznie nie zadowolony, bo "za mało", to jeszcze otoczenie ich w tym utwierdza, bo znajdzie się jakaś para, która czekała aż rok i uważa się za nie wiadomo kogo, bo im się udało, więc co to za problem, albo trafią na spowiednika idiotę, który na podstawie kilku minut rozmowy powie coś w stylu, że to twoje to jest parodia miłości, a Bóg Wam nie ma teraz czego błogosławić (autentyk!).
      Tu chodzi tylko o własny problem z perfekcjonizmem, który karze się skupiać na tym, co jest nie tak. Tak jest ze wszystkim. Patrzysz na to swoje małżeństwo i niby od biedy może być, ale jeszcze to jest nie tak, to jest nie tak, to też nie tak, a on to w ogóle jakiś taki marny i czemu on nie może być taki, że to małżeństwo było takie, jakie bym chciała. Co do tego, że jestem najlepszym przykładem, że mnie to nie dotyczy... Zburzę Ci trochę mój obraz;) Ja też taka byłam. Ty sobie nawet nie zdajesz sprawy, jaką mój miał kiedyś ze mną ostrą jazdę bez trzymanki.;) Na szczęście w porę się ogarnęłam i zdążyłam przed ślubem. Oczywiście, że problemów w małżeństwie to nie wyeliminowało. Ale już się na nich nie skupiam i mam inne podejście. Prawda jest taka, że każdy problem będzie dla Ciebie taki ciężki, jakim pozwolisz mu być. Nie ma już we mnie żadnego bólu, nie jestem wiecznie niezadowolona z męża, nie próbuję go zmieniać pod siebie. I wcale nie dlatego, że jesteśmy idealni i nie mamy problemów, w życiu! ZAWSZE będzie coś do poprawienia. Zawsze. Widzę jeszcze sto różnych rzeczy, które bym poprawiła, ale staram się nie histeryzować. Robię swoje, powoli poprawiam to, co jest do poprawienia, ale nie robię takiego dramatu, że coś mi nie wyjdzie (a przynajmniej się staram, bo takie ciągoty jeszcze mi zostały;)). Zamiast dramatyzować, że on nie jest taki, a ja nie umiem tego i tamtego, jak to miałam w zwyczaju, skupiam się na tym, co do tej pory udało nam się zbudować, a odwaliliśmy wspólnie kawał naprawdę dobrej roboty. Mam cudownego męża, tworzymy wspaniałe, choć nie idealne małżeństwo, jesteśmy szczęśliwi, chociaż jeszcze dużo rzeczy nam brakuje i wierzę, że z Bożą pomocą uda mi się to utrzymać, ba, nawet jeszcze sto razy bardziej ulepszyć. Może nie od razu, może dopiero za kilkanaście lat, nieważne. Gdybym nadal skupiała się na tym, co jest "nie dość", to pewnie nigdy bym żadnych efektów nie zauważyła i zrobiłabym z małżeństwa piekło.
      Ale zjechałam z tematu. :P

      Usuń
    2. Ta z żebra, Ty to powinnaś mi zrobić wykład na temat perfekcjonizmu, bo jakbym o sobie czytała:) Ja sobie jeszcze z tym nie poradziłam tak dobrze jak Ty;) ale i tak jest o niebo lepiej, niż było.

      Usuń
    3. Hehe, ja też sobie jeszcze do końca nie poradziłam (odpowiedź jak na perfekcjonistkę przystało;)), ale na pewno na tyle, że jestem w stanie nad tym w miarę zapanować żeby nie zrobić sobie powtórki z rozrywki. Jeszcze się czasem muszę przywoływać do porządku.:)

      Usuń
    4. Jakoś nie mogę sobie Was wyobrazić w takiej sytuacji ;)
      Może moim szczęściem było spotkanie tego za przeproszeniem D. i wytrzymanie z nim 4 lat... Teraz wszystkie wady Włóćzykija wydają mi się tak drobne, że nawet szkoda z nimi specjalnie walczyć. Bardziej mnie razi to, że ja nie jestem aż tak pracowita jak on i staram się coś z tym robić.

      Usuń
    5. Znaczy się ja co do męża to wątpliwości nigdy nie miałam, wady mi nie przeszkadzały, bo to takie pierdoły przy takim całokształcie;) zresztą nawet nie patrzę na niego w kategoriach wady/zalety, bo to, co mnie wkurza w jednej sytuacji, bardzo przydaje się w innej. Ale etap tworzenia sobie abstrakcyjnych problemów był;)

      Usuń
    6. Moje obserwacje są diametralnie różne. Ci "czyści" wcale nie mają więcej problemów. Oni po prostu są skrupulantami i dzielą włos na czworo:-)))))))). Te typy tak mają i już. Ale i tak są wielkimi wygranymi.

      Usuń
  4. Tak, ksiądz jest tylko świadkiem kwalifikowanym. Ślubu udzielają sobie kobieta i mężczyzna.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie mam tej książki ale przymierzałam się do jej kupna

    OdpowiedzUsuń

Jeśli chcesz, możesz skomentować to, o czym piszemy. Oczekujemy jednak podpisania się pod swoimi słowami, choćby pseudonimem. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...