Odliczamy!

sobota, 3 sierpnia 2013

Razem czy osobno? Czyli o przedmałżeńskiej ortografii

Od początku, gdy dostaliśmy tę książkę i przeglądałam tytuły rozdziałów, ten był jednym z najbardziej intrygujących. Jaka ortografia?! Czy chodzi o to, że jeszcze przed ślubem mam się wszędzie podpisywać: Ada, narzeczona Karola, albo używać już dwuczłonowego nazwiska...? :D

Nie, nie, spokojnie. Intrygujący tytuł dotyczy równie intrygującego tematu - mieszkania przed ślubem. No właśnie, razem czy osobno? I dlaczego na pewno osobno? :)

Sprawa wygląda tak, że właściwie ten temat pominęliśmy. Polecenia do naszej pracy własnej pod tym rozdziałem dotyczyły sytuacji, w której narzeczeni mieszkają razem lub mają różne wątpliwości i rozterki związane z ewentualną perspektywą wspólnego zamieszkania przed ślubem. Uznaliśmy zatem, że nie mamy o czym rozmawiać, bo zwyczajnie w naszym odczuciu nie ma nawet takiej opcji.

Ale pomyślałam sobie, że chyba warto by jednak ten temat tutaj zaistniał, bo może ktoś z Czytelników takie właśnie rozterki przeżywa i jest ciekaw, jakie są argumenty przemawiające za tym, by poczekać ze wspólnym mieszkaniem do ślubu. Oprócz tych zaproponowanych przez autora, podam także te argumenty, które dla nas są szczególnie ważne.

1. Przede wszystkim, wspólne zamieszkanie w zasadzie wyklucza zachowanie czystości przedmałżeńskiej. Jedna, dwie, może nawet trzy noce pod rząd spędzone razem jeszcze o niczym nie przesądzają, ale nie wierzę, że na dłuższą metę tak się da. Po prostu nie wierzę i jestem przekonana, że w naszym przypadku skończyłoby się to w wiadomy sposób. A jeśli dla kogoś dochowanie dziewictwa do ślubu jest ważną wartością, to jest to chyba najsilniejszy argument.

2. Po drugie, wydaje mi się, że moment wspólnego zamieszkania jest dosyć trudny. My akurat niejednokrotnie mieliśmy okazję pobyć razem kilka dni pod rząd przy okazji różnych wyjazdów i wolnych dni, i mamy już pewne rozeznanie na temat swoich codziennych zachowań i przyzwyczajeń, więc nie sądzę, że nagle po wspólnym zamieszkaniu jakoś bardzo zdziwię się, że "od tej strony Go nie znałam!". Ale mimo to, nieco trudne do wspólnego ogarnięcia wydają mi się kwestie podziału obowiązków, wspólnego budżetu domowego, wspólnego spędzania czasu na co dzień, zapraszania gości i chodzenia w odwiedziny, ułożenia odpowiednich stosunków z naszymi rodzinami pochodzenia itd. Dlatego chciałabym, by ten dosyć newralgiczny moment wspólnego zamieszkania miał miejsce już PO przyjęciu sakramentu, który nas do tego jakoś przygotuje, uzdolni, umocni i pomoże to w odpowiedni sposób ogarnąć. Przyjęcie sakramentu jest bowiem aktem wiary w realną pomoc Boga  w zbudowaniu trwałego i szczęśliwego związku. A mieszkanie razem przed przyjęciem tego daru to takie trochę balansowanie na linie, odrzucenie tej Bożej pomocy i radzenie sobie na własną rękę. A wiadomo, że ludzkie możliwości są ograniczone. Każdy robi, jak uważa za słuszne, my wolimy polegać na Bogu.

3. Istnieje niebezpieczeństwo, że, mieszkając wspólnie w celu "lepszego poznania się i sprawdzenia", nie będziemy w stanie zdecydować, czy już poznaliśmy się wystarczająco, by się pobrać. I często okazuje się się, że taki stan tymczasowości przedłuża się w nieskończoność, no bo po co nam ślub, skoro już żyjemy razem? Nie potrzebujemy papierka, to nic nie zmieni, a tak to przynajmniej możemy się bez problemów w każdej chwili rozejść, jak nam nie coś wyjdzie... Nie twierdzę, że wszystkie pary mieszkające wspólnie prezentują takie podejście, ale w pewnej mierze na pewno jest takie ryzyko.

4. Z badań socjologicznych wynika, że wśród par mieszkających razem przed ślubem ilość rozwodów jest 5 RAZY większa niż wśród par, które nie zamieszkały razem. Na pewno przyczyny tych rozwodów są rozmaite i nie zawsze mają źródło w samym tylko przedmałżeńskim pomieszkiwaniu, ale na mnie te dane robią ogromne wrażenie.

5. Kiedyś już o tym pisaliśmy - taki czas jak teraz nie powtórzy się już nigdy. Czas randek, kombinowania, kiedy i jakby się tu spotkać, tęsknego wyczekiwania na te kilka godzin razem, czułych pożegnań i radosnych powitań... Jest w tym pewien urok, z którego nie warto chyba pochopnie rezygnować. My chcemy ten czas oczekiwania na maksa wykorzystać.

6. W końcu, sprawa wiary. Wspólne mieszkanie bez ślubu jest źródłem zgorszenia, czyli, jakby nie patrzeć, dosyć paskudnego grzechu. Dzisiaj to jest bardzo niemodne słowo, bo lansuje się taki styl bycia, w którym nic nikomu do tego, co ja robię i jak żyję - to tylko MOJA SPRAWA i niech mi się nikt nie wpieprza w moje życie. Ale dla osoby wierzącej, która stara się być wierna Jezusowemu nauczaniu, nie może to być bez znaczenia.

Co ważne, autor podkreśla, że Pan Bóg kocha wszystkich, którzy szczerze szukają prawdziwej miłości. Ale Kościół nie może uznawać sytuacji wspólnego mieszkania bez sakramentu za normalną, bo jest to swego rodzaju symulacja małżeństwa. Dlatego logiczną konsekwencją zamknięcia się narzeczonych na Boga w tym obszarze jest nieprzystępowanie do Komunii świętej.

Z pewnością argumentów ZA wspólnym zamieszkaniem przed ślubem jest tyle samo, a może nawet więcej, ale nie będę tutaj robić "drzewka decyzyjnego". Chciałam tylko nieco pokazać, jak to wygląda z naszej perspektywy. A każdy sam musi sobie odpowiedzieć, co jest dla niego ważne i według tego decydować o swoim życiu. Nam już nic do tego. Mam tylko nadzieję, że w naszym małżeństwie znajdą potwierdzenie te argumenty, którymi teraz się kierujemy i będziemy mogli z dumą odkrywać dobre owoce tego narzeczeńskiego oczekiwania.

21 komentarzy:

  1. Ja jednak uważam że nie da się poznać nikogo spotykając się tylko kilka razy w tygodniu lub codziennie. Wspólne mieszkanie to poznanie wad partnera na co odzień, jego dziwactw nawyków. Nawet największa miłość może się skończyć gdy się okaże że więcej rzeczy nas irytuje, niż łączy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli ta "miłość" się "kończy", bo dowiaduję się całej prawdy o partnerze, to chyba nie można tego nazwać miłością... Prawdziwa miłość się nie kończy, "wszystko przetrzyma" (1Kor 13, 7).

      Usuń
    2. I z tym można polemizować

      Usuń
  2. Ja myślę, że w dobry sposób napisałaś ten post, bo w taki bardziej obiektywny i jedynie po to aby każdy w duszy odpowiedział sobie na pytanie co jest dla niego ważne. To logiczne, że zdania są podzielone, dlatego obrałaś dobrą strategię:) Jeśli o mnie chodzi to bardziej przemawiają do mnie argumenty przeciw zamieszkaniu niż za. Myślę, że w tych argumentach "za" więcej jest takich populistycznych haseł, które każdy powtarza przez co tworzy się łańcuszek zwolenników. Pozdrawiam wszystkich czytelników

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O właśnie, właśnie - prawie wyjęłaś mi to z ust: argumenty "za" to najczęściej utarte slogany, nęcące nowoczesnością, a przecież nikt nie chce być "zacofany", więc łatwo się wplątać w ten, jak to ładnie ujęłaś, łańcuszek zwolenników. Ale nie mamy zamiaru nikogo do niczego przekonywać. Cel tego posta był, jak zauważyłaś, czysto informacyjny, tyle że napisałam o tym w nieco subiektywny sposób.
      :)

      Usuń
  3. Uważam, że można kogoś dobrze poznać, nie mieszkając z nim wcześniej, na próbę.
    Kocha kogoś, ale nagle, kiedy z nim zamieszkam (nie sprawdzi się w łóżku?) okaże się, że rozrzuca skarpetki nie zmywa po sobie to, co? Nagle przestanę go kochać, bo te wady są takie irytujące, że przez nie wypali się miłość?
    Przecież będąc razem, ludzi spotykają różne kryzysowe sytuacje. Utrata pracy, choroba, itp. właśnie wtedy się poznajemy, widzimy, czy możemy na siebie liczyć. Dla mnie ważniejsze są gesty, decyzje, niż słowa...
    Jeśli chodzi o zwyczaje, tak samo, przecież będąc razem wyjeżdża się na wakacje czy inne wyjazdy, gotuje się razem, sprząta, tysiące rzeczy robi, a przede wszystkim poznaje drugą osobę.
    Przez kilka lat bycia razem naprawdę dobrze można kogoś poznać, tylko trzeba chcieć. Nie wyobrażam sobie, że ta druga osoba mogłaby ukryć jakąś poważną wadę, która po zamieszkaniu razem byłaby powodem rozstania. Wszystko jest do przepracowania ;)
    Ja nie chciałabym zamieszkać razem z A. przed ślubem, chociaż oczywiście myślę sobie, jakby to było fajnie, gdyby on nie musiał wychodzić i cały czas moglibyśmy spędzać już razem :)
    I zgadzam się z Narzeczoną, na wszystko w życiu jest czas, ja nie chciałabym rezygnować z randek, kombinowania jak tu się spotkać, tęsknoty... szykowania się przed przyjściem chłopaka :)
    Moja koleżanka mieszkała ze swoim chłopakiem w tym roku akademickim i mówi, że nie chce tego powtórzyć, chociaż mieszkało się jej prawie jak w niebie, to brakuje jej właśnie tych randek, oczekiwania, tęsknoty, wyszykowania się dla swojego Franka. Gdzieś po drodze tu utracili.

    OdpowiedzUsuń
  4. No i moment ślubu to takie trochę symboliczne "przejście" z jednego stanu w drugi, od ja i ty do my. Po ślubie już wiadomo, że my, że razem, rozpiera radość, zabieramy się za kupowanie wazonów i rzucamy brudne skarpetki, gdzie popadnie. Mnie zawsze wydawało się przykre, że ślub u osób, które mieszkają razem tak naprawdę nic nie zmienia, wracają do tego samego łóżka. Jakieś to pozbawione magii.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja chciałam się odnieść do tych jakże przekonujących sondaży, serio się dajecie na to nabrać? Przecież logiczne jest że w większości z zamieszkaniem razem do ślubu czekają pary głęboko wierzące (nie mówię że zawsze), dla których rozwód jest ostatecznością (przemoc w związku np.). Pary takie będą za wszelką cenę ratować chore małżeństwo ponieważ dla nich przysięga jest składana nie tylko partnerowi ale i Bogu a taką obietnicę ciężko złamać. Natomiast pary które wspólnie mieszkają przed ślubem już tak głęboko wierzący nie są (również nie mówię że zawsze) którzy potrafią się przeciwstawić Bogu w niektórych kwestiach. Dla takich osób dobro własne jest ponad dobrem związku, więc jeśli jedna strona wkurza drugą to wezmą rozwód bo po co mają sobie nerwy szarpać. A przysięga rozumiana jest jako obietnica dla drugiej osoby a więc jeśli jedna strona nie jest "na dobre i złe" to dlaczego druga ma być skoro on mi coś obiecał i nie dotrzymuje słowa to czemu ja mam dotrzymywać. Im rozwód przychodzi łatwiej. Dlatego te sondaże wyglądają tak a nie inaczej. Gdyby wziąć i podzielić małżeństwa na te głęboko wierzące i te mniej i kazać im poczekać do ślubu ze wspólnym mieszkaniem to i tak rozwodów by było więcej po stronie tych mniej wierzących.

    (przy tych "mniej wierzących" chodzi mi o osoby które wierzą w Boga i dlatego biorą ślub kościelny ale "naginają naukę kościoła żeby pasowała do dzisiejszych czasów").

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To w ogóle nie umniejsza wartości tych badań. Tym bardziej są dla mnie przekonujące, bo pokazują, że (abstrahując od mieszkania przed ślubem) jeśli poważnie angażuje się w życie wiarą, to ma to też swoje odzwierciedlenie w dbałości o trwałość związku. Tym bardziej mnie to zachęca do bycia wierną przykazaniom i ciągłego nawracania się.
      :)

      Usuń
    2. Ale, co ciekawe, w tych badaniach zaznaczone jest, że mieszkanie do pół roku przed ślubem wypada w statystykach tak samo, jak gdyby się nie mieszkało. Z czego to wynika? Kropka ma sporo racji, ale mnie się wydaje, że to jeszcze co innego... Żyjąc z kimś "na próbę" (powiem Wam, że mnie szlag trafia jak słyszę o takim podejściu, a nawet "średnia" siostra Adama coś takiego kiedyś powiedziała, że wierzy, że ja nie brałam "kota w worku"... no obrzydzenie mnie wzięło, bo ja chętnie wzięłabym tego kota w worku, tylko życie się potoczyło tak, a nie inaczej. Ja wcale nie chciałam mieszkać z A.! Ale w momencie kiedy wyprowadził się od niego współlokator i A. musiałby płacić podwójny czynsz logicznym wyjściem było wynajęcie mojej kawalerki i przewiezienie moich rzeczy do niego. Zachwycona tym nie byłam, bo plan był inny. Razem mieliśmy zamieszkać na miesiąc przed ślubem w nowym mieszkaniu, po to tylko żeby zdążyć je ogarnąć i przewieźć nasze rzeczy) od razu zakładamy, że może się nie udać. I myślę, że wiele takich par nie mieszka z kimś po raz pierwszy, a więc nauczyły się już rozstań. To już nie jest dla nich takie trudne, niewykonalne czy niemożliwe. Przekroczyły jakiś próg agresji wobec drugiej (przecież dotąd tak kochanej!) osoby i liczą się tylko ze swoimi potrzebami.
      Jasne, są przypadki kiedy POWINNO się odejść. Ale nie oszukujmy się czy patologii jest naprawdę tak dużo, jak rozwodów? Właśnie wydaje mi się, że małżeństwa patologiczne rzadko się rozstają, bo jest między nimi więź kat-ofiara, z której wcale nie łatwo się wyrwać. Rozwody biorą się, moim zdaniem, najczęściej (bo nie zawsze rzecz jasna) z konsumpcjonizmu... Nauczyliśmy się, że wszystko jest dostępne, "wszystko jest dla ludzi", więc gdy ktoś się "zepsuje" najprościej wymienić go na lepszy model. Po co męczyć się np. z bezrobotnym albo z kulawym albo po co dochować wierności mężowi, skoro zwrócił na nas uwagę ktoś przystojniejszy i bogatszy?

      Ja nie znajduję (sic!) argumentów za wspólnym mieszkaniem, naprawdę. Coraz mniej mnie ono razi, bo jest już całkiem powszechne, ale nie widzę w nim żadnego, głębszego sensu. W pewnej książce przeczytałam coś, co uważam za absolutną prawdę (w moim przypadku sprawdziło się w stu procentach w przypadku mojego ex i kochanego Adama): Jeżeli chcesz sprawdzić swojego przyszłego męża/przyszłą żonę wybierzcie się na daleką wyprawę (w stylu pielgrzymki, a nie all inclusive ;) ), jeżeli znoje wędrówki, niedogodności spania w namiocie, skwar czy burze nie sprawią, że nie będziecie mogli na siebie patrzeć to znaczy, że to TEN/TA. ;) I to jest sprawdzian miliard razy lepszy od wspólnego mieszkania!
      D.(ex) zawsze był niezadowolony, marudził, nie umiał cieszyć się niczym i miał wieczne pretensje do mnie, że ma za mało luksusu albo że jest głodny. Z Adamem zawsze jest cudownie, nawet podczas 3 dniowej wyprawy nad morze pod namiot, kiedy 3 dni padało, a o porządnym prysznicu można było pomarzyć :) I to w nim kocham, i NIGDY nie kłócimy się na takich wycieczkach czy wyprawach, za bardzo cieszymy się tym, że jesteśmy razem i wspólnie przeżywamy te wszystkie niedogodności, ale i przecież niezapomniane przygody :)

      Usuń
    3. Rany, ale mi elaborat wyszedł!

      Usuń
    4. Wiesz, nie chcę Cię w żaden sposób oceniać, ale warto chyba pokazać nieco inną perspektywę, bo akurat sami byliśmy w podobnej sytuacji. Współlokator Karola wyprowadził się i Karol musiał przez jakiś czas płacić wyższy czynsz za mieszkanie (co prawda nie dwa razy więcej, ale jednak więcej). Jednak nawet nam wówczas do głowy nie przyszło takie rozwiązanie, by to ja się do Niego wprowadziła. Pokój stał pusty przez kilka miesięcy, a Karol szukał kogoś, kto chciałby w nim zamieszkać. W końcu znalazł się lokator, czynsz wrócił do normy, ale wiadomo jak to jest, gdy mieszka się z obcą osobą - są różne trudności i na pewno nie jest to szczyt wygody. Ale da się, da się wyjść z kłopotów w zgodzie z Bożym prawem.
      I podkreślam, w żaden sposób nie oceniam, że nasze wyjście było lepsze, a Wasze gorsze - broń Boże. Tylko chcę pokazać, że można też inaczej, że są inne wyjścia niż te najbardziej "logiczne".
      No i to prawda, że w badaniach zaznaczono, że krótsze niż półroczne wspólne mieszkanie rzeczywiście nie ma tak negatywnego wpływu na trwałość związku.

      Usuń
    5. Zgadzam się, też pisząc ten komentarz pomyślałam o tym, że mógłby kogoś poszukać. To rozwiązanie było po prostu prostsze, szybsze i lepsze pod względem finansowym: moją kawalerkę wynajęliśmy za sporo więcej, niż płaciliśmy za pokój. I problem był też w tym, że i tak wiedzieliśmy że za ok. pół roku Włóczykij się stamtąd wyprowadzi szukanie kogoś tylko na kilka miesięcy i zostawienie go z kłopotem to nie bardzo w naszym stylu.
      Zapewne gdybyśmy byli w innej sytuacji (czystości przedmałżeńskiej) to rozważalibyśmy i takie rozwiązanie. No i naprawdę ciężko byłoby znaleźć kogoś do jednego pokoju z 32 letnim facetem, teraz studenci czy licealiści wynajmują coś raczej wspólnie z kolegami, a nie z obcymi "dziadami" ;) Gdyby to były dwa pokoje to myślę, że sprawa wyglądałaby inaczej.

      Usuń
    6. Ach, i co bardzo istotne: współlokator Włóczykija wyprowadził się właściwie z dnia na dzień (w ciągu 7 dni), a my nie mogliśmy sobie pozwolić na choćby jeden "pusty" czynsz.

      Usuń
    7. Fajny argument: wyprowadził się lokator, więc nie było innego wyjścia. Na pewno było, tylko bardziej karkołomne. Nie, broń Boże, nie jestem złośliwa. Tylko rozbawiło mnie porównanie ciężaru argumentów.

      Usuń
  6. A my to mieliśmy do siebie ponad 100km i jakoś udało nam się poznać! czyli da się :) i mimo tego, że czasem tydzień czy dwa były wiecznością, a weekend się kończył i trzeba było wracać do domu (ech... ta 19.15 i odjazd ostatniego busa..), to było to potrzebne i nie żałuję:) chociaż nie tęsknię za tymi czasami i często będąc w jego mieście czy tu gdzie mieszkamy na pksie wspominamy jak to było, gdy musieliśmy się żegnać, a teraz? możemy wracać do naszego domku i.... :)

    Razem to po ślubie, było to też dla nas jakby oczywiste, choć od tych zachwytów randkami oboje wolimy tą statecznośc kiedy mamy siebie, mamy normalnośc, a nie takie cackanie się nad sobą :P jacyś może dziwni jesteśmy ale wole stan "starego dobrego małżeństwa" :D gdzie nikt wśród znajomych się nie dziwi, że idziemy za ręce, że na imprezie czy u znajomych mamy na tyle siebie wystarczająco, że nie potrzebujemy się kurczowo siebie trzymać

    I piękne to było, że zaczęliśmy całkowite wspólne zycie, właśnie po tym wszystkim, po tym uroczystym, radosnym dniu, pobłogosławieni przez Pana Boga. Wszystko było nowe, świeże i cudownie cudowne. Ten cały trud przygotowań nie był tylko przygotowaniem do dnia ślubu, który minął jak sekunda. Ale były to przygotowania do CAŁKOWICIE nowego, nieznanego nam życia. A mieszkajac przed slubem nie da się tego doświadczyć po prostu. Bo jak ktoś napisał jakby nie było - wraca się do tego samego łóżka :P I nikt decydując się na wspólne odtąd zamieszkanie nie bedzie robił raczej hucznej imprezy. Będzie to jakiś dzień i decyzja. Ni stąd ni zowąd wspólne śniadania, rachunki, zakupy... Może i ktoś magii i wyjątkowości nie lubi.... Ale wg mnie pozbawia się pieknych wspomnień myśląc dodatkowo, że jest zapobiegliwy. Bo sprawdził.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja znam parę, która w takich okolicznościach przez dwa lata dochowywała czystości. I wierzę, że wytrwaliby dłużej, gdyby nie podjęli świadomej decyzji o podjęciu współżycia. Dlaczego ją podjęli? Z powodu negatywnego werdyktu Sądu Biskupiego o unieważnieniu małżeństwa. Zdecydowali, że chcą mieć ze sobą dziecko. Ale to tylko dygresja.
    Druga ze znanych mi par mieszkała ze sobą (z powodów obiektywnych) przeszło rok i udało im się! W tej chwili są szczęśliwym małżeństwem. Zdaję sobie sprawę, ze jest to absolutna mniejszość i nie jestem rzecznikiem takich rozwiązań. To naraża ludzi na niepotrzebne komplikacje. Wszelkie opinie o "korzyściach" płynących z wzajemnego poznawania się poprzez zamieszkanie przed ślubem między bajki włożyć. Jakoś nie potwierdza tego statystyka rozwodowa.

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo dobra argumentacja. Punkt 4 - strzał w dziesiątkę. Szczególnie godny uwagi punkt 5. Szkoda rezygnować z tego pięknego czasu, który jest nam zadany. Natomiast 6 potępiam w czambuł! Nic nikomu do tego i tak ma być! To jeden z tematów, który jest mi bliski. Zbyt wiele krzywd dzieje się ludziom pod pretekstem domniemanego zgorszenia. Czas oprzytomnieć. Ale to znów moja anarchistyczna dygresja:-)))))))))).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No akurat właśnie punkt 6 jest bardzo ważny i NIGDY nie powinien być pomijany, bo zgorszenie to nie jest to, że ktoś zmarszczy brew i zrobi zniesmaczoną minę, ale to, że przez Twoje zachowanie i Twój grzech ktoś inny poczuje się zachęcony do naśladowania tego zachowania, więc i tego grzechu (co powoduje, że jesteś współwinna cudzego grzechu). Żyjemy w społeczeństwie i - chcemy czy nie chcemy - musimy po pierwsze dawać świadectwo a po wtóre liczyć się z opinią innych. Zawsze można trafić na złe języki, nawet jeśli nic się na sumieniu nie ma i najczystsze intencje, ale nie ma sensu prowokować tychże złych języków.
      Poza tym po to stworzeni jesteśmy, jak uczy św. Ignacy, "aby Boga, Pana naszego, chwalić, czcić i jemu służyć" a służyć najlepiej dając świadectwo własnym życiem.

      Pozdrawiam,
      manna

      PS. Mieszkałam z byłym i uważam, że była to decyzja z top 3 najgorszych w moim życiu, bo gdybym z nim nie zamieszkała, to bym się od niego nie uzależniła (głównie psychicznie) i wiele spraw (a zwłaszcza sam ten nieszczęsny związek) byłoby znacznie łatwiejszych do rozwiązania.

      Usuń
    2. Bardzo trafnie wyjaśniłaś, o co chodzi ze zgorszeniem. Dokładnie to miałam na myśli, tylko jakoś ciężko było mi to ubrać w słowa. :)
      A, i dzięki za cenne, choć pewnie trudne dla Ciebie świadectwo o wspólnym mieszkaniu!

      Usuń

Jeśli chcesz, możesz skomentować to, o czym piszemy. Oczekujemy jednak podpisania się pod swoimi słowami, choćby pseudonimem. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...